Drogi Czytelniku! Niniejsza relacja stanowi kontynuację wydarzeń opisanych tutaj.
Kolejnego ranka szybko poradziliśmy sobie z gotowaniem wody na herbatę i wczesnym śniadaniem, toteż po wrzuceniu betów do plecaków i szczelnym obłożeniu się kilkoma warstwami ubrań zgodnie z planem opuściliśmy Andrejcową. Było dosyć widno, mogliśmy zatem z satysfakcją stwierdzić, że nieodległa Wapienica, której poprzedniego dnia nie mogliśmy dojrzeć, tym razem nie była przykryta chmurami, a to zaś można było uznać za dobry omen.
🚩 Utulnia Andrejcowa (1406 m n.p.m.) - 06:45
Wczesnoporanny powrót na grań z Andrejcowej
Po powtórnym osiągnięciu grani ruszyliśmy zatem na wschód, rozpoczynając od dosyć łagodnego podejścia na Andrejcową (1519 m n.p.m.), od której nazwę wzięła i sama utulnia. Sprawa wyglądała znacznie lepiej aniżeli poprzedniego dnia podczas podejścia na Wapienicę - tej nocy świeży śnieg nie spadł, zaś poprzedniego dnia musiała się tędy krzątać wystarczająca liczba śmiałków byśmy mogli w miarę wygodnie (i sprawnie) się poruszać.
Droga na szczyt Andrejcowej (1519 m n.p.m.)
Za zachodnim, wyższym wierzchołkiem Andrejcowej las się rozrzedził, ukazując nam na niebie kolory nadchodzącego dnia. Wschód zapowiadał się naprawdę urodziwie, dlatego zaczęliśmy się rozglądać za jakimś atrakcyjnym punktem obserwacyjnym...
Krajobrazy Andrejcowej
Widoki z masywu Andrejcowej w stronę Wielkiej Wapienicy
Okolice wschodniego wierzchołka Andrejcowej z niezłą wystawą na zachód okazały się być strzałem w dziesiątkę - stąd Wielka Wapienica przykryta o poranku zabarwioną na różowo lekką pierzynką prezentowała się absolutnie fantastycznie.
Oprócz niej w obiektywie nie zabrakło także zdjęć doliny Hronu, fragmentu Rudaw czy wreszcie Tatr, które momentami wyłaniały się zza drzew po północnej stronie grzbietu.
Rudawy Słowackie z perspektywy Ździarskiej Przełęczy
Gdy dzień nastał już na dobre, zdecydowaliśmy się na gwałtowny krok w postaci przekroczenia pobliskiej Ździarskiej Przełęczy, tym samym dokonując formalnego wejścia w masyw Królewskiej Hali. Od tej pory zadanie miało stać się nieskomplikowane - wystarczyło bowiem po prostu wytrwale piąć się.
Jak prawdziwi odkrywcy, winniśmy ten moment wyróżnić. Spojrzeć po sobie z poważną miną, a następnie delikatnie pokiwać głowami, w geście uznania dla bliskości Góry i niezwykłości chwili. Mogłem takie ceremoniały jednak wykonywać tylko sam ze sobą, gdyż panowie Kamil i Artur przez Ździarskie przelecieli jak z procy, znikając w lesie po drugiej stronie siodła, celebrując ten moment podobnie jak celebruje się przejście przez osiedlową ulicę.
🚩Ździarska Przełęcz (Ždiarske sedlo, 1472 m n.p.m.) - 07:55
A na wprost - Gerlach
Pogodzony szybko z tym faktem próbowałem dogonić kolegów, ale trzeba przyznać, że tempo na podejściu, zapewne przynajmniej po części motywowane widmem konieczności długiego powrotu do Polski, mieli całkiem dobre. Szybko zdałem sobie również sprawę, że najpewniej na długie minuty, jeśli nie godziny, pogrążymy się w chmurach, zatem liczyłem jeszcze, że po porannym pokazie kolorów uda się jeszcze uszczknąć choć trochę błękitu. Jak na złość, gdy kosówka zaczęła zastępować gęstą świerczynę, było go już jak na lekarstwo...
Ostatnie widoki z podejścia na Bartkową
Spod pięknego słońca wpadliśmy w ponurą ciemność, przez co szybko traciliśmy wigor. Gdy zaczynał się pas kosodrzewiny byłem bardzo zadowolony, licząc na to, że idziemy dokładnie według wskazań, a może nawet, co zimą na podejściu nie jest łatwe, szybciej od nich.
