Kiedy byłem,Kiedy byłem małym chłopcem - Breakout
kiedy byłem małym chłopcem, hej,
wziął mnie ojciec,
wziął mnie ojciec i tak do mnie rzekł:
Najważniejsze co się czuje,
słuchaj zawsze głosu serca, hej.
Pięć lat.
Trochę się zmieniło.
...
Kiedy zakładałem bloga byłem nastolatkiem.
Teraz to już mogę co najwyżej pójść do Forever 21, nakupić ubrań i udawać, że cyferki na dowodzie jedno, a wewnętrzne ja - drugie.
...
Kiedy zakładałem bloga mieszkałem w Gliwicach.
Teraz mieszkam w Krakowie i pomimo wielu wad tego miasta, to ciężko mi sobie wyobrazić, że miałbym na stałe wrócić na stare śmieci.
...
Kiedy zakładałem bloga Krystian miał krótkie włosy.
Teraz zrobił się z niego drugi Chopin. Naprawdę!
...
A Moś?
Nic się nie zmienił, no, zrobił się jeszcze ciemniejszy. Okulary ma te same, a włosy sterczą mu z tyłu głowy pod tym samym kątem co zawsze.
...
Spójrzcie tylko na zdjęcie i sami oceńcie.
Wielka Racza, czerwiec 13'. Od lewej: Francuz, ja, Mosiu i Krystian.
Francuz tuż po liceum wyjechał do UK.
Dla porównania zdjęcie z sierpnia 17'.
Trochę statystyk, Mili Państwo?
Przez ostatnie pięć lat pokonałem blisko 2500 kilometrów i co najmniej 120000 metrów sumy wzniesień*, chodząc po 36 pasmach górskich Polski i szerzej - Europy. W górach spędziłem 173 dni, co oznacza, że średnio przez ten czas bywałem w nich raz na 10 dni. Najwięcej dni górskich było w 2015 roku - 42. Dwukrotnie przekraczałem 3000 m.n.p.m. - raz na Monte Perdido i raz na jednym z wierzchołków w okolicy krateru Etny. Drobnym paradoksem jest fakt, że ani jeden ani drugi przypadek nie stanowi mojego rekordu wysokości, bo ten został ustanowiony na dobrych kilka lat przed rozpoczęciem przygody z pisaniem.
Tak jak już wspomniałem na facebooku - w folderach z górskich wyjazdów wg lightrooma znajduje się ponad 34000 zdjęć, które zajmują 800 gb na dysku. Te jednak były wykonywane od momentu, gdy kupiłem swoją pierwszą lustrzankę, czyli od lata 2014 roku - wcześniejsze fotki znajdują się na innym komputerze.
Jeśli chodzi o staty samego bloga: w ostatnim roku odnotowałem ponad 60 tysięcy wyświetleń, ponadto mogę Wam zdradzić, że najczęściej czytaliście relację z Triglavu (łącznie blisko 9 tysięcy). Jakby tego było mało, to Alpy Julijskie stanowią najczęściej odwiedzany dział bloga (niespełna 30 tysięcy). Wszystkich postów jest 160, a komentarzy pod nimi - 655.
Od 2013 roku, blog dwa razy zmieniał swój wygląd, ostatni raz pod koniec ubiegłego roku.
*dane dotyczące sumy wzniesień są niekompletne.
Podczas ostatniego pobytu w Luczańskiej Małej Fatrze poprosiłem Krystiana i Mosia, którzy uczestniczyli w największej liczbie wyjazdów, aby wskazali pięć najzabawniejszych sytuacji i pięć najatrakcyjniejszych, najbardziej epickich tripów. Ich typy porównałem ze swoimi i przelałem to wszystko tu - na blogspota. Akurat większość z nich została już opisana w odpowiednich relacjach.
Przez ostatnie pięć lat pokonałem blisko 2500 kilometrów i co najmniej 120000 metrów sumy wzniesień*, chodząc po 36 pasmach górskich Polski i szerzej - Europy. W górach spędziłem 173 dni, co oznacza, że średnio przez ten czas bywałem w nich raz na 10 dni. Najwięcej dni górskich było w 2015 roku - 42. Dwukrotnie przekraczałem 3000 m.n.p.m. - raz na Monte Perdido i raz na jednym z wierzchołków w okolicy krateru Etny. Drobnym paradoksem jest fakt, że ani jeden ani drugi przypadek nie stanowi mojego rekordu wysokości, bo ten został ustanowiony na dobrych kilka lat przed rozpoczęciem przygody z pisaniem.
