Początek lata na pograniczu Tatr Wysokich i Bielskich. Jagnięcy Szczyt przez Przełęcz pod Kopą

W wakacje jak wiecie z reguły unikam wyjazdów w Tatry, natomiast okres przełom czerwca i lipca to dla mnie okres jeszcze akceptowalny, zwłaszcza na dreptanie po Tatrach Słowackich.

No i kiedy tamtego roku przyszło zmęczenie uczelnią i pojawiła się chęć złapania oddechu przed kolejnymi kolokwiami napisałem do Krystiana z pytaniem czy nie ma przypadkiem za dużo wolnego czasu i tak ugadaliśmy się na nadchodzący weekend w góry. Pogoda jaką zapowiadano nie była szałowa, ale koniec końców, stwierdziliśmy zgodnie, że trzeba jechać, bo każdorazowe odcięcie się od nauki było na wagę złota.

Plan na tamten wyjazd był następujący: przedłużony weekend w górach, a w roli głównej pogranicze Tatr Bielskich i Tatr Wysokich.


DZIEŃ I

W czwartek po zajęciach szybko się zebrałem i pojechałem na dworzec główny, gdzie spotkałem się z, przyjeżdżającym z Dolnego Śląska, Krystianem. Następnie poszliśmy na szybki obiad do baru mlecznego, a po wrzuceniu w siebie porcji kartofli, panierowanego fileta z kurczaka i surówki wróciliśmy na stację i zapakowaliśmy się do pociągu IC Witkacy, dzięki któremu przedostaliśmy się na Podtatrze.


W Zakopanem powitała nas, zgodnie z przewidywaniami, mżawka i przenikliwy chłód. Z racji dość późnej godziny (20) bez zbędnych ceregieli przemaszerowaliśmy przez miasto, tak by jak najszybciej zameldować się na kwaterze, tj. w Hostelu 1902 na rogu ulic Kościeliskiej i Kasprusie.


Po dopełnieniu formalności i ogarnięciu się po podróży za oknem nastał zmrok, dlatego o żadnych, nawet reglowych, spacerach nie było mowy, zresztą pogoda do nich absolutnie nie zachęcała. Poszliśmy do pobliskiej żabki, kupiliśmy po dwa piwa i podreptaliśmy w stronę Gubałówki, zaszywając się z nimi gdzieś nieopodal trasy kolejki linowo-terenowej.

O 23 byliśmy z powrotem w hostelu.

DZIEŃ II

Poranek nastał pochmurny, ale przynajmniej nie padało. Z powodu obaw przed pogorszeniem pogody po szybkim śniadaniu w jadalni hostelu pobiegliśmy na dworzec aby zdążyć na pierwszy kurs Stramy i koło siódmej byliśmy już w opustoszałej Tatrzańskiej Jaworzynie. Wraz z nami wysiadły tu dwie osoby, ale w stronę wylotu doliny maszerowaliśmy sami.



I w sumie, biorąc pod uwagę niską temperaturę, gęste chmury i prawdopodobieństwo deszczu, brak ludzi nie powinien szczególnie dziwić, zwłaszcza, że byliśmy po stronie słowackiej, i to w tej bardziej odludnej, gdzie tłumów próżno szukać nawet w ładne letnie weekendy. W takich deszczowych warunkach perspektywa kilkunastokilometrowego marszu Doliną Jaworową w stronę Lodowej Przełęczy wydawała się być mało atrakcyjna, żeby nie powiedzieć niemożliwa, nawet dla największego tatromaniaka - co bardziej uparty, mógł tak jak my tego dnia, liczyć że wytrwa do Przełęczy pod Kopą, która oddalona była od centrum wsi o jakieś trzy godziny marszu. 

Początek drogi


Po dwudziestu minutach marszu asfaltem przeszliśmy przez Jaworzyński Potok i znaleźliśmy się na skraju Gałajdówki, czy też Polany pod Muraniem, przez którą zapewne w innych warunkach szlibyśmy z otwartymi gębami, podziwiając imponujący widok na Tatry Bielskie, tym razem jednak musieliśmy się obejść ze smakiem. Takich miejsc zawsze szkoda przy niekorzystnej pogodzie, bo umówmy się, znacznie łatwiej nadrobić, gdy nam nie wyjdzie w Dolinie Pięciu Stawów Polskich albo w Dolinie Małej Łąki niż w większości miejsc słowackich Tatr, gdzie poza sezonem raz, że trudno się dostać bez samochodu, a dwa, że długość szlaków czasem ogranicza pole manewru.

