Z plecakiem i śpiworem w... krainę beskidzkich wysp - Beskid Wyspowy cz. II

DZIEŃ II
Trasa: Skrzętla-Rojówka -> Babia Góra -> Jaworz -> Sałasz -> Polana Stoły -> Sałasz Zachodni -> Przełęcz pod Sałaszem -> Miejska Góra -> Limanowa -> Jabłoniec -> Siekierczyna -> Golców -> Polana Jeżowa Woda -> Ostra -> Przełęcz pod Ostrą -> Cichoń -> Przełęcz Słopnicka -> Zapowiednia -> Wyrębiska Szczawskie -> Mogielica
Odległość: 36 km
Czas: 8,5 h (12 h z przerwami)
Budzą mnie dwie rzeczy. Twardość ławki i docierające do śpiwora światło słoneczne. Ponieważ nie chcę, żeby mnie ktoś tu zastał, uznaję wczesną pobudkę za sprzyjającą okoliczność i decyduję się ogarnąć śniadanie. Na nie bułka czosnkowa z biedry i kawa ;)
Po skromnym posiłku wyciągam plecak spod ławki, chowam do środka śpiwór z żarciem i kuchenką, do troków przypinam karimatę i przygotowany w pełni do dzisiejszej trasy, opuszczam przykościelną ławkę.
Rozstaje w górnej części Skrzętli-Rojówki. Brakuje tabliczki szlakowej w kierunku Jaworza ;)
Bitą drogą przechodzę najpierw przez zagajnik, a potem skrajem pola podchodzę na bliski szczyt Babiej Góry.
Leżąca we wschodniej części Beskidu Wyspowego Babia Góra jest od "Królowej Beskidów" niższa niemal o kilometr - wznosi się na 728 m.n.p.m.
 Ścieżka robi łuk, cały czas wiodąc skrajem pól. Doskonale widoczny jest stąd niedaleki Chełm (790 m.n.p.m.)
Kolory pierwszego poranka w Beskidzie Wyspowym.
Z Babiej Góry droga sprowadza mnie do przysiółka Wola Stańkowa, która na mapach czasem bywa oznaczona jako Wola Stańkowska. 
Podczas zejścia przez dłuższą chwilę mogę przypatrzeć się Jaworzowi, którego kulminacja znajdowała się o godzinkę drogi stąd. Wcześniej jednak czekała mnie wizyta na wieży widokowej pod szczytem :)
Przechodzę przez niewielki przysiółek w skład którego wchodzi kilka domostw. Jest tu bardzo cicho i malowniczo ulegam więc pokusie i zatrzymuję się na chwilę by wykonać parę fotek...
Pogórze Lipnicko-Wiśnickie.
Raz jeszcze widok w tą samą stronę ale z innej perspektywy.
 Droga wijąca się przez pola osiedla Wola Stańkowa.
Przez chwilę przypatruję się jeszcze przykrytym chmurami, grzbietom Beskidu Sądeckiego i powoli zaczynam się piąć pod górę.
O w pół do siódmej, czyli po niecałej godzinie marszu, docieram na drewnianą wieżę widokową, zbudowaną pod szczytem Jaworza. Pierwotnie pierwszą noc planowałem spędzić tutaj, ale ze względu na lekkie opóźnienie w wyjeździe, skończyło się na nocy spędzonej na skraju wsi, a szkoda, bo sama wieża umożliwia nie dość, że obserwację ciekawych widoków, to jeszcze spędzenie w miarę wygodnie nocy (obok jest altana).
Foto w kierunku centralnej części Beskidu Wyspowego na pierwszym planie Wielka Góra (752 m.n.p.m.) i przysiółek Miczaki należący do Męciny.
Na wschodzie panorama sięga mijanej przeze mnie kilkadziesiąt minut wcześniej, Babiej Góry i Chełmu. W pogodne dni bezproblemowo dojrzymy stąd wierzchołki Beskidu Niskiego.