Tak jak już wspomniałem na facebooku - w folderach z górskich wyjazdów wg lightrooma znajduje się ponad 34000 zdjęć, które zajmują 800 gb na dysku. Te jednak były wykonywane od momentu, gdy kupiłem swoją pierwszą lustrzankę, czyli od lata 2014 roku - wcześniejsze fotki znajdują się na innym komputerze.
Jeśli chodzi o staty samego bloga: w ostatnim roku odnotowałem ponad 60 tysięcy wyświetleń, ponadto mogę Wam zdradzić, że najczęściej czytaliście relację z Triglavu (łącznie blisko 9 tysięcy). Jakby tego było mało, to Alpy Julijskie stanowią najczęściej odwiedzany dział bloga (niespełna 30 tysięcy). Wszystkich postów jest 160, a komentarzy pod nimi - 655.
Od 2013 roku, blog dwa razy zmieniał swój wygląd, ostatni raz pod koniec ubiegłego roku.
*dane dotyczące sumy wzniesień są niekompletne.
Podczas ostatniego pobytu w Luczańskiej Małej Fatrze poprosiłem Krystiana i Mosia, którzy uczestniczyli w największej liczbie wyjazdów, aby wskazali pięć najzabawniejszych sytuacji i pięć najatrakcyjniejszych, najbardziej epickich tripów. Ich typy porównałem ze swoimi i przelałem to wszystko tu - na blogspota. Akurat większość z nich została już opisana w odpowiednich relacjach.
Idź własną drogąDo kołyski - Dżem
Bo w tym cały sens istnienia
Żeby umieć żyć
Bez znieczulenia
Bez niepotrzebnych niespełnienia
Myśli złych
Pięć najzabawniejszych sytuacji...
Droga pomyłka na budapesztańskim dworcu Keleti - 14.09.2015 (mój typ)
Końca dobiegał duszny, wrześniowy dzień. Ruch na szerokiej alei sąsiadującej od północy z imponującą fasadą Dworca Wschodniego (węg. Keleti Palyuadvar) mimo nadchodzącego wieczora wcale nie ustawał - co chwilę z przystanków odjeżdżały charakterystyczne autobusy w niebieskim malowaniu, które zabierały spragnionych powrotu do domu, mieszkańców.
Zapakowani od góry do dołu; z wiszącą na zewnątrz krystianowego plecaka, patelenką, opuściliśmy jeden z popularnych fast-foodów, mieszczących się niedaleko dworca. Z pomocą przejścia podziemnego trafiliśmy tuż przed samo wejście do hali peronowej - kierując się od razu pod tablicę odjazdów, by spojrzeć z którego peronu odjeżdża nasz pociąg do Sibiu. Jakież było moje zdziwienie, gdy pomimo dwudziestu wyświetlanych relacji nie znalazłem składu EN Ister...
Szybka wizyta w biurze MAVu (Kolei Węgierskich) potwierdziła najgorszą z możliwych wersji... Przybyliśmy na dworzec spóźnieni bowiem pomyliły mi się minuty odjazdu. Zamiast na 19:10 to przybyliśmy na 19:30. Co w konsekwencji skutkowało tym, że musieliśmy rzecz jasna kupić nowe bilety i jechać kolejnym pociągiem. Kto czytał relację, ten zapewne pamięta, że to nie był koniec przygód tego pamiętnego dnia i w zasadzie mógłbym się z przyjaciółmi sprzeczać co w tym wszystkim było większą farsą - spóźnienie się i w konsekwencji najgłupszy na świecie powód aby wydać 150 złotych, czy pożar w pociągu - kto nie czytał niech nadrabia - tu wszystko jest 😆😆
Uciekający śpiwór na Wapeczu - 03.05.2015 (typ Mosia)
Majówki czas... Zdecydowanie jeden z najprzyjemniejszych okresów każdego roku. Czas kiedy zwykliśmy się spotykać w szerszym gronie i jeździć pod namiot w góry Słowacji. Tak było także i w maju 2015 roku. Ze względu na fakt, że tamtego roku długi weekend był najkrótszym z możliwych i trwał tylko trzy dni, wylądowaliśmy w Górach Strażowskich.
