Łańcuch: Pireneje
Pasmo: Pireneje Wysokie
Region: Bigorre
Subregion: Campan-Midi
Masyw: Pic du Midi de Bigorre/Pene det Pouri/Montaigu
DZIEŃ IV - C.D.
Czytelniczko, czytelniku! Ta relacja jest kontynuacją wędrówki na Pic du Midi de Bigorre. Informacje dotyczące najwyższej góry subregionu Campan-Midi i zdjęcia znajdziesz tutaj.
Po obiedzie, który zjedliśmy nad Lac d'Oncet, ruszyliśmy w stronę Col de la Bonida. Do czasu naszego wymarszu chmury zdołały się na tyle podnieść, że dno doliny prezentowało się już zdecydowanie gorzej niż o poranku, a my sami musieliśmy się pogodzić z tym, że nasze pogodowe szczęście skończyło się wraz z zejściem z Pic du Midi de Bigorre. No, ale cóż, tak to niestety bywa.
Po obiedzie, który zjedliśmy nad Lac d'Oncet, ruszyliśmy w stronę Col de la Bonida. Do czasu naszego wymarszu chmury zdołały się na tyle podnieść, że dno doliny prezentowało się już zdecydowanie gorzej niż o poranku, a my sami musieliśmy się pogodzić z tym, że nasze pogodowe szczęście skończyło się wraz z zejściem z Pic du Midi de Bigorre. No, ale cóż, tak to niestety bywa.
Ścieżka przeprowadziła nas na drugą stronę przełęczy położonej na 2315 m.n.p.m. Co ciekawe, idąc znad Lac d'Oncet do skalnej kotlinki Bonida, można sobie podarować wspinaczkę i wybrać dłuższy wariant wędrówki innym szlakiem obchodzącym Pic de la Bonida. Jego fragmentem szliśmy rano, idąc od strony Cabany d'Aoube.
Wspomniana kotlina, otoczona przez skalne ściany Pic Bedera, Pic Cremat, Pene Blanque i Pic d'Oncet, okazała się być pokryta nie tylko przez skalne złomy, ale także przez zwierzęce odchody. Chcieliśmy sobie zrobić krótki odpoczynek przed podejściem na kolejną przełęcz - Col d'Aoube - ale wierzcie - musieliśmy się namęczyć, żeby znaleźć w miarę czyste miejsce.
Przy okazji zrobiło się też zimno - wystarczyła zmiana pogody - wejście w chmury, wysoka wilgotność, by nasze morale spadło na łeb na szyję.
Na szczęście podejście na Col d'Aoube (2369 m.n.p.m.) nie stanowiło większej trudności - ot poprowadzone zakosami w skalnym terenie. Łatwo, szybko i przyjemnie dotarliśmy na samą przełęcz, z której da się podejść na pobliski Pic Bedera - oczywiście my przy panującej mgle nie zamierzaliśmy tego robić, choć nie ukrywam - zakładałem, że jeśli czas i warunki na to pozwolą, to właśnie na zakończenie dnia wdrapiemy się na ten dość wyraźny, i zapewne widokowy, wierzchołek.
Lekki zawód wynikający z braku pogody rozproszyły jednak krajobrazy towarzyszące zejściu z przełęczy. Prezentowały się one zgoła inaczej od tych, które mieliśmy okazję podziwiać podchodząc na Col d'Aoube - po północnej stronie grzbietu zbocza stały się bowiem niezwykle obficie porośnięte zielenią, której barwa aż biła po oczach.