Na koniec dolina Smolnika i wznoszące się za nią pasmo Litacza (657 m.n.p.m.). Na ostatnim planie majaczą obie części Beskidu Sądeckiego - pasmo Radziejowej (z prawej) i pasmo Jaworzyny Krynickiej (z lewej).
Chwilę spędzam na wieży, ale ze względu na ograniczone widoki, szybko schodzę. W altanie spotykam rowerzystów, z którymi przez pewien czas rozmawiam o planach na dzisiejszy dzień. Przy okazji wyciągam swój bufecik z plecaka i tradycyjnie otwieram kabanosy. 
W sumie na wieży i przy kabanosach ucieka mi ponad pół godziny. Parę minut po siódmej zakładam plecak i rozpoczynam dziesięciominutową wspinaczkę na szczyt Jaworza.
Sam Jaworz (921 m.n.p.m) nazywany czasem Kretówką, to najwyższy szczyt Pasma Łososińskiego i jeden z ważniejszych w Beskidzie Wyspowym. Ciekawostką może być fakt, że szczyt stanowił w czasie II WŚ miejsce koncentracji oddziałów partyzanckich.
Oprócz standardowej opcji dotarcia na Jaworz niebieskim szlakiem z Limanowej bądź idąc od drugiej strony z Justa, możemy dotrzeć tu, czy raczej dojechać, rowerem :) Ścieżki rowerowe na Sałasz poprowadzono ze Żmiącej i z Ujanowic oraz Laskowej i Jaworznej.
Robię sobie jeszcze selfie i opuszczam kopułę szczytową Jaworza. Ścieżka wiedzie teraz bardzo łagodnie, zalesionym grzbietem w kierunku sąsiedniego Sałasza, pozwalając na podziwianie wspaniałej buczyny karpackiej.
Nieopodal Sałasza przechodzę przez zarastającą polanę. Na mapach zaznaczony jest tu punkt widokowy, ale niezależnie od pogody, wiele już stąd nie zobaczymy.
Na Sałaszu (909 m.n.p.m.) jestem po 30 minutach drogi z Jaworza. Nie zatrzymuję się jednak na szczycie, bo podobnie jak w przypadku nieco wyższej Kretówki, tak i Sałasz charakteryzuje się zalesionym wierzchołkiem. Aby zobaczyć ładne panoramy na południe warto udać się na Sałasz Zachodni, na Polanę Stoły, co zresztą niezwłocznie uczyniłem :)
Na Sałaszu pokazują się tabliczki wskazujące drogę do Limanowej - tamtędy też zamierzam się przez następne godziny pałętać ;)
Opuszczam wierzchołek i schodzę delikatnie grzbietem w pobliże Sałasza Zachodniego (763 m.n.p.m.), gdzie na niedużej polanie Stoły, rozłożyło się kilka gospodarstw osiedla Sałasz Mały.
Widok z Polany Stoły na południe. W pogodny dzień widać stąd między innymi Tatry.
W pobliżu Sałasza Zachodniego schodzę dość ostro, wkraczając w boczny grzbiet, opadający przez Miejską Górę do Limanowej.
Rozstaje pod Sałaszem Zachodnim. Tu szlak niebieski skręca na południe do Limanowej, a Pasmem Łososińskim do Łososiny Dolnej przez Sarczyn, Groń i Zielec dalej podąża szlak koloru zielonego.
Teraz czeka mnie krótkie, ale rzeczowe zejście do osiedla Molówka położonego w siodle pomiędzy Łysą Górą (na zdjęciu z lewej), a Sałaszem Zachodnim. Od kilku lat istnieje tu niewielki ośrodek Limanowa-Ski z kolejką linową firmy Doppelmayr o przepustowości 2000 os/h. Sumaryczna długość tras to 2300 m z czego najdłuższa liczy 1000 m.
W lecie w miejscu tym działa tzw. Stacja Pstrąga, która również stara się zapewniać turystom atrakcje "bez śniegu".
