Klasyki Wielkiej Fatry w wydaniu jesiennym - Rakitów, Płoska, Ostredok i Krzyżna


DZIEŃ I

Cholera, nie zdążymy na ten pociąg - powtarzałem sobie w myślach, wrzucając w amoku ubrania do plecaka. Zgrzany i zestresowany, że czegoś ważnego zapomnę, zaczynałem mieć już dość tego dnia. Dnia, którego początek, ze względu na natłok wydarzeń, wydawał się już bardzo mglisty, a przecież, mimo późnej pory, do jego końca wciąż było bardzo daleko.

Po przyjeździe z Krakowa miałem chwilę aby się dopakować i coś jeszcze przekąsić. Wiadomo było, iż skoro już przyjechałem do rodziców, to ci nie odkluczą drzwi, póki nie zjem porządnego obiadu, godzinę jaką dysponowałem musiałem zatem podzielić nie tylko na znalezienie potrzebnych szpargałów, ale także na sam posiłek.

Z nadszarpniętymi rezerwami czasowymi pomogła mi mama, deklarując, że podwiezie mnie do Rybnika, po drodze zgarniając jeszcze Krystiana, który tamtego wyjazdu także mi towarzyszył, dzięki czemu oszczędziliśmy dobre 20 minut, jakie musielibyśmy spędzić w busie na tej samej trasie. Mimo to na pociąg do Bohumina nie mieliśmy szans zdążyć, dlatego koniec końców obraliśmy inną drogę - z Rybnika przejechaliśmy do Żor, a w Żorach przesiedliśmy się na busa do Cieszyna. Dalsza droga pokrywała się już z dziesiątkami innych wyjazdów na Słowację - przemarsz na drugą stronę Odry, pociąg do Żyliny, przesiadka i dalsza podróż do <<tu wstaw dowolną miejscowość kraju>>. 

My tym razem za punkt docelowy kolejowej podróży obraliśmy Rużomberk, w którym wysiedliśmy już grubo po zmroku. Do autobusu mieliśmy chwilę, tradycyjnie odwiedziliśmy jeszcze pobliskie tesco, i odpowiednio doposażeni wróciliśmy, żeby złapać wieczorny autobus do Liptowskich Rewucz. 

 
Gdy wysiedliśmy przy leśniczówce u wylotu Ciepłej Doliny (Hajovna pred Teplou dolinou) była godzina 19:15, panował kompletny mrok a z naszych ust wydobywała się para. Czekała nas kilkukilometrowa wędrówka, która w obliczu tamtych warunków wzbudzała dreszczyk emocji...


Blisko dwie godziny spędzone w gęstwinie nie przyniosły jednak żadnego spotkania z dzikim zwierzęciem, ani żadnych innych nieproszonych niespodzianek w formie poślizgnięcia, upadku, czy tym bardziej kontuzji. Krótko po 21 ujrzeliśmy światła Limby i po pokonaniu podmokłego fragmentu przed samym budynkiem, mogliśmy już odhaczyć najbardziej męczącą część eskapady.

Późny wieczór spędziliśmy przy piwie i naleśnikach, przez dłuższą chwilę gaworząc również z poznanym na miejscu Rafałem na tematy okołopodróżnicze. Sen dopadł nas przed północą. 

DZIEŃ II

Poranek był... co tu dużo mówić, mało przyjemny. Bynajmniej nie było to efektem nadmiernej ilości aldehydu octowego w organiźmie, a trochę takiego szaro-burego chłodnego i wilgotnego poranka, który spowalniał nasze poranne aktywności. Podczas przygotowania posiłku czekała na nas dodatkowa niespodzianka, bowiem okazało się, że spakowałem w pośpiechu zły kartusz - z nieodpowiednim gwintem - i szybko uświadomiliśmy sobie, że w ten o to sposób czeka nas weekend bez możliwości ugotowania czegokolwiek.

Na szczęście suchego prowiantu mieliśmy wystarczająco, a że nie znajdowaliśmy się na zupełnym odludziu, to szansa na uzyskanie wrzątku "zastępczą drogą" była niezerowa. Mimo kwaśnej miny Krystiana czułem, że sobie jakoś poradzimy.

Na początku wodę udało nam się oczywiście dostać od chatara w Limbie, także kawę do kanapek i herbatę do termosa udało się ogarnąć. A to najważniejsze 😆


Wyjątkowo senny poranek...

Po śniadaniu i pakowanku leniwie ruszyliśmy w drogę, opuszczając Limbę jako ostatni albo prawie ostatni. Ale cóż począć, jest to z pewnością miejsce do którego się chętnie przychodzi ale niechętnie z niego wychodzi... Chyba trudno o lepszą recenzję dla utulni 😁


Wystartowaliśmy zatem leniwie, podobnie jak leniwie rozpoczął się sam dzień. Najpierw krótka przeprawa przez las, potem odkrytym trawersem w poprzek zbocza, które ostatnim razem pokonywałem ciemną nocą, w trakcie lawinowej dwójki i kilkunastu stopni poniżej zera. Kosmiczne wtedy to było przeżycie (o którym zresztą możecie przeczytać TUTAJ).


