Wysoki Wierch i Trzy Korony jesienią, czyli dlaczego Pieniny są takie super


Są takie pasma górskie, które są piękne przez cały rok.

A teraz będzie być może śmiała teza:

Są takie pasma górskie, które są najpiękniejsze o jednej, określonej porze roku.

Nim jeszcze w komentarzu napiszecie, że kompletnie się z tym nie zgadzacie albo co gorsza przestaniecie obserwować stronę, to pozwolę sobie przytoczyć tu kilka argumentów 😉

Z Pieninami, jest tak, że niewątpliwie urokliwe są także w zimie, na wiosnę czy w lecie, jednak to jesień pozwala w pewien sposób wyróżnić im się z tłumu. Z tłumu, bowiem jeśli przyjmiemy za wyznacznik Koronę Gór Polskich, to mamy 28 pasm górskich w naszym kraju.

Podejrzewam, że znalazłby się wśród Was ktoś, kto by przekornie stwierdził, że góry tak czy siak najlepiej prezentują się na jesieni, i nieważne czy to Pieniny, Tatry, czy dla przykładu opisywane przeze mnie ostatnio Branisko - tak jest chociażby dlatego, że można wtedy liczyć na dobrą przejrzystość powietrza, czy cieszyć oczy paletą najprzeróżniejszych kolorów. Być może w mojej tezie nie znalazłby więc nic odkrywczego.

Ja pozostanę przy swoim i będę upierał się, że są góry, którym najlepiej jest w określonym ubranku i - że tak Państwu powiem - jesienna kolekcja wcale nie musi być tą najbardziej pasującą. Dla przykładu Tatry szalenie lubię widzieć przybrane na biało - na pewno wcale nie mniej niż w kolorach jesieni. Podobnie jest w przypadku Karkonoszy, które w zimowych miesiącach zdecydowanie najbardziej przypadają mi do gustu - natomiast Pieniny - te najbliższe memu sercu są wielokolorowe, czyli właśnie jesienią, podobnie Wielka Fatra, którą jesienią wręcz ubóstwiam.

Jakiś czas temu, stwierdzając zbliżającą się, słoneczną jesienną pogodę, postanowiłem więc właśnie wybrać się w Pieniny. Tak chilloutowo, nie mając żadnych ambitnych planów, chciałem po prostu spędzić weekend z dala od miasta i korzystając z kolorów jesieni - porobić trochę zdjęć.

A jak wyszło - odpowiedź znajdziecie niżej. Od razu dodam, że ponieważ w sieci aż roi się od internetowych przewodników po Pieninach, to post, który czytacie jest bardziej fotorelacją aniżeli przewodnikiem krajoznawczym.

No to co, czas jechać w góry! 😎


Z Krakowa zawinąłem się w piątek po zajęciach. Pora była późna i wyjazd przebiegał w nerwowej atmosferze, znanej mi z innych tripów, gdy w powietrzu wisiało widmo niezmieszczenia się do autobusu. Improwizacja ma to do siebie, że jak wiadomo czasem można się porządnie skuć, ale na szczęście tamtym razem los mnie oszczędził i do autokaru się zapakowałem, a późnym wieczorem wysiadłem na początku zabudowań Szczawnicy, nieopodal wylotu przełomu Dunajca.

Wokół było już ciemno, a nabrzeżem spacerowali pojedynczy turyści. Czułem zmęczenie, dlatego postanowiłem jak najszybciej znaleźć sobie jakiekolwiek miejsce i oddać się wypoczynkowi. Manele zdecydowałem się rozłożyć w jednej z jaskiń, a w zasadzie wnęk skalnych, znajdujących się nad Dunajcem.