Ale to był taki uroczy przykład dziecinnej naiwności. W rzeczywistości zamiast wierzchołka Bartkowej mieliśmy coraz bardziej porywiste podmuchy wiatru i wzmagający się ziąb. Gdy definitywnie zniknęła kosówka, podobnie jak dzień wcześniej na Wapienicy, zaczęła się ciągnąca się po horyzont (co akurat nie było trudne biorąc pod uwagę 20 metrów widoczności) skuta lodem martwota, w efekcie czego rzeczywiście nasze zmysły zaczęły nieco wariować. W takich warunkach masyw Królewskiej Hali był rozwinięciem naszych doświadczeń z Wielkiej Łąki, z którą dwa lata wcześniej również graliśmy w biegi na orientację.
🚩Bartkowa (Bartková, 1790 m n.p.m.) - 09:05
Za Bartkową, do której dotarliśmy po 70 minutach marszu ze Ździarskiej Przełęczy, problem ograniczonej widoczności (w takiej sytuacji na całe szczęście wspierają nas liczne tyczki) zasadniczo sam się rozwiązał, mgła bowiem nieco się rozrzedziła. Wzmógł się jednak wiatr, uniemożliwiając jakiekolwiek rozmowy i wymuszając włożenie kapturów...
W wymagających warunkach masyw dosadnie ukazał swoje rozmiary. Spacer między poszczególnymi kulminacjami wydłużał się, przez co wierzchołek Królewskiej Hali jawił się jako położony hen hen daleko od nas. Na dodatek wiatr wiał od przeważnie od wschodu, dodatkowo nas spowalniając i co jakiś czas obsypując drobinkami zmrożonego śniegu...
W drodze na Orłową
W rejonie Orłowej stało się jednak coś, co uważam za najlepsze potwierdzenie skali panujących warunków, czyli głośno wypowiedziane przez Kamila (który nie jest osobą skłonną do okazywania swoich słabości na szlaku) wątpliwości dotyczące sensu dalszej drogi. Niecodzienna była także moja odpowiedź, oparta na intuicji, która podpowiadała mi, że znajdowaliśmy się blisko górnej granicy chmur. I przekonałem chłopaków by po krótkim odpoczynku ruszyć dalej.
🚩Orłowa (Orlová, 1840 m n.p.m.) - 10:00
Chroniąc się przed wiatrem i mrozem u szczytu Orłowej
I rzeczywiście już na podejściu Średnią Holę wydarzyła się ta wielce wyczekiwana chwila. Z delikatnie doskwierającego poczucia totalnej izolacji wyrwał nas też widok trzyosobowej grupy, która w międzyczasie zdołała nas dogonić...
Podejście na Średnią Holę już w nieco odmiennych warunkach
Osiągając Średnią Holę odetchnąłem z ulgą, bowiem do Królewskiej Hali pozostawał już tylko króciutki dystans z delikatnym podejściem na ostatnich metrach. Wyczekująco doszukiwaliśmy się symbolizującej najwyższy szczyt kralowoholskich Tatr iglicy wieży przekaźnikowej, choć tej, mimo nieba nad nami, wciąż jeszcze nie było widać...
🚩Średnia Hola (Stredná Hol'a, 1876 m n.p.m.) - 10:45
Niespodziewanie jednak, w oka mgnieniu wręcz, w szerokim siodle między zachodnim a wschodnim wierzchołkiem Średniej Hali chmury się rozpłynęły ukazując naszej wytęsknionej widoków trójce panoramy. I to jakie! Od razu fenomenalny widok Tatr!
Tatry wróciły
Ze sporym zaskoczeniem przyjąłem też krajobraz samej Średniej Hali, za sprawą znajdującego się tu po północnej stronie grzbietu kotła polodowcowego można było tu się poczuć rzeczywiście jak w dziumberskiej części Niżnych Tatr albo w sąsiedztwie Wielkiego Szyszaka 😉 To już z pewnością nie była przerośnięta połoninka, przypominająca swoją rozlazłością masyw Babiej Góry 😁
Masyw Królewskiej Hali, a dokładniej Średnia Hala, w pełnej krasie
Z ekscytacji wywołanej zmiennymi warunkami i radości wynikającej z jakości niespodziewanie zaserwowanych widoków znów można było się unieść kilka centymetrów nad ziemię. Cudowna była to sprawa a to wciąż nie był koniec atrakcji!
Panoramy z perspektywy wschodniego, mało wybitnego wierzchołka Średniej Hali (1875 m n.p.m.)
Przed samym wierzchołkiem Królewskiej Hali chmury wraz z wiatrem na nowo zaczęły tworzyć widowisko, dodając niezwykłej pikanterii. W tych warunkach w istocie, niezależnie od różnych legend i podań, z których masyw słynie, można było poczuć jego magię...
