To był środek czerwca ubiegłego roku. Najdłuższe dni w roku, tradycyjnie wykorzystywane nie na długie wieczorne spacery, wschody w górach, czy na grilla nad Wisłą lecz na naukę do późnych godzin nocnych i walkę z egzaminami. Tak, trzeci rok studiów inżynierskich był pod tym kątem wyjątkowo męczący.
Ponieważ kolokwia były niemal codziennie, ale w godzinach popołudniowych, zdecydowałem się na jedyny manewr, który wchodził w tamtym czasie w grę - wyjazd z Krakowa zaraz po zaliczeniu i powrót następnego dnia, pod salę gdzie odbywał się kolejny test.
I z uwagi na fakt, że miałem do wykorzystania wschód i zachód, odpadł wyjazd w trudno dostępne miejsca - z tego względu zdecydowałem się na Lubań (1225 m.n.p.m.), który był znakomitym wyborem nie tylko z uwagi na łatwość dojazdu do jego podnóża, ale także z uwagi na fakt, że cieszy się on przecież mianem świetnego punktu widokowego. Co zresztą miałem okazję już wcześniej sprawdzić, choć tym razem czynnikiem motywującym była nie dość że sama wieża widokowa, to jeszcze nowe szlaki, które powstały we wspomnianym masywie.
Z Krakowa wyjechałem później niż zakładałem, a to dlatego że pierwszy autobus, na który było wolne miejsce odjeżdżał godzinę po tym jak przyszedłem na dworzec. Owszem, mogłem wybrać inny sposób dojazdu, ale był on dłuższy i na miejsce w rezultacie przyjechałbym o tej samej porze albo jeszcze później, a i wybór ten oznaczałby długą i niewygodną podróż busem.
Byłem trochę poirytowany, zwłaszcza że podczas drogi do Nowego Targu Szwagropol którym jechałem złapał opóźnienie i na Podhale przyjechałem w sumie 1,5 h później niż oczekiwałem. Udało mi się w miarę szybko przesiąść na busa jadącego do Krościenka i gdy już miałem nadzieję, że może trochę czasu uda mi się nadrobić, kierowca zdecydował się na nietypowy manewr i postanowił zatrzymać się w jednej z podhalańskiej wiosek na... lody. Poszedł do lodziarni, zachęcając jeszcze pasażerów by sami poszli, a mi cóż, pozostało tylko niecierpliwie spoglądać na zegarek.
O 19:30 wysiadłem w Mizernej, gdzie zakończyłem swoją blisko trzygodzinną podróż. Pora była dość późna, dlatego nie ociągając się za bardzo ruszyłem drogą w górę wsi, chcąc odnaleźć zielony szlak...
Cel na horyzoncie.
Nim jeszcze wkroczyłem na szlakową ścieżkę nieco powyżej wsi ukazał mi się wspaniały widok na nieodległe Tatry. Zachodzące pomału słońce zapewniało ciepłe kolory, co przy niezłej przejrzystości powietrza zrobiło na mnie duże wrażenie.
Tak sobie myślę, że letni domek na Podhalu to fajna sprawa 😉
Po odszukaniu szlaku, który odchodził tuż przy moście, Tatry straciły mi się z oczu na dłuższą chwilę. Przez kilka minut szedłem wzdłuż potoku, by potem spędzić dla odmiany trochę czasu w lesie. Gdy wyszedłem na halę rozciągającą się ponad wsią, słońce akurat zachodziło i zrobiło się bajecznie...
Miejsce było bardzo urodziwe i nawet przez chwilę przeszło mi przez myśl aby noc spędzić właśnie tam. Od tej idei zniechęcił mnie pasterz zbierający swoje owce z wypasu, bo pomyślałem sobie, że zapewne nazajutrz wczesnym rankiem będę miał towarzystwo nie tylko owiec, ale i psów pasterskich.
Niemniej jednak miejscówka piękna i bardzo piknikowa 😀
Tatry Zachodnie krótko po zachodzie.
Ponieważ na Lubań chciałem dojść o sensownej porze, to całego widowiska nie mogłem obejrzeć stojąc w miejscu. Szedłem pomału, co jakiś czas oglądając się za siebie, choć muszę przyznać, tego dnia zachód był naprawdę widowiskowy i wart był dłuższego postoju.
Róże i fiolety.
Niewątpliwą zaletą zielonego szlaku jest to, że w początkowej fazie prowadzi bardzo widokowymi halami. Ponadto, dzięki ostatnim zmianom w masywie Lubania - wreszcie da się zrobić pętelkę zaczynając i kończąc w niemal tym samym miejscu. Umożliwia to bowiem szlak, którym szedłem oraz drugi ze szlaków rozpoczynających się w okolicy - konkretnie w Kluszkowcach - czyli szlak żółty.