Jak zawsze w takich miejscach - warto spojrzeć na mapę, bo ze znakami może być problem. Na szczęście odejście szlaku na zachód jest łatwe orientacyjnie, bo znajduje się tuż przy pętli busów.
Z początku ścieżka trawersuje Łysą Górę (781 m.n.p.m.) mijając na wysokości słupów kolejki, dość znaną już, tabliczkę ;)
W lesie czekało na mnie podejście ;) Idzie się trochę zmęczyć, tym bardziej że w wielu miejscach ścieżka staje się kamienista.
Docieram na grzbiecik i tu na moment opuszczam niebieski szlak. Moim celem jest bowiem leżąca nieco na uboczu Miejska Góra z ogromnym krzyżem jubileuszowym, zbudowanym na jej wierzchołku.
W międzyczasie zaczyna się nieco przejaśniać i dostrzegam niewidoczne dotąd szczyty Beskidu Wyspowego - m.in. Mogielicę, Łopień i Śnieżnicę.
Wchodzę po schodach na taras widokowy umiejscowiony w dolnej części krzyża, aby przypatrzeć się całkiem niezłej panoramie, jaką można stąd podziwiać. Widoczność tamtego dnia nie sprzyjała, ale wystarczyło by dojrzeć mój najbliższy cel - Limanową i kolejny, w który powinienem dotrzeć za parę godzin - pasmo Ostrej i Cichonia.
Limanowa na zbliżeniu.
Robię fotkę wschodniej części Beskidu Wyspowego i opuszczam taras widokowy, zajmujący dolną część krzyża.

Na koniec jeszcze pamiątkowe zdjęcie wysokiej na 37 metrów, budowli, która powstawała w latach 1997-99 z inicjatywy Pana Ryszarda Kulmy.
Podczas zejścia dostrzegam miejsce dzisiejszego finiszu - oddaloną o kilka godzin drogi Mogielicę.
Gdzieś na skraju miasteczka spotykam starszą Panią, która proponuję mi zwiezienie swoim samochodem do skrzyżowania. Chętnie korzystam z tej oferty, oszczędzając tym samym bezużytecznego marszu asfaltem. Przy okazji wyjaśniam jeszcze zdziwionej towarzyszce, dlaczego sam wędruję i to jeszcze w dzień Bożego Ciała.
Przy głównej szosie wysiadam, dziękując bardzo za podwózkę. Mam farta, bo starsza Pani wysadziła mnie niemal tuż pod monopolowym - a on akurat w Boże Ciało było otwarty ;) Kupuję dużą butelkę wody, małą coca-colę i piwo, które po opuszczeniu miasta zamierzam opróżnić i ruszam na poszukiwanie szlaku, który chwilowo zaginął. Idąc za odgłosami dzwonów docieram na rynek, a stamtąd klucząc nieco docieram wreszcie do szlakowskazów umieszczonych w parku obok Dworku Marsów.
Dworek Marsów to ładny pałacyk z przełomu XVIII i XIX wieku z kolumienkami i charakterystycznym, mansardowym dachem.
Z miasta wyprowadzają mnie dwa szlaki - zielony i niebieski. Najpierw przebijam się przez grupkę niskich bloków, a potem lokalną drogą pnę się na okoliczne wzgórza, ograniczające od południa Limanową, z których doskonale prezentuje się całe Pasmo Łososińskie. Ono już za mną.
Wschodnia część Pasma Łososińskiego. W oddali Wielka Góra, Babia Góra i Chełm.
Gdy docieram w okolice cmentarza na Jabłońcu jest 10.30. Zatrzymuję się na chwilę na skraju nekropolii, która upamiętnia Bitwę pod Limanową stoczoną przez wojska austro-węgierskie i rosyjskie. Całe to wydarzenie było finałem długo toczących się walk w Galicji w 1914 roku i ma bardzo duże znaczenie historyczne, bo to właśnie dzięki temu zwycięstwu (strategicznemu) wojsk państw centralnych, zatrzymał się front rosyjski.
