Pierwsze spotkanie z Niżnymi Tatrami, czyli dwudniowa wycieczka na Dziumbier


Pod koniec listopada ubiegłego roku, zjechałem na parę dni do domu, musząc załatwić kilka spraw w Gliwicach, ale tak się szczęśliwie składało, że owe sprawunki udało się skończyć wraz z końcem tygodnia i na weekend można było udać się w góry :) Nie patrzyłem nawet specjalnie na prognozy, skontaktowałem się z kolegami i dogadawszy się z Mosiem - reszta niestety była zajęta, ugadałem się na wyjazd, w zupełnie nieznany mi dotąd, teren - Niżne Tatry.


Z Niżnymi Tatrami nigdy jakoś specjalnie się nie udawało. Może to dziwne, ale to pasmo w moim grafiku jest przeznaczone do jednorazowego przejścia. Piękna jesień, wyżowa, stabilna pogoda i grupowe przejście naszej ekipy całym pasmem z Telgartu do Donował. Tak sobie to zawsze wyobrażałem.

Niestety, ten plan czeka od kilku lat na lepsze czasy, bo na razie wrzesień został przeznaczony na wakacyjne, dalekie wypady i tym samym Niżne Tatry, cały czas pozostają nam obce, choć malutki kawalątek tego pasma, uszczknęliśmy podczas tego wyjazdu.

Z racji dalekiej drogi, spotykam się z Mosiem o 3, wyjeżdżając A1 w kierunku Żor i dalej jadąc na Bielsko-Białą, Żywiec, granicę w Korbielowie, Twardoszyn, aż do Zuberca. Za Zubercem zatrzymujemy się w okolicach Huciańskiej Przełęczy, stanowiącej zachodnią granicę tatrzańskiego pasma, aby podziwiać wyłaniające się ponad mgłą szczyty Gór Choczańskich i Małej Fatry.


Z lewej Wielki Chocz, na ostatnim planie pośrodku Mała Fatra.


Cykamy dwie foty i jedziemy dalej drogą łączącą Zuberec z Liptowskim Mikułaszem.


Ponieważ ruch na drodze znikomy, to łamiemy przepisy i w jednym miejscu przystajemy, aby sfotografować łańcuch Niżnych Tatr ;)


Po tym postoju zjeżdżamy już prosto do Liptowskiego Mikułasza, gdzie zatrzymujemy się w pobliżu rynku. Mosiu ucina sobie drzemkę w samochodzie, a ja zakładam kurtkę i lecę do kantoru kupić 50 euro. Wracam po 30 minutach, budzę Mosia i podjeżdżamy do celu naszej podróży - parkingu w Łączkach (sł. Lučky), w Demianowskiej Dolinie. 


Przebieramy się, zostawiamy niepotrzebne graty w aucie i zapiąwszy stuptuty, opuszczamy ogromny parking, który poza dwoma obcymi samochodami, był niemal pusty i ruszamy na szlak.

Początkowy etap, to marsz szlakiem koloru zielonego przez rozległą polanę Łączki.


Na tej wysokości jak widać śniegu nie ma dużo. Za to są miejsca, gdzie jest cholernie ślisko i musimy bardzo uważać, stawiając każdy krok ;)


Po 20 minutach marszu docieramy do rozstajów, gdzie znajduje się początek czerwonego szlaku, którym mamy zamiar podejść na Przełęcz Jaworze (sł. Sedlo Javorie).

Nieśmiało pokazuje się nam fragment grani niżnotatrzańskiej, którą przez chwilę, na tyle ile pozwala nam mgła, podziwiamy.  


Opuszczamy wygodną drogę i przechodząc przez mostek przerzucony ponad potokiem Demanovka, ruszamy w górę czerwonym szlakiem.


Zagadani nie zauważamy odejścia szlaku i podchodzimy szybko zwężającą się doliną Krčahovo, docierając w pobliże znajdujących się tam bunkrów. Dopiero one dały nam do myślenia i zdecydowaliśmy się sięgnąć do kieszeni po mapę, z której jasno wynikało, że szlak odchodził zaraz za mostkiem...


Potulnie wróciliśmy się w okolice mostku, nie zauważając żadnego odbicia. I tak się składa, że w tamtych okolicach robiono wycinkę, także trzeba bardzo uważać.

Co do właściwej drogi, należy skręcić, faktycznie, kilkadziesiąt metrów za mostkiem w prawo, w lekko zarastającą ścieżkę, która łukiem zaczyna podchodzić na ogołocony garb.


Z garbu dobrze widać między innymi obły masyw Boru (1888 m.n.p.m.).


Kilka minut później weszliśmy w las, znajdując wybudowaną przy szlaku altanę. Decydujemy o zdjęciu plecaków i zrobieniu sobie śniadania.

