Są takie relacje, podczas pisania których, facjata sama ci się śmieje. Przecież nie łudźmy się - są wyjazdy ciekawe i ciekawsze. Ciekawe, bo każdy wyjazd jest na swój sposób niezwykły; nic bowiem nie zdarza się dwa razy - a to liście w lesie będą miały inny kolor, a to pod nogami przemknie ci jakiś zwierz, wreszcie - może będziesz miał okazję dojrzeć szczyty, których wcześniej nie widziałeś, a na szlaku bądź w schronisku poznasz jakąś interesującą osobę. Ale są też wyjazdy ciekawsze, gdzie o randze decydują nie pojedyncze wydarzenia, ale ich splot, w myśl których potem siedzisz przed komputerem i próbujesz opisać, to co się właśnie wydarzyło, chcąc oddać swe uczucia jak najlepiej, choć nie zawsze się da.
I taki właśnie był październikowy wyjazd w Niżne Tatry 😉 Wiecie, jest takie powiedzenie, że nowicjusze mają szczęście. Kamil, kumpel Mosia, pojechał z nami wtedy po raz pierwszy (choć wcześniej w górach rzecz jasna już bywał) i przyniósł nam rzeczywiście pogodowego farta 😁
Ale po kolei. Sytuacja miała się następująco: w Tatrach spadł pierwszy śnieg i choć pierwotnie planowaliśmy pojechać właśnie tam, to koniec końców - zrezygnowaliśmy. Ktoś mógłby zapytać dlaczego, co nas wystraszyło, etc. - to ja odpowiem - odezwała się w nas chęć spotkania się jeszcze z jesienią. Wiedząc z poprzednich lat, że sezon zimowy w Tatrach tak naprawdę będzie trwał aż do kwietnia, zaprotestowałem głośno, stwierdzając, że zimę (i śnieg) będziemy jeszcze przeklinać. Moś mnie w sumie dość szybko poparł, Kamila łatwo przekonaliśmy - i stanęło na Niżnych Tatrach 😊
Oczywiście, kto miał okazję jechać w Niżne Tatry, ten wie, że dojazd w nie jest nawet nie tyle męczący, co czasochłonny. Najgorzej miał Kamil, który musiał po nas przyjechać spod Częstochowy, więc na nogach był od drugiej, zaliczając zarwaną nockę. Standardowo, na kawie i energetykach, w tą część Słowacji jechaliśmy przez Żywiec, Ujsoły, Orawskie Podzamcze i Dolny Kubin, tak aby dostać się do Rużomberka, gdzie mieliśmy zaplanowaną przesiadkę (samochód - można zostawić na parkingu przed dworcem - to dobre miejsce) na pociąg.
Oczywiście, kto miał okazję jechać w Niżne Tatry, ten wie, że dojazd w nie jest nawet nie tyle męczący, co czasochłonny. Najgorzej miał Kamil, który musiał po nas przyjechać spod Częstochowy, więc na nogach był od drugiej, zaliczając zarwaną nockę. Standardowo, na kawie i energetykach, w tą część Słowacji jechaliśmy przez Żywiec, Ujsoły, Orawskie Podzamcze i Dolny Kubin, tak aby dostać się do Rużomberka, gdzie mieliśmy zaplanowaną przesiadkę (samochód - można zostawić na parkingu przed dworcem - to dobre miejsce) na pociąg.
Na stacji w Rużomberku.
W Rużomberku po przepakowaniu rzeczy wsiedliśmy do pociągu, jadącego do Liptowskiego Mikułasza, gdzie czekała na nas kolejna przesiadka 😉 Przy okazji powitał nas wspaniały poranek ponad widocznymi z okien wagonu Tatrami.
Perony stacji Rużomberok.
Oczywiście, zarówno w Rużomberku jak i w Liptowskim Mikułaszu, walczyliśmy aby się nie spóźnić, bo czasu tradycyjnie było za mało 😂Oba pojedynki zakończyły się jednak sukcesem, mało tego - czekając na autobus zdążyliśmy jeszcze przyjrzeć się, kto oprócz nas tego dnia wybierał się w góry - i powiem Wam, że tych ludzi było naprawdę całkiem sporo, część oczekiwała autobusu jadącego do miasteczek leżących u podnóża Tatr Zachodnich - zwłaszcza do Żaru i Bobrowca, a część tak jak my - udawała się autobusem do Jasnej.
Słoneczny poranek w Liptowskim Mikułaszu.
Aby dostać się na początek naszego szlaku, musieliśmy wysiąść obok Demianowskiej Jaskini - nieco dalej startowaliśmy zimą na Dziumbir (relacja pod linkiem). Oprócz nas wysiadł tam nieco starszy od nas turysta i jeszcze jedna para, strategicznie jednak od początku przyspieszyliśmy, tak aby uciec im i mieć góry tylko dla siebie.
Dolna część szlaku przebiegała w dolince Rzędowej (sł. Radova), czy też raczej w roklince, bo takie piękne określenie, znane ze Słowackiego Raju, mają nasi sąsiedzi na tego typu wąwozy.
Podejście na Przełęcz Sinej było dość krótkie, ale naprawdę strome i potrafiło dać w kość 😉 W dolnej części, tzn. przy wyjściu z wąwozu, zostało ubezpieczone w kilku miejscach stalowymi linami, przydatnymi zresztą, z uwagi na fakt, że cały masyw Sinej budują skały osadowe, wyjątkowo zdradzieckie po opadach deszczu bądź przy topniejącym śniegu.
Liny ubezpieczające szlak na Przełęcz Sinej.
Przy wyjściu z lasu czekały na nas już piękne widoczki. Pośrodku zdjęcia grzbiet Ostredoka (1213 m.n.p.m.), na dalszym planie masywy Krakowej Hali (sł. Krakova Hol'a - 1751 m.n.p.m.), Tanecznicy (sł. Tanecnica - 1681 m.n.p.m.) i Dziumbira (sł. Dumbier - 2043 m.n.p.m.).