Na Lubań jeszcze spory kawał drogi.
Zanim wkroczyłem do lasu, zrobiłem sobie krótką przerwę i wydobyłem z plecaka czołówkę. Dzięki temu, że szedłem dość żwawo, zdołałem dotrzeć na Polanę Kudów na 21, a więc nim zrobiło się jeszcze całkowicie ciemno. Z ciekawostek na pewno można wymienić jelenia, którego spotkałem na grzbiecie Sybnego.
Dalsza droga w kierunku Lubania była mniej przyjemna. Baterie w czołówce musiały być już słabe, bo widziałem mocno przeciętnie, a ponieważ do pełni było wtedy daleko, to nie mogłem liczyć na towarzystwo księżyca. Musiałem zachować więc wzmożoną ostrożność na kamienistym podejściu na szczytową kopułę i pod wieżę dotarłem zmęczony.
Cała droga z przystanku w Mizernej na szczyt zabrała mi dokładnie 2h 20 min, wliczając w to przerwy na zdjęcia.
Po wejściu na wieżę dokładnie zbadałem z której strony wieje najmocniej i wybierając satysfakcjonujące miejsce, rozłożyłem sobie posłanie. Zjadłem coś na szybko i sięgnąłem po statyw chcąc wykonać jeszcze parę nocnych fotek z wieży.
Podhale i Tatry.
Brakowało mi księżyca, bo jego nieobecność wymuszała dłuższe naświetlanie zdjęć bądź zwiększanie ustawień ISO. Na dodatek wiał silny wiatr, co wystawiało na próbę stabilność mojego statywu...
Promieniujący nocą Nowy Sącz.
O 23 doczekałem się towarzystwa kilku kursantów i ich mentora, którzy wyszli z bazy poobserwować okolicę i podywagować nad tym co w okolicy widać. Sam w tym czasie wkitrałem się do śpiwora i odpłynąłem na całe cztery godziny.
Pomimo, że przy okazji wschodów zawsze nastawiam na wszelki wypadek budzik, to jednak bardzo często budzi mnie co innego - czasem myślę, że podświadomie wyczekuję wręcz dzwonka i nie jestem w stanie oddać się błogiemu odpoczynkowi. Tym razem obudził mnie pohukujący wiatr, który utrzymywał się przez całą noc. Cyferblat zegarka wyświetlał 3:30, a na wschodzie zaczynały malować się pierwsze kolory. Postanowiłem wypić resztkę herbaty, którą miałem w termosie - nie zabrałem bowiem kuchenki ze sobą - i przygotować się do nadchodzącego wschodu.
Przedświt ponad wschodnim, wyższym wierzchołkiem Lubania i widok w kierunku Beskidu Sądeckiego. Widoczna między innymi Radziejowa i Rogacze.
Na pierwszym planie wschodni, wyższy wierzchołek Lubania.
W rozległej panoramie z Lubania wyróżnia się zwłaszcza Mogielica, której wierzchołek przypomina z tej perspektywy trochę płetwę rekina.
Ale oprócz Kopy, warto zwrócić uwagę na inne szczyty Beskidu Wyspowego. Zwłaszcza na Modyń, która pomimo tego, że jest trzecim co do wysokości szczytem pasma, należy do wyjątkowo rzadko odwiedzanych części Beskidów -> na zdjęciu z prawej.
Dużo powabu ma w sobie także pobliski masyw Gorca, którego zbocza stopniowo opadają do głębokiej doliny Ochotnicy.
Wyczekując nadejścia nowego dnia...
...Jest nasz gwiezdny bohater!
Słońce ukazało się o 4:23, wychodząc gdzieś ponad Pogórzem Rożnowskim.
Pół godziny po wschodzie ponad Beskidem Sądeckim zajaśniał już dzień.
Gdy słońce znalazło się trochę wyżej, postanowiłem przemieścić się na drugą stronę wieży. Tatry wciąż pozostawały nieoświetlone, ale pierwsze świerki porastające masyw Lubania przybrały już ciepłe barwy.
Mgły w okolicach Czorsztyna i Kluszkowiec.
Z założonym obiektywem czekałem z wielką niecierpliwością aż słońce oświetli wierzchołki Tatr. I wreszcie o piątej się tego doczekałem - na pierwszym planie fragment Tatr Bielskich - Jatki i Szalony Wierch, w tle wspaniałe gniazdo Łomnicy - z Huncowskim Szczytem, Kieżmarskim Szczytem, Widłami, wspomnianą Łomnicą, Durnymi Szczytami, Kołowym Szczytem i Baranimi Rogami.
I jeszcze Gorce w całej okazałości. Z prawej masyw Gorca, nieco na lewo od niego w głębi masyw Kudłonia, w centrum masywy Turbacza i Jaworzyny Kamienickiej.