Kiedy najedliśmy się i wypiliśmy trochę herbaty, powróciliśmy na ścieżkę i po krótkim marszu przez las, dotarliśmy na zarastającą polanę. Stamtąd zaczyna się już dość strome podejście na Sedlo Javorie, niestety znów bardzo przygnębiające z uwagi na ogołocone zbocza.


Sedlo Javorie (1487 m.n.p.m.) rozdzielające masyw Krakowej Holi (sł. Krakova Hol'a - 1751 m.n.p.m.) od Tanecznicy (sł. Tanečnica - 1681 m.n.p.m.) osiągamy gdy wskazówki zegarka wskazują jedenastą. Wypijamy kubeczek herbaty, zakładamy czapkę na głowę z uwagi na padającą, nieprzyjemną mżawkę i ruszamy do góry żółtym szlakiem, szukając przy tym właściwej ścieżki.


Idzie się niewygodnie, wiatr wieje z południa uderzając prosto w twarz. Widoki nie powalały, szliśmy więc jednostajnym tempem, zgięci w pół, osłaniając się od mocniejszych podmuchów wiatru.


Widoczek w drugą stronę ;)


Z Tanecznicy schodzimy na niewielkie siodełko, by następnie mozolnie piąć się na grzbiecik o nazwie Praszywa (sł. Prašiva). Na szczycie spotykamy grupkę turystów zmierzających w przeciwną stronę, robimy dwa zdjęcia i ruszamy dalej. Przedzierając się pośród kosówki wśród coraz większej ilości świeżego śniegu, nie mając do końca pojęcia gdzie się znajdujemy, docieramy w pobliże podejścia na Krupową Holę (sł. Krupova Hol'a).


Gdy kosówka się kończy i rozpoczyna się gołe zbocze, zaczyna silnie wiać. Do tego stopnia, że jesteśmy zmuszeni zatrzymać się na chwilę i ubrać dodatkową warstwę ubrania, przy okazji zagotowując jeszcze wodę na herbatę z okolicznego śniegu. Wypijamy gorącą herbatę, zakładamy raki i w widoczności nieprzekraczającej momentami 20 metrów, ruszamy pod górę. 


Podejście na szczyt Krupowej Holi.


A tam gdzieś jest Dziumbir - najwyższy szczyt Niżnych Tatr ;)


Zmordowani docieramy na wierzchołek Krupowej Holi, a następnie na rozstaje położone na Krupowym Siodle (sł. Krupovo Sedlo). Tym samym znajdujemy się już na czerwonym, graniowym szlaku, wiodącym przez cały główny grzbiet Niżnych Tatr.


Po krótkiej przerwie, w przenikliwym zimnie i śnieżycy, ruszamy w wydawać by się mogło, niekończącą drogę do Chaty Stefanika (sł. Chata gen. Milana Raštislava Stefanika), będącej największym schroniskiem w Niżnych Tatrach. Z ulgą wypisaną na twarzy, zdejmujemy raki, otrzepujemy spodnie i buty i wchodzimy do ciepłego schroniska.


W schronisku, mimo kiepskiej pogody, nie ma wolnych miejsc. Rozlokowujemy się więc na glebie, a konkretnie na kilku materacach, którymi obłożono podłogę na poddaszu. Wieczór spędzamy jeszcze w klimatycznej, bardzo gwarnej, jadalni, a zmęczeni wczesnym wstawaniem i męczącymi warunkami na trasie, szybko ponownie meldujemy się na poddaszu, zawijając się w śpiwory.

DZIEŃ II

Wstajemy o 5:30 wiedząc, że słońce wschodzi kilka minut po siódmej. Zostawiamy wszystkie rzeczy w schronisku i niosąc jedynie statyw oraz pojemnik na aparat, opuszczamy schronisko.

Na zewnątrz o tej porze było jeszcze ciemno, gdzieś w oddali majaczyła pomarańczowa łuna, zwiastująca nadejście kolejnego dnia. Zapaliliśmy czołówki i ruszyliśmy w kierunku szczytu Dziumbira. Niestety, silny wiatr wszystko przysypał i parliśmy do góry nieco na oślep, zapadając się po kolana przy każdym kroku. Po 10 minutach takiego marszu, Mosiowi zrobiło się niedobrze i przystanęliśmy, aby odsapnąć. Dzięki temu wyprzedziła nas grupa Słowaków, która też wybierała się na szczyt, a my mogliśmy już podchodzić po ich śladach.

Dziumbier (2043 m.n.p.m.) zdobywamy na kilka minut przed wschodem, ale nie udaje nam się niestety wydostać ponad chmury.