Samo Sedlo Sinej jest zalesione i nie ma z niego żadnych widoków. Po widoki warto zajrzeć na znajdującą się nieopodal Sinę (1560 m.n.p.m.) - piękny, piramidalny szczyt, z którego ponoć roztacza się wspaniała dookolna panorama. Ponoć. No właśnie mieliśmy się udać po szczyt, ale chłopaki coś wymiękli <chyba im podejście dało się we znaki> i ostatecznie zrezygnowaliśmy 😅
Zamiast Sinej rozpoczęliśmy marsz w kierunku południowym - wpierw podchodząc na grzbiet zwany Repiska (1437 m.n.p.m.).
Nieco powyżej przełęczy szlak przechodził skrajem wycinki, dlatego na moment przystanąłem aby raz jeszcze, tym razem z innej perspektywy spojrzeć na widoki. Świetnie widoczna były niżnotatrzańskie masywy: Południcy (sł. Poludnica - 1548 m.n.p.m.) i Pustego (sł. Puste - 1500 m.n.p.m.) oraz Krakowej Hali. Te dwa pierwsze zobaczycie na zdjęciu powyżej, ten ostatni, na zdjęciu poniżej.
Sama droga przez las była mało przyjemna (ślisko), ale gdy promienie słońca przedostawały się do jego wnętrza, to robiło się naprawdę magicznie.
Przez moją opieszałość ekipa mi nieco uciekła. Gdy ja przystawałem co kilka metrów by zrobić fotki, oni dziarsko szli dalej. Dlatego musiałem nieco przyspieszyć tempo, co było możliwe dzięki temu, że przedostałem się na drugą stronę grzbietu na który podchodziłem - gleba i korzenie zrobiły się względnie suche. I przy zejściu na niewielką, nienazwaną przełęcz oddzielającą Repiska od masywu Boru, natknąłem się na piknikujących chłopaków.
Ponieważ zrobiło się naprawdę ciepło, to dosiadłem się i przesiedzieliśmy tak z dobre 45 minut. Nikt nam w tym czasie nie przeszedł, co było naprawdę niezwykłe biorąc pod uwagę weekend i naprawdę ładny dzień. Zjedliśmy, wypiliśmy sobie po piwku i ruszyliśmy na spotkanie z Borem - w tym wypadku pierwszym, wyższym szczytem zaplanowanym na ten dzień.
Ech, żal tej Sinej...
Podejście od północy na szczyt jest całkiem strome, ponieważ na dość krótkim odcinku musimy bowiem pokonać niespełna 300 metrów. Koniecznie jednak trzeba podkreślić, że przy dobrej pogodzie, wokół roztaczają się pyszne widoki.
Są i oczywiście Tatry w pełnej krasie.
Sina, Południca, Puste i wał Tatr okupujący horyzont raz jeszcze 😊
Z podejścia na Bor świetnie prezentował się grzbiet odchodzący na północ od Krupowej Hali (sł. Krupova Hol'a - 1921 m.n.p.m.), którym szliśmy dwa lata wcześniej na Dziumbier.
Szczawnica (sł. Stiavnica - 2025 m.n.p.m.), Dziumbir, Krupowa Hala, Końskie (sł. Konske - 1882 m.n.p.m.), Chopok (sł. Chopok - 2023 m.n.p.m.).
Parę kadrów ze szlaku...
Tatry wystające z delikatnej mgiełki...
Ścieżka zrobiła parę zakosów i wkrótce wyprowadziła mnie (znów zostałem z tyłu 😄) na północny wierzchołek Boru (1719 m.n.p.m.), pokryty głazami. Ta część Niżnych Tatr (w przeciwieństwie do pobliskiej Sinej) zbudowana jest z granitów.
Nie był to koniec podejścia, choć ścieżka zmieniła swój charakter - zaczęła trzymać się grani łączącej oba wierzchołki a przy tym była całkiem wąska, skalista i rzecz jasna - jeszcze bardziej widokowa.
Odpoczynek na grani...
...I gdzieś na szlaku.
W międzyczasie, znikąd, zaczęły napływać chmury. Wprawdzie prognoza jasno mówiła, że gdzieś pośrodku dnia ma się nagle pogoda zepsuć, ale sposób i przede wszystkim okres w jakim się zmieniła, były dla mnie kolejnym dowodem tego, że w górach faktycznie - wszystko jest możliwe.
Trzeba było się też powoli pogodzić z tym że z Boru - nic nie zobaczymy. Na zdjęciu poniżej grań łącząca północny wierzchołek (1719 m.n.p.m.) ze środkowym, głównym (1888 m.n.p.m.).
Na szczęście wyścig z mgłą tym razem wygraliśmy i główny wierzchołek Boru (1888 m.n.p.m.) zdobyliśmy jeszcze kiedy ten chmurom dzielnie się opierał 😉 Ponieważ wiało jednak na szczycie jak cholera, to zrobiłem jedno zdjęcie i uciekłem czym prędzej na południową stronę by znaleźć odpowiednie miejsce do schronienia.
Odpoczynek pod wierzchołkiem Boru z widokiem na widoczny w oddali szczyt Zakluk (1914 m.n.p.m.).
Grzbiet Zakluk i Boru, to drugi po grzbiecie Skałki, najwyższy z bocznych grzbietów Niżnych Tatr.
