Biberkopf, ty draniu! Najtrudniejsza przygoda w Alpach Algawskich?

Łańcuch górski: Alpy (Alpy Wschodnie)

Sektor: Północne Alpy Wapienne

Pasmo górskie: Alpy Algawskie

Podgrupa: Allgäuer Hauptkamm

Biberkopf, szczyt zamykający listę dziesięciu najwyższych szczytów Alp Algawskich, a przy okazji najbardziej na południe wysunięty szczyt Niemiec, to prawdziwy dominator w okolicznym krajobrazie. Cieszy się przy tym opinią doskonałego punktu widokowego.

Wejście na Biberkopf możliwe jest na dwa sposoby: szlakiem wiodącym z osady Lechleiten leżącej po tyrolskiej stronie, bądź spod schroniska Rappenseehütte znajdującego się po stronie bawarskiej. W niniejszej relacji połączymy obie te opcje.

Trudności - znaczne. Technicznie łatwiejsze jest podejście od strony północnej, chociaż odcinek końcowy  na wierzchołek (skalny komin) jest wspólne dla obu. Przy podejściu od strony południowej, z Lechleiten, spacer "koniem skalnym" w towarzystwie ekspozycji.

Niniejszy post jest kontynuacją zapisu wycieczki, która rozpoczęła się wizytą o wschodzie słońca na Fiderescharte. Wydarzenia z pierwszej części dnia opisałem TUTAJ.

🚩Lechleiten (1589 m n.p.m.) 12:00

Do Lechleiten doczołgaliśmy się z jęzorami wywieszonymi na ustach, licząc że gdzieś wśród zabudowań dorwiemy otwarty bar i w ramach zasłużonej przerwy zasiądziemy na ławeczce z zimnym radlerkiem. Po analizie mapy obiecująco prezentował się zwłaszcza "Holzgauer Haus", który jednak jak się na miejscu okazało, w trakcie naszej wizyty był w remoncie, zatem pocałowaliśmy jedynie kłódkę.

Smutny fakt przyjęliśmy zgodnie w milczeniu, choć w głębi duszy wiedziałem, że rozczarowanie wśród towarzyszy jest bardzo duże. Ale jak tu nie być rozczarowanym, skoro był środek ponad 30-stopniowego upału, a my objuczeni byliśmy wypakowanymi 50-litrowymi plecakami i lał się z nas pot. Cóż było zrobić, pozostało znaleźć fragment cienia i chłodzić się mineralką, której przynajmniej mieliśmy wydawać by się mogło wystarczająco.

Miejscowość Warth leży na północnych zboczach Karhornu (2417 m n.p.m.) zatem de facto już na terytorium Lechquellen Gebirge

No dobrze, ale na co w takim razie te trudy i znoje, czemu w ogóle znaleźliśmy się po austriackiej stronie granicy? Wyjaśniam. Otóż metą dzisiejszego dnia było schronisko Rappensee (Rappenseehütte). Dotrzeć tam można na dwa sposoby. Łatwą trasą (tj. dla średniozaawansowanych) bezpośrednio ze Schrofenpass (bez konieczności schodzenia do Lechleiten) przez Mutzenkopf (1890 m n.p.m.) i trudną przez Biberkopf (2599 m n.p.m.), przy czym trudną oznacza w tym wypadku nie tylko znacznie bardziej wymagającą technicznie, ale także wyraźnie dłuższą. Którą trasę wybraliśmy? No, po tytule relacji już raczej nietrudno zgadnąć 😜 

Kapliczka i mieszkalne zabudowania Lechleiten a w tle Biberkopf

W Lechleiten nie znaleźliśmy jednak odpowiedniej okazji do tego by usiąść, bo jednak trochę głupio komuś na ławce przed domem siadać, dlatego postanowiliśmy wykrzesać z siebie odrobinę sił i podejść wyżej, licząc że znajdzie się jakieś cieniste drzewo. Tym samym minęliśmy ostatnie zabudowania i wkroczyliśmy już na szlak pełną gębą, mając przed sobą bohatera wieczora, który śmiało górował ponad okolicą.