Jaworowy Potok wzdłuż którego tym razem nie będziemy wędrować

Pogrążony w chmurach Murań

Przy sprzyjających warunkach pogodowych z prawej zobaczyć można imponującą północną ścianę Lodowego


Na szczęście na niebieskim szlaku jest kilka miejsc, które podziwiać można niezależnie od pogody (no dobra, może nie w czasie suszy 😜), i jednym z nich jest Koperszadzka Bramka, malownicza cieśniawa w dolnej części Doliny Zadnich Koperszadów, oczywiście szczególnie urokliwa w takich deszczowych warunkach...

Słyszycie ten huk wody? 😉


Niewątpliwym atutem Doliny Zadnich Koperszadów (Zadné Meďodoly) jest również fakt, że zwyczajnie nie jest ona zbyt długa. To, w połączeniu z jej nieco krętym przebiegiem, pewną liczbą skalnych baszt w bezpośrednim otoczeniu, sprawa, że spacer nią naprawdę nam się nie dłużył, co nie zawsze jest takie oczywiste, gdy dreptamy w reglu dolnym.

Po 90 minutach marszu dotarliśmy na podmokłą leśną polanę, stanowiącą de facto dolny skraj rozległego kompleksu hal zajmujących południowe zbocza Płaczliwej Skały, gdzie ustawiono rzeźby uśmiechniętych misiów, które rzekomo (mówię rzekomo, bo nigdy nie miałem styku z żadnymi dokumentami, które by to potwierdzały) wyjątkowo sobie upodobały te części Tatr.


Płaczliwej Skały dziś też nie zobaczymy

Czasem wędrówka miała swój klimat...

Płaczliwą Skałę trawersowaliśmy w kompletnej mgle, ale dzięki ciągłemu wpatrywaniu się pod nogi, można było lepiej docenić bogactwo lokalnej flory. Dla pasjonatów roślin przemierzających Tatry, wycieczka w Bielskie z pewnością będzie interesującym doznaniem.


Spacer na Przełęcz pod Kopą w ograniczonych warunkach widoczności zajął nam z drobnymi przerwami na posiłek 2 godziny i 50 minut - szliśmy dużo krócej niż pokazują tabliczki w Tatrzańskiej Jaworzynie. Łatwo zatem można było na tym przykładzie zauważyć jak duży odsetek czasu zajmują postoje na zdjęcia - w normalnych warunkach mogę stwierdzić, że po przejściu tego odcinka na karcie pamięci zapisało by się około 50-60 plików, tym razem trafiła ich tam tylko połowa. Przy założeniu, że jedno zdjęcie to ok. 30 sekund (trzeba przecież stanąć, włączyć aparat, wymierzyć, ocenić czy się udało) to łatwa kalkulacja pozwala stwierdzić, że tylko z tego powodu zaoszczędziliśmy ok. 15 minut. Pewnie jakbym się tak zastanowił to doszedłbym do wniosku, że w atrakcyjnych warunkach w trakcie całej wycieczki na zdjęcia poświęcam około godzin (z reguły jeden dzień wędrówki bez wschodu czy zachodu to ok. 150-200 zdjęć, zatem przy 30 sekundach to ok. 75-100 minut, z czego czasami z jednego miejsca pochodzi kilka zdjęć, więc średnia trochę maleje). 


Na przełęczy było zimno i nieprzyjemnie toteż po pobieżnym spojrzeniu na tabliczkę ruszyliśmy w stronę Doliny Białych Stawów.

Zejście do Doliny Białych Stawów

Gdy schodziliśmy z Przełęczy pod Kopą w stronę Białych Stawów, odniosłem wrażenie, że chmury się nieco przerzedzają, ale pomyślałem, że drobna różnica wynika ze zmiany stoku z północno-zachodniego na południowy i lepszego doświetlenia terenu, dlatego nie przyjąłem tego z jakimś nadmiernym entuzjazmem.

Nad Wielkim Białym Stawem

Po tym jak odeszliśmy od stawków okazało się jednak, że chmury faktycznie się rozchodzą - nie tylko w Dolinie Białych Stawów, ale po prostu nad całą wschodnią częścią Tatr. Ta niespodziewana i nagła zmiana pogody, jak się domyślacie, momentalnie nas przytrzymała 😂




Dalszy odcinek, czerwonego tym razem, szlaku pokonywaliśmy z ogromnym entuzjazmem. Z tego powodu z rozbawieniem przyjęliśmy sytuację, która wydarzyła się w miejscu, gdzie znajduje się tabliczka ku czci prof. Alfreda Grosza, taternika i propagatora turystyki tatrzańskiej. Na tabliczce napisano: "Profesor Alfred Grosz - pomysłodawca i budowniczy szlaku (chodnika - oryg.) z Zielonego Stawu nad Biały Staw"

No dobra, dlaczego o tym mówię? 😁 Ano przechodząc tamtędy byliśmy z Krystianem świadkami zabawnego dialogu między parą młodych ludzi:

- A-L-F-R-E-D G-R-O-S-Z <czyta na głos dziewczyna>. Kto to był ten Alfred Grosz?
Chłopak popatrzył na treść tabliczki, następnie spojrzał na niewiastę i z zawadiackim uśmiechem rzekł:
- Taki profesor. Chodniki budował.