Skąd się wzięło natomiast w tym miejscu mauzoleum? Ze względu na potężną liczbę ofiar (na samym odcinku między Rabą a Wisłoką zginęło 60 tys. żołnierzy) po zaprzestaniu walk na tym obszarze pojawił się problem jak pochować tak wielką liczbę zmarłych. Na początku zabici byli zakopywani w mogiłach, w głębi lasu czy na polach, pospiesznie bez należytego szacunku. Dowództwu cesarskiemu zależało (wszystko to było jednak podyktowane propagandą) aby ofiary walk (obojętnie czy były to ofiary wojsk rosyjskich czy też wojsk austro-węgierskich) pochować na cmentarzach i stąd zapadła decyzja o budowie łącznie 80 nekropolii. I to jest właśnie wyjaśnienie zagadki związanej z tak licznym występowaniem we wschodniej części Beskidu Wyspowego, a także na Pogórzu Rożnowsko-Ciężkowickim i Pogórzu Lipnicko-Wiśnickim tylu takich niewielkich cmentarzyków. Jeden z nich wybudowano w miejscu którym stałem, z tą różnicą ponad innymi, że to właśnie nekropolia nr 368 miała pełnić jedną z najbardziej reprezentacyjnych funkcji.
***
Na miejscu chwilę dumam w ciszy, ale popędzany pomrukami zbliżającej się burzy, po kilku minutach ruszam dalej.

Z cmentarza podążam bardzo widokowym odcinkiem niebieskiego szlaku, cały czas podążając grzbietem Jabłońca (624 m.n.p.m.).
Znów pokazuje się Mogielica ;]
Z lewej Mogielica, z prawej Łopień - podczas marszu w tym rejonie, obie są wdzięcznym obiektem fotografii.
Nieopodal osiedla Zarębówka na drodze spotykam zająca, który pofatygował się przed obiektyw ;)
Zaraz za miejscem, w którym spotkałem zająca, należy nie dać się zwieźć pozorom. Szlak niebieski SKRĘCA W LEWO ale nie robi tego w wyraźną drogę wiodącą do nieco oddalonych zabudowań, a skręca mniej więcej na godzinę 10-11, patrząc od strony Limanowej, wchodząc w wysokie trawy. Nie zauważyłem tam żadnych oznaczeń, nie zauważyła ich też grupa PTTK, którą tam spotkałem ;) Także warto podwoić uwagę :)
Poruszając się po zarastającej ścieżce skrajem młodnika, pokonuję niewielkie wzniesienie, aby w końcu dotrzeć do osiedla Zarębki położonego malowniczo między wzniesieniami Golcowa (752 m.n.p.m.) i Kuklacza (772 m.n.p.m.). Tą pierwszą górkę będę za chwilę zdobywał.
Obok przystanku znajduję odejście szlaku w boczną ścieżkę, prowadzącą do przysiółka Majerz położonego tuż pod szczytem Golcowa. Zatykając uszy przed głośnym ujadaniem psów, dobiegającym do mnie ze wszystkich stron, szybko wychodzę ponad domy.
Na zboczu Golcowa jednoznacznie kojarzącym mi się z braćmi bliźniakami, czekała mnie nagroda - bardzo ładny widok na Pasmo Łososińskie znad którego dobiegały niepokojące pomruki. Wyciągnąłem żarło, wziąłem łyka coli (piwo niestety już wcześniej się skończyło ;p) i przez chwilę pobiesiadowałem.
Tu widok w kierunku krańców Pasma Łososińskiego i Pogórza Rożnowsko-Ciężkowickiego.
Niemal na samym szczycie Golcowa znajduje się kolejny cmentarz ofiar I WŚ - nr 369. Nie pozostaje mi nic innego jak zgodzić się z opinią Pana Dariusza Gacka, autora przewodnika po Beskidzie Wyspowym: "Na północnym stoku Golcowa cmentarz wojenny nr 369, jeden z najładniej usytuowanych cmentarzy wojennych w Beskidzie Wyspowym". Zdjęć z samego cmentarza nie wrzucam bo słabo wyszły, ale rzeczywiście miejsce bardzo klimatycznie położone.