Wtedy, przy tej temperaturze patrząc na niego sami nie wierzyliśmy, że jesteśmy w stanie go zdobyć, ale gdzie miało być chłodniej jak nie na górze?

Jeśli zdecydujecie się zdobywać Biberkopf w ramach jednodniowej wycieczki i w tym celu przyjedziecie do Lechleiten samochodem, pamiętajcie że parking znajduje się na końcu osady (jeśli do Lechleiten dotrzemy autobusem, to podążając na Biberkopf nie ma potrzeby przez niego przechodzić, można sobie skrócić trochę drogę osobną ścieżką, która potem łączy się ze szlakiem idącym z parkingu, gdzie znajduje się szlakowskaz). Parking jest dosyć mały, bo i miejsca wokół mało, o tym warto pamiętać. 

Początek szlaku powyżej wsi to przeprawa przez rozległe łąki...

Na osłodę okazało się, że jeszcze przed osiągnięciem lasu, szlak przechodził przy starej szopie, przed którą, a jakże, postawiono elegancką ławeczkę! Niestety nie była ona ukryta w cieniu, jak marzyliśmy, ale w takich warunkach nie można było być wybrednym. Przysiedliśmy. 

Wraz z tym jak Lechleiten i Warth pozostają coraz dalej i dalej, otwierają się widoki na górną część doliny rzeki Lech, także i tutaj spełniającą rolę granicznej rzeki, dzielącej Lechquellen Gebirge od Alp Lechtalskich

Gdy się już opiliśmy wody, popatrzyliśmy przed siebie nieco bardziej analitycznie. Biberkopf zapowiadał mozolne podejście po stromych zboczach, ale do końca nie mogliśmy rozszyfrować, którędy pójdziemy. Dalszy przebieg ścieżki prezentował się odrobinę tajemniczo...

Ależ rzeźba tego szczytu potrafi zachwycać!

Z zamyślenia wyrywały nas brzęczące owady, przeskakujące z kwiatka na kwiatek. Bosz, ale było pięknie. Gdyby nie to, że było z nieba lał się skwar, to można byłoby w dowolnym miejscu przysiąść i z perspektywy tych ukwieconych łąk po prostu wpatrywać się, to w prawo, to w lewo. Tu podglądać Lechquellengebirge, tam Alpy Lechtalskie. No magia, tak po prostu.

Ponowne spojrzenie na Lechleiten i Warth, co do których z pełnym przekonaniem można powiedzieć, że to w istocie miejscowości leżące w górach. Nie u podnóża gór, to subtelna różnica ;)

A to już skraj Alp Lechtalskich  szczyty stojące u wylotu Krabachtal: Lärchspitze (2393 m n.p.m) i widoczne w tle Schwarzer Kranz (2494 m n.p.m.) oraz wystający ledwie Fleischkopf (2472 m n.p.m.)

I lepiej poświęcić tę chwilę na podziwianie widoków, bo gdy tylko wspaniała łąka na skraju Lechleiten się kończy, a zaczyna upragniony las (las to na krótko, potem na dłużej kosodrzewina), to razem z nim w pakiecie dostajemy stromy fragment podejścia (do zrobienia 200 metrów w pionie), z czego większość pośród blokującej wszelki dopływ powietrza kosówki.

Nieco szersze spojrzenie na północno-zachodnią część Alp Lechtalskich. Teraz dojrzycie także wyniosły szczyt Pimig, wznoszący się bezpośrednio nad Lechtal, a także, nieco dalej, grupę Wetterspitze (2895 m n.p.m.)

