Tatry w zimie cz. II - Zawrat
Noc spędziliśmy w zakopiańskim Top Hostelu - dlatego że w Murowańcu nie było wolnych miejsc, a wiadomo jak to z glebą tam bywa 😝 Ale jak się nie ma co się lubi... No i tak dalej. Przynajmniej wieczór upłynął na względnie tanim piwie i dobrej pizzy 😉
screen z serwisu www.mapa-turystyczna.pl
Kolejny dzień ponownie rozpoczęliśmy od przejażdżki busem do Kuźnic. Pod kolejką na Kasprowy byliśmy kilkanaście minut po szóstej i bez zbędnego ociągania, wyruszyliśmy na szlak. Kasy były zamknięte, minęliśmy je więc bez zatrzymania, wchodząc do pogrążonej w ciemnościach Doliny Jaworzynki. Tak się akurat bowiem składało, że podczas wcześniejszej wędrówki przez Karczmisko, wędrowałem grzbietem Boczania i dla odmiany, wybrałem bardziej męczący wariant podejścia Siodłową Percią.
W dolinie nie było już śniegu, gdzieniegdzie ostały się jedynie niewielkie jego płaty, zmrożone na kość. Szlak był jednak oblodzony w wyniku porannych przymrozków i szło się ciężko. Przynajmniej mi, bo Moś posiadał oprócz raków, raczki i uszczęśliwiony śmiało pakował się po środku lodu, podczas gdy ja wyszukiwałem bezpiecznego dla mnie wariantu.
Na Karczmisko dotarliśmy po prawie 1,5 godzinie marszu z Kuźnic. Nie chciało mi się zakładać raków, występujący na trasie lód mnie więc nieco spowalniał. Na szczęście w pobliżu przełęczy pokazał się już śnieg, który zadomowił się na stałe i końcówka podejścia z Jaworzynki była znacznie łatwiejsza.
Na Karczmisku tradycyjnie zrobiliśmy krótką przerwę na herbatę. Słońce pokazało wreszcie swe oblicze, zrobiło się ciepło (tak, że musieliśmy zdjąć kurtki) i z bananami na twarzy zeszliśmy na Halę Gąsienicową.
Otoczenie hali od lat się nie zmienia... <Trollface>
Nie zmienia się też moje uczucie zachwytu, pojawiające się za każdym razem, gdy odwiedzam halę. Niezależnie od pory roku jest tam wspaniale 😊
Betlejemka w zimowym anturażu.
Do Murowańca nie schodziliśmy z uwagi na brak zapotrzebowania. Popędziliśmy więc od razu w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego.
Nad stawem pojawiliśmy się po 25-minutowym marszu z Hali Gąsienicowej. W zasadzie poza ostatnim podejściem na bulę, za którą kryje się toń jeziora (w tym przypadku zamarznięta 😛), ten odcinek jest banalnie prosty i mogę go polecić nawet osobom zaczynającym przygodę z zimowymi Tatrami. Należy mieć jedynie na uwadze fakt, że droga do Czarnego Stawu przecina kilka żlebów opadających spod Małego Kościelca, o czym pamiętajmy podczas wyboru trasy przy niekorzystnym stanie pokrywy śnieżnej.
W zimie najbliższa okolica robi wspaniałe wrażenie i odpoczynek nad brzegiem zamarzniętego stawu to świetna sprawa (naprawdę 😁). Także i my poświęciliśmy dłuższą chwilę na wchłonięcie dodatkowej porcji kalorii i kontemplację widoków. Przy okazji Moś zamienił również raczki na raki.
Gdy członkowie kilkuosobowego zespołu wspinającego się na Karb jednym ze żlebów, dotarli na przełęcz, zdecydowaliśmy się ruszać.
Przeszliśmy po zamarzniętej tafli Czarnego Stawu Gąsienicowego i po wypięciu z plecaków czekanów, rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę na Zawrat, której pierwszym etapem było dotarcie nad Zmarzły Staw. W zimie, droga wyglądała nieco inaczej aniżeli latem, bo tak jak większość osób udających się na przełęcz, stanowiącą początek Orlej Perci, podążaliśmy śladem potoku, spływającego w lecie ze Zmarzłego Stawu do Czarnego Stawu Gąsienicowego, a nie zboczami Czarnej Wanty.
Czarna Wanta. Tamtędy wiedzie droga letnia.