Sytuacja wydarzyła się podczas trzeciego dnia pobytu. Schodziliśmy z Wapecza, charakterystycznego masywu pokrytego czapą wapiennych skał. Zbocze było strome, wąska ścieżka pokonywała je w możliwie najwygodniejszy dla turysty sposób - zygzakami. Szliśmy więc pojedynczo, jeden za drugim. W pewnym momencie, Święty pokonując jeden z zakrętów doświadczył na własnej skórze siły odśrodkowej - robiąc gwałtowny skręt ciałem, wyrzucił schowany pod trokami śpiwór, który zaczął przyspieszać i mijając bezradnych członków naszej ekipy rozrzuconych po zboczu, zjechał wprost na sam dół, znikając w lesie 😄😆
Czy śpiwór się znalazł - o tym przeczytacie tu: Weekend majowy w Górach Strażowskich, czyli głusza za miedzą cz. III - Wapecz
Tymi zygzakami schodziliśmy z Wapecza. Po zboczu podskakiwał śpiwór, który zniknął w okolicznym lesie.
Niespodzianka w Hotelu Kralovska Studna - 29.12.2014 (typ Krystiana)
To było podczas zdecydowanie jednego z najcięższych wyjazdów podczas tych pięciu lat. Wielka Fatra. Sroga zima i ekstremalnie niskie temperatury. Ostatnią noc spędzaliśmy w hotelu pod Królewską Studnią, ze względu na zapowiadane warunki. Miało być budżetowo, więc zamiast noclegu w pokoju wyprosiliśmy noc... w sali od fitnessu. Rozłożyliśmy się jak najbliżej ciepłych kaloryferów aby wysuszyć wszystko co mieliśmy i poszliśmy spać.
W nocy... wyłączono ogrzewanie. Na zewnątrz temperatura przekraczała -25 stopni Celsjusza, wiał wiatr rzędu 100 km/h, ale sala w której spaliśmy została odcięta od ciepła. Krystian, który położył się spać w samym t-shircie, niemalże na śpiworze, a nie w jego wnętrzu, przebudził się w środku nocy, dygocząc z zimna i pragnąc jakby ciepłego powiewu, skierował swoją dłoń wprost na obudowę kaloryfera, chcąc jej dotknąć. Gdy lodowaty impuls dotarł do jego mózgu, to chłop w ciągu sekundy usiadł po turecku 😆
Krzyk Krystiana wyrywający nas ze snu i jego tłumaczenie, że chciał się przytulić do ciepłego kaloryfera w tę lodowatą noc, który okazał się nie emitować ani grama ciepła - tak, to było coś, choć pamiętam doskonale że początkowo do śmiechu nam nie było 😉
Więcej znajdziecie tutaj: Zimowe przejście granią Wielkiej Fatry, jako podsumowanie roku 2014 cz. II
Więcej znajdziecie tutaj: Zimowe przejście granią Wielkiej Fatry, jako podsumowanie roku 2014 cz. II
Grzbiet Kriżnej podczas wspominanego wyjazdu.
Stefanku, uciekamy, tam są potwory! - 18.08.2014 (typ Krystiana)
Najdłuższe lato życia. Czyli to po maturze.
Letni wyjazd w Tatry - wiadomo - milion osób na szlakach, także tych przypadkowych. Sytuacja miała miejsce w dnie Długiego Żlebu, gdzie Oski zauważył niedźwiedzie. Staliśmy więc i chwilę je obserwowaliśmy ze szlakowej ścieżki.
Za nami szła jednak pewna rodzinka: mamusia, tatuś i synuś, którzy zdecydowanie nie należeli do cichych turystów cieszących się szumem górskich traw, a woleli głośno roztrząsać swoje prywatne problemy.
Gdy dotarli do miejsca gdzie staliśmy, uprzejmie ich poinformowałem że znajdują się w parku narodowym, gdzie nie wolno płoszyć dzikich zwierząt, wskazując im w gęstwinę borówek, gdzie buszowały miśki.
Gdy mężczyzna ujrzał młode z niedźwiedzicą doznał ataku apopleksji, rzucił przed siebie komendę "Sp******my" i wziął nogi za pas. Za nim uciekała kobita, z płaczącym, kilkuletnim chłopczykiem, tłumacząc mu między jednym, a drugim wdechem, że uciekamy, bo tam są potwory.
😈
O miśkach pisałem tutaj - Wakacyjna włóczega po Tatrach Polskich - Czerwone Wierchy cz. II
O miśkach pisałem tutaj - Wakacyjna włóczega po Tatrach Polskich - Czerwone Wierchy cz. II
Miśki buszujące w borówkach.