No i na zakończenie - z najbliższego otoczenia, tj. po przeciwnej stronie doliny - Höllenspitze (2362 m n.p.m.; z lewej strony), Mittagspitze (2370 m n.p.m.; z prawej strony) i Hohe Rappenspitze (2472 m n.p.m.; w głębi), najwyższy szczyt masywu

Finałem tego etapu podejścia jest niewielki otwarty szałas, położony na wysokości mniej więcej 1900 m n.p.m., do którego natychmiast się dorwaliśmy w celu ochłonięcia po ostatnich kilkudziesięciu minutach stromego, mozolnego podejścia.

Szałasik, prawdziwe wytchnienie po ciężkim podejściu!

Siedzieliśmy zmęczeni, ale zaczynała pomału docierać do nas radość, bo wiedzieliśmy, że najgorsze już za nami, niebawem kosówka zacznie się przerzedzać a my wydostaniemy się na piętro halne. Morale też szybko poprawiały roztaczające się widoki.

Sami przyznajcie, że widoczki spod szałasu całkiem niezłe 😉💣

Po odzyskaniu części sił ruszyliśmy do boju z kolejnym etapem trasy, którym jest podejście żlebem opadającym spod Hundskopfu (2050 m n.p.m.), stanowiącego południowo-zachodnią kulminację w masywie Biberkopfu. Ścieżka jest tu też wytrasowania zygzakami, ale wiedzie wśród traw i kwiatów a nie gęstej kosówki, co oznacza, że w trakcie postoju można zerknąć na widoki. 

W żlebie opadającym spod Hundskopfu

Masyw Rappenspitze i poszczególne jego szczyty teraz widoczne jeszcze lepiej

W górnych partiach żlebu ścieżka gwałtownie zmieniła kierunek i zaczęła nas z niego wyprowadzać. Przed nami pojawiła się też skalna czapa Biberkopfu, która w międzyczasie znacząco się przybliżyła, choć nadal wzbudzała niezwykły podziw...

Przy wyjściu ze żlebu w pełnej krasie wyłonił się Biberkopf...

Nim definitywnie opuściliśmy żleb zrobiłem jeszcze jedno zdjęcie masywu Rappenspitze, który wraz z kolejnymi zdobytymi metrami zdążył zmienić swoje oblicze. Ten widok na kolejne minuty miał nam umknąć, choć jeszcze później powróci.

Wraz z wyjściem ze żlebu na chwilę żegnamy Alpy Lechtalskie i "Góry Źródeł Lechu", tj. Lechquellen Gebirge.

Wkrótce przed nami ukazała się w pełnej krasie niewielka kotlinka wraz z wznoszącą się ponad nią piramidą Biberkopfu. Na początku zmianę krajobrazu przyjąłem pozytywnie, jednak szybko okazało się, że w przeciwieństwie do żlebu tu było bezwietrznie i znów dosyć ciepło. Wiele wskazywało na to, że odczuwalna temperatura spadnie wyraźnie dopiero po osiągnięciu grani - a do niej pozostawał wciąż kawałek.

Jeszcze dwa zbliżenia na pięknie urzeźbione południowe ściany Biberkopfu

Chwilę później wdrapaliśmy się za morenę i wylądowaliśmy na całkiem sporym krasowym płaskowyżu rozlokowanym na wysokości 2060-2080 m n.p.m. Po raz pierwszy w trakcie wspinaczki na Biberkopf naszym oczom ukazał się Grosser Widderstein, rozszerzyły się także widoki na Lechquellen Gebirge.

Na pokrywającej wspomniany płaskowyż hali Hundskopf-Alpe znajduje się rozdroże (brak słupków i tablic) ze szlakiem oznaczonym numerem 50, który trawersuje południowe ściany Biberkopfu i przez pasterską chatę Mauerleshütte schodzi do Lechtal. Mając czas i chęci można rozważyć powrót nim do Lechleiten w przypadku konieczności powrotu do tego samego punktu.