Jednak wizyta po tej stronie grzbietu oznaczała nie tylko wspaniałą zieleń dookoła - punktem specjalnym było spotkanie z psem, który strzegł owce i kozy pasące się pośród traw. Zresztą 😁 Na samej Col d'Aoube znajduje się specjalna tabliczka, informująca o czyhającym na niesfornych turystów owczarku <chyba owczarku?> więc nie popełnijcie tego samego błędu co my, i nie sądźcie, że mimo pochmurnej, nawet deszczowej pogody, futrzak się nie pojawi 😈
Bo pojawi się i będzie Was pilnować aż dojdziecie do samego jeziora 😉
Sytuacja komplikuje się jednak, gdy za sobą masz psa, a przed sobą stado kóz 😂 Pozostaje wtedy unieść ręce do góry i przeciskać się między stojącymi zwierzętami i stromo opadającym zboczem 😂
Żarty żartami, ale pojawiając się w tej okolicy miejcie na uwadze podobne hece i starajcie się nie zbliżać za bardzo do pasących się tutaj stad. Kozy były mało strachliwe i bardzo uparte, choć chcieliśmy zmusić je do zejścia ze ścieżki, to nie udało nam się tego zrobić 😉 Natomiast z psami pasterskimi wiadomo jak to bywa - brak rozwagi może w najlepszym wypadku doprowadzić do wyraźnego warknięcia 😉
Pies wraz stadem zniknął w miejscu, gdzie szlakowa ścieżka ostro zakręciła na północ. Zapewne byliśmy już wtedy nad samym jeziorem, którego we mgle nie mogliśmy niestety dojrzeć.
Wody jeziora zobaczyliśmy dopiero, gdy pokonaliśmy śliską jak cholera ściankę, na szczęście ubezpieczoną łańcuchem, i de facto stanęliśmy na jego brzegu. Niezwykła tajemnicza sceneria towarzysząca temu wydarzeniu na długo pozostanie mi w pamięci...
LAC BLEU
To bezwzględnie jedno z najbardziej niesamowitych jezior jakie widziałem w życiu. Wyobraźcie sobie bowiem zbiornik położony na wysokości 1977 m.n.p.m., którego powierzchnia wynosi 51 ha. To półtora raza więcej niż w przypadku Morskiego Oka! W dodatku jezioro o głębokości - w zależności od źródeł - wynoszącej 121 bądź nawet 135 metrów! To więcej nie tylko niż w przypadku najgłębszego stawu tatrzańskiego - Wielkiego Stawu Polskiego - ale nawet rynnowej Hańczy.
Tak duże jezioro sytuowane na tej wysokości na żywo rzeczywiście robi wrażenie i choć mogliśmy się o tym przekonać dopiero kolejnego dnia, to już podczas pierwszego kontaktu z nim w mglistych ponurych warunkach bardzo nam się spodobało.
Ciekawostką jest fakt, że jezioro było znane już w 8 wieku n.e. i nosiło wtedy nazwę Lac de Lhecou od celtyckiego Lheco oznaczającego duży lub płaski kamień.
Oczywiście skoro o istnieniu zbiornika wiedziano od przeszło tysiąca lat, to i przez ten czas zbiornik zdążył obrosnąć w różne legendy. Najsłynniejszą z nich jest legenda o pasterzu - i a jakże - żebraku:
Dawno temu, w miejscu, gdzie znajduje się obecnie Błękitne Jezioro, znajdowała się wioska bogatych pasterzy. Pewnego wieczoru do osady przyszedł nieznajomy, żebrak, który chodząc od drzwi do drzwi prosił o pomoc i jedzenie.
Pasterze, którzy byli z jednej strony bogaci, a z drugiej zwyczajnie samolubni, wypędzali go raz po raz ze swoich domów. Trafił się jednak jeden, ubogi mężczyzna, który mieszkał w prostej starej chałupinie z dala od innych zabudowań. Ten człowiek był tak biedny, że miał tylko jedno zwierzę, jednak zgodził się je poświęcić, aby podzielić się ze swoim gościem. Gdy posiłek się skończył, nieznajomy powiedział do gospodarza: "Pozbieraj kości zwierzęcia i umieść je przed drzwiami, a następnie idź spać". Zdumiony mężczyzna postąpił jednak jak mu kazano.
Następnego dnia, gdy pasterz się obudził, zaczął wołać żebraka, jednak ten zniknął. Mężczyzna wyszedł więc ze swojej chatki, a gdy to zrobił, zobaczył ogromne stado w swoim ogrodzie, a w dali, zamiast wsi ogromne jezioro.