Zjadłem co miałem zjeść i pomaszerowałem przez chaszcze rosnące na ścieżce przecinającej wierzchołek. Szybko jednak ukazały mi się widoczki na południowy-zachód, w tym na charakterystyczną Ostrą, na której powinienem zameldować się za nieco ponad godzinkę.
Podczas zejścia z Golcowa do przysiółka Brzeg, Ostra towarzyszy mi przez cały czas. 
Na skraju przysiółka wkraczam na asfaltową wąską drogę. Przy okazji dostaję dawkę fantastycznych panoram (ukwiecona łąka, sielsko porozrzucane domki, łagodnie zarysowane grzbietu Beskidu Wyspowego, tak to jest to ^^) i gubię szlak ;] Miałem jeszcze wtedy dość starą mapę, która nijak się miała z tym co znaki pokazywały w rzeczywistości i chwila rozmarzenia wystarczyła by zejść z właściwej trasy.
No ale popatrzcie sami :) Jak tu się nie zachwycać :)
Mogielica z lewej, w środku wystaje Ćwilin, z prawej płaski Łopień.
Parę minut mija zanim przedzierając się na dziko przez pole wracam na właściwą ścieżkę. Gdy już jednak z powrotem odnajduje niebieskie paski, wytrzepuję spodenki, fotografuję pozostawiony za mną Golców, i ruszam w kierunku czekającej na mnie Ostrej.
Szlak prowadził przez grupę gospodarstw należących do kolejnego przysiółka - tym razem Wiśnicza. Z każdym krokiem nachylenie drogi asfaltowej, którą szedłem nieco rosło, aż w końcu doprowadziło mnie do kolejnego miejsca, które udowadnia, że czasem rzeczywistość, a mapa to zupełnie coś innego. Ale o tym za chwilę.
Wspaniałe widoki z okolicznych pól.
Kuklacz z lewej, dalej dolina Potoku Słomka, bezleśne grzbiety Jabłońca i na ostatnim planie Pasmo Łososińskie z Sałaszem i Jaworzem :)
Ale wracając do kłopotów z orientacją... Jak się przyjrzycie mapom wydawnictwa compassu - na wszystkich szlak niebieski poprowadzony jest z przysiółka Wojnicz drogą trawersującą masyw Ostrej, aż na Przełęcz pod Ostrą. W rzeczywistości jednak szlak niebieski w c a l e na ową przełęcz nas nie zaprowadzi. Zmieniono bowiem jego przebieg i teraz prowadzi na początku wzdłuż grzbietu Ostrej w kierunku wschodnim (nie zachodnim jak wcześniej), po to by potem wspiąć się soczyście w poprzek zbocza na polanę Jeżowa Woda. Stamtąd schodzi do Młyńczysk, z których wspina się w masyw Modyni, doprowadzając na jej główny wierzchołek. Różnica jest dość wyraźna i dla mnie nieco absurdalna, bo na tym odcinku szlak pokonuje przez to o wiele większą sumę wzniesień i jest poprowadzony w bardziej stromym terenie. Atutem tego rozwiązania jest fakt, że uniknięto jego wytrasowania na asfalcie, ale czy ten czynnik stanowi sensowne wyjaśnienie owej zmiany?
Wraz z depczącą mi po piętach grupą PTTKu trochę na ten temat dyskutujemy. Stromo podchodząc (na szczęście krótki odcinek) trafiamy na polanę Jeżowa Woda, położoną pod szczytem o tej samej nazwie.
Grupa po krótkim odpoczynku zamierzała ruszyć na niedaleką Modyń, więc na polanie się pożegnaliśmy. Maszerując już samotnie gęstym lasem, docieram na wybitną kulminację Ostrej (wbrew temu co widzicie na tabliczce, 925 m.n.p.m.)