Ważną
rzeczą, o której trzeba pamiętać, jest okresowe zamknięcie szlaku przebiegającego tą granią, obowiązujące od 16 października do 30 czerwca ze względu na
konieczność ochrony ostoi kozic na tym obszarze. Jak łatwo policzyć, szlak jest
więc otwarty przez trzy miesiące i w tym wypadku ja bym raczej mówił nie o
okresowym zamknięciu, a o okresowym jego otwarciu 😜 Swoją drogą dla mnie to hipokryzja - wprawdzie nie przeszkadza mi jakoś szczególnie fakt okresowych zamknięć szlaków, ale kurde - z jednej strony chronimy kozice i przykładnie na dziewięć miesięcy nie wpuszczamy ludzi, a z drugiej - połowę lasów w Demianowskiej Dolinie
wyrżnęliśmy już na potrzeby rozwoju narciarstwa. Ba, potrzeby narciarstwa,
potrzebami narciarstwa, wystarczy przejść się grzbietem głównym Niżnych Tatr, zajrzeć do innych dolin gdzie żadnego ośrodka nie ma, a rozmiary wycinki w tym paśmie górskim, objętym przecież parkiem narodowym, wywołują potrzebę złapania się za głowę.
Otoczenie Doliny Demianowskiej.
A to już widoki z Zakluk (sł. Zakluky - 1914 m.n.p.m.) dziesiątego co do wysokości szczytu Niżnych Tatr, najwyższego w bocznym grzbiecie Boru i Zakluk.
Za Zaklukami czekało nas krótkie podejście na Polanę (1890 m.n.p.m.), zamiast której powitał nas wał chmur 😅
Zwornikowy szczyt zdobyliśmy już w kompletnej mgle. Skończyło się też ciepełko - wokół zrobiło się tak zimno i wilgotno, że musieliśmy polary zamienić na kurtki przeciwdeszczowe. Grzbiet wydawał się być tak pogrążony we mgle, że podczas jednego z odpoczynków rzuciliśmy kilka cierpkich słów na aurę - a miało być tak pięknie 😕😖
W milczeniu przeszliśmy przez Krizske Sedlo (1775 m.n.p.m.) i zdobyliśmy Kotliska (1940 m.n.p.m.) - ósmy co do wysokości szczyt Niżnych Tatr, stanowiący zwornik dla potężnej grani Skałki (1980 m.n.p.m.) i Żarskiej Hali (1843 m.n.p.m.). Niespodziewanie na Chabencu, nagle mgła zaczęła się nieco podnosić, jak kurtyna w krakowskim Teatrze Słowackiego, rozpoczynająca spektakl najlepszych aktorów.
Góry najlepiej uczą, że nie wszystko na tym świecie da się racjonalnie wytłumaczyć.
A. Lwow
Wydarzenie, którego byliśmy świadkami, było tak niezwykłe, tak gwałtowne, że każdy z nas na pewien sposób oszalał. Zaczęliśmy drzeć się ze szczęścia jak zwariowani, zrzuciwszy plecaki, rozbiegliśmy się we wszystkie strony świata jak spuszczone ze smyczy zwierzęta, które po latach niewoli wyczuły wolność. Są takie chwile gdy człowiek nie jest w stanie nie uronić łzy wzruszenia, kiedy dziękuje za to Bogu/losowi, że może takich momentów doświadczać.
I to właśnie w takich chwilach zawarta jest odpowiedź na pytanie: Dlaczego wędrujesz? Co jest celem Twojej wędrówki? Dlaczego jesteś gotowy podjąć nie tylko walkę z przeciwnościami, ale i z samym sobą? Góry to najlepszy motywator jakiego znam, uczący cierpliwości, wytrwałości, wiary we własne umiejętności... Potrafi nie tylko wydźwignąć z nawet największego doła, ale przede wszystkim nauczyć doceniać to wszystko, czego na co dzień nie zauważamy - na przykład wartość własnego zdrowia, siły, energii, kondycji...
W ciągu tych 15 minut naliczyłem pięć widm Brockenu... Więcej niż przez wszystkie lata swojego wędrowania...
Jak śpiewała Belinda Carlisle: Heaven is a place on Earth!
Drugie od dołu z prawej Kotliska, dalej ledwo wystająca z chmur Polana i widoczne już w oddali najwyższe szczyty pasma: Deresze, Chopok i Dziumbir. W oddali widać również Królewską Halę, czyli najwyższy szczyt tzw. kralowoholskiej, części Niżnych Tatr.
Panorama Niżnych Tatr w całej okazałości. Widać także grzbiet Boru i Zakluk (z lewej) oraz widoczną z prawej Skałkę, piąty co do wysokości szczyt Niżnych Tatr.
Kadr ze Skałką i centralną częścią Niżnych Tatr raz jeszcze.
Dobra, chyba czas zmienić perspektywę, bo podejrzewam, że Tatry Wam się już trochę znudziły 😈😀
Po drugiej stronie też się działo...
Mały Chabenec ponad chmurami.
Tu również podobny kadr.
Odległe pasma Praszywej i Chochuli: Małej i Wielkiej, widzianych hen, hen za chmurami.
Odpoczynek nad morzem.
Północna grań Chabenca z nienazwanymi kulminacjami.
Stopniowo zbliżyliśmy się do zachodu słońca... Szczyty Kotlisk, a także Dereszy, Chopoka, Dziumbira i Królewskiej Hali już "na złoto".
Ponieważ pomimo słońca na Chabencu przez cały czas przeraźliwie wiało, to chłopakom, którzy nie latali tak ja z aparatem, zrobiło się zimno. Zdecydowali się więc zejść do Utulni pod Dziurkową, gdzie mieliśmy spać, a ja zostałem na szczycie Chabenca by kontynuować sesję.
Tatry Zachodnie na różowo. Widać od lewej: Salatyny (Mały Salatyn - 2048 m.n.p.m.) i Salatyn (2050 m.n.p.m.), dwuwierzchołkowy Pachoł z charakterystycznym żlebem (sł. Pachol'a - 2167 m.n.p.m.), Banówka (sł. Banikov - 2178 m.n.p.m.), Hrubą Kopę (sł. Hruba Kopa - 2166 m.n.p.m.), Trzy Kopy (sł. Tri Kopy - 2137 m.n.p.m.), Płaczliwego Rohacza (sł. Placlive - 2126 m.n.p.m.), Ostrego Rohacza (sł. Ostry Rohac - 2087 m.n.p.m.), Barańca (sł. Baranec - 2184 m.n.p.m.), Szczerbawego (sł. Strbavy - 2149 m.n.p.m.).