Wynocha z pociągu! - 14.06.2014 (typ całej trójki)
Jeśli robiłbym tutaj podsumowanie pięciu najbardziej bulwersujących sytuacji, to ta właśnie niewątpliwie by tam trafiła, może nie na pierwsze miejsce, ale na jedno z pierwszych. Dopiero po kilku latach, spojrzeliśmy na nią z dystansem...
Wracaliśmy z tygodniowej włóczegi po Górach Choczańskich i Wielkiej Fatrze. Zmęczeni, bo wyjazd był ciężki - to były jeszcze te czasy, kiedy chodziliśmy z naprawdę dużymi bagażami, nosząc niepotrzebnie dużo pierdoletów. Ale mniejsza z tym. Trip był wspaniały, ale na koniec czekała na nas łyżka dziegciu.
W Rużomberku, skąd wracaliśmy, trafiliśmy na spóźniony pociąg. Ponieważ w Żylinie mieliśmy ledwie kilka minut na przesiadkę, to jechaliśmy nieco zdenerwowani czy uda nam się na niego zdążyć. Ale udało i błogosławiąc Bozię, przeskoczyliśmy z jednej składu do drugiego, minutę przed odjazdem. Nie mieliśmy biletu, bo rzecz jasna do kas nie zdążyliśmy, ale wiadomo - co to za problem kupić go u kierownika pociągu - żaden.
Tylko, że tamtego dnia problem się pojawił. Babka, która do nas podeszła, chciała nam sprzedać bilet powiększony o opłatę za wystawienie, którą zwyczajowo daje się w sytuacji, gdy podróżny kupuje u konduktora pomimo faktu, że na stacji na której wsiadał, znajdowała się kasa. A nasza trójka, ze względu na bieda-sytuację finansową ostatniego dnia wyjazdu, miała odliczoną kwotę. I ani cenciaka więcej.
Dodam że od nałożenia opłaty są odstępstwa. Przynajmniej na terenie Polski, w przypadku jeśli podróżny przesiada się na pociąg z innego, spóźnionego składu, to ta opłata nie zostanie naliczona. I podobnego rozwiązania problemu spodziewaliśmy się owego dnia, zwłaszcza że przesiadaliśmy się ze składu tego samego przewoźnika, tyle że konduktorce, taka propozycja nie przypadła do gustu.
Co więc się stało? Zostaliśmy wyrzuceni z pociągu na pierwszej stacji za Żyliną. Z kwotą dwóch euro na osobę nie mogliśmy zawojować świata więc co nam pozostało zrobić?
Tego już nie powiem, jeśli ktoś jest zainteresowany - niech wpada poczytać.
Zasadniczo mógłbym wymieniać tego wszystkiego więcej - dużo więcej. Czy jedząc szczaw da się pokonać pragnienie? Gdzie zapukał Fred Flinston ze swoją rodzinką? Który z nas i w jakich górach został odwiedzony przez Aragoga? Na jakim dworcu kolejowym można było spotkać arcymagów z Warcrafta i profesora Flitwicka?
Dworzec w Żylinie. Z nim mamy mnóstwo wspomnień... :D
Zasadniczo mógłbym wymieniać tego wszystkiego więcej - dużo więcej. Czy jedząc szczaw da się pokonać pragnienie? Gdzie zapukał Fred Flinston ze swoją rodzinką? Który z nas i w jakich górach został odwiedzony przez Aragoga? Na jakim dworcu kolejowym można było spotkać arcymagów z Warcrafta i profesora Flitwicka?
Pięć najbardziej... pamiętnych wyjazdów.
Przerzuć kartkę, zaryzykuj, bądź dziwakiemNice - LemON
Nie idź ścieżką, własną depcz, otwórz głowę
Zanim powiesz, zrozum, bądź
Nigdy nie burz, buduj, twórz
Smakuj, milcz, myśl i czuj
Fogarasze, 09.2015
To była dla mnie niewątpliwie najbardziej niezwykła przygoda jakiej miałem okazji doświadczyć w ciągu ostatnich pięciu lat. I myślę że chłopaki: Krystian, Moś i Oski, którzy wraz ze mną w 2015 roku wyruszali do Rumunii w pełni się z tym zgodzą. I to nie dlatego, że już na samym początku spóźniliśmy się na pociąg 😜 ale przede wszystkim dlatego, że była to pierwsza tak duża nasza wyrypa. Wyrypa, podczas której przyszło nam doświadczyć na własnej skórze trudnego charakteru rumuńskich gór nie raz i nie dwa. Ale noce pod gołym niebem, spadające gwiazdy, bezludne doliny ciągnące się po horyzont, kąpiele w górskich stawach - to wszystko sprawiło, że wyjazd ten wspominam z największym sentymentem 😉
Pod wierzchołkiem Serboty spaliśmy pod gołym niebem.