Tym razem nie było śniegu, nie było również strachu. Droga była za to męcząca - błoto zalegało na krótkim odcinku szlaku między Limbą a górną granicą lasu, znacznie wydłużając czas jego pokonania. Na szczęście trawers wschodnich zboczy szczytu okazał się przyjemniejszy i pozwolił nam w miarę sprawnie przedostać się na Północną Rakitowską Przełęcz (Severne Rakytovské sedlo).


Pokonanie tego żlebu w zimie kosztowało nas sporo emocji...

Na przełęczy Krystian chciał na chwilę usiąść, ale ponieważ bardzo mocno wiało, to musieliśmy się kawałek cofnąć - tu taki protip, że w wietrznych warunkach zbawienne jest zagłębienie terenu do którego schodzi szlak żółty kierując się w stronę Limby...

Odpoczynek nieco poniżej przełęczy - w charakterystycznej nisze która zabezpieczała nas przed wiatrem
Po kilkuminutowej pauzie rozpoczęliśmy podejście północną granią Rakitowa, regularnie zresztą przerywane krótkimi postojami na spojrzenie wstecz. W przypadku charakterystycznej wielkofatrzańskiej piramidy wysokość nabywa się zaskakująco szybko, a wraz z nią pojawiają się fantastyczne widoki.

Widok na północ. Najbliżej nas dwa bezleśne wierzchołki Tanecznicy, za nimi wyraźnie niższy, nienazwany szczyt i dalej zwornikowa Skalna Alpa  z odchodzącym na wschód (tj. prawo na zdjęciu) grzbietem Wielkiej Smrekowicy, szóstego najwyższego szczyt pasma
Niestety widokami mogliśmy się cieszyć tylko do pewnego momentu. Kopuła szczytowa była pogrążona we mgle. Znowu, bowiem była to moja trzecia wizyta na Rakitowie i podobnie jak w przypadku poprzednich, w lecie czy w zimie, tak i teraz mogłem popatrzyć co najwyżej na tutejszy krzyż. Mam wyjątkowego pecha do tego szczytu, który spełnia wszystkie warunki jakie powinien posiadać wybitny punkt widokowy (znaczące wyniesienie, dogodne położenie w grzbiecie, odkryty wierzchołek), co zresztą potwierdzają zachwyty czytane na wszelkich blogach i forach - to obowiązkowy element planu na Wielką Fatrę dla każdego miłośnika topografii.

Nie zaskoczę Was zdjęciami, więc spróbuję czym innym. Nie wiem czy zwróciliście kiedyś uwagę na nazwę "Rakytov" - mi bowiem termin ten nie dawał spokoju, ponieważ pierwotnie nie mogłem go skojarzyć żadnym z polskim, natomiast na Słowacji podobnych nazw było mi znanych sporo.

Kilka minut poszukiwań i zagadka okazała się niezwykle prostą, że aż mi się głupio zrobiło. Rakyta sama w sobie, to bardzo stare słowo będące najprawdopodobniej słowacką modyfikacją węgierskiego słowa requethya obecnego w Turcu (kotlina między Luczańską Fatrą a Wielką Fatrą) już w 1252 roku (źródło) i oznaczającego nic innego jak odmianę wierzby, w Polsce znanej jako wierzby iwy. 

Chwilę się zastanawiałem czy moje rozumowanie jest poprawne, ale przeżyłem olśnienie, bowiem uświadomiłem sobie, że mamy identyczną nazwę dla jednego ze szczytów w Beskidzie Sądeckim, bliźniaczą mieliśmy także dla innego szczytu (Rokieta Wielka) niedaleko Jaremczy i Mikuliczyna w dzisiejszych ukraińskich Karpatach! Nie mam wątpliwości, że jedno z drugim jest powiązane, bo rakyta po czesku to właśnie rokyta, z kolei rokita pojawia się jako rzadko używana nazwa jednej z odmian wierzb (o dziwo innej niż wierzba iwa), która z kolei rośnie tylko na nizinach, gdzie aż roi się od miejscowości i osad (Rokicin, Rokitnic, Rokietnic), czy nazwisk z odmianą wierzby powiązanych.

Swoją drogą zamiast używać spolszczonej nazwy Rakytov obecnej w internecie (także w tym poście), tj. "Rakitów", wydaje się więc, że powinniśmy używać nazwy "Rokitów", jeśli już, tak jak Krížna powinna wprost być Krzyżną (tak jak Krzyżne w Tatrach jest ona punktem zwornikowym). Ktoś może powiedzieć, że nie powinniśmy wchodzić zanadto w tłumaczenia lokalnych nazw geograficznych, ale czym to sie różni od powszechnie używanych spolszczeń wobec Wielkiego Krywania, Czarnego Kamienia czy Ptacznika?

Zresztą, nie łudźmy się, bardzo pomaga to w pisaniu bloga, rozwiązuje na przykład problemy z odmianą 😏

Widoki ze szczytu nie zachywacały...