I w podobnym odcieniu Niżne Tatry 😊
Samotny wędrowiec na północnym wierzchołku Chabenca, morze chmur i widoczna w oddali Mała Fatra. Wystają od lewej: Suchy (sł. Suchy - 1476 m.n.p.m.), Białe Skały (sł. Biele Skaly - 1482 m.n.p.m.), Straceniec (sł. Stratenec - 1512 m.n.p.m.), Mały Krywań (sł. Maly Krivan - 1671 m.n.p.m.), Wielki Krywań (sł. Velky Krivan - 1709 m.n.p.m.), Chleb (sł. Chleb - 1646 m.n.p.m.), Hromowe (sł. Hromove - 1636 m.n.p.m.), Ściany (sł. Steny - 1572 m.n.p.m., 1535 m.n.p.m.), Stoh (sł. Stoh - 1608 m.n.p.m.), Wielki Rozsutec (sł. Velky Rozsutec - 1609 m.n.p.m.).
Chmury przepływające przez główny grzbiet Niżnych Tatr.
Czas pożegnać słońce znikające za grzbietem Wielkiej Fatry.
Zaraz będzie ciemno!
Zachód słońca za to wraz ze mną obserwowali: Wysoka, Lodowy Szczyt (na zdjęciu w głębi z "dymkiem") i Gerlach.
Wał Wielkiej Fatry - słońce znika między Długim Groniem (sł. Dlhy Grun - 1560 m.n.p.m.), a Fryczkowem (sł. Frckov - 1585 m.n.p.m.). Z lewej charakterystyczna Kriżna (sł. Krizna - 1574 m.n.p.m.)
Płaski grzbiet Małego Chabenca, przykryte chmurami Zamostska, Latiborska i Wielka Hala, z lewej Kosarzysko w masywie Wielkiej Chochuli.
Gdy zaczął zapadać zmrok, ruszyłem w dół. Zapomniałem wziąć z Gliwic czołówkę, toteż nie chciałem ryzykować, zresztą miałem też na uwadze przepis o nieporuszaniu się po zmroku 😅
Mały Chabenec raz jeszcze i kilka atoli 😉
Wielki Chocz przypominający mi nieco jedną z wysp Azorów - Pico.
Z kolei ta trójkątna wyspa po lewej w głębi to wielkofatrzański Rakitów (sł. Rakytov - 1567 m.n.p.m.). Z bardziej charakterystycznych górek, to najbliżej miejsca z którego fotografowałem był Salatyn (sł. Salatin - 1630 m.n.p.m.) - na zdjęciu z prawej, oraz widoczny w oddali wał Wielkiej Łąki (sł. Velka Luka - 1476 m.n.p.m.) w Luczańskiej Fatrze.
Chabenec od zachodu.
Skałka (1980 m.n.p.m.) i Żarska Hala (1843 m.n.p.m.). Na zakończenie tego przepięknego dnia 😊
Do Chatki pod Dziurkową trafiłem bez problemu. Liczba osób, które zastaliśmy, przekroczyła nasze wszelkie oczekiwania - było jak w barcelońskim metrze! Ale atmosfera była naprawdę rewelacyjna, dawno nie uczestniczyliśmy w tak świetnej zabawie 😆😅
Bo też jak można się bawić gdy na wyposażeniu chatki była jedynie: zupa (soczewicowa bodajże, ew. grochowa, nie wiem 😜), horalki, piwo, piwo, piwo oraz słowacki alkohol wysokoprocentowy, czytaj borowićka i becherovka? Nie było nawet kofoli, to znaczy była, ale tylko do drinków, a nie do użytku własnego 😅
No właśnie jak?
Świetnie 😁
Tego wieczora zdecydowanie wygrały dwie rzeczy - pierwsza to grupowa decyzja o robieniu nocnych zdjęć, gdy gdzieś koło 20-21 wszyscy na raz wypełzli, żeby z różnym skutkiem robić nocne zdjęcia, druga - to sytuacja, która się wydarzyła koło 22, kiedy imprezie właściciele powiedzieli wyraźne nie i kazali wynieść się wszystkim na zewnątrz. Chatkę zamknięto i kiedy część osób zaczęła pytać siebie nawzajem co się dzieje, to w środku przestawiano meble, tak by zrobić posłanie wszystkim, którzy nie zmieścili się na poddasze. A tych osób było od groma 😎
Ale gdzieś w tym wszystkim leżała łyżka dziegciu, ponieważ w pewnym momencie naszej rozmowie o wschodzie słońca zaczął się przysłuchiwać stacjonujący pod Dziurkową straźnik NAPANTu (czyli PN Niżnych Tatr), który stwierdził, że nie możemy wyjść sobie nad ranem na wschód słońca 😡 Noż, psia mać, chatka położona piętnaście minut od grani głównej i nici ze wschodu? Modląc się, że może strażnik źle zrozumiał, spytałem po słowacku tym razem o vystup na vychod slnka na sedlu Durkovej, ale jednak okazało się, że nie i grzyb.
Ale gdzieś w tym wszystkim leżała łyżka dziegciu, ponieważ w pewnym momencie naszej rozmowie o wschodzie słońca zaczął się przysłuchiwać stacjonujący pod Dziurkową straźnik NAPANTu (czyli PN Niżnych Tatr), który stwierdził, że nie możemy wyjść sobie nad ranem na wschód słońca 😡 Noż, psia mać, chatka położona piętnaście minut od grani głównej i nici ze wschodu? Modląc się, że może strażnik źle zrozumiał, spytałem po słowacku tym razem o vystup na vychod slnka na sedlu Durkovej, ale jednak okazało się, że nie i grzyb.