Kilkanaście minut później kosówka ustąpiła i o 11:15 znaleźliśmy się przed schroniskiem (4 godziny 30 minut z TJ/1 godzina 40 minut z Przełęczy pod Kopą), gdzie o tej porze próżno było już szukać jakiejkolwiek wolnej ławki. Na szczęście nad samym stawem miejsca było wystarczająco 😉


Samo jezioro jest bez wątpienia jednym z najpiękniej położonych tatrzańskich stawów, choć całość - jezioro plus otaczające je szczyty - nie tworzy moim zdaniem takiej spójnej kompozycji jaką otrzymujemy nad Morskim Okiem - najbardziej imponująca w sąsiedztwie Zielonego Stawu ściana Małego Kieżmarskiego znajduje się przy jego krótszym, krotko oświetlonym boku, natomiast w przypadku głównej osi jeziora brakuje tam wyraźnej dominanty - takiego odpowiednika Mięguszowieckich Wierchów efektownie zamykających perspektywę gdy patrzymy na jezioro spod schroniska PTTK. W przypadku Zielonego Stawu mamy imponujące Durne Szczyty z lewego boku, Jastrzębią Turnię z prawego, natomiast Baranie Rogi i Kołowy Wierch są na tyle odległe, że słabo wyróżniają się z tłumu. Nie chcę wdawać się tu w dalsze rozstrzyganie, czy to Morskie Oko ładniejsze, bo jak wiadomo jeden rabin powie tak, a inny rabin powie nie (pozdrawiam widzów Światu Według Ludwiczka), ale z pewnością ten widok znad Zielonej Doliny Kieżmarskiej jest mniej harmonijny, bardziej chaotyczny.

Zielony Staw Kieżmarski (Zelene pleso) znajduje się na wysokości 1545 m n.p.m. w górnych partiach Doliny Zielonej Kieżmarskiej. Powierzchnia stawu została określona w latach 60. na 1,77 ha, głębokość maksymalna wynosi 4,5 m.

Znad jeziora dostrzec można również sam Jagnięcy Szczyt, słabo się on jednak wyróżnia z otoczenia (ten po lewej w głębi). Ten najeżony grzbiet to Kozia Grań z Kozim Szczytem (2111 m n.p.m.)

Jastrzębia Turnia, podobnie jak Mnich w przypadku Morskiego Oka, jest lokalnym symbolem

Nasz pierwotny plan zakładał, że w Schronisku nad Zielonym Stawem spędzimy dwie noce, jednak ze względu na późno podjętą decyzję o wyjeździe nie rezerwowaliśmy wcześniej łóżek, licząc na łut szczęścia.


Późnym popołudniem usłyszeliśmy, że tego dnia na miejsce na materacu ani na zwyczajne łóżko nie ma jednak co liczyć, dlatego po zjedzeniu obiadu podjęliśmy decyzję o szukaniu szczęścia w Schronisku pod Szarotką, do której mieliśmy jakieś półtora godziny marszu. Trochę nam się nie chciało tej wędrówki podejmować, ale cóż było zrobić, zdawaliśmy sobie sprawę, że podobne ryzyko jest wkalkulowane w "niezapowiedzianą" wizytę.


Opuściliśmy okolice Zielonego Stawu, ponad którym utrzymywały się gęste chmury, i skierowaliśmy się znaną nam już drogą nad Białe Stawy. Nad Tatrami Bielskimi chmur było znacznie mniej, liczyliśmy zatem, że przed zachodem może uda się dojrzeć trochę słońca.


Wcześniej o tym nie napisałem, dlatego teraz chciałbym wyraźnie to podkreślić - Białe Stawy to naprawdę bardzo przyjemne miejsce. I to nawet już nie chodzi o to, że potrafi być bardzo odludne, ale bardziej o to, że znajduje się na granicy dwóch różnych tatrzańskich światów - z jednej strony łagodne zbocza Jatek i Bujaczego Wierchu, z drugiej zapierająca dech w piersiach ściana Małego Kieżmarskiego i Durne Szczyty.

