CZ. II (SALAS POD SUCHYM VRCHOM - SUCHY VRCH - OSTREDOK - FRCKOV - DLHY GRUN - KRIZNA - KRALOVA STUDNA - HORSKY HOTEL KRALOVA STUDNA - KRALOVA STUDNA - KRIZNA - LISKA - POD LISKOU - MAJEROVA SKALA - STARE HORY)
DZIEŃ III
Poranek przywitał nas w iście lapońskim stylu. Siarczysty mróz, ostre słońce i lekki wiatr - takie warunki panowały na zewnątrz. W chacie za to było pierońsko zimo, choć i tak wspólnymi siłami naszymi i Jerzyka, udało nam się ogień utrzymać do późnych godzin nocnych. Rano nasz współlokator wychodzi przed nami - ma rakiety i podąża trochę inną drogą, choć obiera ten sam cel - kieruje się do żlebu pod Suchym Wierchem i kawałek przed nim zaczyna dopiero zdobywać wysokość. My idziemy szlakiem - do siodła a następnie trawersujemy Suchy Wierch. Rzeczywistość już na starcie zweryfikowała nasze plany, ale cóż, zapraszam do lektury... :)
Chata, a właściwie Szałas pod Suchym Wierchem...
Tak jak zapowiedziałem, na początku dostajemy się z powrotem na szlak czerwony, czyli na grań, ale tu okazuje się że szlak... dosłownie wcięło i zgubiliśmy już na samym początku tyczki oznaczające zimowy przebieg. Pozostało więc, piąć się na południowy zachód w kierunku szczytu, z pomocą GPS-a i tego co zostało nam w pamięci z lata ;)
Po kilkudziesięciu minutach przedzierania się przez dzikie ostępy, w dole Krystek zauważa tyczkę, przez co wracamy z powrotem na właściwe tory i teraz, nieco łatwiej pniemy się pod górę...
Po godzinie marszu spowodowanej kłopotami na samym początku, lądujemy pod szczytem Suchego Wierchu.. Mosiu standardowo już wbiega na wierzchołek po pamiątkową fotę, ale tym razem nikt mu nie wtóruje...
Ostredok w zimowej szacie - dostojny olbrzym z potężnymi lawiniastymi zboczami...
Dalsza wędrówka to tak jak w lecie - samo piękno i niezwykły urok Wielkiej Fatry... Mówiłem już o tym podczas letniej wędrówki, ale może powtórzę, że Wielka Fatra to pasmo o niezwykłym fenomenie polegającym na tym że trudno je porównywać do jakiegokolwiek innego w Karpatach Zachodnich... Już latem zachwycaliśmy się jej kolorytem i różnorodnością jaką oferuje, teraz znów podziwialiśmy jej puste grzbiety, które zaskakują wydawać by się mogło, niekończącą się przestrzenią...
Od momentu gdy dotarliśmy na grzbiet, cały czas idziemy po zmarzniętym śniegu, podobnym zresztą do tego, który zastaliśmy na Rakitowie i Plosce... Wspinaczka tu raków jednak nie wymaga, bo podejście jest stosunkowo łagodne i dobre zimowe buty absolutnie wystarczą. W końcu osiągamy Ostredok (1596 m.n.p.m) i po raz drugi możemy się cieszyć ze zdobycia najwyższego szczytu tego fascynującego pasma :)
Pogoda była cały czas dziwna, bo niby panował wyż z niezłymi mrozami, który powinien zapewnić brak mgieł i daleką widoczność, a tymczasem od kilku dni utrzymywała się mgiełka na wysokości około 1,5 km która skreślała jakiekolwiek dalsze obserwacje. Mówi się jednak trudno, a zawsze to dodatkowy argument, żeby ponownie w Wielką Fatrę zawitać ;)
Wędrówka zimowym grzbietem Wielkiej Fatry - magiczna, zachęcam spróbować na własnej skórze! :)
Gdzieś na grani. A przed nami już Kriżna ze swoimi potworkami na szczycie...
Zachodnie Ramię Kriżnej, którym będziemy schodzić na Królewską Studnię...
