I stało się. Znów jesteśmy o rok starsi, znów weszliśmy w Nowy Rok z nowymi nadziejami, postanowieniami i przekonaniami. Że uda się tamto, siamto i owamto. Że ta jedna mijająca noc, zmieniająca się cyferka w dacie przeniesie nas do innego świata, że uda się zapomnieć o wszelkich niepowodzeniach związanych z rokiem ustępującym.
Choć muszę się Wam przyznać, że 2017 pożegnałem nie tyle z żalem (bo to byłaby jednak przesada), co z pewnego rodzaju spełnieniem tkwiącym w duszy i z przekonaniem, że nastający rok zaowocuje tym, co udało się wypracować w ciągu ostatnich 365 dni.
No więc jaki był ten 2017 rok?
Mam wrażenie, że od pewnego czasu zaczęła mnie ogarniać leniwość. W 2017 roku w górach spędziłem 32 dni - o siedem dni mniej niż w 2016 roku. Przeszedłem natomiast dużo mniejszy dystans, łącznie około 366 km, czyli o blisko 40% mniej niż rok wcześniej, kiedy zrobiłem 610 km.
Choć tak wyraźny spadek wynika nie tyle ze spadku mojej kondycji bądź braku zapału - co z większej ilości wycieczek w wyższe góry, gdzie pokonywanie dłuższych odległości jest znacznie trudniejsze. Spadła także liczba wypadów pod namiot - dotychczasowy stały element programu - majówka, podczas której jeździliśmy w słowackie Karpaty została zastąpiona wyjazdem w Alpy Julijskie, gdzie odbywaliśmy jednodniowe wycieczki ograniczone w dodatku warunkami, które panowały na przełomie kwietnia i maja w wyższych partiach gór.
Wyjazdy
Pierwszym wypadem górskim w 2017 roku była zimowa wycieczka na Giewont i Kopę Kondracką. Tego dnia towarzyszyła mi fenomenalna pogoda - bezchmurne niebo, wyraźny mrozik - no było po prostu ekstra.
Relacja z tego wypadu już niedługo!
Zaduma pod Giewontem.
Małołączniak w B&W.
W lutym dwa dni spędziłem w Tatrach Zachodnich. Wraz z Mosiem mieliśmy ambitny plan zdobycia Starorobociańskiego Wierchu zimą, niestety w skutek doznanej kontuzji, trzeba było wycieczkę zakończyć na Kończystym Wierchu.
Rów grzbietowy pod Starorobociańskim Wierchem.
Lasery w Dolinie Chochołowskiej.
Jednym z największych wyzwań jakie czekało na mnie na zimowych szlakach było przejście przez Suche Czuby Kondrackie. Wraz z Krystianem wybraliśmy się tam pod koniec lutego, krótko po obfitych opadach śniegu, w dość ciężkich warunkach. Aby bezpiecznie pokonać ten fragment Głównej Grani Tatr czekała nas kilkugodzinna wędrówka w nieprzetartym rejonie.
Czuby w zimie są nie tylko groźne, ale i zjawiskowe.
Giewont.
Jednak największym sukcesem poprzedniej zimy (i jej ukoronowaniem przy okazji) było zdobycie wschodniego, wyższego wierzchołka Świnicy. Podobnie jak w przypadku Starorobociańskiego (czy raczej Kończystego) towarzyszył mi Moś, z którym miałem okazję świętować udany atak.
Pamiątkowe foto na Swinicy. W dali Piątka i m.in. Miedziane, Koprowy, Mięgusze, Gerlach i Wysoka.
Okolice Hali Gąsienicowej.
Kolejny wyjazd nadszedł dopiero na przełomie kwietnia i maja. Ponieważ jak wiecie ubiegłoroczna majówka była bardzo długa (1 maja wypadał w poniedziałek, a 3 maja w środę) to pojechaliśmy do Słowenii, oczywiście w bliskie memu sercu Alpy Julijskie. Podczas tego wypadu przeprowadziliśmy kilka krótkich tras, a gwiazdą programu miało być wejście na Jałowiec, do którego jednak nie doszło. Był to jeden z najbardziej pamiętnych przypadków, gdy góra mnie pokonała.
Cały wyjazd był jednak bardzo fajny. Udało się odwiedzić nie tylko słoweńską część Julijców, ale także włoską, ponadto zajrzeliśmy w Karawanki i pojeździliśmy po okolicach austriackiego Villach - rewelacja 😊
Loska Stena - jeden z symboli Alp Julijskich.
Razor i Prisojnik.
W połowie maja udałem się na cztery dni w poszukiwanie ciekawych kadrów na Morawy - niezwykłą, pełną barw, falującą krainę, w której można się naprawdę zakochać. Z pewnością w okolice morawskiego Kyjova powrócę, bo zostało mi tam jeszcze sporo miejsc do odwiedzenia 😉
Rzepak - z tego słyną Morawy.
Jeden z najbardziej znanych morawskich kadrów.
Po powrocie z Czech czekały na mnie obowiązki, dlatego nie mogłem pozwolić sobie na wyjazdy. Ponad miesiąc spędziłem walcząc z projektami, w międzyczasie obejmując jeszcze stanowisko redaktora w portalu pasażer.com. Dopiero w Boże Ciało udało mi się wyrwać z Krakowa. Namówiłem Mosia na wyjazd w Tatry i jakoś tak się złożyło, że wylądowaliśmy na Rohaczach.
To był długi, ale piękny dzień 😉 Relację znajdziecie tutaj.
Salatyn - tam było pięknie!