Wprawdzie czytałem opinie, że nie ma w nich nic wyjątkowego, że niczym się nie wyróżniają i muszę się Wam przyznać, iż sam byłem przez moment podobnego zdania, ale to zdanie zmieniłem! Białe Stawy i ich urok jest nieoczywisty, może nawet niezauważalny na pierwszy rzut oka. Tu trzeba zatrzymać się, usiąść, podumać, rozbić wszystko na części pierwsze. Skupić się na detalach.



Po minięciu rozstajów przy Wielkim Białym Stawie zmieniliśmy czerwone paski na zielone, rozpoczynając tym samym zejście na dno Doliny Przednich Koperszadów (Predné Meďodoly). Słońca było niewiele, ale mimo to bardzo mi się ten fragment podobał.


"Taki tam spokój" w... Dolinie Przednich Koperszadów

Późnopopołudniowy widok na Kieżmarski Szczyt

Kieżmarskie Szczyty przypominają od tej strony trochę inny tatrzański masyw - Wysokiej.

Nad spiskimi równinami zapada już powoli zmrok...

Kozi Grzbiet i Fajksowa Czuba

Końcówkę szlaku pokonywaliśmy już przy zapadającym zmroku - na szczęście podczas pokonywania ostrego zejścia po zboczu Bujaczego Wierchu można było jeszcze rozpoznać teren bez użycia czołówki. Było to ważne, bo nawet w świetle czołówki jego pokonywanie wiązałoby się ze znacznie większym ryzykiem skręcenia kostki.

W schronisku udało nam się dostać dwa łóżka, co przyjęliśmy z dużą ulgą i późny wieczór spędziliśmy już na spokojnie przy kolacji i pasjonującym ćwierćfinale MŚ w Piłce Nożnej, w którym Rosja mierzyła się z Chorwacją. Wielkie kibicowanie trwało także i w Szarotce, a jakby tego było mało, wśród jednych z oglądających namierzyliśmy turystę z Bośni i Hercegowiny, który, jak zresztą na samym wstępie powiedział, był z Republiki Serbskiej. No tak to bywa, że kibicowanie przeradza się w okołopolityczne dyskusje 😏

Nie będziecie chyba zdziwieni jeśli Wam powiem, że gorąco wspierał w tym meczu Rosjan 😉


Końca dogrywki i karnych nie udało mi się jednak obejrzeć - zarówno mnie jak i Krystiana ekstremalnie szybko zmógł sen.

DZIEŃ III

Wstaliśmy zgodnie z planem o 05:30, szybko wymykając się z pełnego pokoju do części wspólnej położonej na piętrze, gdzie mieliśmy przygotowywać śniadanie. Odnośnie samej Szarotki - bardzo mi przypadła do gustu, wydała mi się taka przytulna, kameralna. Chętnie jeszcze tam wrócę.

Zakazany widok

Po śniadaniu zebraliśmy manatki i przechodząc przez opustoszałą jadalnię skierowaliśmy się do wyjścia. Widok był, umówmy się, dość niecodzienny jak na wakacje i szóstą rano.


Rzuciliśmy ostatnie spojrzenie na schronisko i ponownie ruszyliśmy w stronę Zielonego Stawu Kieżmarskiego, do którego tym razem mieliśmy około 2,5 godziny drogi.


Po kilku minutach marszu przystanęliśmy w miejscu przejścia przez żleb opadający ze Skalnych Wrót, patrząc z rozrzewnieniem w stronę przełęczy. O tam, hen wysoko zaczynają się prawdziwe przygody...


Myślenie o Tatrach Bielskich trzeba było jednak odłożyć na później i zwiększyć tempo tak aby na Jagnięcy wyjść nim pojawią się przewidywane przez nas tłumy. Bez zbędnych ceregieli pokornie wdrapaliśmy się po stromym zboczu Bujaczego sprawnie dostając się ponownie do Doliny Przednich Koperszadów.



Od lewej: Kieżmarski Szczyt, Mały Kieżmarski Szczyt (wysunięty wprzód), Durny Szczyt, Mały Durny Szczyt, Barania Przełęcz, Baranie Rogi, Czarny Szczyt

W blasku porannego światła dolina znów zachwycała i jej widok ostatecznie przekonał mnie, że brak noclegu nad Zielonym Stawem, jak również konieczność odbycia drogi w tę i z powrotem do Szarotki wniosły sporą wartość dodaną do całej wycieczki. Mieliśmy wyjątkową okazję aby z Doliną Przednich Koperszadów zapoznać się w różnych warunkach i naprawdę trudno było nie docenić jej osobliwego charakteru.