Podczas zejścia w stronę Południowej Rakitowskiej Przełęczy (Južné Rakytovské sedlo) widoki zaczęły powracać od momentu opuszczenia izolinii oznaczającej 1400 m n.p.m. Miało to o tyle duże znaczenie, że z tego poziomu perspektywa umożliwiała jeszcze objęciem wzrokiem sporej powierzchni, zatem cały ten niesmak wynikający z obcowania z mgłą na szczycie trochę udało się zwalczyć😜


Na pierwszym planie fragment równoległego grzbietu turczańskiego. Z lewej zarastający Szoproń, z prawej Jaworzyna. Drugi plan tworzy najwyższy na zdjęciu  Boryszów, trzeci Lubena z Tlstą.

Nie mogło być tak na szczycie?
Mimo zawodu związanego z wizytą na szczycie na twarzy szybko pojawił mi się uśmiech, bo wędrówki po Wielkiej Fatrze, nigdy nie pozwalały się nadmiernie smucić, chyba że podczas zejścia do doliny. Jeśli ktoś ma wątpliwości, że góry są synonimem wolności, niechaj jedzie właśnie tam.

Rakitów od południa. Ech, można było chyba jeszcze trochę pospać...


Naprawdę nie ma innych gór na Słowacji, w których czuję się tak dobrze, choć może jest w tym stwierdzeniu odrobina krnąbrności, bo jednak trochę tych pasm do odwiedzenia jeszcze pozostało, o czym, stawiając tak poważną tezę, pewnie nie powinienem zapominać. Natomiast Wielka Fatra spełnia tyle warunków, tyle oczekiwań, iż w zestawieniu z nią zwyczajnie część z tych pozostałych nieodwiedzonych pasm górskich już na starcie mogłaby zostać skreślona - są z reguły prostu albo za niskie albo zbyt małe powierzchniowo.


Na ostatnim planie masyw Praszywej i Wielkiej Chochuli

Z Wielką Fatrą jest trochę tak, jakby natura zbierała elementy krajobrazu charakterystyczne dla co najmniej kilku pasm, po czym wrzuciła je do miksera. Mamy więc te słynne połoniny przez, które co poniektórzy szukają nawiązania do Bieszczadów, trochę typowo beskidzkiego krajobrazu, dostrzegalnego zwłaszcza w turczańskim ramieniu WF, nawiązującą krajobrazem do niektórych partii Karkonoszy, Płoskę, i nieco mniej reprezentacyjnych pobratymców Rozsutców, takich jak Czarny Kamień, Ostra, Tlsta (czy też Tłustej vel Tołstej!) z Lubeną czy Drienok (vel Dereniok). Do tego ekstremalnie długa, ponad 25-kilometrowa, Dolina Lubochniańska, przypominająca bezludne fragmenty ukraińskich Karpat, spektakularny skalny balkon w postaci Majerowej Skały i dodające klimatu porozrzucane w różnych punktach pasterskie szałasy.

Mówię o tym wszystkim nie bez powodu - zielony szlak schodząc Minczola (1394 m n.p.m.) na południe doskonale pozwala docenić miejscową różnorodność, a widok ze zdjęcia poniżej, choć może nie wyjątkowo szeroki i imponujący, jest z pewnością bardzo symboliczny.



Północno-wschodnie zbocza Płoski przypominają mi karkonoski Biały Jar urywający się spod Równi pod Śnieżką


Tym razem szliśmy wariantem letnim (zimą ze względu na niebezpieczeństwo lawinowe przechodzi się wyłącznie przez wierzchołek), niemniej jednak, jeśli jesteśmy w tym miejscu pierwszy raz, warto podejść na południowy kraniec szczytu, z którego panorama jest jeszcze ciekawsza niż z okolic samej przełęczy.

Zwłaszcza przy dobrej pogodzie będzie to doskonały wybór - Czarny Kamień (Čierny kameň - 1479 m n.p.m.) prezentuje się stamtąd wprost wybornie.

Za naszymi plecami Minczol i Rakitów

Jaworzyna, położona na prawo od niej lesista Stefanowa i czający się na ostatnim planie Łysiec

Kontrasty na Przełęczy pod Czarnym Kamieniem
Trawers Czarnego Kamienia, który rozpoczął się za rozstajami okazał się być tamtego dnia wyjątkowo dokuczliwy, bo w lesie, po północno-zachodniej stronie szczytu zalegało sporo błota. Przeskakiwanie nad nim mocno nas spowolniło i trochę też zmęczyło, dlatego z ogromną radością powitaliśmy moment ponownego wyjścia ponad granicę lasu.


Dolina Lubochniańska - jeden z fenomenów Wielkiej Fatry. Ekstremalnie długa (25 kilometrów i prawie 115 km kwadratowych powierzchni) i do tego całkowicie bezludna dolina walna


Przełęcz Płoskiej (Sedlo Ploskej - 1390 m n.p.m.), co się rzadko zdarza, była zupełnie pusta. Wcześniej widywaliśmy w tym miejscu grupy osób wypoczywających przed podjęciem zejścia popularnym szlakiem do Rewuczy, ponadto, z uwagi na znajdującą się tu wiatę, zdarzają się tu turyści o różnych, nietypowych porach, którzy w niej sypiają.



Przez Płoskę przeszliśmy bez zatrzymania. Widok z jej szczytu, jak już nie raz wspominałem, jest mocno ograniczony; jakieś 50 proc. kadru zabiera niebo, 30 proc. zabierają trawy i pozostałe 20 to odległe pasma górskie - te same co widać z wielu innych wielkofatrzańskich wierzchołków.