Pozostawmy jednak legendy i zejdźmy na ziemię - czy też raczej - nad jezioro. W międzyczasie zdołał nas bowiem dopaść kapuśniaczek, który okazał się być dla nas prawdziwym przekleństwem. I wcale nie dlatego, że nie mieliśmy kurtek. Nad Lac Bleu rosną wysokie trawy, które nawet dla względnie odpornych butów, stanowiły podczas deszczu poważne wyzwanie. Moje buty i buty Krystiana - zupełnie nie wytrzymały.
Na dodatek chata, do której zmierzaliśmy, okazała się nie istnieć w formie takiej jak myśleliśmy. Była zamieszkała przez pasterza - może tego samego co w legendzie 😛 - a my, choć tego nie planowaliśmy - musieliśmy rozłożyć namiot w coraz mocniej padającym deszczu, co okazało się być niełatwą i mało przyjemną rzeczą.
Udało nam się względnie szybko poradzić sobie z deszczem i wiatrem, ale wyczerpani całym dniem po zabunkrowaniu się w namiocie jedynie przebraliśmy się, zjedliśmy i zapakowaliśmy się do śpiworów. Zasypiając, wspólnie stwierdziliśmy, że jeśli nie obudzimy się przeziębieni, to będzie cud.
DZIEŃ V
Poranek nadszedł słoneczny, ale zmęczenie dało się nam we znaki i przeciągaliśmy naszą pobudkę. Gdy wyjrzeliśmy z namiotu w oddali zaczęły pojawiać się chmury, które w oka mgnieniu nadciągnęły nad jezioro.
Zanim umyliśmy się i posprzątaliśmy po biwaku, zrobiło się już pochmurno, choć wciąż, było naprawdę ładnie. Lac Bleu to z pewnością miejsce, do którego chciałbym w przyszłości wrócić.
Przy okazji muszę Wam powiedzieć o jeszcze jednej ważnej kwestii - linia brzegowa Lac Bleu jest długa, ale miejsc na biwak jest jak na lekarstwo - wynika to z tego, że zbocza w wielu miejscach bardzo stromo opadają aż do samego brzegu. Jedynie właśnie na zachodniej stronie jeziora, w pobliżu niewielkiego osuwiska, znajduje się wypłaszczenie terenu, z jednej strony dobre na biwak, a z drugiej - pozwalające na wygodny dostęp do wody.
Gdy rozpoczęliśmy wspinaczkę znad jeziora w stronę przełęczy Col de Bareilles, nagle za nami się rozchmurzyło, a my mogliśmy dostrzec masywny Soum de Mouratta, wznoszący się na południowy-wschód od jeziora.
Ponad chmurami pojawił się też szpiczasty Pic de Merlheu i schowany za nim Pic du Midi de Bigorre.
Po ekscesach z drugiej części poprzedniego dnia, takie widoki były dla nas jak złoto, dlatego przyglądaliśmy się im z zachwytem. Jakby tego było mało, wszystko to mieliśmy niemalże wyłącznie dla siebie.
Zaiste, najciemniej pod latarnią. Niby byliśmy w masywie wznoszącym się niemalże przy samym Lourdes, a ludzi naprawdę mało 😊
Na Col de Barailles oczywiście zrobiliśmy sobie przerwę, jednak radość z widoków nie trwała długo - wkrótce znów napłynęły chmury. Miałem nadzieję, że to okresowe, nawet wdrapałem się na sąsiadujący z przełęczą Pic de Bizourtere, jednak widoków się nie doczekałem.
Pozostało powrócić na przełęcz i ruszyć w dalszą drogę.
Zejście na drugą stronę stronę przełęczy okazało się być strome i dość męczące - wiązało się bowiem z pokonaniem 500 metrów różnicy wysokości. Warto było jednak katować kolana, ponieważ dolina, do której schodziliśmy okazała się być niezwykle urodziwą.
Zresztą popatrzcie tylko sami na te klimaty...
Generalnie w tej części Pirenejów wszystkie doliny należą do systemu jednej, gigantycznej - Vallee de Lesponne. Jej wylot znajduje się na wysokości 630 m n.p.m. między miastami Bagneres-de-Bigorre i Campan, natomiast najwyższym szczytem w jej otoczeniu jest rzecz jasna Pic du Midi de Bigorre - przypomnijmy: 2876 m n.p.m. Dolina do której schodziliśmy była jedną z dolin zawieszonych, stanowiącą przedłużenie Vallee de Lesponne - można powiedzieć sytuacja analogiczna do tej z naszą polską Doliną Pięciu Stawów Polskich, która jest przedłużeniem Doliny Roztoki.