🚩Hundskopf Alpe (2019 m n.p.m.) 15:20

Na płaskowyżu u podnóża Biberkopfu z widokiem na Karhorn w Lechquellen Gebirge i Grosser Widderstein, którego w dalszej części relacji będzie znacznie więcej

Czuliśmy się teraz w gazie, dlatego po pamiątkowych zdjęciach ruszyliśmy dalej, czując już grań na wyciągnięcie ręki. Lecz tu dała się po raz pierwszy specyfika Biberkopfu - jego ramię opadające w stronę Hundskopfu wydaje się zbliżać bardzo szybko, jednak żeby w istocie osiągnąć ostrze grani trzeba wdrapać się znacznie wyżej - aż na wysokość 2300 m n.p.m. I owe wdrapywanie wydawało się przedłużać w nieskończoność...

Po krótkiej przerwie od wspinaczki czas na dalszy ciąg zdobywania metrów...

Póki co, pozostajemy wśród halnych klimatów, poruszając się kilkadziesiąt metrów poniżej otwartej grani. Osiągniemy ją w rejonie charakterystycznego szyjkowatego (i jednocześnie trawiastego) fragmentu grzbietu

Na pocieszenie należy jednak przyznać, że od momentu wyjścia z dna płaskowyżu nieustannie towarzyszyły nam widoki, które można było określić różnymi pozytywnymi komplementami, w tym także mianem osobliwych, bo choć panoramy były już bardzo szerokie, to wciąż dominowały w nich krajobrazy sąsiednich pasm górskich a nie Alp Algawskich. Nie jest to wyjątkowa specyfika, ale rzadka wśród miejscowych szczytów.

Widoki nietypowe, bo póki co wokół nas mało Alp Algawskich. Jeden z wyjątków stanowi Hundskopf, którego zbocza pokonywaliśmy jeszcze przed paroma kwadransami

Lechquellengebirge na zbliżeniu: na pierwszym planie Karhorn, przysłaniający szczyt o nazwie Möhnenfluh. Na lewo od nich z widocznym polem śnieżnym Rote Wand, drugi najwyższy szczyt tego pasma górskiego, z kolei na prawo wyróżnia się Braunarlspitze (ostatni plan, kształt piramidy)

Wracając do Alp Algawskich: nieco wyżej, znad ostrza grani wyłania się także Widderstein wraz z Geisshornem...

Żeby doczekać się na większą porcję widoków Alp Algawskich trzeba uzbroić się w cierpliwość i... dotrzeć na grzbiet. Nas kosztowało to naprawdę dużo wysiłku, a co najlepsze, dopiero teraz miały się zacząć realne trudności, niemniej zgodnie uznaliśmy, że nim się na nie porwiemy, najpierw potrzeba nam chwili na złapanie oddechu w tym przepięknym otoczeniu...

Perspektywa szczytu z grani uległa drobnej zmianie lecz przebieg trasy pozostaje dobrze widoczny. Wierzchołek po prawej stronie będziemy trawersować, następnie widoczną granią podejdziemy pod jedną z widocznych rys opadających spod właściwego szczytu, którą wydostaniemy się na wierzchołek. Ukośną rynną zaś pójdziemy później w stronę Rappenseehütte

Grań na wysokości ponad 2300 m n.p.m. potrafi być wciąż cudownie ukwiecona!

Płaskowyż Koblat wraz z Grosser Widdersteinem w tle

Pozostałe szczyty Allgäuer Hauptkamm a na ostatnim planie także Hofäts i Grosser Wilder w centralnej części pasma górskiego

Grupa Schafalpenkopfów, którą rano trawersowaliśmy w drodze do Mindelheimer Hütte, oraz oświetlona słońcem grupa Gundkopfów

Pod nami Hundskopf Alpe i sam Hundskopf (2050 m n.p.m.)

Ścieżka sprowadziła nas najpierw na południową stronę grani, rozpoczynając wspomniany trawers pierwszej ze skalnych czub, dzięki czemu naszym oczom ukazało się ponownie Lechleiten, a następnie wyprowadziła w pierwszy tego dnia - póki co łatwy - skalny teren. Już tu pojawiły się metalowe liny jednak zupełnie nie czuliśmy uzasadnienia by z nich korzystać.