Podejście na próg, za którym zamknięty jest Zmarzły Staw, zajęło nam około 30 minut (z Cz. S. G.). Wchodząc do niewielkiej kotlinki, przenieśliśmy się w jednocześnie w zaklęty świat tatrzańskich grani.
Choć na zdjęciach tego nie widać, to uwierzcie mi, Zawrat wciśnięty między Zawratową Turnię a Mały Kozi Wierch robi wrażenie, podobnie jak zastępy "ludzi-mrówek" podążających żlebem na wąskie wcięcie przełęczy.
Popatrzyliśmy, pozachwycaliśmy się i ruszyliśmy do góry. Zacnie prezentowały się Granaty, które wydawały się niemalże w ogóle nieodkrywane przez turystów. Śladem żółtego szlaku na Zadni Granat podążała zaledwie jedna osoba w zasięgu wzroku.
Chętnych na Zawrat było znacznie więcej... 😉
Czym się różni jeszcze zimowa droga na Zawrat od letniej? Ano tym, że przez cały, calusieńki czas mozolnie podchodzi się Zawratowym Żlebem. Jak może pamiętacie z letniej relacji (jeśli nie, to odsyłam tu -> link), szlak niebieski poprowadzono po zboczach Małego Koziego Wierchu, w skalnym terenie. Aby dotrzeć na Zawrat trzeba trochę "poskakać" po skałach i pomóc sobie tu i ówdzie łańcuchem. W zimie sprawa jest jasna i klarowna - cały czas podchodzimy żlebem, momentami naprawdę stromym.
Ponieważ pokrywa śnieżna była nieźle ustalona, to podchodziło się nieźle, choć martwił nas zapowiadany wzrost temperatury.
Minusem takiego "rozwiązania" czyli drałowania przez cały czas dnem żlebu, była świadomość braku możliwości zrobienia, dłuższej niż 5 min, przerwy. Ruch był dosyć spory, a dłuższa przerwa skutkująca stagnacją mięśni, w mocno nachylonym terenie, była zbyt ryzykowna.
Końcówka podejścia na Zawrat.
W okolicach górnej granicy żlebu było już znacznie łatwiej, a oczami wyobraźni widzieliśmy już zawratowe panoramki...
Parę minut po 11, a więc po 4,5 godzinach marszu z Kuźnic, niezwykle szczęśliwi, zameldowaliśmy się na Zawracie (2158 m.n.p.m.), chwytając za znajdującego się tam, rogacza z tabliczkami szlakowymi. Udało się! 😊
Przerwa nad Zawratem...
Droga na Mały Kozi Wierch.
Rzut oka na Dolinkę pod Kołem i Grań Hrubego w zimowym wydaniu.
Na samej przełęczy spędziliśmy 30 minut, przy okazji dokonując wymiany z taternikami, którzy szli w kierunku Gąsienicowej Turni - mieli za dużo słodyczy, a za mało mięsa :D W zamian za mleko w tubce, daliśmy im paczkę kabanosów, co było z mojego punktu widzenia kiepskim dealem, ale ponieważ schodziliśmy do schroniska, gdzie mieliśmy okazję zjeść szybko coś dobrego i sytego, a oni dopiero wiązali się liną by wyruszyć w grań łączącą Zawrat z Świnicą, to ulegliśmy 😛
Zejście do Dolinki pod Kołem.
Podczas zejścia, w ramach oczywiście możliwości, przypatrywałem się Gładkiemu Wierchowi, który podobnie jak Walentkowa Grań jest dla mnie atrakcyjnym celem na kolejną, zimową wyrypę. Pomimo niewielkich wysokości, jest to jednak specyficzny szczyt, którego zdobycie wymaga umiejętności oceny pokrywy śnieżnej i poruszania się w terenie zagrożonym lawinami.
Zobaczcie tylko na te lawiniska...
Rzut oka za siebie - od lewej strony Świnica, Gąsienicowa Turnia, Niebieska Turnia i Zawratowa Turnia.
A stąd już można było zrobić efektowny zjazd na dno doliny 😉
Co ciekawe, na grani wiał silny wiatr, który stanowił przeszkodę w długim odpoczynku. Po zejściu do Piątki wszystko się uspokoiło, zaczęła się jednak taka hica z nieba, że w oka mgnieniu zrobiło się po prostu gorąco... 😀
Trawers Kołowej Czuby.
Z chwilą zmiany kierunku marszu za naszymi plecami znika Świnica...