Niemniej jednak nie można powiedzieć, że Płoska nie jest absorbująca, bo jest i potrafi wzbudzać ciekawość nawet przy którejś z kolei wizycie 😉

"Zejście" ze szczytu
Ze szczytu wyjątkowo schodzliśmy na stronę zachodnią, głównie po to żeby odwiedzić schronisko (Chata pod Boryszowem). Przy okazji zauważyłem, że zejście właśnie w tym kierunku oferuje bez porównania dalece bardziej interesujące widoki aniżeli zejście na przełęcz Chyżki (Chyžky), dostajemy bowiem chyba najlepszą panoramę na turczańskie ramię Wielkiej Fatry.

Celowo piszę chyba, gdyż nie spoglądałem nań z Boryszowa, a w zasadzie ów szczyt jest jedynym, który teoretycznie mógłby pod tym kątem oferować coś lepszego.

Z lewej Łysiec, z prawej wielkofaftrzański Kl'ak, najwyższy szczyt w ramieniu turczańskim. Między nimi wał Krywańskiej Małej Fatry


To co z pewnością jest jeszcze wyjątkowe, to stromizna, której nie uświadczy się przy zejściu na Przełęcz Płoskiej ani przy zejściu na Chyżki. Tymczasem od momentu ponownego połączenia ze szlakiem zielonym do momentu połączenia się ze szlakiem niebieskim (no, prawie) na pewno nie jest płasko. Ani "plosko" 😉

Końcówka zejścia z Płoski. W tle Boryszów (Borišov - 1510 m n.p.m.)

Kolorowy świat Wielkiej Fatry

Jedyne typowe schronisko w tym paśmie górskim - chata pod Boryszowem
W schronisku nie zabawiliśmy zbyt długo. Krystian zamówił sobie zupę dnia, wypiliśmy obaj herbatę i trzeba było się zwijać, bo do celu pozostawał kawałek, a słońce lada moment miało zniknąć za horyzontem. Ech, listopad...


Ze schroniska cofnęliśmy się kawałek w stronę Płoskiej, by następnie niebieskim szlakiem przetrawersować południowo-zachodnie zbocza tego zwornikowego szczytu opadające do Doliny Niecpalskiej.

I chociaż jest to szlak wulgarnie omijający wierzchołek, to inaczej niż podobne szlaki tego typu w Wielkiej Fatrze (żółty trawersujący Rakitów) czy Małej Fatrze (żółty trawersujący Stoha), również pozwala cieszyć się widokami.

Widoczny po lewej w głębi nieco stożkowaty szczyt to Suchy Wierch, na który będziemym jutro

W dole ciągnąca się na przestrzeni 12 kilometrów Dolina Niecpalska, którą doszlibyśmy do Niecpał, miejscowości o wielowiekowej historii. W tle masyw Tlstej i Lubenej 


No a ten widok na Boryszów jest absolutnie kapitalny:


Po mało atrakcyjnym poranku, zachód był wyjątkowo kolorowy. Cieszyliśmy się podwójnie, gdyż seans oglądaliśmy z nieznanej nam do tej pory miejscówki, różniącej się trochę perspektywą od tej klasycznej, tj. z czerwonego szlaku poprowadzonego południową granią Płoskiej.



Te żleby na niebieskim szlaku robią robotę!


Zmierzch nad tzw. Halną Fatrą. W lewym dolnym rogu widać szałas pod Chyżkami, jeden z kilku pospolicie wykorzystywanych przez turystów wędrujących grzbietem Wielkiej Fatry, przy czym z mocno nieszczelnym dachem!
Chyżki mijaliśmy przy zapadającym zmroku, ale nawet nie sięgaliśmy do plecaków po czołówki. Wiedzieliśmy, że jeszcze tylko krótka wspinaczka na Koniarki i dojdziemy do szałasu pod Suchym Wierchem.

Ku naszej uciesze z naprzeciwka szła grupa turystów, których postanowiłem spytać czy może schodzą z Suchego Wierchu. Gdy ci potwierdzili, zadałem jeszcze jedno pytanie o to, czy widzieli może jakichś ludzi przy szałasie - tak aby uzyskać wiedzę na temat czy warto w ogóle iść w to miejsce (wiedzieliśmy, że o miejsce w weekend będzie ciężko).

Niestety nasze nadzieje chwilowi rozmówcy rozwiali w dwójnasób - nie dość, że powiedzieli, że widzieli przy szałasie ludzi, to jeszcze dowiedzieli się, że dla nich samych miejsc, dlatego szli do szałasu pod Chyżkami.

Podziękowaliśmy i zamiast iść prosto na Koniarkach skręciliśmy w prawo - w stronę ukrytego w lesie jeszcze innego szałasu - Mandoliny. Bardziej prymitywne warunki i położenie wyraźnie poniżej grzbietu, powoduje, że zwykle trafia tam dużo mniej ludzi, ale gdy weszliśmy, okazało się, że jest full.

Cóż było robić - na wszelki wypadek podreptaliśmy jeszcze do Szałasu pod Suchym Wierchem. Z daleka usłyszeliśmy polską mowę i generalnie widać było, że "dzieje się", ale nie traciliśmy rezonu - podeszliśmy, grzecznie spytaliśmy, no i dwa miejsca miały się znaleźć, zaraz po wspólnym toaście na dzień dobry. 