Schronieni przed wiatrem w niewielkiej jamie, bacznie obserwujemy okolicę, mając nadzieję że choć na chwilę, wiejący wiatr przepędzi, zalegającą na wierzchołku, mgłę.


Ale cóż - tym razem podziwiania wschodu nie było. Prosimy Słowaka o fotkę i decydujemy się wracać do schroniska na śniadanie.


Podczas schodzenia, zaczyna się coś dziać... Słońce prześwieca przez chmury dodając okolicy, niemal natychmiastowo, niesamowitego klimatu i tajemniczości :) 


Ten moment, gdy świat staje się miedziano-pomarańczowy nie trwa długo. Udaje mi się trzykrotnie nacisnąć spust migawki i wszystko przechodzi.


Uświadamiam sobie również, że prawdopodobnie, gdybyśmy nie pchali się wyżej, tylko zostali tu, na tej wysokości, to moglibyśmy podczas wschodu, coś zobaczyć.


Ale i tak zdobycia Dziumbira nie żałujemy ;)


Widoczek w kierunku Kraliczki (sł. Kralička).


I widok na południe w kierunku Myta pod Dziumbirem, Brezna i Rudaw Słowackich.


Ponieważ śnieg był świeży i panował wysoki mróz, podczas mocniejszych podmuchów, wiatr przenosił cząsteczki białego puchu, tworząc nisko zawieszoną mgiełkę.


Kilka minut po ósmej docieramy z powrotem w pobliże schroniska i tym razem możemy już przypatrzeć się niewidocznym wcześniej Skałce (sł. Skalka), Polanie (sk. Pol'ana) i Dereszom (sł. Dereše). Chopok skrywał się jeszcze w mgiełce.


Dziumbir, podobnie jak Chopok, również był pogrążony we mgle, ładnie wyglądała za to Szczawnica (sł. Štiavnica), czyli wschodnie zakończenie grani Dziumbira. 


Zanim wchodzimy do schroniska, zatrzymujemy się na moment aby popatrzeć na południe... Na zdjęciu poniżej, z prawej strony widać Wielki Gapel (sł. Velky Gapel' - 1770 m.n.p.m.), w którego masywie znajduje się Jaskinia Martwych Nietoperzy (sł. Jaskyňa mŕtvych netopierov), będąca jedną z największych jaskiń na Słowacji.


Tarasik przed schroniskiem z widokiem na boczne grzbiety Tatr Niżnych.


I raz jeszcze samo schronisko, tyle że w nieco lepszych warunkach ;]


W schronisku jemy zamówione śniadanie, zabieramy pozostawione na czas porannego wymarszu, plecaki i wychodzimy ponownie na dwór. Od razu przypatrujemy się zarysowującemu się na północy, potężnemu grzbietowi Dziumbira i Szczawnicy, dotąd tak dobrze niewidocznego.


Gdy niskie chmury zniknęły, mogliśmy podziwiać spod schroniska wschodnią część Niżnych Tatr, zwaną Tatrami Kralowoholskimi, od jej najwyższego szczytu - Królewskiej Holi (sł. Kralova Hol'a - 1948 m.n.p.m.). Oprócz niej, doskonale widać było Wielką Wapienicę (sł. Velka Vapenica - 1691 m.n.p.m.) i Wielki Bok (Velky Bok - 1727 m.n.p.m.).


I widok na północny-zachód w kierunku Chopoka (2023 m.n.p.m.), Dereszy (2004 m.n.p.m.), Chabenca (1955 m.n.p.m.), Skałki (1890 m.n.p.m) i Żarskiej Holi (1840 m.n.p.m.). 


Zakładamy plecaki na grzbiety i ruszamy w drogę powrotną. Idziemy z początku tą samą drogą co wczoraj, ale w przeciwieństwie do dnia poprzedniego, idzie się tędy bardzo ciężko. Powód? Ścieżka czerwonego szlaku, została przysypana przez przenoszone wiatrem ziarna śniegu, które w połączeniu z lekkim, nocnym opadem, całkowicie zatarły ślady z wczoraj. 


Tak to wygląda z drugiej strony ;)


Grzbiet główny.


Po długim i mozolnym trawersie Dziumbira, w końcu szlak zaczyna podchodzić, doprowadzając nas w pobliże Krupowej Holi.


Kilka minut stromego podejścia w zapadającym się śniegu i lądujemy na wierzchołku niewybitnej Krupowej Holi, tym razem w zupełnie innym anturażu niż wczoraj.