Wierzchołek Ostrej.
Ze szczytu schodzę stromą ścieżką stanowiącą dobrą charakterystykę Beskidu Wyspowego. Można rzec: krótko, zwięźle i na temat ;] Na polance powyżej Przełęczy pod Ostrą daję głodowi za wygraną i szykuję sobie obiad.
Najtańszy, w gruncie rzeczy to mało smaczny i bardzo niezdrowy zestaw. Ale w górach nie da się obejść bez niego! :D
Przecinam szosę łączącą Kamienicę z Limanową i jestem już po drugiej stronie Przełęczy pod Ostrą (812, czasem 820, a w przewodnikach Oficyny Rewasz 800 m.n.p.m.). Teraz rozpoczynam podejście zboczami Cichonia.
Grzbiet Jasieńczyka i Klończyka.
Potężny wał Modyni - czwartego co do wysokości szczytu całego pasma. Tam nie zajrzę podczas swojej beskidzkiej wyrypy - niestety masyw ten znajduje się na uboczu i trudno go połączyć z resztą.
Kilkanaście metrów dalej odkrywam wspaniałą polanę z setkami złocących się w nieśmiałym słońcu, mniszków lekarskich, które tworzyły przepiękne dywany...
Musiałem znów się zatrzymać :)
Przymknąłem na chwilę oczy, poleżałem, ale nie mogłem sobie pozwolić na kolejną długą przerwę. Stąd zerwałem się raptownie czując na sobie presję Cichonia ;P
Wejście na szczyt najwyższego szczytu tzw. Pasma Ostrej (tak, nie Pasma Cichonia, ale Pasma Ostrej) zajęło mi kilka minut. Z niego szerokim płajem schodzę już na Przełęcz Słopnicką stanowiącą granicę między Pasmem Ostrej, a Pasmem Mogielicy. 
Mogielica znad Przełęczy Słopnickiej.
Kolorowe pola i asfaltowa droga ze Słopnic do Zalesia.
Miejscem tym byłem zachwycony. Żałuję, że początkowo było pochmurno i trochę mało kolorowo, ale ogromna przestrzeń jaka tam biła, rozległe widoki, szum dojrzewającego zboża i kolory wiosennych kwiatów po prostu uwiodły mnie. Znów rzuciłem wszystko, zaszyłem się gdzieś w trawie i zarzuciwszy kaptur na głowę - odpłynąłem.
Gdy się ocknąłem - wyszło słońce. Zadowolony z obrotu sprawy rozprostowałem kości i ruszyłem dalej.
Scenerie Beskidu Wyspowego.
Do mojego dzisiejszego celu - szczytu Mogielicy było już stosunkowo blisko - około 10 km.
Siodło Przełęczy Słopnickiej (759 m.n.p.m.) osiągam o w pół do czwartej. Sięgam po łyk wody, strzelam z dwie fotki i wchodzę w Pasmo Mogielicy.
Pod Mogielicę, grzbietem Zapowiedni, przez kolejne 2-3 km prowadzi mało wygodny asfalt. Staram się iść dosyć szybko i co jakiś czas przepuszczając rowerzystów zjeżdżających z góry, po kilkudziesięciu minutach, docieram na kolejną, ukwieconą polanę.
Stąd na Mogielicę już naprawdę niedaleko! :)
Panorama  z Wyrębisk Szczawskich w kierunku Zbludzkich Wierchów i Beskidu Sądeckiego.
Przeciwległy grzbiet.
Wyrębiska Szczawskie zajmują łukowaty (bumerangowo wręcz wygięty) fragment zakończenia wschodniego grzbietu Mogielicy. Administracyjnie jest to część wsi Szczawa, leżącej w dolinie Kamienicy, położona na wysokości do 850 m.n.p.m., przez co stanowi jedną z wyżej położonych osad w Wyspowym.
Jest też Modyń.