Przed snem zjadłem kanapkę i wlazłem do śpiwora, przy okazji jeszcze strasząc dwójkę spacerowiczów, która usłyszała jak "jakiś zwierz się rusza" 😉


Wczesnym, bardzo wczesnym rankiem wstałem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że niebo pokrywają chmury, choć prognozy wskazywały pełne słońce od rana do wieczora. Nieco rozczarowany spakowałem się i ruszyłem na niebieski szlak, przechodząc koło nieczynnego wtedy schroniska Orlica.



Pierwszym celem była nieodległa Szafranówka, górująca nad Szczawnicą.




Pierwsza godzina marszu przebiegała w ponurej atmosferze. Niby było kolorowo, jednak wisząca w powietrzu wilgoć i brak słońca nie pozwalały cieszyć się widokami. Dopiero na Załaziu zaczęły przebijać się pierwsze promienie, tworząc od razu ciekawszą scenerię...



Przejaśnienie okazało się być chwilowe i kilka minut później sytuacja wróciła do stanu początkowego. Od tej pory szło się mi jednak znacznie lepiej, bo uwierzyłem, że prognoza jest w stanie się spełnić, a mi coś z tego dnia uda się wyciągnąć 😁


I tak, jakby na potwierdzenie tej tezy, dosłownie minutę później, ukazały mi się Tatry nad którymi nie było ani jednego obłoczka.


Im bliżej byłem Wysokiego Wierchu, tym pogoda zdawała się poprawiać, a ja zacząłem już cieszyć się na myśl widokowej uczty, na jaką zresztą liczyłem przyjeżdżając do Szczawnicy.


Mina mi nieco zrzedła, gdy przeszedłem na drugą stronę Huściawy i zobaczyłem ciemne chmury nad Beskidem Sądeckim. Był to zupełnie inny krajobraz niż ten po drugiej stronie grzbietu - taki typowo późnojesienny, szary, smutny.


Odetchnąłem raz jeszcze, że koniec końców nie przyszło mi do głowy wybrać się np. na Przehybę, a znalazłem się w Małych Pieninach, gdzie było dużo lepiej 😉

Jednocześnie, szybko utwierdziłem się w przekonaniu, że Wysoki Wierch, na który podchodziłem, choć cieszy się ogólnie mianem świetnego punktu widokowego, nie jest ani specjalnie wysoki ani też specjalnie wyróżniający się. Okej, jest może bardziej "pulchniejszy" niż reszta górek w tej części Pienin, taki grubasek, ale uwagi tym swoim mało smukłym charakterem w ogóle nie przyciąga. Co ciekawe, szlaki do niedawna jego wierzchołek też omijały - zarówno graniowy niebieski jak i żółty ze Szlachtowej na Przełęcz pod Tokarnią.

W ten sposób, ktoś kto nie znał walorów widokowych Wysokiego Wierchu elegancko tracił możliwość podziwiania panoramy, ale z drugiej strony, jeśli mam być szczery - najciekawsze widoki w moim odczuciu wcale nie rozciągają się z wierzchołka, tylko z miejscówek znajdujących się trochę niżej, po słowackiej stronie grzbietu.


Powód? Sam Wysoki Wierch miejscami trochę zarasta, a raczej coraz wyższe wydają się być drzewa, które gdzieniegdzie sobie rosną. Efekt jest taki, że większość zdjęć z wierzchołka robiłem na co najmniej 70 mm ogniskowej.




Trudno jednak zaprzeczyć, że panorama ze szczytu, nawet pomimo tych kilku świerków rosnących poniżej wierzchołka, jest niezwykła, co wynika w mojej ocenie przede wszystkim z wieloplanowości okolicznych widoków, uzupełnianych przez wiele symbolicznych elementów - takich jak droga wijąca się na Przełęcz pod Tokarnią czy porozrzucane na dużej przestrzeni grupki drzew - które sprawiają, że można patrzeć przed siebie przez długi, bardzo długi czas... 😊






Przy okazji pobytu w Pieninach bezwzględnie TRZEBA zejść z Wysokiego Wierchu w stronę wspominanej przeze mnie już, Przełęczy pod Tokarnią. Najlepiej robić to właśnie w tej konfiguracji, czyli Wysoki Wierch -> Przełęcz pod Tokarnią żeby mieć fantastyczne panoramy cały czas przed sobą, a nie za plecami.