Powszechnie znanym motywem do zdjęć na Lubaniu są zalane wspinającym się po widnokręgu słońcem: baza namiotowa i doskonale widoczne ze szczytu Pieniny oraz zachodnia część Beskidu Sądeckiego. Jeśli się przypatrzycie, ponad Pieninami doskonale widoczne są też Góry Lewockie i Góry Czerchowskie.
I jeszcze całościowy rzut oka na Jezioro Czorsztyńskie, Pieniny Spiskie i oczywiście Tatry.
To z tej panoramy słynie Lubań ;)
Cały wschód słońca przesiedziałem sam. Po piątej, gdy zrobiło się nieco cieplej, zjadłem śniadanie i spakowany, opuściłem wieżę widokową. Nim jednak mogłem rozpocząć zejście do Krościenka, musiałem w trybie natychmiastowym uzupełnić gdzieś zapasy wody, bo na upalny dzień, zostało mi jedynie jedno jabłko.
W celu znalezienia wody zostawiłem plecak w przydrożnych krzakach, i zabrawszy butelki oraz mapę ruszyłem w dół zbocza.
Na szczęście na Lubaniu woda wypływa zaskakująco wysoko - źródło znajduje się ledwie kilka minut drogi od bazy namiotowej, a dojście do niego jest dobrze oznakowane. Z pełnymi butelkami, pogwizdując, wróciłem na polanę i z założonym już plecakiem, ruszyłem na wschodni szczyt Lubania, kontynuując wędrówkę czerwonym szlakiem.
Choć szczyt Lubania należy do bardzo widokowych, to cały masyw nie obfituje w punkty widokowe, w przeciwieństwie do innych masywów gorczańskich, np. Kudłonia czy Gorca. Także i szlak czerwony można określić mianem ledwie "przyjemnego", bo praktycznie aż po Marszałka wędruje się lasem.
A - bym zapomniał. Jest jedno miejsce, niewielka hala, niestety mocno zarośnięta, z której w ograniczonym stopniu widać Tatry 😉
Naprawdę fajnie zaczyna się przed wspomnianym Marszałkiem. Szlak wychodzi tam na rozległe obniżenie, o typowo beskidzkim charakterze.
Sam szczyt jest zalesiony, jednak tuż przed jego kopułą znajduje się drewniana altana, gdzie miejsca znajdzie się dla całkiem sporej grupy osób. Mankamentem drobnym jest fakt, że z żadnego jej punktu nie widać rozległych widoków, które roztaczają się z sąsiedniej polany. A warto na nią się udać, bo popatrzcie tylko sami....
Hala pod Marszałkiem jest miejscem bardzo urokliwym, a widok na Tatry Wysokie robi wrażenie...
Tatry Wysokie i Bielskie na zbliżeniu. Zauważcie jak ciekawie prezentuje się stąd Lodowy Szczyt - mniej więcej po środku - oraz Gerlach - widoczny ponad Trzystarską Przełęczą rozdzielającą Płaczliwą Skałę i Hawrań.
Po powrocie ze zdjęć usiadłem na chwilę w altance i zjadłem jabłko. Pora była dobra, zegarek wskazywał 7:05, nie musiałem się więc za bardzo spieszyć.
Postój mógłby być dłuższy, ale w relaksie przeszkadzały mi osy, które najpierw dobijały się do koszy znajdujących się obok altany, a potem do resztek mojego owocu. Poirytowany trochę wziąłem manele i uciekłem do lasu, podchodząc kilkanaście, a może kilkadziesiąt, metrów na wierzchołek Marszałka.
Jak już wspominałem, na szczycie nic ciekawego nie ma, ale polne krajobrazy powróciły po kilku minutach zejścia.
I choć na wielu mapach punkt widokowy pod Marszałkiem zaznaczany jest po południowej stronie szczytu, to ja polecam bardziej odwiedzaną wcześniej polanę. Powód? Słupy wysokiego napięcia, które zaburzają trochę sielskie krajobrazy.
Widok ze szlaku czerwonego w stronę Krościenka. W oddali widoczne m.in. Pieniny, Góry Lewockie i Magura Spiska.
Na pierwszym planie osiedle Biały Potok-Tylka znajdujące się pod szczytem Macelaka w Pieninach Właściwych.
Paradoksalnie bardziej mi się spodobała zbutwiała ławeczka, znajdująca się pod lasem już bardzo blisko zabudowań Krościenka, gdzie przysiadłem po raz ostatni tego dnia.