Oczywiście fajnie byłoby jakby te słowa miały jakieś poparcie w rzeczywistości, ale nazajutrz o poranku okazało się, że z 15 osób wyszło sobie jak gdyby nigdy nic na ten pieprzony wschód i nikt wtedy niczego nie powiedział. Na dodatek 95% z tych 15 osób to byli Słowacy.
Próby złapania drogi mlecznej.
No cóż pozostało nam włączenie kamerek TOPRu i podglądniecie jak fantastycznie było tego dnia o wschodzie na Kasprowym 😐 Na pocieszenie pozostaje w zasadzie fakt, że za to wybawiliśmy się naprawdę nieźle, muszę przyznać, że takiego wieczorku jak w Dziurkowej to nawet w Limbie pod Rakitowem nie było 😅 Ale wiecie co w tym wszystkim jest najlepsze? Że na jesieni i w zimie można spędzić nie tylko fajnie czas, wykorzystując to że się udało spotkać z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, ale także nieźle wyspać 😁
Poranek wstał oczywiście słoneczny. Ponieważ wschód nam uciekł, to wyraźnie zmalało tempo porannego przygotowania do wymarszu. Spokojne śniadanie, niespieszne poranne mycie w strumieniu obok chatki, kawa i dopiero koło 9 start 😉
Nasz kącik kuchenny przy wejściu do Utulni 😉
Poranne widoki na Struhar (1471 m.n.p.m.) i Lomnistą Dolinę.
Pamiątkowe z Utulnią pod Dziurkową.
Maluszki, będziemy za Wami tęsknić 😘 Ogólnie pobyt w Dziurkowej oceniam na 5 z plusem. Rewelacyjna miejscówka do której z przyjemnością zajrzę jeszcze nie raz.
Czas wracać na szlak.
Chcąc jak najlepiej wykorzystać dzień, szybko wracamy na grań.
Połogie zbocza Małego Chabeńca.
A za naszymi plecami niekończące się warstwy Rudaw Słowackich i przykryta chmurami dolina Hronu.
Krajobrazy trochę jak w Rumunii 😃 A to w moich ustach jeden z lepszych komplementów dla gór 😉
Na Przełęczy Dziurkowej (sł. Sedlo Durkovej - 1703 m.n.p.m.) powitał nas od razu zapierający dech w piersiach widok w kierunku Wielkiej i Małej Fatry oraz Tlstej i Salatyna.
Przeciwna strona. Poznajecie widoczny z lewej płaski szczyt? Już go Wam kiedyś prezentowałem przy okazji majówkowej relacji z Rudaw Słowackich - to Klenowski Wepor (1337 m.n.p.m.).
Z Przełęczy Dziurkowej na szczyt Dziurkowej (1750 m.n.p.m.) jest kilka minut bezproblemowego marszu. W ogóle, trasa od Chabeńca po Chochulę, to chyba najprzyjemniejsza graniówka jaką miałem okazję przejść. Czysta przyjemność.
Wielki Chocz, który zarówno z Chabenca jak i Dziurkowej prezentuje się wspaniale.
Biegacz na grani Niżnych Tatr.
Dziurkowa nie imponuje wprawdzie widokiem na wschód, bo cielska Chabenców ten widok odbierają, ale widoki na pozostałe strony świata są bardzo interesujące. Wszystko dlatego, że szczyt ten jest ostatnim wybitnym szczytem przed rozległym obniżeniem grani, do którego należy między innymi niższa o 150 metrów Zamostska Hala.
Tu Masyw Polany.
Wierzchołek Dziurkowej z charakterystycznym skalnym grzebieniem, widoki na Wielką Fatrę i zakrzywionego Klaka w Luczańskiej Fatrze.
I szerszy widok na zachód. Imponujący prawda?
U dołu Zamostska Hala rozdzielona Przełęczą Zamostskiej Hali (sł. Sedlo Zamostskej Holi), dalej Latiborska Hala (sł. Latiborska Hol'a - 1648 m.n.p.m.) i Wielka Hala (sł. Velka Hol'a - 1640 m.n.p.m.). Na dalszym planie Nowa Hala (sł. Nova Hol'a - 1372 m.n.p.m.) ze stacją wyciągu krzesełkowego z Donował, Zwoleń (sł. Zvolen - 1402 m.n.p.m.) i główny grzbiet Wielkiej Fatry ze szczytami Kriżnej, Długiego Gronia, Fryczkowa, Ostredoka (czy też Pustolovcii, najwyższej w paśmie)
Po stronie południowej morze gór. Nawet nie ma sensu wszystkiego wymieniać, zresztą, nie potrafiłbym 😌
Jasieniańska Dolina i pięknie urzeźbione pasmo Roztockiej Hali (sł. Raztocka Hol'a - 1526 m.n.p.m.). W oddali widać między innymi Jaworze i Góry Szczawnickie z charakterystycznym Sitnem (1009 m.n.p.m.).
Kolory Jaseniańskiej Doliny (sł. Jasenanska Dolina).
Za Dziurkową szlak zrobił ciekawego esa-floresa i proszę - o to na moment znów Tatry pojawiły się przed oczyma 😉
Salatyn i w oddali wał Małej Fatry.
Ważna rzecz 😁 Niech Was nie przerazi perspektywa odległej Wielkiej Chochuli 😉 Wydaje się ona tak daleko, że za żadne skarby się tam nie da dojść, ale wbrew pozorom w Niżnych Tatrach idzie się całkiem szybko.
Całość tego bajkowego widoku.
A przed nami teraz Zamostska Hala (1612 m.n.p.m.).
Z Dziurkowej idzie się jak po stole 😊
Na Przełęczy Zamostskiej Hali spotkaliśmy nielicznych tego dnia turystów w postaci grupy biwakujących mężczyzn, którzy dopiero rozpoczynali dopiero dzień i kończyli pakowanie.