Miejsca rzeczywiście były, na poddaszu, tuż przy samym wyjściu. Ale nie narzekam, nam to absolutnie pasowało i  chyba już się domyślacie dlaczego. 

Dzień III

W niedzielę nie było już takiego obcyndalania się jak w sobotni poranek i gdy tylko zadzwonił budzik zerwaliśmy się na równe nogi, starając się jak najciszej opuścić poddasze. Mimo wybornych prognoz, oprócz nas nikt nie wydawał się być zainteresowanym podziwianiem wschodu słońca, choć oczywiście nie był do powód do smutku - w głębi serca cieszyłem się, że z rozwoju sytuacji.

Nim jednak ruszyliśmy w stronę Suchego Wierchu, zatrzymaliśmy się jeszcze na szybkie śniadanie. To zjedliśmy na przełęczy powyżej chatki korzystając z nibyławki która się tam znajduje, przyglądając się pierwszym nieśmiałym kolorom poranka.

Świt na przełęczy nieopodal szałasu

Czerwony szlak graniowy w rejonie Koniarek, w tle wał Płoskiej
Na grzbiet między Suchym Wierchem a Ostredokiem wdrapaliśmy sie kilka minut po wschodzie słońca w zasadzie w najlepszym możliwym momencie, gdy słońce wyszło ponad chmury, uwypuklając rdzawo-brunatne przybranie najwyższych partii Wielkiej Fatry.

Trzeba przyznać, że aparaty nie nadążały z zapisywaniem zdjęć na kartach pamięci, takie serie leciały 😂

Wschód słońca pod Suchym Wierchem (1550 m n.p.m.)

Dwa wierzchołki (patrz niżej) Ostredoka. Z lewej wyższy, z prawej niższy



W okolicach Suchego Wierchu spędziliśmy około 20 minut, potem, gdy słońce znalazło się już dosyć wysoko, ruszyliśmy w stronę szczytu, rozpoczynając bez wątpienia jeden z moich ulubionych odcinków graniowych na Słowacji, swoiste Sentiero degli dei...


Zabudowań w polu widzenia brak, są tylko i wyłącznie góry!


Ciekawostka: ten obły, sąsiadujący z Suchym Wierchem wierzchołek, to w istocie ważny punkt, stanowiący zwornik dla długiego na 12 km grzbietu, ciągnący się przez Białą Skałę (1378 m n.p.m.) i Kozią Skałę (1202 m n.p.m.) aż do Błatnicy, stanowiący północną granicę doliny Gaderskiej i jej górnej części, Doliny Dziedoszowej, która razem z sąsiednią Doliną Błatnicką, tworzy największą dolinę tzw. Skalnej Fatry


Na chwilę przerwy zatrzymaliśmy się na południowo-wschodnim wierzchołku Ostredoka, który jeszcze podczas mojej drugiej wizyty w Halnej Fatrze zimą 2015 roku był szczytem pomijanym i zapomnianym, by następnie niecałe dwa lata później, przyjmując miano Pustolovci, stać się na krótko najwyższym szczytem pasma (1596 m n.p.m.). Finalnie, ze względu na zbyt duże zamieszanie nazwa Pustolovcia zniknęła a południowo-wschodni wierzchołek został po prostu tym głównym. 




Nawiązując jeszcze do mojego wcześniejszego wywodu dotyczącego zalet Wielkiej Fatry - tu na głównym grzbiecie stanowiącym część wspólną igrekowego kręgosłupa całego pasma na jaw wychodzi jeszcze jeden atut - specyficzna perspektywa.

Lubię patrzyć z góry z izolowanych wierzchołków typu Wielki Chocz, ale na dłuższą metę spacer po wyraźnie dominującej nad otoczeniem grani jest dla mnie monotonny. Ci, którzy mnie dłużej śledzą albo znają, zdążyli może zauważyć, że zwracam mocno uwagę na topografię, lubię testować się w zakresie rozpoznawania szczytów, no i z tego powodu nie przepadam zanadto za widokami z najwyższych szczytów Małej Fatry - tu mam na myśli grań między Małym a Wielkim Krywaniem i widoki na południe czy północ, jak również za widokami z grani Niżnych Tatr na południe czy widokami z Tatr (zwłaszcza na północ). O ile w wielu przypadkach samo nagromadzenie wyraźnie niższych szczytów robi wrażenie za pierwszym, drugim razem, to przy dłuższym kontakcie staje się powtarzalne i przede wszystkim - bez wyrazu. Zresztą chyba nie ma w tym nic odkrywczego, Tatry oglądane z Beskidów zawsze wzbudzają szczególne emocje, Beskidy z Tatr? Poza Babią Górą, na którą turyści zwracają uwagę, na palcach jednej ręki mógłbym policzyć te przypadki, gdy ktoś przyglądał się Turbaczowi czy Lubaniowi.

Najwyższe granie Wielkiej Fatry są natomiast idealne - na tyle wysokie by człowiek czuł pewną wysokość, a z drugiej strony jeszcze na tyle niskie, że idealnie nadają się do obserwacji zarówno Tatr, czy Niżnych Tatr jak i niższych pasm znajdujących się na południe od Krzyżnej.