Dwa tygodnie później rozpoczęła się sesja i ciężko było znaleźć czas by podrapać się po plecach. W góry wyrwałem się tylko raz i to... na noc. Późnym wieczorem po kolokwium przyjechałem w Gorce i po zmroku dostałem się na Lubań. Spędziłem noc na wieży, obserwując wschód słońca i przed południem wróciłem do Krakowa, tak by pójść popołudniu na kolejne zaliczenie.
Wschód słońca na Lubaniu.
Ponieważ sesja na mojej uczelni trwała do drugiego tygodnia lipca, to stosunkowo późno zacząłem wakacje. Na przełomie lipca i sierpnia spędziłem tydzień na Podolu, w góry wyrwałem się dopiero w sierpniu. Pamiętny wyjazd w Pireneje był zdecydowanie hitem tego roku.
Więcej znajdziecie tutaj.
Więcej znajdziecie tutaj.
Zachód nad słynną Doliną Ordesy.
Droga mleczna ponad Pirenejami.
We wrześniu czekała na mnie kampania wrześniowa, spędziłem więc jeszcze parę dni na uczelni. W drugiej połowie wraz z kołem naukowym do którego należę, spędziłem niespełna tydzień na wyjeździe naukowym w Czechach, toteż ten miesiąc, zwykle znany z wyjazdów w góry nie obfitował w żadne wyprawy.
Powrót nastąpił z wielkim przytupem w Niżnych Tatrach, gdzie w październiku zastaliśmy super warun, jeden z najlepszych w historii mojego górskiej włóczęgi.
Tych, którzy nie czytali o tym, co tam się działo, odsyłam do relacji.
Tych, którzy nie czytali o tym, co tam się działo, odsyłam do relacji.
Ależ było pięknie!
Zachód słońca na Chabencu.
Z początkiem listopada powróciłem w Tatry Zachodnie, tym razem nie tylko z Mosiem, ale i z Kamilem. Jednak i ta próba zdobycia w zimie Starorobociańskiego Wierchu nie skończyła się sukcesem, bo gęsta mgła sprawiła, że na Siwych Skałach postanowiliśmy poprzestać naszą wycieczkę.
W tych warunkach dalsza droga nie miała sensu.
Nie chciałem ryzykować, bo kilka dni później nadszedł czas na kolejny hit, czyli wyjazd do Czarnogóry. W 2016 roku odwiedziłem to państewko po raz pierwszy, w 2017 roku wróciłem tam by odkryć tym razem górską część tego kraju. Było fenomenalnie, a takiej jesieni jak tam, to nigdy nie zapomnę. Festiwal kolorów!
Krajobrazy środkowej Czarnogóry.
Jest i Durmitor.
Wyjątkowo w roku ubiegłym zimowa sesja dla mojego roku zaczynała się pod koniec listopada, dlatego do końca miesiąca byłem już uziemiony. Początek grudnia przyniósł znów liczne wyjazdy naukowe i tak, aż do Bożego Narodzenia nie miałem czasu aby zajrzeć w góry. Dopiero wraz z nadejściem okresu przedsylwestrowego nadszedł czas na tradycyjny, kończący rok, wyjazd. Wylądowaliśmy w Luczańskiej Małej Fatrze, gdzie powitała nas sroga zima.
Zima pod Horną Luką.
Jak widzicie, wyjazdów więc nie było tak wiele. Ale o tym czy można rok uznać za udany, nie decydują przecież statystyki - cieszę się niezmiernie, bo udało się powrócić do Słowenii, spełnić dwa moje marzenia - odwiedzić legendarną Dolinę Ordesy i czarnogórski Durmitor, uznawany przez wielu za najpiękniejsze góry na Bałkanach. Ubiegły rok to także wyjazdy-niegórskie. W ciągu jednego roku udało się zwiedzić sześć europejskich stolic - byłem w Pradze, Budapeszcie, Berlinie, Madrycie, Kijowie i Podgoricy, z czego w tej pierwszej dwukrotnie. I chyba będę bywał częściej, bo to obecnie moje ulubione miasto 😍
Jak będzie w roku kolejnym? Nie łudzę się, że uda mi się pobić rekord z 2016 roku. Wiem, że czasu na łaziorkę mam coraz mniej, wolny czas spędzam coraz częściej inaczej niż jeszcze kilka lat temu. Bynajmniej nie wynika to z tego, że góry mi zbrzydły, po prostu zależy mi na wykorzystaniu wszystkich możliwości które daje mi obecnie los.
W 2018 roku planem nr 1 jest Islandia. Nie ukrywam, że zależy mi na niej wyjątkowo. Miała być już rok temu, ale nie wypaliło. Mam nadzieję, że teraz już nic nie stanie na przeszkodzie i późną wiosną wyląduję w Keflaviku 😀
Trzymajcie kciuki! 😉
Całkiem niezłe te "niewiele" ;) Piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńZmniejszyła się ilość przechodzonych kilometrów bo więcej czasu poświęcam zdjęciom :D
UsuńCieszę się, że przypadły do gustu :) Pozdrowienia!
Hit ten sam co u mnie ;-) Czekam na relację z Alp Julijskich i z Czarnogóry, mam nadzieję, że się pojawią ;-) Fajny pomysł z nocką na Lubaniu :-P
OdpowiedzUsuńNocki na wieżach widokowych bardzo lubię ;)
UsuńA ja powiem, że z roku na rok robisz coraz lepsze zdjęcia. :) Trzymam kciuki za Islandię!
OdpowiedzUsuńJeśli się uda pojechać, to obiecuję przywieźć choć trochę ciekawego materiału, zapisanego na karcie SD :D
UsuńŻyczę, aby wyprawa się udała. Moja córka też wybiera się na Islandię, być może będzie materiał do porównań. Do Siego Roku.
OdpowiedzUsuńDziękuję Wkraju! Jeśli tylko się uda, to zadbam o nie jedną relację z tego wyjazdu :)
Usuń