Zawieje u szczytu Królewskiej Hali
Prawdziwą wisienką na torcie okazało się napotkane chwilę później widmo brockenu. Zdecydowanie najpiękniejsze i najbardziej wyraźne jakie kiedykolwiek widziałem, obserwowane wtedy z grani przy porywistych podmuchach stało się dla mnie bez wątpienia jednym z najcenniejszych wspomnień ostatnich lat... 😍
Niezwykłe widmo brockenu z Tatrami w tle
Samo zrobienie zdjęcia było ogromnym wyzwaniem, gdyż wiatr utrudniał zachowanie nieruchomej pozycji, a drobinki śniegu sprawiały, że trudno było umiejętnie skorzystać z wizjera. Fotografowałem "na czuja" licząc, że niedoróbki w postaci krzywego horyzontu znikną za sprawą programów graficznych. W końcu najważniejsze było cieszyć się chwilą...
Tatry czy widmo, nie wiadomo co bardziej przyciąga uwagę 😉
Stawiając ostatnie kroki przed szczytem przypomniał mi się finisz w Atlasie Wysokim i prosta przed Tubkalem. Szedłem w akompaniamencie podmuchów wiatru, ale w myślach płynęły dźwięki utworu "Now we are free" Hansa Zimmera...
🚩 Królewska Hala (Kráľova Hol'a, 1946 m n.p.m.) - 11:45
Widok z Królewskiej Hali w stronę Dziumbirskich Tatr
Królewska Hala (Kralova Hol'a - 1946 m n.p.m.) to najwyższy szczyt wschodniej części Niżnych Tatr (lecz dopiero siódmy najwyższy w całych Niżnych Tatrach), zwanej zwyczajowo od niej Kralovoholskimi Tatrami. Ze względu na swoją izolację cały masyw przez lata stał się obiektem podań ludowych i do dziś jest silnie zakorzeniony w słowackiej kulturze, nosząc miano drugiej, obok Krywania, narodowej góry Słowaków.
Cały masyw rozciąga się na długości przeszło 11 km między Ździarską Przełęczą (Ždiarske sedlo, 1472 m n.p.m.) na północnym-zachodzie a doliną Hronu na południowym-wschodzie. Na całym tym dystansie w głównym grzbiecie oprócz wierzchołka Królewskiej Hali wznosi się pięć innych mniejszych kulminacji (odpowiednio od zachodu: Bartkowa, Orłowa, dwie kulminacje Średniej Hali i Królewska Skała).
Na wyczekiwanym wierzchołku Królewskiej Hali spędziliśmy dziesięć, może piętnaście minut. Więcej się po prostu fizycznie nie dało. Wiatr dął jak jasna cholera, odczuwalna temperatura miała wg sprawdzanych prognoz spaść poniżej -25 stopni Celsjusza, było więc przeraźliwie zimno, a otwarta salka miejscowej stacji przekaźnikowej nie nadążała za przyjęciem wszystkich śmiałków, którzy tego dnia zdecydowali się złożyć wizytę niżnotatrzańskiej Królowej. W rezultacie wypiliśmy więc jedynie trochę herbaty i rozpoczęliśmy zejście zielonym szlakiem.
Pożegnanie z Królewską Halą
Początek był wymagający, bo trzeba było mocno się skupić aby jednoznacznie upewnić się, że przysypane śniegiem tyczki za którymi podążamy są upstrzone zieloną a nie niebieską farbą. "Modra znacka" bowiem podobnie jak "zelena" schodzi północnym zboczem, lecz sprowadza do cywilizacji znacznie dłuższą trasą.
Widmo na pożegnanie
Mimo chmur i ograniczonej momentami widoczności przez halne, gołe partie masywu schodziło nam się dobrze. Kamil z Arturem mieli ze sobą jabłuszka, bezwstydnie momentami się nimi zatem wspomagali, mnie pozostawało ześlizgiwanie się lub zjeżdżanie w pozycji siedzącej z bezpośrednim kontaktem z podłożem. Pierwsze dwieście metrów wysokości wytraciliśmy więc w krótkim czasie, natomiast gdy tylko znaleźliśmy się w sąsiedztwie górnej granicy kosodrzewiny, zaczęliśmy się regularnie zapadać.