Modyń, dolina Szczawy, Zbludzkie Wierchy, na ostatnim planie Beskid Sądecki.
Obok tego miejsca znajduje się parking - tak, można tu dojechać samochodem od strony Szczawy lub Limanowej i Słopnic. Kiedy ludzie schodzili z Mogielicy ja z uśmiechem parłem mimo popołudniowej pory na szczyt. Fajne uczucie :D
Ze wszystkich szlaków wiodących na najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego - a jest ich naprawdę wiele - zielony z Wyrębisk Szczawskich jest zdecydowanie najbardziej lajtowy. Jest wprawdzie nieco monotonny i moim zdaniem trochę się dłuży, ale poza końcówką podejścia i jeszcze krótkim, nieco bardziej w kość dającym, odcinkiem w środkowej części - to podejście to bajka dla każdego, w obojętnie w jakiej by nie był kondycji.
Na szczyt Mogielicy docieram o 17:20 - po godzinnym podejściu z Wyrębisk Szczawskich, siedmiu godzinach drogi z Limanowej i niemal 12 godzin z miejsca w którym spałem - czyli z opłotków wsi Skrzętla-Rojówka (liczone z przerwami). Dzień drugi można uznać za zakończony z 36 kilometrami na koncie.
Po przyjściu na Mogielicę wdrapałem się na wieżę, żeby obejrzeć panoramy i wystawić na chwilę twarz do słońca.
Z lewej Ćwilin i leżąca za nim Śnieżnica. Z prawej widać fragment Łopienia.
Oto właśnie i Łopień (951 m.n.p.m.) w swojej górskiej osobie. Nieco bliżej zaś Polana Wyżnikówka.
Okwiecone pola widziane z Mogielicy.
Do zachodu mam około 3 godzin czasu więc spokojnie jem obiad, gotuję sobie kawy. Na wieży szybko robi się zimno, zaczyna wiać silny wiatr, więc decyduję się wyjąć śpiwór i się w nim rozłożyć w oczekiwaniu na zachód.
O tak to wyglądało ;)
Kilka minut później dochodzę do wniosku, że tego dnia nie będę na Mogielicy sam. Poznaję Łukasza i Rafała, z bloga Mountain Travel Bike, z którymi bardzo szybko łapię wspólny język. Wieczór więc zaczyna bardzo szybko mijać i trzeba lecieć na wieżę, fotografować zachód słońca ;)

 Słońce tego dnia przedstawiło nam ładny spektakl zachodząc między Ćwilinem, a Lubogoszczem. Niestety widoczność pod wieczór była dość słaba i nadzwyczajnie w świecie ograniczyłem się do focenia tego jednego kierunku.

Słońce znika niemal dokładnie nad wierzchołkiem Lubogoszcza. I to jest fajny motyw podczas oglądania zachodów na Mogielicy ;)
Po zachodzie robi się zimno. Narzucam kurtkę przeciwdeszczową i z Rafałem oraz Łukaszem rozpalamy nieopodal ognisko. Długo rozmawiamy - generalnie o górach - opowiadam im o planach podróży do Rumunii, słuchając spostrzeżeń Łukasza z wędrówek w Bucegach, Piatra Craiului i Fogarach. Potem rozmowa schodzi na temat Isle of Skye i jeszcze parę innych ciekawych miejsc, które trzeba kiedyś zobaczyć :)
I w ten o to sposób szybko nadeszły późne godziny nocne i trzeba było iść spać, bo jutro miał nadejść kolejny długi dzień ;]
DO ZOBACZENIA :)

KOMENTARZE

2 comments:

  1. Te tereny są mi mało znane, a szkoda, bo bardzo malownicze i ciekawe turystycznie. Podziwiam kondycję, te góry nieźle dają w kość. W zasadzie każdy szczyt to wejście i zejście. Piękna relacja i zdjęcia.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękne fotografie. Babia Góra to rejon, który z całą pewnością warto odwiedzić.

    OdpowiedzUsuń

Back
to top