Trawers pierwszej z czub w grani Biberkopfu

Pierwsze sztuczne ułatwienia na szlaku na Biberkopf - wracamy na grań

Chwilę później, gdy znienacka po skałkach wyszliśmy ponownie na ostrze grani, którą jeszcze chwilę wcześniej podziwialiśmy z trawiastego ramienia, można już było poczuć dreszczyk emocji za sprawą ekspozycji, która od tej pory z drobnymi przerwami będzie nam towarzyszyć niemal pod sam szczyt.

Kamil w szczerbince na grani, za którą wznosi się trawersowana wcześniej skalna czuba

Z otwartej grani na chwilę przeskoczyliśmy ponownie na północną stronę grani, na znajdujący się tam ustronny taras, za którym, po krótkiej wspinaczce ze wsparciem stalowych lin, rozpoczął się najpiękniejszy fragment grani, zwieńczonej czymś w rodzaju konia skalnego.

Ustronny tarasik pod najeżoną granią. Stąd podążamy w stronę szczytu wspinając się pierw z użyciem stalowych lin na widoczne za mną skałki - drogę wytyczają strzałki wyrysowane na skałach

Po krótkiej wspinaczce ponownie lądujemy na ostrzu grani - tym razem fragmencie węższym i bardziej eksponowanym niż ostatnio

Wzruszający podniebny spacer z Walsertaler Berge w tle

Miejscami zeskakujemy z ostrza grani a ekspozycja znacznie maleje...

...by chwilę później ponownie dać o sobie znać, gdy szlak przeprowadza nas przez coś w rodzaju (ubezpieczonego łańcuchem) konia skalnego

Wyjście z konia skalnego

Rozdroże. Szlak w stronę Rappenseehütte odbija tu na północny-wschód, szlak prowadzący na szczyt wchodzi w szeroką rynnę prowadzącą pod sam wierzchołek

Po przejściu ostrzem dosyć wąskiego fragmentu grani grzbiet się znów poszerzył, otwierając przed nami ostatni etap podejścia na Biberkopf, czyli podejście szeroką rynną. Wspinaczka tędy jest łatwa i jestem w stanie wyobrazić sobie, że nawet dosyć przyjemna, jest ona bowiem dobrze wyrzeźbiona, niemniej jednak mając już swoje w nogach, czuliśmy przede wszystkim narastające zmęczenie.

Dolna część rynny skalnej

Przed samym wejściem do rynny skalnej minęliśmy też rozdroże - szlak do Rappenseehütte nie przechodzi bowiem przez główny wierzchołek. Aby bezsensownie nie dokładać sobie roboty, zdecydowaliśmy się pozostawić plecaki w cieniu skał (wydawały się bezpiecznie stać) i na lekko podążyliśmy w kierunku wieńczącego szczyt krzyża.

Rynną w stronę wierzchołka

Końcowe metry były już łatwiejsze - kąt nachylenia stopniowo malał i w końcu ukazał nam się zaskakująco szeroki główny wierzchołek Biberkopfu. Widoki były kapitalne, ale tym razem nie było wielkiej euforii, był przede wszystkim ogromny oddech ulgi...

🚩Biberkopf (2599 m n.p.m.) - 17:30

Allgäuer Hauptkamm w pełnej okazałości. Na tym zdjęciu dojrzycie wszystkie pięć szczytów tej podgrupy przekraczających 2600 m n.p.m., a także nie powinniście mieć problemu by dojrzeć także znajdujący się już w Hornbachkette Krottenkopf, najwyższy szczyt Alp Algawskich

Alpy Lechtalskie w pełnej okazałości

Pogranicze Alp Algawskich (widać m.in. Widderstein) i Lechquellen Gebirge. No, widok jak z samolotu!