Tak jak Tatry generalnie wydają mi się ciasne, tak te fragmenty Tatr Bielskich pozwala poczuć pewną przestrzeń - grzbiety są tu łagodne, różnice wysokości mniej zauważalne, to wszystko zatem wydaje się być na wyciągnięcie ręki, takie dostępne, że nic tylko zejść ze ścieżki i podążać wyznaczoną przez siebie drogą. 


Tatry Wysokie za to jak zawsze wyniosłe, niedostępne... Wzbudzają we mnie zupełnie inne emocje


Marsz nad Wielki Biały Staw zajął nam tego dnia godzinę i dwadzieścia minut. Tragedii nie było - spodziewaliśmy się, że koło ósmej nad Zielonym Stawem powinien pakować jeszcze względny spokój.





I rzeczywiście, w schronisku byliśmy kilka minut przed ósmą. Przepakowanie się i znalezienie odpowiedniego miejsca na przechowanie bagażu zajęło nam około 30 minut, koniec końców na żółtym szlaku byliśmy koło 08:30, czyli o takiej porze kiedy schroniskowi goście byli już w zdecydowanej większości znacznie wyżej, ale jednocześnie ci, którzy wycieczkę zaczynali z Kieżmarskiej Białej Wody, nie zdążyli jeszcze dotrzeć nad Zielony Staw.

Taka przestrzeń na szlaku była nam na rękę, bo pierwszy odcinek podejścia, przez próg Doliny Jagnięcej, był naprawdę stromy, a dzięki temu, że byliśmy sami, to mogliśmy bez konieczności przepuszczania co chwilę innych osób zatrzymywać się w dowolnym momencie, a przy okazji i zrobić lepsze zdjęcia, pozbawione "intruzów" w kadrze 😈

Kołowy Szczyt (z lewej) i Jastrzębia Turnia (z prawej)


Pięknie oświetlone Durne Szczyty
  


Po pokonaniu najbardziej uciążliwego fragmentu warto zatrzymać się na chwilę przerwy i rozejrzeć się po okolicy. Widok z tego rejonu Doliny Jagnięcej uważam za jeden z bardziej ciekawych i urodziwych ogólnodostępnych widoków w Tatrach Wysokich (jest też dużo lepszy niż ten znad samego jeziora) - z jednej strony mamy tu bowiem wyjątkowo liczne zgromadzenie szczytów 2,5-tysięcznych na stosunkowo niewielkiej powierzchni, z drugiej zaś trzeba przyznać, że nawet te szczyty nieco niższe mają w sobie sporo powabu i nie pozwalają obok siebie przejść obojętnie - jak choćby sama Jastrzębia Turnia.

Wracając na moment jeszcze do lokalnych gigantów - Kieżmarskiego, Wideł (akurat jeszcze dość mocno przysłoniętych), Łomnicy, Pośledniej Turnii i Durnych Szczytów - od tej strony otaczają one dość szczelnie niewielką odnogę Doliny Dzikiej - Miedzianą Kotlinę - której dno pokryte jest największym w Tatrach śnieżnikiem podchodzącym na wysokość 2300 m n.p.m. Doskonale z tego miejsca widocznym 😊


Dzika Dolina (Veľká Zmrzlá dolina) to najwyżej położonej dolina należąca do systemu Doliny Kieżmarskiej. Jest to dolina wisząca o powierzchni ok. 1,4 km kwadratowego, składająca się de facto z dwóch części - właściwej podchodzącej pod Baranią Przełęcz, oraz wspomnianej wcześniej Miedzianej Kotliny, wypełnionej rumoszem skalnym i płatami wiecznego śniegu podchodzącymi pod 2300 m n.p.m.


Powyżej Czerwonego Stawu zaczyna się wbrew pozorom najbardziej monotonny fragment wędrówki. Szlak wiedzie bowiem od tego momentu trawersem po wschodnich zboczach Jastrzębiej Turni oddalając się od progu Doliny Jastrzębiej i tym samym od szerokiego panoramicznego widoku jaki z tamtych okolic można podziwiać. Tymczasem grzbiety stanowiące północne otoczenie doliny (Jagnięcy i Kozia Grań) pozbawione są jakichś charakterystycznych wyróżników, większość znajdujacych się w nich wierzchołków prezentuje się podobnie do siebie, jest, nie bójmy się tego słowa, bez polotu i trochę nudno. Zwłaszcza, że przeżywamy tu pewnego rodzaju nagły skok napięcia - mamy do czynienia z efektowna panoramą górnych części Zielonej Doliny Kieżmarskiej, imponującym widokiem ścian Kieżmarskich, Łomnicy czy Durnych, chciałoby się jeszcze więcej, a tymczasem tu przez dobre kilkadziesiąt minut marszu niewiele się dzieje.