Widoki z Moldoveanu na południe.
Trolltunga, 08.2016
Drugi wyjazd do Norwegii podczas którego udało się stanąć na samotnej skale, wiszącej kilkaset metrów ponad przepaścią, spektakularny zachód słońca, czyli jeden, jedyny słoneczny dzień podczas całego pobytu i diametralna zmiana pogody w ciągu jednej nocy przynosząca chyba najbardziej obfite opady deszczu jakich byłem świadkiem. Wreszcie pamiętny powrót w tych warunkach do Skjeggedal - najpierw bolesny upadek ze skał na wskutek silnego wiatru, potem walka z żywiołem - wspólna próba pokonania wodospadu na szlaku, który zagrodził drogę i zejście z samotną Chinką, która podobnie jak my, ugrzęzła nieopodal Trolltungi. To był wyjazd pełen wzruszeń, ale naprawdę kosztował wiele sił i zdrowia.
Beskid Wyspowy, 06.2015
Wyjazd w Beskid Wyspowym był moim pierwszym, kilkudniowym, samotnym tripem. I chyba dlatego zapadł mi tak w pamięć - mały plecak, w nim tylko karimata i śpiwór - to wystarczało. W ciągu czterech dni wędrówki przeszedłem 140 kilometrów, co jest wciąż, moim najdłuższym dystansem pokonanym jednorazowo w górach.
Żeby było zabawniej - w Wyspowy pojechałem wtedy trochę od niechcenia. Nie spodziewałem się, że aż tak przypadnie mi on do gustu, ale gdy wspominam te noce spędzone pośród hal i łąk, naprawdę mam ochotę na jak najszybszy powrót. A - bym zapomniał - nocy na ławce pod kościołem w Skrzętli-Rojówce też chyba jeszcze niczego nie przebiło.
Żeby było zabawniej - w Wyspowy pojechałem wtedy trochę od niechcenia. Nie spodziewałem się, że aż tak przypadnie mi on do gustu, ale gdy wspominam te noce spędzone pośród hal i łąk, naprawdę mam ochotę na jak najszybszy powrót. A - bym zapomniał - nocy na ławce pod kościołem w Skrzętli-Rojówce też chyba jeszcze niczego nie przebiło.
Alpy Julijskie, 08.2012
Alpy Julijskie to dla mnie raj na ziemi. Niezwykle widowiskowe masywy górskie - zwłaszcza Jałowiec, który jest według mnie jedną z najpiękniejszych gór w Europie, szmaragdowe wody rzek górskich i jezior, urokliwe alpejskie wioski i... słowiański klimat, nie germański - to wszystko sprawia, że kocham ten skrawek Alp.
Ale o Julijcach wspominam tu w szczególnym kontekście. Chodzi o wejście na Triglav, najwyższy szczyt Słowenii, w sierpniu 2012 roku, a więc jeszcze zanim pisałem tego bloga. Pomijając fakt, że było dla mnie cennym doświadczeniem i przede wszystkim wielkim przeżyciem, to miało ogromny wpływ na podjęcie decyzji o rozpoczęciu pisania 😉
Biorąc pod uwagę, że Alpy Julijskie to najpopularniejszy dział tego bloga, a Triglav to najpopularniejsza relacja - chyba podjąłem dobrą decyzję 😉
Tatry Wysokie, 11.2016
Siłowałem się z trudnym wyborem, bo spośród licznych noclegów w Piątce, akurat dwa wspominam wyjątkowo. Ale dobrze, niech będzie wspomnienie z listopada 2016 roku.
To było podczas Wszystkich Świętych. Zdecydowaliśmy załatwić sprawy rodzinne wcześniej, a na 1.11 pojechać w góry. Wylądowaliśmy jak już wspominałem, w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, gdzie oprócz nas było... pięciu innych gości. Ta nieznana dotąd pustka, wstrząsnęła mną, bo nigdy wcześniej nie przyszło mi się z czymś podobnym w Tatrach zmierzyć. To był wehikuł czasu, wydawało się, że jeśli ktokolwiek może tego dnia przekroczyć próg schroniska, to będzie to Mieczysław Karłowicz albo Stanisław Witkiewicz.