Widoki na okoliczne szczyty i Tatry z północnych zboczy Królewskiej Hali
Koniec końców zgodnie z planem wylądowaliśmy we właściwym kotle, w którym swój bieg zaczyna oficjalnie Czarny Wag, dłuższe ze źródłowych ramion (drugie to Biały Wag) Wagu, najdłuższej rzeki Słowacji. Już to mogło wystarczyć aby uznać Królewską Halą za istotne miejsce na mapie kraju, ale tak się złożyło, że praktycznie po każdej stronie masywu wypływa istotny ciek wodny - na wschodnich zboczach znajdują się źródła Hnilca, najdłuższego dopływu Hornadu, na południowo-wschodnich - Hronu, drugiej co do długości rzeki w kraju. Jest w tym zatem coś matczynego 😉
To właśnie tu zaczyna się najdłuższa (403 km) rzeka Słowacji
Gdzieś za źródłem Wagu zeszliśmy ze słabo widocznej ścieżki w rezultacie czego ugrzęźliśmy w leśnych ostępach. Akurat tak się zdarzyło, że razem z nami szła na tym odcinku inna grupa, przez co nieco łatwiej przedzierać nam się było przez przykryte puchem połamane gałęzie, niemniej przechodząc pod jakąś wredną gałęzią rozorałem sobie materiał w swojej kurtce puchowej, która po tym wyjeździe nie nadawała się już do niczego. Na szczęście o efektach tej sytuacji dowiedziałem się dopiero... po zejściu z gór, przez co do końca wycieczki szedłem zupełnie nieświadom niczego 😉 No i oczywiście, mówi się trudno, to tylko kurtka, i tak było warto!
Ciężka przeprawa przez powalone drzewa w ramach powrotu na właściwą ścieżkę...
Po kilkudziesięciu minutach koszmar związany z kluczeniem pośród bujnego drzewostanu się skończył i z powrotem wyszliśmy na właściwą drogę. Czasu by uczcić ten fakt było jednak bardzo mało, bo na przedzieraniu się przez gęstwiny straciliśmy sporo czasu, przez co należało spiąć poślady i nadganiać, tak by przed zmrokiem dotrzeć do auta.
Z powrotem na szlaku! Teraz można się cieszyć widokami Królewskiej Hali na nowo
Nim dotarliśmy z powrotem do Tepliczki, pozostało nam jeszcze przejść przez halę zwaną Łapinową (Lapinova; 1470 m n.p.m.), z której roztaczał się bajkowy widok w stronę doliny Czarnego Wagu i Tatry w oddali. Miejsce piękne i myślę że do odwiedzenia również w porze letniej 😀
🚩Łapinowa (Lapinova; 1470 m n.p.m.) - 13:40
Łapinowa, nieoczywiste miejsce z piękną panoramą Tatr
Z Łapinowej pozostało podążać już tylko w dół, bez żadnych niespodzianek. Czujność należy zachować jedynie w siodle zwanym Zaturnią (1213 m n.p.m.), gdzie szlak zmienia swój kierunek o 90 stopni. Za nim pozostaje strome zejście zakończone przejściem po dwóch kłodach drewna przerzuconych ponad wodami potoku Wielki Brunov.
W takich momentach łatwo zrozumieć dlaczego Krywań cieszy się takim upodobaniem wśród naszych południowych sąsiadów 😍
Ja w tej sytuacji postanowiłem zaufać swym butom i przejść w bród 😂😂
Końcówka odrobinę się dłużyła, ale widoki na Tatry - przede wszystkim na Krywań - ukazujące się nam nieopodal Liptowskiej Tepliczki fantastycznie ukoronowały całą wędrówkę.
🚩Liptowska Tepliczka (940 m n.p.m.) - 15:40
Końcówka trasy się dłuży, ale widoki na Tatry pomagają
I tak o to, mając na zakończenie dnia Tatry przed oczami, domknęliśmy naszą, zasadniczo dwudniową, wizytę w Niżnych Tatrach. Wizytę, która kosztowała nas naprawdę sporo wysiłku fizycznego (a i myślę że poniekąd także psychicznego z uwagi na wymagające warunki), ale za to w istocie niezapomnianą i chyba obiektywnie jedną z najlepszych (jeśli nie najlepszą) odbytych w lubianym przez nas okresie świąteczno-noworocznym. 😊
Pozostaje mi zatem polecić Wam gorąco Królewską Halę zimą, tylko pamiętajcie, z tą Panią nie ma żartów!
Do usłyszenia następnym razem, cześć!
Warun petarda! 🤩
OdpowiedzUsuńZdecydowanie jeden z lepszych w życiu! :D
UsuńTo ja też powtórzę komentarz powyżej, aarun świetny. Widmo rzeczywiście bardzo wyraźne i jeszcze Tatry w tle. Bajka.
OdpowiedzUsuńChociaż widok na przewalające się po grzbiecie chmury też ładny.
Szkoda kurtki na koniec,