Niemal na każdej z mijanych kulminacji się zatrzymujemy :) Kto chciałby się ze szczegółowym opisem zapoznać, zapraszam do letniej wędrówki ;>
Patrząc w kierunku Zwolenia...
A przed nami już Kriżna ze swoimi potworkami na szczycie...
Na szczycie Kriżnej przez chwilę odpoczywamy, a potem schodzimy tak jak w lecie, do Królewskiej Studni. Tyle, że tym razem inaczej niż w lecie, z uwagi na mroźną noc i kiepski stan szałasu Smrekowica :P nocujemy w hotelu. Uwaga - na fitnessie :D Za pięć euro możemy do woli poćwiczyć ;D
Wieczorem w hotelu oglądamy zachód słońca, który jest tego dnia efektowny z uwagi na ciekawe chmurki :)
W nocy budzi nas lodowate zimno, bowiem okazuje się, że ktoś z hotelowej obsługi postanowił przetestować nasze zdolności survivalowe i wyłączył ogrzewanie. Najgorzej wychodzi na tym Krystian, który położył się spać w samym t-shircie, nawet nie wchodząc do śpiwora, w dodatku tuż przy samym oknie :D
DZIEŃ IV
Jeszcze poprzedniego dnia wieczorem, otrzymuję niepokojącego smsa o treści: "Jutro na Kriżnej wiatr dochodzący do 100 km/h i odczuwalna temperatura -27 stopni Celsjusza - uważajcie", który traktuję nad wyraz poważnie.. Rzeczywiście rano, widać było, że na dworze masakrycznie wieje, co zmuszało do zadania sobie pytania: Skoro tutaj tak wieje, to JAK będzie wiać na szczycie?" Znając charakter Kriżnej, pod względem wiejących wiatrów bardziej upierdliwy niż charakter Ostredoka czy Rakitowia, a porównywalny do Ploskowego, ubraliśmy wszystkie możliwe warstwy odzieży, żeby nie doprowadzić tylko do wychłodzenia organizmu. Z założeniem, że niżej oczywiście doprowadzimy się do "normalniejszego" stanu rzeczy ;)
Od rana całkiem nieźle się prezentują Góry Kremnickie...
Docieramy na Królewską Studnię... Tu już siarczysty mróz wzmagany jest przez wiatr, na tyle mocny, że jesteśmy zmuszeni zakrywać każdy centymetr swoich twarzy, bo parafrazując słowa pewnej piosenki: "Do odmrożenia jeden krok, jeden jedyny krok nic więcej"...
Do królewskiego kompletu Królewska Skała...
Masyw Smrekowa - najwyższej góry tzw. Skalnej Fatry..
Podchodząc wyżej mamy okazję spojrzeć na Ostredok i Fryczków, które dziś prezentują się tak...
I rzut oka na Skalną Fatrę, z której wybija się Tlsta z Lubeną...
Schodzenie z Kriżnej jest fajne - długie, łagodne ramię, pozwalające podziwiać szerokie panoramy. Natomiast podchodzenie pod nią - już nie :P W lecie podczas beznadziejnej pogody, gdy pod nią podchodziliśmy, to marzyliśmy, żeby jakoś przeteleportować się i znaleźć się na dole, teraz z kolei może aż tak desperacko nikt nie myślał, ale podejście wolno nam szło... To jest trochę jak z podchodzeniem na Babią - jest jedna górka, potem kolejna, a za nią jeszcze jedna - i dopiero potem właściwy szczyt ;)
Groźnie robi się na ostatnim przedwierzchołku Kriżnej - zaczyna wiać porywisty wiatr od północy, który od razu przypomina nam nasze wspomnienia ze Śnieżki... Robi się nieciekawie, ale mamy na szczęście ciężkie plecaki które dodają nam kilogramów i kijki, którymi się możemy zaprzeć. Ale i tak każdy krok wymaga ogromnego trudu i zdobycie Kriżnej ma dla nas zwielokrotnioną wartość...