... Ale za to pojawiają się Kostury, Szpiglas i masyw Miedzianego.
Niezmącona biel śniegu, pokrywającego zbocza Niżniego Kostura przykuwała oko, podobnie jak groźnie wyglądający wierzchołek Szpiglasowego Wierchu, pod którym widniały ślady wielu niewielkich lawin... Doskonale więc widać stąd, że wyprawa na Szpiglasowy Wierch zimą jest o wiele trudniejsza niż latem, zresztą wymaga też zmiany przebiegu marszruty.
A to fragment grani łączącej Gładką Przełęcz z Walentkowym Wierchem. Robi też wrażenie, prawda?
Kołowa Czuba, Zamarła Turnia, Kozie Czuby, Kozi Wierch. Ten ostatni padł naszym łupem kolejnego dnia.
Dolina Pięciu Stawów Polskich w zimowym wydaniu - naprawdę fascynująca!
Zaglądamy do Dolinki Pustej... 😉
Na koniec jeszcze zbliżenie w kierunku Świstowej Czuby i Tatr Bielskich.
Minęliśmy rozstaje przy tablicy Bronikowskiego, następnie przecięliśmy wylot Szerokiego Żlebu, opadającego spod Koziego Wierchu i znaleźliśmy się w pobliżu brzegu Wielkiego Stawu Polskiego.
Minęliśmy rozstaje przy tablicy Bronikowskiego, następnie przecięliśmy wylot Szerokiego Żlebu, opadającego spod Koziego Wierchu i znaleźliśmy się w pobliżu brzegu Wielkiego Stawu Polskiego.
Miedziane, Szpiglasowa Przełęcz i Szpiglasowy Wierch. W dole zamarznięta tafla Wielkiego Stawu.
Droga do schroniska.
Jeszcze jedno spojrzenie na masyw Koziego Wierchu.
Miejsce, w którym potok Roztoka wypływa z Wielkiego Stawu.
Po przejściu charakterystycznego mostku, przy którym kończy się szlak zielony z Wodogrzmotów Mickiewicza przez Siklawę, pozostał już tylko mniej więcej kwadrans drogi do schroniska. Wspaniała pogoda i ciągłe przerwy, wydłużały jednak cały proceder dojściowy 😀
Ostatnie metry przed "Piątką"...
Po 7,5 godziny marszu z przerwami, zameldowaliśmy się w gwarnym wnętrzu Schroniska PTTK w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, czyli popularnej "Piątce". O wolne miejsca nawet nie pytaliśmy, bo po uprzednio przeprowadzonej rozmowie z gospodyniami schroniska, dowiedzieliśmy że może nie być miejsca nawet na glebie i rzeczywiście, przewidywania się sprawdziły.
Ale między drugą, a czwartą, w tak piękny dzień, mimo wszystko Piątka nie sprawiała wrażenia bardziej gwarnej niż zwykle. Ot, jak w słoneczny, wakacyjny dzień. Dzięki temu że byliśmy wcześnie, zajęliśmy miejsce pod oknem, z widokiem na Przedni Staw, zostawiając rzeczy na parapecie, który w założeniu, tej nocy miał być "nasz" i służyć nam jako miejsce na kimę. Z czasem, ludzi przybywało, a ponieważ zbliżał się zachód słońca, to postanowiliśmy wyrwać się z coraz bardziej pełnego budynku schroniska i zobaczyć jak będzie kończyć się dzień. Nie chciało nam się już jednak raków zakładać, więc odpadało wyjście gdzieś dalej i jedynie przeszliśmy fragmentem zimowej trasy na Szpiglas, która wiodła na przełaj Przedniego Stawu, a następnie wspinała się na jedno z wzniesień morenowych.
Ale między drugą, a czwartą, w tak piękny dzień, mimo wszystko Piątka nie sprawiała wrażenia bardziej gwarnej niż zwykle. Ot, jak w słoneczny, wakacyjny dzień. Dzięki temu że byliśmy wcześnie, zajęliśmy miejsce pod oknem, z widokiem na Przedni Staw, zostawiając rzeczy na parapecie, który w założeniu, tej nocy miał być "nasz" i służyć nam jako miejsce na kimę. Z czasem, ludzi przybywało, a ponieważ zbliżał się zachód słońca, to postanowiliśmy wyrwać się z coraz bardziej pełnego budynku schroniska i zobaczyć jak będzie kończyć się dzień. Nie chciało nam się już jednak raków zakładać, więc odpadało wyjście gdzieś dalej i jedynie przeszliśmy fragmentem zimowej trasy na Szpiglas, która wiodła na przełaj Przedniego Stawu, a następnie wspinała się na jedno z wzniesień morenowych.