Poznajecie ten wał na ostatnim planie? Tak, to Babia Góra 😊





Wreszcie - niemniej istotne dla mnie kryterium - położenie z dala od osad mieszkalnych. W przypadku najwyższej części pasma z reguły spełniane w stu procentach - zabudowań w pobliskiej dolinie Rewuczy jest niewiele, gęsto zaludniony Turiec ze wszystkich stron otoczony przez góry, ale wypełniony mało przyjemnymi dla oka obrazkami zabudowy Martina czy Wrutek, przysłonięty jest grzbietami Bralnej (tj. Skalnej) Fatry. Miód dla oczu i namiastka ukraińskich klimatów.


Na Ostredoku chwilę odpoczywaliśmy, ale ponieważ wiało naprawdę intensywnie, to szybko ruszyliśmy dalej, rozpoczynając spacer po absolutnie najwyższej części grani - przypomnę, że między Ostredokiem a trzecią Krzyżną wznosi się bowiem drugi w rankingu Fryczków (1585 m n.p.m.) i piąty Długi Groń (1559 m n.p.m.).


Mimo, że podobne krajobrazy znałem już wcześniej w wersji rozszerzonej choćby z Niżnych Tatr, to wierzcie mi, wbrew pozorom niezmiennie mnie ten fragment zachwyca, na pewno nie mniej niż gdy go ujrzałem pierwszy raz w 2014 roku. Ciężko mi też powiedzieć czy o jakiejś porze roku jest lepszy bądź gorszy - podziwiałem go latem, podziwiałem ekstremalną zimą i późną jesienią - za każdym razem koncentrując swoją uwagę na nieco innych elementach - późną wiosną i latem Wielka Fatra onieśmiela stopniem "ukwiecenia" (Arkadiusz Wasielewski w swoim przewodniku pisze o "najbardziej ukwieconym obszarze Słowacji") i intensywnością kolorów - już sam ten fakt wystarcza by stracić głowę; na jesieni, gdy widoczność, jak tego poranka, dopisuje, można spędzić długie godziny kontemplując rozległe panoramy. Zimą zaś można odkrywać te góry na nowo, jak większość pasm górskich nabierają one odmiennego, znacznie bardziej wysokogórskiego charakteru. To ostatnie wprawdzie dotyczy wielu gór, czy to Niżnych Tatr, czy Wielkiego Chocza czy Krywańskiej Fatry, ale to właśnie Wielka Fatra moim zdaniem przechodzi największą przemianę - temperatury na Krzyżnej bardzo często nie odbiegają od wyższych szczytów w Niżnych Tatrach, odległości od zabudowań - na codzień przecież duże - czynią zeń góry trudno dostępne i nieprzyjazne (wcale nie tak dużo mniejsze niż, znów, w Niżnych Tatrach), a brak gęstej sieci schronisk wymaga skrupulatnego przygotowania zimowego ekwipunku.








Fryczków na stronę Dziedoszowej Doliny opada charakterystycznymi, bardzo stromymi zboczami. Ostredok również, ale stopień nachylenia trudno ocenić na żywo - trzeba zejść z graniowego szlaku
Spacer "Ścieżką Bogów" tradycyjnie kończy się na Krzyżnej (1574 m n.p.m.) efektownym (tym bardziej efektownym, jeśli jesteśmy tam pierwszy raz) widokiem na południe - jest to moim zdaniem doskonałe podsumowanie jeśli idziemy z północy na południe a nie odwrotnie i wynika z tego, że gdy wydaje nam się, że Wielka Fatra niczym nas już nie zaskoczy, to dostajemy kolejną petardę - widok na dziesiątki najprzeróżniejszych grzbietów stanowiących pogranicze Wielkiej Fatry i Gór Kremnickich.

Jeśli idziemy z południa na północ po identycznej trasie, to układ "bodźców" jest moim zdaniem nie tak doskonały - najważniejszych asów w rękawie pozbawiamy się na sam początek, zresztą, widoki z Ostredoka czy spod Suchego Wierchu na sąsiednie pasma górskie paradoksalnie nie różnią się tak bardzo od widoków z Ploski czy z Rakitowa. Kończąca łańcuch lokalnych "gigantów" Krzyżna wyróżnia się natomiast znacząco - widoki spod wierzchołka w stronę wspomnianych Gór Kremnickich, ale też Ptacznika, Gór Szczawnickich, Jaworza czy Gór Starogórskich uważam za unikatowe!

Na pierwszym planie Japeń (Japeň  - 1154 m n.p.m.), długi na kilka kilometrów najbardziej na południe wysunięty masyw Wielkiej Fatry, stanowiący przedłużenie jednego z ramion Krzyżnej. Za nim fragment Gór Kremnickich i schowana pod pierzastą kołderką dolina Hronu, za którą majaczy wał Gór Szczawnickich.