Do miasteczka schodziłem zadowolony, że w ten o to magiczny sposób udało mi się rozwiązać problem braku czasu. Mało tego, stwierdziłem, że podobny wariant będę musiał powtórzyć w przyszłości. Tak naprawdę - w lecie, gdy nocami temperatura nie spada poniżej 15 stopni Celsjusza, śmiało można zdecydować się na taki wyjazd, zwłaszcza jeśli na interesującym nas szczycie jest wiata czy wieża widokowa. Wtedy lekki śpiwór i cienka karimata pozwalają się spakować do małego plecaka, który można uzupełnić niewielką ilością prowiantu i picia.
Pewnie myślicie, że w ten oto piękny sposób dotarliśmy do końca całej historii związanej z wyjazdem na Lubań. Spieszę Was zapewnić, że jednak nie 😉😇
Zakończenie w stylu "zszedł do doliny i wrócił do domu" byłoby chyba dziwne; rzekłbym, że "za spokojne". Gdy przyszedłem do Krościenka, udałem się prosto do bankomatu aby wypłacić pieniądze - chciałem coś zjeść, no i musiałem kupić bilet na autobus do Krakowa.
Tymczasem, okazało się, że w tym dniu bankomaty PKO BP są nieczynne, nie tylko ten w Krościenku, ale w całej Polsce (jakaś usterka była), a pozostałe dwa bankomaty znajdujące się w miasteczku nie przyjmują wypłaty BLIK-iem. Generalnie podczas wyjazdów w góry, zwłaszcza w bardziej "cywilizowane" rejony nie zabieram ze sobą żadnych zbędnych dokumentów i kart, żeby się nie musieć o nie martwić, a ze sobą mam jedynie naklejkę zbliżeniową, która w krościenkowych bankomatach była bezużyteczna oraz rzecz jasna telefon, umożliwiający wypłatę za pomocą kodu.
I w ten o to sposób narodził się znikąd problem, bo w kieszeni miałem ledwie kilka złotych, dużo za mało by wrócić do Krakowa. Pozostało mi więc jedynie łapać stopa, najlepiej w kierunku Nowego Targu, co też próbowałem zrobić. Szedłem wzdłuż szosy w kierunku Kluszkowców, próbując kogoś zatrzymać - niestety bez powodzenia - aż dotarłem do Krośnicy, gdzie zgarnął mnie bus jadący do stolicy Podhala. Byłem i jestem za to niezmiernie wdzięczny kierowcy, bo wziął mnie mimo tego że na wstępie powiedziałem mu, że mam przy sobie nieco ponad trzy złote, chociaż powinienem zapłacić dwa razy tyle. Mało tego, kiedy wysiadałem nawet nie przyjął ode mnie tych pieniędzy, które miałem, co z jednej strony wywołało we mnie zakłopotanie, a z drugiej zwyczajną wdzięczność do drugiego człowieka za okazaną pomoc.
Wierzcie mi, te dodatkowe cztery kilometry po asfalcie z Krościenka do Krośnicy przy wzrastającym upale jaki wtedy panował dały mi w kość, a jakbym miał jeszcze dalej dymać, to bym się chyba zapłakał 😂
W Nowym Targu wypłaciłem bez przeszkód pieniądze i wróciłem do Krakowa wczesnym popołudniem. Cóż, wprawdzie wskutek przygody jaka mnie spotkała było to kilka godzin później niż pierwotnie planowałem, ale na kolejne kolokwium zdążyłem 😉
Informacje praktyczne:
- Transport zbiorowy z Krakowa do Krościenka - lub odwrotnie - zapewniają: Sioła Trans (link do rozkładu jazdy) i A. Langowski (link). Obie firmy umożliwiają zakup biletów on-line, do czego zachęcam.
- Maniowy oraz Kluszkowce są nieco trudniej dostępne. Podróż z Krakowa najlepiej rozpocząć od dojazdu do Nowego Targu - w którym zatrzymują się niemal wszystkie autobusy jadące do Zakopanego z wyjątkiem Flixbusa (mam nadzieję, że o kimś nie zapomniałem). Z Nowego Targu w kierunku Krościenka jeżdżą dosyć często busy, które pozwalają dotrzeć do szlaków po południowej stronie masywu Lubania.
- W masywie Lubania nie ma schronisk, a więc trzeba się pogodzić z tym, że na kawę/herbatę/piwo nie ma co liczyć. W okresie letnim na polanie pokrywającej przełęcz między wierzchołkami działa baza namiotowa SKPG z Krakowa. Istnieje więc możliwość noclegu w jednym z tamtejszych namiotów. Więcej informacji - link.
- Najkrótszym szlakiem dojściowym na szczyt Lubania pozostaje szlak niebieski z Przełęczy Snozka. Ponadto sama przełęcz jest też najwyżej położonym punktem wypadowym we wspomniany masyw.
0 comments:
Prześlij komentarz