W tej części doliny znajduje się kolejna warta uwagi chatka - Cabana d'Ourrec. Można się tam bez większego problemu przekimać.
Chwilę później ukazał nam się widok na trójkątne Lac d'Ourrec. Z daleka widzieliśmy już, że nad jego brzegami wypoczywa sporo osób, ale nie ma w tym nic dziwnego, w końcu mówimy o naprawdę łatwo dostępnym fragmencie Pirenejów - blisko Tarbes i Bigorre, warto również dodać, że dużą część Vallee d'Lesponne można pokonać autem - parking znajduje się mniej więcej w połowie jej długości. Dzięki temu spokojny marsz nad Lac d'Ourrec w jedną stronę to kwestia dwóch godzin - to idealna propozycja dla rodzin z dziećmi.
Sami popatrzcie tylko jakie to miejsce jest bardzo urodziwe!
Lustro wody znajduje się na wysokości 1667 m n.p.m., można więc powiedzieć, że biorąc pod uwagę to do czego nas przyzwyczaiły Pireneje, to szału nie ma 😁 Powierzchnia stawu wynosi 1,3 ha, maksymalna głębokość - 3 metry.
Znad brzegu jeziora zamiast schodzić na dno Vallee d'Lesponne można kierować się także w górę - w stronę Hourquette d'Ouscouaou, co i my uczyniliśmy. Ścieżka znad Lac d'Ourrec trawersowała najpierw na długości około kilometra trawiaste zbocze, podchodząc prawie pod sam Pic de Barran (1982 m n.p.m.), a następnie zrobiła łuk o 180 stopni i mocno zmieniła nachylenie...
Ten odcinek wyjątkowo przypadł mi do gustu. Wprawdzie okoliczne szczyty bardziej zasługiwały na miano "pagórów" aniżeli gór z prawdziwego zdarzenia, to różnica wysokości między grzbietem a srebrną wstęgą potoku płynącego po dnie Vallee d'Lesponne była na tyle znacząca, że trudno było zapomnieć, że znajdujemy się w górach wysokich.
Sama Hourquette d'Ouscouaou krajobrazowo nie charakteryzuje się niczym szczególnym, ot, zwykła przełęcz z ograniczonym, choć ładnym widokiem na obie strony grzbietu. Także i tu znajduje się 4-osobowa ogólnodostępna chatka.
To co może wydać się deczko irytujące, to brak ścieżki łączącej przełęcz z cabaną i samym Lac d'Isaby. Szlak z Hourquette d'Ouscouaou kierował się na północ w stronę Hautacam i jak na złość nie chciał zejść poniżej 1800 m n.p.m., podczas gdy my musieliśmy zejść na blisko 1600 m n.p.m.
Jak się zapewne domyślacie, w pewnym momencie po prostu zeszliśmy ze ścieżki, a to rzecz nie zupełnie błaha, bo o ile szwendać poza szlakami można tam do woli, to tamtejsza trawa i rosnące krzewy były mocno wilgotne. Co znowu oznaczało walkę o przetrwanie 😉 Niskie buty są paradoksalnie w Pirenejach lepsze jeśli wybieramy się nieco wyżej, gdzie nie ma bujnej zieleni i gdzie pierwszy lepszy deszcz czy wisząca wilgoć, nie doprowadzi do ich całkowitego przemoknięcia.
Ale nie ma co narzekać, bo ostatecznie udało się dotrzeć na miejsce, zachowując suche obuwie. Przy okazji obierając "drogę na skróty" odkryliśmy bardzo widokowe miejsce, z którego ujrzeliśmy pobliskie Lac d'Isaby z ciekawej perspektywy.