Czerwony Staw Kieżmarski (Cervene pleso) - to największy z trzech niewielkich stawków zajmujących dno Doliny Jagnięcej o powierzchni 0,19 ha i maksymalnej głębokości 1,2 m

Zamiast na szczytach warto zatem powytykać parę rozbieżności, których, między polskim a słowackim nazewnictwem, tu nie brakuje. Wyliczankę zacząć można od samej Doliny Jagnięcej, która przez sąsiadów z południa określana jest "Czerwonej Doliny" (Červená dolina), stanowiąc odwzorowanie nazwy niemieckiej (Rotseetal) i nawiązuje tym samym do samego Czerwonego Stawu (Červené pleso). Nie byłoby z tym wielkiego problemu, gdyż podobnych różnic jest w Tatrach bez liku, a najbliższe czekają w sąsiednich dolinach (Dzika Dolina/Veľká Zmrzlá dolina, Jastrzębia Dolina/Mala Zmrzlá dolina), ale w tym wypadku niuanse się jeszcze nakładają, ponieważ znajdująca się po drugiej stronie Jagnięcego Szczytu Dolina Skoruszowa jest przez Słowaków określana... "Doliną Jagnięcą" (Jahňacia dolina).

Generalnie jestem pełen podziwu, że ten brak jednolitego nazewnictwa rzadko kiedy przekłada się na niezrozumienie podczas prowadzenia akcji ratunkowych.

Oprócz Czerwonego Stawu ze szlaku przebiegającego przez Jagnięcą Dolinę dobrze widoczny jest Modry Stawek, który wprawdzie jest znacznie mniejszy (0,07 ha), ale za to jest wyraźnie głębszy (3,7 m), co przy przejrzystej wodzie sprawia, że mamy tu do czynienia z przyjemnym dla oka kontrastem między różnymi odcieniami barwy niebieskiej.

Wbrew temu co można by sądzić, Jagnięcy Szczyt nie jest najwyższym szczytem w otoczeniu Doliny Jagnięcej, tym jest za to Czerwona Turnia (Belasá veža - 2284 m n.p.m.), szczyt zwornikowy dla Jastrzębiej Grani, w której wznoszą się też Mały Kołowy Szczyt oraz Kopiniaki - wszystkie wyższe od Jagnięcego. 

Sama dolina zajmuje niecałe 0,7 km kwadratowego jest zatem, obok Doliny Jastrzębiej, najmniejszą z dolin zawieszonych należących do systemu Doliny Zielonej Kieżmarskiej.

Jagnięcy coraz bliżej... Widać już końcówkę monotonnego przejścia przez piargi, krótki trawers po trawkach i podejście na Kołowy Przechód

Z transu, w który powpadaliśmy podczas monotonnego pokonowynia piargów, wyrwało nas niespodziewane spotkanie z kozicą spacerującą beztrosko po górnych partiach Doliny Jagnięcej. Zwierzę na ludzi nie zwracało kompletnie żadnej uwagi i mimo, że przechodziłem ja, przechodziło kilka innych osób, które wracało ze szczytu, potem wreszcie sam Krystian, to ssak ze stoickim spokojem "uśmiechał się" do każdego skierowanego w niego stronę obiektywu.


Po spotkaniu z kozicą zdaliśmy sobie sprawę, że w zasadzie znaleźliśmy się już w sąsiedztwie Kołowego Przechodu - po przejściu przez piargi szlak krótko przebiega w trawiastym terenie, robi zakos i podchodzi pod ściankę położoną bezpośrednio przed przełęczą.


Ubezpieczony łańcuchem fragment żółtego szlaku

Po pokonaniu tego newralgicznego odcinka, znienacka wyłonił się widok na Dolinę Kołową, dla mnie stanowiącej jeden z najbardziej zagadkowych zakątków Tatr Słowackich. Nastrój mi się od razu poprawił, bo ponownie w polu widzenia pojawił się szereg nowych elementów przykuwających uwagę.

Z lewej fragment Kołowej Grani z Wielką Kołową Turnią

Przykry był jedynie fakt, że Kołowy Szczyt w momencie osiągnięcia grani okazał się być przykryty warstwą chmur, dostrzegalne były natomiast dwa zwornikowe punkty w jego masywie - Czerwona Turnia (pierwsza z lewej strony) i Modra Turnia.

