Święta, święta a po świętach góry. To proste.
Ten okres roku długo planowałem spędzić w Niżnych Tatrach. Udało się to zrobić pierwszy raz w 2018 roku, jednak wtedy został zaliczony drobny falstart, pogodowy, ale przede wszystkim kondycyjny. Byliśmy po prostu niewystarczająco przygotowani. W paru zdaniach pisałem o tym w innym artykule.
W kolejnym roku zapadła decyzja o powtórce, choć w nieco innym kształcie. Po pierwsze zmienił się delikatnie kierunek - ponownie ruszyliśmy w kralovoholską część Niżnych Tatr lecz tym razem w jej wschodnie rewiry. Zmienił się też zespół, choć ta kwestia nie była oczywiście wynikiem celowych zmian, tak się po prostu poukładało.
Organizacyjnie rzecz też nie była tak prosta jak zwykle. Tamtego roku końcówkę świąt spędzałem u dziadków nieopodal Lublińca i to właśnie tam przyjechał po mnie wpierw Kamil. Stamtąd popołudniu 27 grudnia pojechaliśmy, znów nietypowo, do Świętochłowic, aby zabrać wracającego z pracy Artura. Potem jeszcze udaliśmy się na zakupy i metropolię górnośląską zaczęliśmy opuszczać koło 14. Kierunek: Liptowska Tepliczka!
Noc przyniosła niemal bezchmurne niebo, więc przed snem wyszliśmy na zewnątrz celem sfotografowania nocnego nieba. Niestety moje próby okazały się mało trafione, gdyż mój statyw okazał się być zbyt nadwrażliwy na dosyć mocne podmuchy, Arturowi udało jednak się zrobić naprawdę świetne zdjęcie, które możecie zobaczyć tutaj.
Tyle zatem Kochani przygód póki co z Niżnych Tatr, słyszymy się w kolejnej relacji!
Przeczytałem. Wszystko! Od początku do końca. Każdy post. To było jak przygoda!!!
OdpowiedzUsuńKońcem 2022 r. trafiłem tu przez przypadek czytając coś o Niżnych Tatrach na blogu Gosi, Rudej z wyboru. Co ciekawe, kiedyś, dawno temu, przed laty, gdy pisała o spotkaniu blogerów w Radomiu podała też link do Twojego bloga. Ale wówczas, pewnie z braku czasu nie zaglądnąłem.
Czytając o tych Niżnych na tyle mi się spodobało, że przeglądnąłem jeszcze post czy dwa o Tatrach. Zaraz potem uznałem, że warto zaglądnąć na początek no i dalej to już poszło :) .
W ten sposób najpierw niemal codziennie, przeważnie wieczorem, do poduszki, podziwiałem Twoje świetne zdjęcia, ale chyba jeszcze bardziej to, jak niezwykle wnikliwe, bogate w treści i informacje są wszystkie Twoje posty. I chociaż jestem wiernym tatromaniakiem, fascynujące było odkrywać dzięki Tobie Alpy Julijskie, Fogarasze, ale też mniej znane mi pasma w Polsce.
Później, dzięki Twojemu blogowi, łatwiej mi było przetrwać cały maj, gdy po operacji kolana przez miesiąc leżałem uziemniony w łóżku. Było coś magicznego gdy o 3 w nocy świat wokół spał a ja dzięki lekturze przenosiłem się do Norwegii czy Czarnogóry, mogąc zapomnieć o bólu.
Myślę też, że w jakiś sposób Twój blog „podkręcając” miłość do gór sprawił, że z większą determinacją a zatem lepszym skutkiem przeszedłem późniejszą rehabilitację i mozolny powrót do formy.
Przez kontuzję nie dane mi było w 2023 pojechać w Tatry. Możliwości pozwoliły tylko na spacer na Trzy Korony, kilka górek z wieżami widokowymi i połoniny w rodzinnych Bieszczadach dawno nie odwiedzanych jesienią. Ale właśnie dzięki Twojemu blogowi, temu jak szczegółowo opisujesz góry, jak precyzyjne informacje zamieszczasz, sam nauczyłem się dostrzegać więcej i czerpać większą radochę z błahego nawet wypadu na byle górkę. (Na marginesie, zawsze się zastanawiam czy tak dokładne opisy panoram to efekt mrówczej pracy z mapą czy są do tego jakieś aplikacje? ;) )
No i wreszcie, choć serce niezmiennie rwie do Tatr, dzięki Twoim relacjom gdzieś z tyłu głowy mocniej uwierać zaczęły myśli o innych kierunkach. To po prostu fajne uczucie, gdy teraz wiem już na pewno, że chcę wejść na Toubkal czy zobaczyć Zatokę Kotorską. I to bezapelacyjnie zasługa Twoich relacji. Dodam jeszcze, że wpisy o Alpach Algawskich to absolutna petarda!
Ciekawa też była konstatacja, że zaczynałem od czytania postów, które pisałeś jako nastolatek wyjeżdżający w góry z rodzicami, a w rok czytania „przeskoczyłem” kilka lat Twojego życia i niezliczonych wyjazdów i przygód Twoich i Twojej ekipy (swoją drogą pozazdrościć tylko można, że przez tyle lat Wasza górska ekipa trzyma się razem i zawsze jest z kim pojechać). A czytanie jak na razie skończyłem akurat w grudniu, na poście grudniowym :)
Choć raczej nie komentuję nic w necie, chciałem napisać te kilka słów, żeby wyrazić jak świetnie się bawiłem zagłębiając się w Twoich relacjach z gór i jak no... po prostu ważny był dla mnie Twój blog i istotnie pomógł mi w minionym roku. Robisz naprawdę mega robotę. Na pewno nieraz tu wrócę.
Tak że, Bartek, po prostu DZIĘKUJĘ. Bardzo dziękuję. I do zobaczenia na szlaku ;)
Hej, dzięki wielkie za ten emocjonalny komentarz! Relacje zawsze powstawały mozolnie - zwłaszcza teraz, gdy mam po prostu mało czasu na pisanie - natomiast wierzyłem i wierzę, że taki ich sposób prowadzenia znajdzie zwolenników, czego dowodem jesteś także Ty. Bardzo mnie to cieszy, tak samo jak deklaracje o chęci powtórzenia części z tych opisanych wyjazdów, to zawsze ogromna satysfakcja dla piszącego:)
UsuńOdnośnie panoram, to zasadniczo jest to efekt wielogodzinnego obcowania z mapami, ale także pamięci fotograficznej - zawsze było mi się dosyć łatwo przywiązać do poszczególnych sylwetek gór. Jeśli pamięć mnie zawodzi albo jestem w zupełnie obcym miejscu, to wspomagam się mapą i aplikacjami, zwłaszcza tą: https://www.udeuschle.de/panoramas/makepanoramas_en.htm
Co do ekipy, pozostaje mi się cieszyć, że tyle lat udawało nam się uzgadniać terminy, podróżować i przeżywać najróżniejsze przygody. A przy tym dogadywać na szlaku ;)
Pozdrowienia i do zobaczenia gdzieś w górach!