Jezioro leży w południowo-zachodniej części masywu Pic du Midi de Bigorre-Montaigu w niezwykle malowniczym jego fragmencie - u podnóża muru skalnego szczytów Soum de Leviste, Pic de Leviste, Soum Arrouy i Soum de Lascours. Jakby tego było mało, wprost do jeziora opadają piargi urywające się spod Soum de la Siarrousse - niewysokiego acz całkiem groźnie wyglądającego - szczytu położonego na zachód od jego brzegów.
Cabana du Picourlet, w której spaliśmy, dedykowana jest czterem osobom, ale myślę że w ostateczności znajdzie się również miejsce dla piątej, pod warunkiem że wszyscy przytulą się do siebie 😉 W przeciwieństwie do Cabane d'Aoube - nie ma tu prycz, wszyscy goście muszą spać na glebie.
Zaletą tego miejsca jest jednak zdecydowanie położenie - chata wznosi się powyżej jeziora, a co za tym idzie, gwar z tego dość popularnego zakątka Pirenejów w większości nie dociera do wnętrza. Wreszcie sam widok na okoliczne szczyty jet naprawdę niczego sobie, zresztą spójrzcie sami.
DZIEŃ VI
Po dwóch dniach niepogody w tej części pirenejskiego łańcucha nastał piękny dzień, którego niestety nie mogliśmy wykorzystać - musieliśmy bowiem wracać do Lourdes. Pozostało nam jedynie cieszyć się z wybornej panoramy na Lac d'Isaby i otaczające szczyty.
Lustro jeziora znajduje się na wysokości 1589 m n.p.m. Jego powierzchnia wynosi 6,3 ha, co oznacza, że jest ono niewiele mniejsze od Popradzkiego Stawu.
Warto pamiętać, że Lac d'Isaby należy do popularniejszych kierunków pieszych wędrówek - jest wyjątkowo łatwo dostępne z parkingu przy ośrodku narciarskim Hautacam, z którego można tu dotrzeć zaledwie w godzinę.
W dodatku Lac d'Isaby można uznać za idealne miejsce na biwak - przy doskonałej pogodzie to namiot, a nie chata, powinien być głównym wyborem. No, ale nam się namiotu skoro świt nie chciało składać 😁
Warto pamiętać, że Lac d'Isaby należy do popularniejszych kierunków pieszych wędrówek - jest wyjątkowo łatwo dostępne z parkingu przy ośrodku narciarskim Hautacam, z którego można tu dotrzeć zaledwie w godzinę.
W dodatku Lac d'Isaby można uznać za idealne miejsce na biwak - przy doskonałej pogodzie to namiot, a nie chata, powinien być głównym wyborem. No, ale nam się namiotu skoro świt nie chciało składać 😁
Dla spragnionych nieco dłuższych wędrówek nad jezioro lub po prostu - niezmotoryzowanych - jest jeszcze jedna opcja dotarcia w te rejony. To marsz z miejscowości Soulom, przez którą przejeżdża autobus kursujący z Lourdes do Cauterets oraz Bareges, jednak trzeba pamiętać, że ta opcja wiąże się z wariantem nieoznakowanym (drobne trudności orientacyjne jedynie w dolnych partiach, gdzie jest sporo dróg dojazdowych do posesji) oraz przede wszystkim z dość długim dreptaniem doliną. No ale da się 😉
Nam zejście do Soulom zajęło około trzech godzin, podejrzewam więc, że podejście będzie kwestią minimum 4 godzin, chyba że uda się Wam złapać autostopa - opcji jest sporo, można spróbować podjechać do wsi Villelongue, albo nawet do Ortiac.
W Pierrefitte-Nestalas wylądowaliśmy 30 minut przed odjazdem autobusu, dlatego po zostawieniu bagaży udaliśmy się jeszcze na szybkie małe co nieco do pobliskiej kawiarni.
Mocne espresso + croissant, to idealny pozejściowy zestaw 😊
Przystanek, w liczącej 1200 mieszkańców miejscowości, znajduje się przy dawnym dworcu kolejowym.
Przy dworcu znajduje się jeszcze jeden wart uwagi budynek hotelu Grand Hotel de France 😉
I tym kadrem dobrnęliśmy do końca relacji z ubiegłorocznych francuskich Pirenejów, choć nasza ubiegłoroczna wakacyjna przygoda z Francją na zejściu z gór się nie kończyła. To jednak temat na inną opowieść...