Sielsko, spokojnie, czyli to co lubię najbardziej.



Na Przełęczy pod Tokarnią funkcjonuje niewielki bar, gdzie można kupić m.in. piwo czy napoje bezalkoholowe,. Postanowiłem wykorzystać ten fakt i zatrzymać się na krótki pit-stop, a jako że miałem w portfelu trochę euro, to wkrótce zasiadłem na niewielkim tarasie z kuflem kofoli. Wyjazd był całkowicie lajtowy, a ponieważ w górach byłem w zasadzie od rana do wieczora, to nie miałem gdzie i po co się spieszyć. Ograniczały mnie tylko godziny wschodu i zachodu słońca, które chciałem oglądać z określonych miejsc.


Po mniej więcej godzinie, gdy na parking na przełęczy zaczęły zjeżdżać pierwsze samochody, stwierdziłem że czas spadać i ruszyłem w kierunku Aksamitki i Płaśni. Przez dłuższy czas towarzyszył mi widok pozostawianego grzbietu granicznego z wierzchołkami Rabsztyna, Wysokiego Wierchu, Durbaszki i najwyższej w całych Pieninach - Wysokiej.


Pod Aksamitką zatrzymałem się jeszcze na moment by sfotografować Tatry i schowałem się w lesie, który towarzyszy przez długie minuty marszu grzbietem Płaśni.


Gdyby nie jesień, to być może i w pewnym momencie bym się zaczął nudzić, ale ta pora roku ma to do siebie, że piękna jest zarówno na otwartej przestrzeni jak i pośrodku lasu. Biorąc pod uwagę, że to w zasadzie jedyny okres, kiedy można się cieszyć piękną pogodą i spokojem na tatrzańskich szlakach, to spędzałbym ten czas wyłącznie w górach średnich i niskich.

Czemu więc Pieniny są jesienią takie super? Przede wszystkim dlatego, że z jednej strony mamy tu mnóstwo typowych dla tych wysokości drzew liściastych, które rewelacyjnie się prezentują z końcem września czy w październiku. Ale nie tylko kwestia drzew działa na ich korzyść - dzięki regularnie prowadzonym tu wypasom i charakterystycznej budowie geologicznej, podczas pienińskich wędrówek możemy cieszyć się z licznych odkrytych przestrzeni, nie tak często spotykanych przecież w Karpatach na wysokościach <1000 m.n.p.m. Nie trzeba więc kilku godzin wspinaczki by dotrzeć na otwartą grań, często wystarczy godzina marszu by mieć możliwość podziwiania fantastycznych widoków, co jest szczególnie ważne mając na uwadze coraz krótsze dni 😉



Na Przełęczy pod Klasztorną Górą spragniony słońca i widoków ponownie zszedłem ze ścieżki i usiadłem na trawie mając przed sobą Trzy Korony już w zasadzie na wyciągnięcie ręki... Pora była bardzo wczesna i wiedziałem, że jeśli pójdę tam teraz, to trafię w sam środek ula - tego nie chciałem, więc gdy tylko była możliwość, korzystałem z pogody i leniuchowałem 😎


Z Przełęczy pod Klasztorną Górą do Czerwonego Klasztoru jest przysłowiowy rzut beretem. Krótkie zejście i zameldowałem się pod murami XIV-wiecznego klasztoru kartuzów, gdzie powitała mnie, mówiąc kolokwialnie, klasyka Pienin. 😊



Kilka minut później przyglądałem się chyba jeszcze bardziej obcykanemu widokowi Trzech Koron widocznych znad brzegu Dunajca.