Widok z zachodniego wierzchołka Zamostskiej Hali. Mniej więcej pośrodku Dziurkowa, w głębi Chabeńce i wystająca z prawej Skałka.
Latiborska Hala wznosząca się przed nami.
Roztockie Polany (1336 m.n.p.m.) i widoczne w oddali Polana (1457 m.n.p.m.), Przednia Polana (1373 m.n.p.m.) i Bukowina (1294 m.n.p.m.).
Problemem o którym trzeba powiedzieć jest brak wody - poza źródłem znajdującym się obok Utulnii pod Dziurkową, aż po Hiadelską Przełęcz, nie ma w okolicy grani ŻADNEGO źródła umożliwiającego uzupełnienie zapasów. I my szczerze mówiąc daliśmy się trochę w tą pułapkę złapać 😏
Widoki z podejścia na Latiborską Halę.
Panorama z Latiborskiej Hali jest specyficzna. Rozległa, ale nie każdemu będzie się podobać bo z jednej i z drugiej strony rozciągają się połogie, niskie grzbiety, a do wyższych szczytów jest z niej dość daleko.
Chabeńce i Dziurkowa.
Widzicie tą przestrzeń?
Widok w drugą stronę na Wielką Halę, na której grzbiet skręca o 90 stopni.
Widoki towarzyszące zejściu z Latiborskiej Hali.
Druga strona.
Muszę przyznać, że ten krótki odcinek bardzo mi się spodobał, bo nieco piramidalne od tej strony wierzchołki Wielkiej Hali i Latiborskiej Hali przypominały mi ulubioną Wielką Fatrę.
Sama Wielka Hala pozostała po naszej prawicy, bowiem szlak zgrabnie ją ominął.
Raz jeszcze bez dodatków kosówki 😉
Kolejnym etapem wędrówki główną granią było przejście przez rozległe obniżenie znajdujące się między Wielką Halą, a Kosarzyskiem. Jest to już na tyle nisko, że grzbiet miejscami jest pokrywany nie tylko przez kosówkę, ale nawet, przez las.
Sama Przełęcz pod Skałką (sł. Sedlo pod Skalkou - 1479 m.n.p.m.) jest całkiem ładnym miejscem, wydającym się być rewelacyjnym miejscem na odpoczynek. Ulegliśmy tutejszemu urokowi i zdecydowaliśmy się tam spędzić dłuższą chwilę, doganiając przy okazji Słowaków, których poznaliśmy w Chatce pod Dziurkową.
Wywiązała się też zabawna sytuacja. Słowacy "zwolnili" nam miejscówkę, gdzie siedzieli. Przy wstawaniu wypadło im piwo, którego nie zauważyli - Moś je jednak podchwycił i ruszył za nimi, nawołując. Jeden ze Słowaków zbeształ drugiego za to, drugi wzniósł oczy do nieba i stwierdził, łola Boga, co by to było jakbyśmy je zgubili!".
Paleta kolorów podczas wędrówki przez Skałkę (1549 m.n.p.m.).
I znów jesień w Jaseniańskiej Dolinie.
Widzicie jak pięknie? 😊 Wszystkim szukającym pomysłu na dwudniową wędrówkę podpowiadam - z Demianowskiej Doliny (można podejść na grzbiet pieszo, bądź ukrócić sobie konieczność nabrania wysokości wjazdem kolejką z Jasnej) polecam przejść sobie z noclegiem w Dziurkowej całą zachodnią część tego wspaniałego pasma górskiego i wrócić z Donował (choć jesienią, gdy dzień jest krótszy trzeba się wtedy mocno sprężać). W razie załamania pogody bądź innych problemów, zawsze istnieje możliwość wcześniejszego zejścia, na przykład ze Skałki do Liptowskiej Lużnej, skąd też kursują autobusy do Rużomberka.
Obły, halny grzbiet opadający do Jaseniańskiej Doliny.
Dziurkowa, Chabeńce, Kotliska i Skałka na zbliżeniu. Widok ze Skałki - tej drugiej, niższej 😁
Liptowska Lużna, czyli największa wieś na Słowacji i wznosząca się ponad nią Tlsta (1554 m.n.p.m.) W głębi Salatyn.
Na szczyt Kosarzyska podchodziłem z niecierpliwieniem, bo wiedziałem, że widok mnie zachwyci. Jego usytuowanie i wyniesienie gwarantują to 😉
Wielka Hala i Tatry.
Osiągając wschodni, niższy szczyt Kosarzyska (sł. Kosarisko - 1694 m.n.p.m.) poczułem lekkie zmęczenie, ale widoki absolutnie mnie nie rozczarowały. Wręcz przeciwnie - znów poczułem ogromną radość i aż zapragnąłem wyciągnąć statyw 😜
Rewelacyjnym widokom sprzyja przede wszystkim fakt, że zarówno Kosarzysko jak i pobliska Wielka Chochula, nie leżą w jednej linii ze znacznie wyższymi szczytami typu Chabenec, Kotliska, Deresze, czy Chopok. Choć pozostajemy cały czas w głównej grani Niżnych Tatr, to patrzymy na wszystko właśnie jakby z perspektywy bocznego pasma 😉
Wierzcie mi, ten widok był naprawdę imponujący. Tym razem dla porównania z zachodniego, wyższego wierzchołka Kosarzyska. Cały szczyt jest zwornikiem dla długiego pasma Ondrejskiej i Roztockiej Hali (sł. Ondrejska Hol'a - 1591 m.n.p.m.; Raztocka Hol'a - 1565 m.n.p.m.), opadającej do doliny Hronu. Wiedzie nią rzadko uczęszczany, szlak niebieski do wsi Roztoka (sł. Raztoka).
A to już Praszywa, Mała Chochula i Wielka Chochula.