Jak mogę podsumować widok ze szczytu? Jeśli ktoś szuka doskonałego punktu widokowego, z którego mógłby popodziwiać topografię Alp Algawskich, to takim kandydatem z pewnością nie jest Biberkopf, bo dojrzycie z niego jedynie południową część tych gór. Jeśli jednak szukacie szczytu w Alpach Algawskich, który oferuje po prostu świetne widoki, to zdecydowanie wycieczkę na Biberkopf powinien rozważyć. Taki widok z lotu ptaka oferuje w Alpach Algawskich tylko kilka szczytów😊

Więcej na temat Biberkopfu i opis panoramy szczytowej znajdziecie w dedykowanej zakładce.

Nieodległy Widderstein prezentuje się z Biberkopfa szczególnie imponująco

Chciałem zostać na szczycie dłużej, by móc nacieszyć się tymi wszystkimi widokami, ale czas leciał, a do schroniska pozostawało w linii prostej tyle, ile do tej pory przeszliśmy z Lechleiten. Zatem po raz ostatni obejrzeliśmy się wokół i cofnęliśmy się do rozdroża znajdującego się u wejścia w rynnę pod wierzchołkiem...

Zmiana kierunku marszu. Teraz ruszamy na północny-wschód

Spod rozdroża, do którego wróciliśmy w przeciągu kwadransa, ścieżka podążająca w stronę Rappenseehütte poprowadziła nas pośród skalnych rozpadlin, by następnie wyprowadzić u szczytu piargów opadających spod Biberkopfu do Rappenalptal. To łatwy technicznie, ale cholernie wyczerpujący odcinek - materiał skalny był tam bardzo sypki i przy każdym kroku trzeba było zachować największą ostrożność. Kolana zdecydowanie protestowały!

Zejście po sypkim zboczu

Ale odkładając na bok niepokoje związane z kruchym materiałem, pozwólcie że opowiem znów o widokach! Wraz z wejściem w krainę piargów otworzył nam się bowiem niczym nie zmącony pejzaż Rappenalptal wraz ze szczytami grupy Walsertaler Berge, których zboczami przecież tego dnia rankiem wędrowaliśmy 😁 

Od rana poruszamy się wokół jednej doliny - Rappenalptal

Jakby komuś atrakcji było mało albo po prostu nie zdążył się dobrze napatrzeć będąc na górze, to chwilami otwierają się też genialne widoki na szczyty położone w centralnej i północnej części Allgäuer Hauptkamm, tworzące w zasadzie jego koronę - widać bowiem zarówno lokalną dominantę, tj. Hohes Licht, jak również leżące bardziej w głębi szczyty Algawskiego Triumwiratu. Dla wszystkich, którzy czytają niniejszą relację jako pierwszą z serii Alp Algawskich, dodam, że ów Triumwirat to grupa trzech imponujących szczytów zlokalizowanych w bliskim sąsiedztwie, którą tworzą: Hochfrottspitze, Madelegabel i Trettachspitze.

Widoki na centralną część Głównego Grzbietu, czyli Allgäuer Hauptkamm, pozostają niezmiennie cudowne. Co ciekawe tym razem dominują nie szczyty Algawskiego Triumwiratu a Hohes Licht

Nieco bliżej nas wznosiły się także dwa inne ciekawe szczyty położone bezpośrednio w sąsiedztwie Rappenseehütte, to Hochrappenkopf i Rappenseekopf (nazwy łatwo pomieszać 😜). Celowo mówię "ciekawe", gdyż wysokością nieco ustępują pozostałym, ale widokowo są naprawdę kapitalne!

Nieco rogaty Hochrappenkopf widoczny pośrodku zdjęcia będziemy niebawem trawersować. Przecinającą trawiaste zbocze ścieżkę zresztą widać

Ale póki co jeszcze trawers Biberkopfu i piargi, piargi, piargi...

W trakcie marszu uwagę przykuwają też pięknie wyrzeźbione zachodnie zbocza Kleiner Rappenseekopfu (2276 m n.p.m.)