Zanim przeszedłem jeszcze na drugą stronę rzeki by zaatakować szczyt, przystanąłem przy jakiejś słowackiej karczmie i zamówiłem coś na ząb. Przy stole spędziłem z dobrą godzinę, a w kierunku szczytu wyruszyłem późnym popołudniem, gdy parking w pobliżu wylotu Wąwozu Sobczańskiego zaczął pustoszeć...



Na Przełęczy Chwała Bogu byłem po 35 minutach szybkiego marszu. Pomimo świetnej pogody o tej porze na tamtejszych ławkach odpoczywało zaledwie parę osób i uznałem to za doskonałą zapowiedź tego co się będzie działo na szczycie.


I rzeczywiście na platformie widokowej popołudniowymi widokami cieszyły się zaledwie trzy osoby. Nie było więc mowy o przepychaniu się, czy tym bardziej - kolejce.


Spisz oślepiony blaskiem słońca.


Holica, a z tyłu Małe Pieniny z Wysoką na czele.

Cień Okrąglicy, a za Holicą dolina Leśnickiego Potoku, dalej grzbiet graniczny z Szafranówką, dolina Grajcarka, w której leży Szczawnica i na ostatnim planie pasmo Radziejowej i Rogaczów.

Sromowce Niżne i Czerwony Klasztor.

Pasmo Lubania.

Przełom Dunajca, a w oddali skraj Magury Spiskiej.



Wieczór szybko zleciał i nim się przyjrzałem dobrze widokom, to na niebie rozlały się róże i wkrótce pierwsze gwiazdy zajaśniały nad Pieninami...

To był piękny dzień 😁



Na noc udałem się do wiaty znajdującej się pod wierzchołkiem. Było mi tam bardziej niewygodnie niż poprzedniej nocy w jaskini, długo nie mogłem zasnąć, a o poranku delikatnie zaspałem.

Tym samym nie było czasu nawet by zjeść śniadanie. Po prostu złożyłem śpiwór i popędziłem w kierunku szczytu - wchodząc na schody widziałem już, że szykuje się boski poranek.


Jak się jednak okazało dobre warunki wyczułem nie tylko ja - cała platforma na Okrąglicy była zapełniona wszelkiej maści fotografami. Jeden z nich wdrapał się nawet na słupek znajdujący na środku tejże platformy 😉

Istniała obawa, że się nie pomieścimy i rzeczywiście łatwo nie było. Na szczęście udało się i choć nawzajem się wszyscy przepychaliśmy - niektórzy stwierdzili, że czas Trzech Koron jako miejscówki na wschód "minął" - to osobiście szczyt opuszczałem całkiem usatysfakcjonowany.

Ale nie przedłużając - o to jak przebiegał wschód słońca w tamtą niedzielę 😊






Gotowi na parę tatrzańskich widoków?? 😎😜



Słońce wzeszło centralnie nad Wysokim Wierchem...


Od razu zalewając świat ciepłymi kolorami...

Na pierwszym planie Bujaczy Wierch i Jatki w Tatrach Bielskich, z tyłu od lewej: Huncowski, Kieżmarski, Widły - w cieniu - Łomnica, Poślednia Turnia, Durne Szczyty, Baranie Rogi i oświetlony Lodowy Szczyt. Przed nim widoczny jeszcze Kołowy Szczyt i Jagnięcy Szczyt.






Imponujący cień rzucający przez Okrąglicę i widok na zachód...



Około godziny po wschodzie Trzy Korony przykryły podnoszące się chmury, zapewniając ciekawy koniec porannego spektaklu...



Mając nadzieję, że mgła minie, spakowałem manatki i opuściłem platformę widokową udając się w kierunku Sokolicy. Ludzi było w tym czasie jak na lekarstwo, bo na Trzech Koronach zostałem prawie najdłużej ze wszystkich - większość osób, która wraz ze mną podziwiała nadejście dnia, zdołała się już rozejść. 