Ponad Wielką Kołową Turnią wznosi się Kołowy Kopiniak, ostatni ze szczytów Kołowej Grani przed zwornikiem - Modrą Turnią (taki rogaty szczyt w lewej części zdjęcia). Kołowy, dominator tej części Tatr Wysokich, niestety pogrążony w chmurach

Na ostatnim planie, na prawo od Szerokiej Jaworzyńskiej, widać Wołoszyny i Koszyste

Odcinek żółtego szlaku z Kołowego Przechodu na szczyt Jagnięcego jest już niedługi. Poprowadzona przeważnie nieco poniżej najeżonej skałkami grani ścieżka dwukrotnie wymogła na nas użycie rąk przy okazji lekkiej wspinaczki, jednocześnie na pewnym dystansie wiodąc także wśród połaci traw obficie rosnących w niektórych rejonach kopuły szczytowej Jagnięcego.


Na szczycie stanęliśmy o 10:35, po dwóch godzinach drogi ze Schroniska nad Zielonym Stawem.

Widoki tego dnia były dość mocno graniczone przez dość gęste chmury o niskiej podstawie i słabą przejrzystość, niemniej jednak należało się cieszyć, że podczas naszego pobytu na wierzchołku trafiliśmy na moment, gdy masywy Kieżmarskiego, Łomnicy i Durnych Szczytów - najważniejszy element panoramy z Jagnięcego - ujawniły nam swoje oblicza.


Jagnięcy Szczyt (Jahňací štít - 2230 m n.p.m.) - wznosi się w grani głównej, stanowiąc ostatni wybitny szczyt znajdujący się w "tatrzańskim kręgosłupie" przypadający na najwyższą część tego karpackiego pasma. Jagnięcy jest szczytem zwornikowym dla dwóch bocznych grani - Jagnięcej Grani (hrebeň Jahnencov) i Koziej Grani (Kozí hrebeň) - zatem wznosi się ponad czterema dolinami - Doliną Jagnięcą, Doliną Białych Stawów, Doliną Kołową oraz Doliną Skoruszową.

Wysokogórski fragment panoramy z Jagnięcego. Do kompletu brakuje jedynie przykrytych chmurami Baranich Rogów i Kołowego Szczytu

Z prawej strony zgoła inaczej prezentująca się Jastrzębia Turnia

W trakcie całego naszego pobytu na wierzchołku można było podziwiać doskonale stąd widoczny wał Tatr Bielskich - od Murania aż po Bujaczy Wierch czy raczej Kozie Grzbiety i Fajksową Czubę.

Jedyny moment w ciągu całej wycieczki, gdy mogliśmy zobaczyć w całości grań Tatr Bielskich. Od lewej: Murań, Nowy Wierch, Hawrań, Płaczliwa Skała

Widok w stronę Jatek i Bujaczego Wierchu. Na pierwszym planie Koperszadzka Grań stanowiąca ostatni fragment Głównej Grani Tatr Wysokich

Spojrzenie wgłąb Doliny Kołowej - ograniczonej ze wschodniej strony przez Jagnięcą Grań a z zachodniej strony przez Bździochową Grań z wybitnym szczytem Świnki (2165 m n.p.m.)


Wiatr i chłód stosunkowo szybko wygoniły nas jednak z wierzchołka. Schodząc do Doliny Jagnięcej ponownie trafiliśmy na kamzika, być może nawet tego samego co wcześniej.


Dwie godziny drogi powrotnej minęły bez większych niespodzianek. Ponad progiem Doliny Jagnięcej zatrzymaliśmy się na chwilę na szamę korzystając z przejaśnień, a te okazały się być początkiem bezchmurnej części dnia, która trwała godzinę, może półtorej...


Pod wieczór dla odmiany szczyty otaczające Dolinę Dziką pogrążone były znów w gęstych chmurach. Cóż, niezwykle dynamiczny był to pogodowo dzień...



Wieczór spędziliśmy bez większych wyskoków - czuliśmy nieco zmęczenie wczesną pobudką, a ciepłe poddasze schroniska sprzyjało zawinięciu się w koc. Po obiadokolacji i prysznicu uznaliśmy zatem, że czas na spanko 😂

DZIEŃ IV

Wieczór spędziliśmy bez szaleństw i tak też przywitaliśmy ostatni już poranek. Pobudka grubo po wschodzie słońca, spokojne śniadanko w schroniskowej jadalni i wyjście na szlak bez jakiegoś przesadnego pośpiechu.