Odcinek między Kosarzyskiem, a Chochulami był chyba najbardziej atrakcyjną częścią drugiego dnia wędrówki. Nie tylko dlatego że była to wędrówka łagodną granią, pośród szumu traw, bo to już rzecz jasna było wcześniej. Dodatkowego uroku nadały ogromne różnice wysokości, które wcześniej nie były tak odczuwalne - z jednej strony Liptowska Lużna leżąca 1000 metrów niżej, choć ledwie 2-3 km w linii prostej, z drugiej położona 1300 metrów niżej dolina Hronu, wreszcie widoczna!
Sopotnicka Dolina podchodząca pod grzbiety Wielkiej Chochuli i Kosarzyska i widoczna w oddali dolina Hronu oddzielająca Niżne Tatry od Masywu Polany.
I wspomniany wgląd w urwiska Wielkiej Chochuli. Pamiętajcie, że na Chochuli lubi wiać 😉
Północne zbocza Wielkiej Chochuli. W zimie lubią tędy schodzić lawiny.
Kosarzysko z oddali.
Ostatnie metry przed Wielką Chochulą.
Zdobycie Wielkiej Chochuli (sł. Velka Chochula - 1752 m.n.p.m.) było wisienką na torcie, rewelacyjnym ukoronowaniem tego wypadu. Widoki z niej wywarły na mnie naprawdę ogromne wrażenie, zresztą trudno się dziwić - to najwyższy szczyt pasma Niżnych Tatr na bardzo długim odcinku, od którego wyższe są dopiero Chabeńce, oddalone stąd o kilkanaście kilometrów.
Dopiero na Chochuli doskonale widać, że to naprawdę ogromne pasmo górskie.
Dopiero na Chochuli doskonale widać, że to naprawdę ogromne pasmo górskie.
Chabeńce, Kotliska i Skałka oraz Tatry w oddali.
O ile panorama na wschód ujmuje, to panorama na zachód imponuje (!). Całe pasmo Chochuli i Praszywej opada na zachód bardzo stromymi zboczami, więc na fragment Starohorskich Wierchów oraz Wielką Fatrę patrzy się jak z samolotu.
Widok w kierunku Małej Chochuli (sł. Mala Chochula - 1720 m.n.p.m.). Z prawej w oddali Góry Kremnickie.
I jeszcze jedno spojrzenie w kierunku Wielkiej Fatry i urwistych, zachodnich stoków Chochuli.
Aby lepiej przyjrzeć się Wielkiej i Małej Fatrze, można połakomić się o podejście na oddalone o kilkadziesiąt metrów na północ, załamanie grzbietu. Ja tego nie mogłem za bardzo zrobić, bo ta świetna miejscówka była zajęta 😏
Pod wierzchołkiem odnalazłem chłopaków zagrzebanych w nagrzanych trawach i drzemiących w najlepsze. Warunki były tak znakomite, że z chęcią przedłużyłbym im wtedy ten leżing, ale jednak poranna opieszałość i konieczność zdążenia na autobus ograniczały czas wolny.
Z prawej Mała Chochula, w głębi Praszywa.
Starohorskie Wierchy z Kozim Grzbietem, a w oddali między innymi Góry Kremnickie i pasmo Ptacznika (sł. Vtacnik).
Takie kadry to mi się kojarzą z ukraińskich Karpat 😉
Na Małej Chochuli (sł. Mala Chochula - 1720 m.n.p.m.).
Schodząc z Małej Chochuli.
Tu już rządzi Wielka Fatra.
Natomiast sama Praszywa (sł. Prasiva - 1651 m.n.p.m.), czyli pierwszy od zachodu szczyt Niżnych Tatr różni się wyraźnie (moim zdaniem na niekorzyść) od Chochuli. Szczyt jest kamienisty, a wejście na niego nieprzyjemne.
Kontynuacją tych nieprzyjemności było dalsze zejście na Hiadelską Przełęcz - długie, mozolne i bardzo męczące dla nóg, zwłaszcza gdy plecy mamy obciążone ciężkim bagażem. Gdy do tego dodamy zmęczenie całym dniem, to można stwierdzić, że Niżne Tatry żegnają nas mocnym kopniakiem w cztery litery 😉
Na kolejnym odcinku zejścia z Hiadelskiej Przełęczy do Korytnicy wreszcie udało się natrafić na źródło z wodą, dzięki czemu mogliśmy się umyć i wreszcie uzupełnić zapasy wody. Przy okazji w pobliżu pomnika upamiętniającego partyzantów słowackich i radzieckich Moś znalazł łuskę z karabinu 😄
Generalnie niebieski szlak do Korytnicy nie jest zbyt absorbujący, może poza jednym, dwoma momentami.
Takimi jak na przykład ładnie położona osada w Przełęczy pod Babą (sł. Sedlo pod Babou) - z której roztacza się widok na Nową Halę.
W dawnym uzdrowisku w Korytnicy, które lata świetności ma już dawno za sobą, udało nam się kupić jeszcze lody na patyku, stanowiące ostatnią atrakcję tego udanego wyjazdu. Z przystanku przy rozdrożu na Korytnicę pozostało nam podjechać autobusem do Rużomberka, przebrać się i wsiąść w samochód. Wracając do Gliwic przystanęliśmy jeszcze w dwóch miejscach - w Dolnym Kubinie na standardowe zakupy i potem w Żywcu przy McDonaldzie.
Podsumowując cały ten krótki, aczkolwiek pełen atrakcji wyjazd - jedźcie w Niżne Tatry! Mam wrażenie, że dla Polaków Słowacja to tylko Tatry, Mała Fatra i może jeszcze Słowacki Raj - gdy tymczasem fantastycznych szlaków jest dużo dużo więcej 😉
Mam nadzieję, że nie zanudziłem Was toną zdjęć (choć i tak te, które tu znajdziecie to zaledwie 1/6 wszystkich zrobionych podczas tego wyjazdu 😂😆).