Choć jak widać, gdzieniegdzie mgła znów zaczyna dokazywać ;P


Na szczęście, co nieco udaje nam się zobaczyć pomiędzy chmurami i możemy zerknąć na przedreptany wczoraj fragment - grzbiet Praszywej ciągnący się przez Tanecznicę, aż po Przełęcz Jaworze. W chmurach tonie wierzchołek Krakowej Holi, zwróćcie uwagę natomiast na dobrze stąd widoczną Demianowską Dolinę i trójkątny wierzchołek Sinej (sł. Sina - 1560 m.n.p.m.)


No ale przyjechaliśmy w Niżne Tatry z jasno określonym celem :]] Tym była możliwość podziwiania Tatr z niecodziennej strony ;)


Oto one w całym swoim majestacie :)


A to już spojrzenie w kierunku Chopoka...


Mamy też przyjemność podziwiać widowiskową, północną ścianę Dziumbira i Szczawnicy, która z tego miejsca prezentuje się nader imponująco.


Wyjmujemy po batonie i wcinając, podziwiamy Tatry, zanim i do nas dotrze mgła...


Te parę chwil wynagradza całą wczorajszą niepogodę :)


Przez moment odsłania się jeszcze fragment grzbietu głównego. Przypomina on nam trochę Tatry Zachodnie. 


Demianowska Przełęcz na zbliżeniu (sł. Demanovske Sedlo).


Schodzimy do parkingu w Łączkach zielonym szlakiem, który z Krupowej Holi schodzi zygzakami do Szerokiej Doliny. Ponieważ w ówczesnych warunkach był on jednak całkowicie zasypany, schodzimy nieco inaczej, unikając przy tym środka żlebu z uwagi na świeży śnieg, wiejący wiatr i strome nachylenie zboczy.

Pamiętajcie, że w Niżnych Tatrach w zimie mogą schodzić lawiny. Dlatego przed wyjściem w góry monitorujcie zagrożenie lawinowe, a znajdując się na szlaku przecinającym żleby lub inne miejsca narażone na osunięcie się mas śnieżnych, zawsze oceniajcie stan pokrywy śnieżnej!


Szczyt Końskiego (sł. Konske - 1882 m.n.p.m.)...


...I zejście w dół do Szerokiej Doliny.


Miejscami śniegu jest tak dużo, że zapadamy się po uda. Dość długo czasu nam zajmuje aby dotrzeć w pobliże dna kotła.


Lecz wkoło jest prześlicznie.


Mocno ucieszeni jesteśmy, gdy znajdujemy wykapy potoku Demianówka, który płynie dnem doliny. Teraz już czeka nas prosta i szybka droga na parking.


Przy rozstajach w górnej partii Szerokiej Doliny, robimy jeszcze krótką przerwę na zjedzenie bułki i wypicie resztki herbaty. Potem schodzimy delikatnie w dół, wśród zanikającego śniegu w pobliże miejsca, gdzie dzień wcześniej odbijaliśmy na czerwony szlak.


Jeszcze parę minut i jesteśmy przy samochodzie kończąc dwudniowego tripa. Wracamy do Gliwic przez Orawice i Trzcianę, z uwagi na zamknięcie drogi Zuberec - Podbiel.

Tak nam mija weekendzik kończący listopad 2015. Pogoda mogła być trochę lepsza, ale grunt, że udało się trochę pobyć w górach, odpocząć i pobyć ze znajomymi.

DO ZOBACZENIA :)

KOMENTARZE

6 comments:

  1. Drugi dzień boski!!! Ja w Niżne wciąż nie mogę się wybrać. Podejrzewam, że jak już się tam zjawię, to z zamysłem przejścia całej grani i spaniem w schronach. Na razie jednak projekt czeka na lepsze czasy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, ja dokładnie myślę tą samą kategorią :) Tylko nie ma kiedy...

      Usuń
  2. Genialne zdjęcia! Zainteresowały mnie te miejsca, kto wie może i mi będzie dane się tam wybrać w najbliższych latach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie, wybierz się koniecznie, to bardzo ciekawe i w wielu miejscach wciąż dzikie pasmo ;)

      Usuń
  3. Tak zobaczyłem relację i pomyślałem, że trasa skądś mi znana. Patrzę na mapę i już wiem - szedłem podobnie ;) Tyle, że pierwszego dnia nie udało nam się dojść nawet do Dumbiera. Przez śnieg pierwsze 7km przeszliśmy w 6h.

    Warun "taki se" ogólnie, ale początkowe foty z morzem chmur super. Zresztą widok na Tatry częściowo okryte chmurami rewelacyjny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No warun był mocno średni, ale racja widoki z okolicy Hut były naprawdę niezłe, no i te Tatry drugiego dnia, też robiły wrażenie ;)
      My mieliśmy problem podchodząc na Dziumbier - wiatr i zapadający się śnieg, wyjątkowo męczący duet.

      Usuń

Back
to top