To ostatni moment by zerknąć na główny wierzchołek Biberkopfa. Doskonale widać przebieg szlaku przecinającego piargi urywające się spod skalnych ścian

Po przejściu przez olbrzymie piarżysko szlak ponownie zawija na grań serpentynami, by przekroczyć ją w rejonie trawiastej bezimiennej przełęczy. Ponownie wróciły widoki na południe, w tym spektakularna panorama piramidy Ellbogner Spitze (2552 m n.p.m.) leżącego po drugiej stronie Hochalptal.

Biberkopf tworzy naprawdę okazały i rozległy masyw. Otaczające go przełęcze dzieli dystans prawie 2,5 kilometra  

Po południowej stronie grzbietu znajduje się dolina Hochalptal (część Lechtal), a za nią wznosi się niemal idealna piramida Ellbogner Spitze (2552 m n.p.m.)

Lasery przecinające masyw Widdersteina

Po powrocie na grzbiet odetchnęliśmy z ulgą, gdyż dalsza trasa wydawała się przebiegać w znacznie przyjaźniejszym terenie. Jedna rzecz jednak nas zaskoczyła - bezimienny wierch leżący między Biberkopfem a położonym dalej na północ Hochrappenkopfem wcale nie okazał się być tak mało zauważalny, jak można byłoby wnioskować po mapie i lekceważącym braku nazwy, i jego trawers minimalnie wykroczył poza nasze przewidywania. Co do bezimienności, mam wrażenie, że czy to w Bawarii, czy Tyrolu gór jest po prostu zbyt wiele i momentami brakuje pomysłów na to jak by je określić - w Tatrach mało wybitna czuba zna dokładnie swoje miejsce w szeregu i jest zapisana w encyklopedii, w Alpach Algawskich nazewnictwo niektórych szczytów, turni i przełęczy pozostaje czasem głęboko ukryte dla dociekliwych a czasem nie ma go w ogóle. Mijany przez nas wierszyk nie był jedyny - w bezpośrednim sąsiedztwie podobna sytuacja dotyczy naprawdę wyraźnego, czytaj wybitnego, szczytu w grani NW stanowiącego fragment masywu Biberkopfa (nazwa Kleiner Biberkopf nigdzie oficjalnie nie występuje, chociaż nawet taka, w teorii pasowałaby).

Hochrappenkopf z południowego-zachodu prezentuje się zdecydowanie najłagodniej, zaskakują stosunkowo łagodne, trawiaste zbocza. Podobnie jak Biberkopf, Hochrappenkopf jest rozbudowany topograficznie - posiada dwa wierzchołki (oba różniące się tylko o metr) i jest zwornikiem dla krótkiego grzbietu opadającego w stronę Rappenalptal, w którym wznosi się widowiskowa turnia Kleiner Hochrappenkopf (2276 m n.p.m.) - ją jeszcze zobaczycie

Zatem nim formalnie dotarliśmy pod Hochrappenkopf, czekał nas dość niespodziewany trawers, po którym nadeszła kolejna przełęcz i dopiero ostatni szczyt na naszej drodze, choć może to za mocno powiedziane, bo tego dnia mieliśmy już wszystkiego na tyle dość, że z wchodzenia na wierzchołek wspólnie zrezygnowaliśmy, co oznaczało minimalizację dodatkowych metrów do podejścia. Żeby wykorzystać pogodną aurę i zachodzące słońce gdzie tylko się dało i gdzie tylko coś było widać, zatrzymywaliśmy się by spojrzeć na tonącą powoli w ciemności Rappenalptal...