Roztaczał się stąd dobry widok na okolicę, stwierdziliśmy więc, że pozostajemy tam do zachodu.
Panorama Przedniego Stawu, schroniska i Wołoszynów.
Zachodzące za Gładką Przełęcz, słońce.
Gdy słońce zniknęło za granią i oświetlone zostały już tylko okoliczne wierzchołki, zeszliśmy z powrotem na dno doliny. Pokonując taflę zamarzniętego Przedniego Stawu strzeliłem jeszcze jedną fotę, mając świadomość, że taka możliwość, zrobienia zdjęcia z tej perspektywy, jest możliwa tylko zimą 😉
Gdy wróciliśmy do schroniska, okazało się, że nie tylko nie ma już naszego starego miejsca, ale nie ma miejsca w ogóle, w całej jadalni. Ludzi było tyle, że siedzieli po rozłożonych na podłodze karimatach, a gwar był porównywalny do tego, jaki można zastać w piątki na Floriańskiej po 23.
Udało nam się dosiąść do jednego ze stolików i pogrążeni w rozmowie siedzieliśmy do 22. Wtedy, to obsługa dokonała czegoś niemożliwego, bo po głośnym oświadczeniu że nadszedł koniec imprezy (a ta kręciła się w najlepsze), wszyscy w ciągu 10 minut położyli się do łóżek i śpiworów. A ludzi było tak dużo, że miałem problem by dojść nawet do łazienki - w sumie to wszędzie ktoś był - czy to w jadalni, czy to w korytarzu wiodącym do łazienek, czy na schodach, czy na kamiennej posadzce, czy w kuchni turystycznej - wszędzie rozłożone były śpiwory. Ale klimat tej nocy był niesamowity, jak chodzę po górach, czyli od 3-letniego szkraba - dwa razy w życiu doświadczyłem podobnych klimatów - raz pod Triglavem w Trzaskiej Kocy, a raz w podczas drogi na Moldoveanu, w Cabanie Podragu. Naprawdę bardzo fajna sprawa, niezwykle miłe doświadczenie - chciałbym jak najwięcej takich wspomnień przywozić ze schronisk górskich.
***
I tak minął drugi dzień naszej zimowej łazęgi po Tatrach. W trzeciej, ostatniej części z tego wypadu udamy się na Kozi Wierch - będzie mnóstwo fantastycznych panoram (znowu 😀), trochę strachu i... piasku. Ale o tym w kolejnej części, na którą już teraz zapraszam -
DO ZOBACZENIA! 😊
Udało nam się dosiąść do jednego ze stolików i pogrążeni w rozmowie siedzieliśmy do 22. Wtedy, to obsługa dokonała czegoś niemożliwego, bo po głośnym oświadczeniu że nadszedł koniec imprezy (a ta kręciła się w najlepsze), wszyscy w ciągu 10 minut położyli się do łóżek i śpiworów. A ludzi było tak dużo, że miałem problem by dojść nawet do łazienki - w sumie to wszędzie ktoś był - czy to w jadalni, czy to w korytarzu wiodącym do łazienek, czy na schodach, czy na kamiennej posadzce, czy w kuchni turystycznej - wszędzie rozłożone były śpiwory. Ale klimat tej nocy był niesamowity, jak chodzę po górach, czyli od 3-letniego szkraba - dwa razy w życiu doświadczyłem podobnych klimatów - raz pod Triglavem w Trzaskiej Kocy, a raz w podczas drogi na Moldoveanu, w Cabanie Podragu. Naprawdę bardzo fajna sprawa, niezwykle miłe doświadczenie - chciałbym jak najwięcej takich wspomnień przywozić ze schronisk górskich.
***
I tak minął drugi dzień naszej zimowej łazęgi po Tatrach. W trzeciej, ostatniej części z tego wypadu udamy się na Kozi Wierch - będzie mnóstwo fantastycznych panoram (znowu 😀), trochę strachu i... piasku. Ale o tym w kolejnej części, na którą już teraz zapraszam -
DO ZOBACZENIA! 😊
4 comments:
Prześlij komentarz