Ze względu na nieco lepsze warunki niż pierwszego dnia, zdecydowaliśmy się wracać początkowo tą samą drogą. Oznaczało to oczywiście, że odcinek do Białych Stawów będziemy pokonywać po raz czwarty (sic!), ale z drugiej strony pogoda była zbyt dobra aby zdecydować się po prostu na zejście do Białej Wody. Opcja z Rakuską Czubą też odpadała, bo owego czasu szlak był zamknięty z powodu prac utrzymaniowych, choć z tego co zauważyliśmy, inni turyści nie do końca się tym przejmowali.


Po cichu liczyliłem, że może uda się zahaczyć nie tylko o samą Przełęcz pod Kopą, ale i Szalony Przechód, skąd dalej należałoby zejść do Ździaru. W najgorszym razie pozostawało zejście tą samą drogą do Tatrzańskiej Jaworzyny.


Płytkie siodło Przełęczy pod Kopą w głębi, z prawej fragment zbocza Bielskiej Kopy rozdzielającej Dolinę Białych Stawów od Doliny Przednich Koperszadów

Pośrodku zdjęcia pokryta kosówką grzęda, za którą znajduje się Rzeżuchowa Kotlina - Niżnia i Wyżnia - podchodząca pod Kozią Grań (ostatni plan; na zdjęciu z lewej), która również stanowi fragment Doliny Białych Stawów


Gdy jednak szlak z powrotem doprowadził nas na Przełęcz pod Kopą, wokół znów zatańczyły chmury. Dobrze, że tym razem zdołaliśmy dojrzeć pobliskie zbocza Szalonego Wierchu i Jatki, niemniej było to za mało aby przeważyć na korzyść drogi w stronę Ździaru.


W głębi pogrążony w chmurach wierzchołek Szalonego Wierchu


Niegdyś stąd do widocznej pośrodku Doliny Przednich Koperszadów schodził znakowany szlak, jeden z wielu jakie istniały w Tatrach Bielskich

Wybór szlaku prowadzącego do Doliny Zadnich Koperszadów szybko okazał się być trafny, bo nie dość, że uciekliśmy od granicy chmur, to jeszcze kilkakrotnie udało nam się doczekać słońca, które, wręcz na pożegnanie, uwydatniło nam wdzięki okolicy. Sami zresztą spójrzcie:


Niestety były to jedynie chwilowe przebłyski, a przeważającą część drogi pokonaliśmy przy mniej sprzyjającej aurze. Była to natomiast końcowa część naszej wycieczki, zatem nie przeszkadzało nam to już tak jak wcześniej, gdy rozpoczynaliśmy naszą krótką przygodę.


W Tatrzańskiej Jaworzynie zameldowaliśmy się około 50 minut przed odjazdem Stramy, dlatego czas ten trzeba było sobie jakoś zagospodarować. Ponieważ nie czekała nas podróż samochodem, to wkrótce zasiedliśmy na ławkach z butelką piwa, niestety najgorszego możliwego, czyli kelta 😖

Do Krakowa wróciliśmy dla odmiany autobusem, a następnie każdy poszedł w swoją stronę - ja wsiadłem w tramwaj do siebie, Krystian przesiadł się na inny pociąg do Wrocławia.

Podsumowując trzeba sobie jasno powiedzieć, że nie był to może najbardziej udany pogodowo tatrzański wyjazd, ale cóż, byliśmy świadomi pakując się, że jedziemy, bo pojawiła się w nas chęć wyrwania się z miasta, a nie dlatego, że zapowiadano słoneczną aurę, którą po prostu wypadało wykorzystać.

Na plus zdecydowanie wizyty w dwóch, a nie w jednym jak pierwotnie planowaliśmy, schroniskach, smaczne haluszki w Schronisku nad Zielonym Stawem no i trochę ładnych widoków w Dolinie Przednych Koperszadów.

Jagnięcy i grzbiet Bielskich zdecydowanie do poprawy.

INFORMACJE PRAKTYCZNE

Mapa trasy

Dojazd

Do Tatrzańskiej Jaworzyny w sezonie (od 15.06 do 31.10) dojedziemy bezpośrednio z Zakopanego Stramą, ponadto całorocznie można dostać się na raty: wpierw busem na Łysą Polanę, a następnie, po przekroczeniu granicy, słowackim autobusem jadącym w stronę Popradu.

Autobusy z Łysej Polany w stronę Popradu - ROZKŁAD JAZDY

Nocleg

KOMENTARZE

0 comments:

Prześlij komentarz

Back
to top