Gdyby chcieć zgodnie ze sztuką przejść Wielką Fatrę od najbardziej na północ wysuniętego jej punktu do odpowiednika położonego na południu, to ów masyw leżałby na naszej drodze wiodącej w stronę Doliny Harmanieckiej, a dokładniej, Harmańca


Widok z Krzyżnej na północ, po lewej Fryczków, pośrodku Ostredok, z prawej w głębi Suchy Wierch
A widok na południe nie jest jedyną atrakcją w sąsiedztwie - podczas zejścia na Rybowską Przełęcz (Rybovske sedlo) możemy się długo delektować wyborną panoramą, trzeba jednak nie przesadzić z emocjami, gdyż brak uwagi, nawet przez sekundę, może skończyć się poślizgnięciem na tym bardzo krótkim i stromym odcinku.

Dlatego zdecydowanie najlepiej jest zatrzymać się, napatrzeć do woli i dopiero potem schodzić uważnie patrząc pod nogi.

Ubóstwiam ten widok
Niemniej jednak przy takiej pogodzie i widoczności naprawdę i nam trudno było się skoncentrować na czymś innym niż na kontemplowaniu setek szczytów, które tamtego dnia pozostawały w zasięgu wzroku.

Zwłaszcza wspaniale się prezentował Salatyn, który muszę w końcu odwiedzić 😁

Salatyn - obok Wielkiego Chocza jeden z najbardziej charakterystycznych izolowanych szczytów na Słowacji

Patrzyłem na wijące się grzbiety, parafrazując w myślach piosenkę Reni Jusis:

"Kiedyś Was przejdę, przejdę Was; w końcu przejdę; jestem coraz bliżej, wiem"

Na drugim planie widać bezleśny masyw Zwolenia i Nowej Holi połączony z resztą Wielkiej Fatry długą i wijącą się grają przez Przełęcz Wielki Szturec - dawniej główne przejście z doliny Hronu do doliny Wagu

Ostatnie metry na grani
Na przełęczy (Rybovske sedlo) na chwilę się zatrzymaliśmy, zastanawiając się nad dalszą drogą. Pierwotnie przyjęliśmy, że będziemy stąd już schodzić do Górnej Rewuczy, ale tego dnia żal naprawdę było opuszczać grań o tak wczesnej porze.

Koniec końców, mając jednak przed sobą różne obowiązki i zaakceptowaną wcześniej obopólnie deklarację aby wrócić na Górny Śląsk wczesnym wieczorem, zdecydowaliśmy się o wyborze zielonego szlaku. Nie wiem co czuł Krystian, mnie było w głębi duszy bardzo smutno.


Na szczęście szybko musiałem przestać się zamartwiać, bo zejście na dno żlebu również było dość nieprzyjemne, co więcej po jego przekroczeniu (woda) szlak poprowadzony wąską ścieżyną zaczął trawersować stromo nachylone w tym miejscu zbocze. Innymi słowy, wystarczył jeden nieuważny ruch, by się zsunąć po trawach.



Gdyby nie dopisująca pogoda szlak w górnych partiach Suchej Doliny, jak zowie się najwyżej położona część doliny Rewuczy, uznałbym za naprawdę męczący i irytujący. Do zejścia, zwłaszcza po opadach, raczej rekomendowałbym przejście dalej aż na Wschodnią Prasznicką Przełęcz (Vychodne Prasnicke sedlo) i zejście z grzbietu żółtym szlakiem na północ. Wariant o 10 minut dłuższy i zapewne o wiele bardziej przyswajalny ze względu na krótkie zejście w łagodniejszym terenie.

No ale my nawet na nadkładanie nawet 10 minut nie mogliśmy sobie pozwolić ze względu na autobus do Rużomberka 😔

Pamiętam jak w przewodniku wydanym jakoś na początku obecnego tysiąclecia czytałem, że żółty szlak porośnięty jest krzaczorami i wymaga w wielu miejscach przedzierania się przez pokrzywy i inne chwasty. Grubo ponad 10 lat później sytuacja się utrzymała, choć i tak nie była tak dojmująca jak zapewne na przełomie wiosny i lata.


Z zadowoleniem przyjęliśmy leśne rozstaje w górnej obwieszczające początek monotonnego, aczkolwiek bezproblemowego, marszu dnem doliny. Rzeczywiście, od tej pory przyspieszyliśmy, choć Sucha Dolina zdawała się ciągnąć w nieskończoność.

Spacer dnem Suchej Doliny
Gdzieś w połowie drogi między leśniczówką a pierwszymi zabudowaniami, dostrzegliśmy rozszerzające się koryto Rewuczy i korzystając z tego, że było już ciepło (oczywiście jak na listopad), postanowiliśmy się wykąpać, tak aby wracać do cywilizacji przynajmniej na półświeżo.

Do Rewuczy dotarliśmy na czas, nawet zachowując kilka minut zapasu, które postanowiliśmy wykorzystać na dojedzenie resztek (obok był kosz, więc pozbywaliśmy się wszystkiego czego można było się pozbyć) i chwilę później, z lżejszymi plecakami pakowaliśmy sie do autobusu.

Pętla w Rewuczy Górnej (Vyšná Revúca)
W Rużomberku przed odjazdem pociągu zrobiliśmy tradycyjne zakupy i jak to zwykle bywa przy powrotach ze Słowacji, na dworcu byliśmy bardziej objuczeni niż w chwili przyjazdu 😄 Niemniej jednak - bardzo zadowoleni.