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
- Szlak Jaskinia Demianowska - Przełęcz pod Siną (Sina) - Bor - Zakluky - Polana otwarty jest od 30 czerwca do 15 października.
- Wejście na teren NAPANT (sł. Narodni Park Nizke Tatry) jest bezpłatne, podobnie jak wejście na teren TANAPu (sł. Tatransky Narodni Park).
- Utulnia pod Dziurkową jest placówką działającą całorocznie.
- Koszt noclegu na glebie w Utulni pod Dziurkową wynosi 5 euro.
- Na grani Niżnych Tatr na odcinku od Kotlisk po Hiadelską Przełęcz występują problemy ze znalezieniem wody. Należy o tym pamiętać, zabierając ze sobą odpowiednią jej ilość.
- Rozkład jazdy autobusów jak i pociągów znajdziecie pod linkiem: https://cp.hnonline.sk/vlakbusmhd/spojenie/
Czekałam na te Niżne u Ciebie... Wiedziałam, że to będzie niezła bomba jak zapodałeś wcześniej kilka zdjęć zajawkowyvch. A co do zdjęć właśnie, oczy mi spuchły z zazdrości :P, ale... jest jedno które mi się nie podoba. Ciekawa jestem czy zgadniesz które :D Z tą sytuacją ze wschodem to też bym się mega wkurzyła...
OdpowiedzUsuńPS: Jak dla mnie relacja roku ;)
Haha chyba wiem które.
UsuńAle zawsze sprzątamy po sobie, a Robert zazwyczaj pety chowa do pojemnika ;)
Relacja roku? Kurde takich słów to się mimo wszystko nie spodziewałem :D Trzymaj się i pozdrowienia!
Whoa, rewelacja! Warunki piękne, a niektóre kadry naprawdę znakomite :) Moja ulubiona fotka to ta, z uniesionymi rękoma, morzem chmur i Tatrami na horyzoncie :D No ale serio, z tym wschodem to myślałem, że chociaż spróbujesz wyjść :P
OdpowiedzUsuńWarun wyjątkowo siadł ;D
UsuńTego wschodu to wyjątkowo żałuję. Ale ten strażnik to się nas uczepił - bacznie się przyglądał co robimy :D Nawet nie wiesz jaki był szczęśliwy rano, gdy nas ujrzał, sam zagadywał gdzie idziemy i tak dalej :D
Wbrew pozorom Niżne też są często uczęszczane przez turystów z Polski, zwłaszcza w okresie dłuższych weekendów to potrafi tam być bardzo tłocznie.
OdpowiedzUsuńWidoki i zdjęcia super!
W Jasnej - owszem, zawsze się ktoś z Polski znajdzie. Nie wiem jak latem jest, pewnie tak jak mówisz - mnie te góry jakoś w tym okresie nie pociągają specjalnie. Tamtego weekendu tylko pod Dziurkową spotkaliśmy dwójkę Polaków, wcześniej gdy zimą szliśmy na Dziumbir, nikogo.
UsuńPozdrowienia!
Gdy kręciłem się kiedyś w okolicach Dziumbira, to w Boże Ciało turyści z RP stanowili większość piechurów. Kiedyś we wrześniu w czasie kilku dni po grani też widzieliśmy całkiem sporo osób - głównie studentów.
UsuńWiesz co, Niżne Tatry są tak duże, że spokojnie można tam wymyślić kilkanaście interesujących tras na parę dobrych lat. To trochę jak z Fogaraszami, ludzie kręcą się w środkowej części, ale w pozostałe rzadko zaglądają. Zwłaszcza te szlaki od południowej strony, naprawdę kuszą mnie :)
UsuńMówi się - poezja smaku. Jak dla mnie Twoją relację można określić mianem - poezja gór. Kiedyś, w czasie studenckich wypraw wielokrotnie w ciągu roku wyruszaliśmy w góry, ale takich warunków widokowych nie pamiętam, aby się trafiły. Do tego w tak atrakcyjnym miejscu. Nie dziwię się, że facjata wciąż wykrzywiona w banan. Rewelacyjne zdjęcia!!! Z wielka przyjemnością obejrzałem i przeczytałem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Dziękuję Wkraju za te wszystkie miłe słowa :)
UsuńPozdrawiam serdecznie! :)
Cześć! Relacja znakomita, faktycznie długa, ale nie przez chwilę nie była nudna. Również jestem wielkim miłośnikiem połoninnych pejzaży a`la Wielka Fatra, Bieszczady czy Czerwone Wierchy, dlatego Twoje piękne zdjęcia z Niskim Tatr mnie urzekły. Czuje się przestrzeń w tych górach. W 2016 roku byłem po raz pierwszy na Wielkiej Fatrze i wycieczka ta zapadła mi głęboko w pamięci. Myślę, że po Niskim Tatrach byłoby podobnie. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCześć! Dziękuję za miłe słowa :) Skoro lubisz Wielką Fatrę, to zwłaszcza zachodnia część Niżnych powinna przypaść Ci wyjątkowo do gustu. Bardzo ją polecam :)
UsuńPozdrowienia również :)
Czytam, a raczej przeglądam drugi raz po fakcie, żeby porównać widoki i wrażenia ;-) Mam nieco inną percepcję szlaku po wyjściu z Durkovej - dla mnie to była męka, bo tak piździło, że nie dało się iść i czasem nawet mną zarzucało ;-) Zdecydowanie lepiej szło mi się poprzedniego dnia. Dlatego też na Chochulę nie dotarłam i trochę żałuję (btw - jak pierwszy raz z daleka tą górę zobaczyłam to w swojej naiwność myślałam, że to już Wielka Fatra :-D) . Ale i widoczność tego dnia była byle jaka, więc nawet fajnych zdjęć by nie było. Tak czy siak - mam jeszcze do zrobienia brakujące kawałki grani ;-) W sumie to mogłabym tam jechać choćby i dziś :-D
OdpowiedzUsuń