PODSUMOWANIE
Subregion Campan-Midi, na terenie którego znajduje się zarówno Pic du Midi de Bigorre, jak również Pene det Pouri i Pic de Montaigu, rozciąga się między dolinami Gave de Pau na zachodzie i Vallee de Campan na wschodzie. Obie te doliny są bardzo łatwo dostępne z dużych miast regionu - Lourdes i Tarbes, a także lotniska obsługującego oba te miasta, jednak są na tyle głęboko wcięte, że rozpoczynanie wędrówki z głównych ośrodków (przykładowo Argeles-Gazost lub Pierrefitte-Nestalas w dolinie Gave de Pau bądź Bagneres-de-Bigorre lub Campan w Vallee de Campan) oznacza długotrwałe zdobywanie wysokości i spore dystanse do pokonania. Niestety, paradoksalnie pomimo skrajnego położenia, osobom niezmotoryzowanym dotarcie np. do Vallee d'Lesponne zajmie tyle samo czasu, a czasem być może nawet więcej, niż dotarcie w inne, nieco bardziej odległe części Pirenejów (przykład wysoko położonego Gavarnie do którego w sezonie letnim dotrzemy autobusem lub Cauterets, które na punkt startowy nadaje się znacznie lepiej. Kwestii dojazdów poświęcę osobny post, do którego odnośnik znajdziecie w tym miejscu, jak tylko tekst wjedzie na bloga.
Rejon Pic du Midi de Bigorre i Pic de Montaigu, źródło: geoportail.gouv.fr
Mając samochód jesteśmy uprzywilejowani - z Lourdes do Vallee d'Lesponne, dotrzemy w mniej niż godzinę. Dojazd do Hautacam, gdzie znajduje się wysoko położony parking, również powinien zająć mniej niż 60 minut.
O Campan-Midi warto pamiętać. Zwłaszcza jeśli przyjeżdżamy w Pireneje na krótko, za bazę wypadową obieramy któreś z miasteczek i chcemy podczas wyjazdu zobaczyć nie tylko góry ale i leżące u podnóża miejscowości. Wtedy, zakładając że zdecydujemy się na wynajem samochodu, możemy zrobić piękną jednodniową wycieczkę z Vallee d'Lesponne nad Lac Bleu z opcją jej przedłużenia o Pic de Bizourtere i powrotu przez Lac d'Ourrec, jak również wjechać do Hautacam w celu wyjścia na Pic de Montaigu, podejścia do Lac d'Isaby lub dalej na Soum Arrouy, Pic de Leviste lub Soum de Lascours - opcji jest naprawdę wiele, a przecież nie można zapominać o wznoszącym się nieco dalej Pic de Midi de Bigorre, który w ciągu jednego dnia, również można zdobyć - np. z Col du Tourmalet.
Oczywiście na kilkudniowy marsz bez schodzenia w doliny Campan-Midi również się poleca - jednak jeśli wybierzecie wariant podobny do naszego, to raczej skłaniałbym się do zabrania ze sobą namiotu. A jeśli już chcielibyście opierać się wyłącznie na chatkach, to unikałbym na wszelki wypadek weekendów w sezonie, nie jest powiedziane wprawdzie, że zabraknie dla Was miejsca, ale chyba lepiej nie zostać bez dachu nad głową? 😉
To tyle na dziś moi mili, do usłyszenia następnym razem, cześć!
Tak, to są te klimaty, dla których i ja katuję kolana.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Czasem warto trochę się pomęczyć ;)
UsuńPozdrawiam również ^^
Świetny trekking, piękna okolica i wspaniałe widoki. Świetna relacja.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Dzięki! I pomyśleć, że pierwotnie nie był zaplanowany w tej formie... Gdyby nie przeciętne prognozy jakie nam towarzyszyły, w ogóle byśmy się tam nie wybrali, takie tam zrządzenie losu :D
UsuńPozdrowienia!
Ten fragment trochę pochmurny, ale nie było źle. Ciągle kusisz tymi Pirenejami ;)
OdpowiedzUsuń