Z widocznych na zdjęciu kulminacji tylko ostatnia jest nazwana - to właśnie Biberkopf. Szczycik, który dość niespodziewanie stanął na naszej drodze, to ten na pierwszym planie, dalej nad nim trójkątna kulminacja wznosząca się na 2506 m n.p.m., stanowiąca taki Mały Biberkopf

Przecinając zbocza Hochrappenkopfu szlak dociera maksymalnie na wysokość 2380 m n.p.m., po czym zaczyna schodzić w stronę Hochrappenscharte, która formalnie dzieli dwa dosyć podobne do siebie szczyty - Hochrappenkopf i Rappenseekopf - i jest sama w sobie dosyć mało przyjemna, bo stanowi szerokie krasowe, wyerodowane pustkowie. Chociaż z plusów zdecydowanie należy podkreślić ładny widok na Hohes Licht, drugi najwyższy szczyt Alp Algawskich i jednocześnie najwyższy szczyt podgrupy, po której chodziliśmy.

Lekko pustynny krajobraz Rappenscharte. Po drugiej stronie przełęczy wznosi się Rappenseekopf, zaś ten dobrze oświetlony szczyt po prawej stronie to Hohes Licht

Rappenscharte stanowiła koniec naszej dzisiejszej przygody z granią, a na jej krawędzi doświadczyliśmy jeszcze jednej niespodzianki tego dnia. Zachód słońca nad Rappensee, jakiż to był pamiętny i bajeczny widok!

🚩Rappenscharte (2320 m n.p.m.) - 20:20

Widok z krawędzi przełęczy (znad żlebu) na Rappensee i stojące ponad nim schronisko

Wraz z Rappensee naszym oczom ukazało się też Rappenseehütte, którego sylwetka przyniosła nam sporo ulgi. Dzień dobiegał końca, końca dobiegał też nasz zapas sił, bo to był morderczy dzień, morderczy!

Widok piękny, ale jeszcze trzeba zejść. Stromym żlebem, z ruchomymi kamyczkami

Zakończenie zresztą też dało popalić, bowiem nasze kolana raz jeszcze musiały przyjąć bolesną dawkę zejścia w sypkim terenie. Naprawdę - ten dzień był pod tym względem wyjątkowy, bo nie dość, że kalkulator wyliczył nam 1800-1900 metrów podejść i tyle samo zejść, co w warunkach upalnego letniego dnia potrafi dać w kość, to nadto ze względu na brak kijków trekkingowych wspomagających marsz (wtedy wyłącznie Krystian był w nie wyposażony) i specyfikę gór wapiennych objawiającą się kruchością podłoża, czuliśmy się tym razem po prostu zmasakrowani. 

Zmierzch nad Rappensee. Bohaterami Widderstein i wspominana turnia Kleiner Hochrappenkopf

🚩Rappenseehütte (2089 m n.p.m.) - 21:00

Późnowieczornych wrażeń ze schroniska mieliśmy tego dnia niewiele, przeżyliśmy jedynie drobny zawód związany z faktem, że kuchnia okazała się być już zamknięta i jedyny posiłek jaki nam pozostał, to była szarlotka. Ale nie narzekaliśmy, tego dnia braliśmy co dawali, byle szybciej skoczyć pod prysznic i rzucić się do łóżka. Niebawem miał przecież nastać kolejny dzień.

I pisząc te zdania czuję jak momentalnie wracają te wspomnienia z gwarnego, wręcz przepełnionego schroniska, gdzie w środku panowała typowa dla tej pory biesiada, zajmująca każdy skrawek jadalni, do której nie mogliśmy i, z uwagi na zmęczenie, nawet nie chcieliśmy dołączać. Siedząc na ławce przed schroniskiem, w zapadającym zmroku i przy szybko spadającej temperaturze, przeżuwaliśmy z wolna ciasto, zasypiając na siedząco. I pisząc to teraz, na samo wspomnienie czuję się zmęczony 😂

Także nie przedłużając, żegnam się z Wami, mam nadzieję, że wycieczka na Biberkopf Wam się podobała, kolejne relacje z Alp Algawskich już wkrótce!

KOMENTARZE

0 comments:

Prześlij komentarz

Back
to top