Na Kriżną docieram już bez aparatu - w temperaturze przekraczającej -25 stopni Celsjusza pada akumulator (samo zresztą używanie aparatu notabene jest głupie przy tak ostrych mrozach, natomiast jeśli chodzi o sam akumulator, koniecznie należy się wyposażyć w co najmniej dwa, mi jeden wystarczał na 10 zdjęć w ówczesnych warunkach, a dla porównania w zwykłych warunkach - przedział 0; +40 stopni Celsjusza, mogę wykonać na jednym ładowaniu i 300-400 fotek). Pozostała komórka, ale wszystkie zdobycze dzisiejszej techniki na tak wysokie mrozy nie są odporne - wystarczyło zrobić dwa zdjęcia, a ze 100% baterii zrobiło się 0. Mosiowy iphone będzie długo pamiętał ten wyjazd - próbowaliśmy nagrać wiatr na szczycie, ale się po prostu nie dało :D Telefon automatycznie się wyłączał, po włączeniu kamery ;) Niech za dowód ciężkich warunów jakie nam towarzyszyły będzie jeszcze fakt, że mój zegarek, na kilka minut... zamarzł, wywołując na twarzach naszej czwórki niezłe zdziwko...
Drugie z wykonanych zdjęć :D
Rozładowały się trzy z czterech telefonów, oprócz jednego, Ali, którego nie używaliśmy w ogóle na wszelki wypadek ;) Gdy zeszliśmy poniżej szczytu Liszki, nagle z zera procent baterii, zrobiło się 100 z powrotem ;) Takie wariactwo elektroniczne :)
Rozładowały się trzy z czterech telefonów, oprócz jednego, Ali, którego nie używaliśmy w ogóle na wszelki wypadek ;) Gdy zeszliśmy poniżej szczytu Liszki, nagle z zera procent baterii, zrobiło się 100 z powrotem ;) Takie wariactwo elektroniczne :)
Następnie przez Majerową Skałę schodzimy standardowo niebieskim szlakiem do Starych Gór, gdzie się przebieramy, kupujemy rohliki i czekoladę studencką ;> a potem wracamy autobusem SAD-u do Rużomberka. Tam wchodzimy do sklepu po złotego bażancika aby mieć do Polski i udajemy się na dworzec, skąd wracamy dzięki tanim biletom, czeskim pendolino jadącym z Koszyc do Pragi. Szybko i bez przesiadek lądujemy w Ostrawie, skąd musimy jeszcze się cofnąć do Bohumina (o dziwo akurat tam się nie zatrzymywał) i jesteśmy o 20 przy samochodzie, kończąc naszą czterodniową eskapadę. W domu jesteśmy przed dziesiątą, zatrzymując się po drodze jeszcze na kebaba, a następnego dnia z rana (sylwester) udaję się z powrotem do Krakowa, gdzie wieczorem bawię się na rynku ;) Z tego wszystkiego jestem koniec końców w miarę zadowolony, bo udało się bezkompromisowo połączyć przyjemne z przyjemnym :D
A Wielka Fatra okazała się być ponownie naprawdę fantastyczna i cała ta kilkudniowa wędrówka zasługuje absolutnie na miano fenomenalnej :) Idealny trip, żeby podsumować udany dla mnie i myślę że też dla moich towarzyszy, górski rok 2014...
Pogoda Wam dopisała, nie było źle :-)
OdpowiedzUsuńGratuluję przejścia tej fajnej trasy zimą, zazdroszczę :-)
A akumulatory nie lubią zimna, ja często trzymam baterie w kieszeniach, by włożyć do aparatu tylko na chwilę, gdy robię zdjęcia. Pomaga.
O dzięki za tą radę, bo nie wpadłem na to żeby wyjąć akumulator ;) Trzeba będzie wypróbować za rok :)
UsuńJa może najpierw o jednym ze zdjęć -> http://3.bp.blogspot.com/-E6iKKy5SRkA/VQmPE4VZALI/AAAAAAAAXdg/e7MNJP2Osj4/s1600/DSC_0310.JPG -piękny zachód! :)
OdpowiedzUsuńGratki za zimowe przejście Wielkiej Fatry i hart ducha, warunki w końcu mieliście momentami trudne. Pozostały wspomnienia i masa fajnych zdjęć, aż miło było obejrzeć. Co do akumulatorów, podobno dobrym sposobem jest też trzymanie ich w skarpetce, a dalej tak jak napisał Artur. Pozdrawiam serdecznie :)