I ten pamiętny zachód słońca na Świstowej Czubie... Tej relacji jeszcze niestety nie przeczytacie bo nie było okazji żeby ją napisać 😕
Czy wyobrażam sobie życie bez prowadzenia tego bloga?
Absolutnie nie. Moją pasją są podróże; odkrywanie nowego; poszukiwanie swojego miejsca na ziemi. Zacząłem interesować się fotografią, bo ona wymaga skupienia na każdym, nawet najdrobniejszym detalu, wyrabia pewnego rodzaju perfekcjonizm, tak istotny w wielu płaszczyznach życia. Jeśli dołożyć do tego pasję opowiadania, wynikającą bynajmniej nie ze względu na chęć podbudowywania własnego ego, a ze względu na chęć uświadamiania, pokazywania, jak barwny, różnorodny jest świat, który nas otacza i jak wiele przy odrobinie zaangażowania i włożonego serducha można zobaczyć, to możecie odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego blog stał się dla mnie taki ważny. To taka napędzająca mnie do ciągłego działania, motywująca do ćwiczeń (albo bardziej do kolejnych wyjazdów) Anna Lewandowska 😁
Ale jest jeszcze coś... Pięć lat bloga to niby dużo, ale biorąc pod uwagę, że za dwa lata miną dwie dekady od momentu kiedy samodzielnie wdrapałem się na pierwszy szczyt w życiu... to można nazwać to tylko pewnym etapem. Wielkie podziękowania należą się moim rodzicom, którzy zaprowadzili mnie w góry i pokazali, że świat nie kończy się na domowym podwórku. Naprawdę, cholernie to doceniam.
Wam natomiast, chciałbym ogromnie podziękować za to, że tu ze mną jesteście, że czytacie, że pytacie, że komentujecie, że lajkujecie. Każdy odzew z Waszej strony jest dla mnie niezwykle cenny 😊
I dlatego na zakończenie chcę Was spytać, czy coś konkretnego zapadło Wam w pamięć? A może jakaś relacja szczególnie przypadła do gustu? Napiszcie koniecznie w komentarzach!
Absolutnie nie. Moją pasją są podróże; odkrywanie nowego; poszukiwanie swojego miejsca na ziemi. Zacząłem interesować się fotografią, bo ona wymaga skupienia na każdym, nawet najdrobniejszym detalu, wyrabia pewnego rodzaju perfekcjonizm, tak istotny w wielu płaszczyznach życia. Jeśli dołożyć do tego pasję opowiadania, wynikającą bynajmniej nie ze względu na chęć podbudowywania własnego ego, a ze względu na chęć uświadamiania, pokazywania, jak barwny, różnorodny jest świat, który nas otacza i jak wiele przy odrobinie zaangażowania i włożonego serducha można zobaczyć, to możecie odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego blog stał się dla mnie taki ważny. To taka napędzająca mnie do ciągłego działania, motywująca do ćwiczeń (albo bardziej do kolejnych wyjazdów) Anna Lewandowska 😁
Ale jest jeszcze coś... Pięć lat bloga to niby dużo, ale biorąc pod uwagę, że za dwa lata miną dwie dekady od momentu kiedy samodzielnie wdrapałem się na pierwszy szczyt w życiu... to można nazwać to tylko pewnym etapem. Wielkie podziękowania należą się moim rodzicom, którzy zaprowadzili mnie w góry i pokazali, że świat nie kończy się na domowym podwórku. Naprawdę, cholernie to doceniam.
Wam natomiast, chciałbym ogromnie podziękować za to, że tu ze mną jesteście, że czytacie, że pytacie, że komentujecie, że lajkujecie. Każdy odzew z Waszej strony jest dla mnie niezwykle cenny 😊
I dlatego na zakończenie chcę Was spytać, czy coś konkretnego zapadło Wam w pamięć? A może jakaś relacja szczególnie przypadła do gustu? Napiszcie koniecznie w komentarzach!
Pięć wspaniałych lat. Zawsze czytam z ciekawością a zdjęcia wspaniale te opisy uzupełniają. Życzę kolejnych wspaniałych lat blogowania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Dzięki Ci za miłe słowa ;) Cieszę się, że chętnie tu wciąż wpadasz.
UsuńPozdrowienia! :)