Z wyjścia na Sokolicę jednak zrezygnowałem, więc na Bańków Groniku zamiast odbić w kierunku Czertezika, pomaszerowałem w dół, wprost do Krościenka nad Dunajcem. Tak, byłem trochę niewyspany, ale to nie brak wigoru wpłynął na moją decyzję, a głównie sporo niskich chmur, które odbierały możliwość podziwiania sosenki z Tatrami w tle.


Po zejściu do miasteczka poszedłem do piekarni po drożdżówkę i szczęśliwy z weekendu zasiadłem na ławce, oczekując powrotnego autobusu do Krakowa.

Podsumowanie? Zdjęcia chyba mówią wszystko 😁😎 

Cóż, był to zdecydowanie jeden z najpiękniejszych jesiennych wyjazdów w moim życiu - a wierzcie mi, taka deklaracja naprawdę wiele znaczy, bo właśnie o tej porze roku staram się jeździć w góry najwięcej. Pieniny, które nie figurowały nigdy na szczycie mojej listy przebojów, tym razem sprawiły mi bardzo dużo frajdy. 

Zapytacie być może o główne przesłanie posta - odpowiadam więc: odwiedźcie koniecznie, kto z Was jeszcze tego nie zrobił, Wysoki Wierch jesienią!

INFORMACJE PRAKTYCZNE:


Przebyta trasa: MAPA

Dojazd Kraków - Krościenko nad Dunajcem/Szczawnica:
Bilety z Krakowa do Krościenka i Szczawnicy kosztują: ulgowy - 19 zł; normalny 22 zł.

KOMENTARZE

13 comments:

  1. Zgadzam się! Wysoki Wierch jesienią jest genialny, byłam w tym roku w pakiecie z Tokarnią. Mega wrażenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, a ten szlak z Wysokiego Wierchu, to moim zdaniem jeden z najbardziej widokowych szlaków w Karpatach Zachodnich ;)

      Usuń
  2. Zdjęcia robisz tak eteryczne, że oczu oderwać nie można.
    Zdecydowanie mój ulubiony efekt to te dywany chmur.
    góry jesienią są najpiękniejsze... albo zimą, jeszcze nie zdecydowałam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie.
      Ja zwłaszcza Sudety lubię zimą, mają wtedy w sobie taką aurę tajemniczości i zupełnie nie przeszkadza mi to, że często są one płaskie i zalesione (zwłaszcza niższe pasma). W lecie natomiast trochę mnie one nudzą ;)

      Usuń
  3. Piękne warunki trafiłeś! Zazdroszczę, bo takie Pieniny mi się marzą. Na razie nie udało mi się zobaczyć tego spektaklu, ale w przyszłym roku bardziej skupie się na tym rejonie :)

    Jakim obiektywem fotografujesz? To tak przy okazji informacji o używanej ognikowej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Wbrew pozorom jesienią, zwłaszcza późną, podobne warunki zdarzają się całkiem często. Tyle że często nie ma już wtedy takich kolorów.

      Jeśli chodzi o obiektyw to mam dwa nikkory - 16-85 i 70-300VR. Akurat przy okazji Wysokiego Wierchu duża ogniskowa się naprawdę przydaje.

      Pozdrowienia :)

      Usuń
    2. To, że takie warunki nie są aż tak rzadkie, to wiem ;) Sam wielokrotnie widziałem podobne. Ale po prostu w Pieniny mam daleko i trudniej mi tam wybyć na krótki wypad. Ale wszystko jest kwestią ogarnięcia.

      Szkła obejmują pełen zakres. Ja postawiłem na większą uniwersalność, bo jakoś zmieniania szkieł w gorszych warunkach czy w zimnie mi się słabo uśmiechało. I padło u mnie na Tamron 18-270mm

      Usuń
  4. Zgadza się, dla mnie też okolice Wysokiego Wierchu to miejsce magiczne, piękne są tamtejsze okolice i wspaniałe widoki z grani Małych Pienin.

    OdpowiedzUsuń

Back
to top