Na koniec chciałbym się z Wami podzielić następującą refleksją.

Przez ostatnie lata zauważyłem, że dużą radość sprawa mi nie tylko odkrywanie zupełnie nowych pasm górskich, ale także powroty w góry nieźle mi już znane, do których chce się wracać dla samej potrzeby wracania, dokładnie na tej samej zasadzie na jakiej pewna grupa osób jeźdżących po świecie zawsze na koniec wraca do swojego kąta z przesłaniem "tu miło, tam miło, ale w domu najmilej".

Natomiast poczucie "bycia na swoim" i pewien sentyment to niejedyne argumenty za powtórnym odwiedzaniem Wielkiej Fatry - doceniam ideę wyjazdów pozbawionych konieczności długofalowych przygotowań, studiowania map i drobiazgowego dobierania ekwipunku. Oczywiście nie zrozumcie mnie źle - ja każdy z tych elementów przygotowań do trekkingów uwielbiam, ale jeśli się czasem podejmuje decyzję o wyjeździe w dniu wyjazdu, to dobrze jest mieć sprawdzone miejsce, w które jedzie się z zamkniętymi oczyma.

Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno rzucić inne stwierdzenie niż zdawkowe "Wielka Fatro, dobrze, że jesteś".

INFORMACJE PRAKTYCZNE

MAPA TRASY

źródło: mapy.hiking.sk
DOJAZD

Punktem wyjścia na powyżej opisaną trasę była dolina Rewuczy, stanowiąca punkt wypadowy zarówno w Halną Fatrę (tj. na Rakitów, Płoskę czy Ostredoka), jak i w masyw Zwolenia oraz Nowej Holi. Z odległego o 20-25 km Rużomberka można się tu dostać własnym samochodem bądź lokalnym autobusem przewoźnika Arriva Liorbus, który wozi pasażerów na terenie Liptowa i Orawy.

Plik z rozkładej jazdy linii 508401 (Rużomberk - Liptowskie Rewucze) dostępny jest TUTAJ

Do samego Rużomberka pociągiem z Polski najłatwiej dojechać przez Bohumin (w najnowszym rozkładzie pociągi prawie z całej Polski - zarówno zachodniej jak i północnej czy wschodniej) i Żylinę. Nieco więcej zachodu wymaga przejazd przez Zwardoń (przez granicę przejeżdża tylko jeden pociąg poranny i trzy popołudniowe).

Wyszukiwarkę połączeń kolejowych i autobusowych na terenie Słowacji znajdziecie TUTAJ. Wyszukiwane są również połączenia kolejowe na terenie Polski, ale te zawsze warto potwierdzić na polskich stronach, czyli na przykład TUTAJ.

Bilety kolejowe najlepiej kupić elektronicznie - w tym celu warto pobrać aplikację Kolei Słowackich (ZSSK) która nazywa się "Ideme vlakom" (ale jak wpiszecie w Sklepie Google ZSSK to znajdziecie) i jest przy okazji bardzo wygodna. Oczywiście "cestovny listok" można też kupić tradycyjnie przez stronę internetową - TUTAJ.

Na koniec jeszcze wskazówka dla zmotoryzowanych odnośnie parkingów - wygodne miejsce znajduje się na pewno przy węźle szlaków w Dolnej Rewuczy (żółty szlak na Zwoleń) i w Górnej Rewuczy (żółty szlak na Chyżki i Rybowską Przełęcz). Nie wiem czy istnieje możliwość aby zaparkować przy kościele w Średniej Rewuczy (szlak żółty na Przełęcz Płoskiej), jeśli ktoś może to potwierdzić, to uzupełnię.

NOCLEGI

Limba - niewielka całoroczna utulnia na zboczach Rakitowa, prowadzona jest przez trzech chatarów - Vojto, Juraja i Mariana. Posiada w sumie 15 miejsc na materacach na poddaszu, plus ok. 10 na glebie. Popularna zwłaszcza w weekendy, warto o tym pamiętać przygotowując ekwipunek. Możliwość zamówienia ciepłego posiłku (obiadokolacji i śniadania), który codziennie jest przygotowany.

Nocleg formalnie jest darmowy, zaleca się 5 euro opłaty za osobę. STRONA INTERNETOWA

Chata pod Boryszowem - całoroczne schronisko na południowym zboczu Boryszowa, nieco większe niż Limba (20 miejsc noclegowych + gleba). Mimo dogodnego położenia (przy największym węźle szlaków w Wielkiej Fatrze) miejsce dosyć spokojne. Brak strony internetowej - nr telefonu: +421 905 729 959 (zaleca się kontakt smsowy)

Oprócz tego w Wielkiej Fatrze funkcjonują jeszcze dwa hotele górskie - Smrekowica i Królewska Studnia, znajdują się jednak poza przebiegiem opisywanej trasy. Pisałem o nich TUTAJ i TUTAJ.

KOMENTARZE

3 comments:

  1. Niezwykłe i piękne góry, szczególnie właśnie jesienią.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po oglądaniu takiej galerii zdjęć znikają wszelkie wątpliwości czy pojechać w Wielką Fatrę. Dzięki też za inteligentny tekst (z tym różnie bywa na blogach).

    OdpowiedzUsuń

Back
to top