Odkrywamy usta Adriatyku - Boka Kotorska i Lovcen

Po powrocie z trekkingu na Sveti Iliję, spędziliśmy kilka dni w tradycyjnym stylu. To znaczy plaża, woda, plaża, woda 😛Na dłuższą metę takie życie też staje się mdłe i prędzej czy później, nasze dusze przyzwyczajone do stałej aktywności, musiały zapragnąć czegoś nowego 😅 Wydobyłem więc z plecaka przewodnik po Czarnogórze, z samochodu mapę południowej Chorwacji, uwzględniającą fragment Boki i pochyliwszy się nad nią z resztą towarzystwa, odświeżyłem plan wyjazdu do Czarnogóry, nad którym dumałem jeszcze w Polsce.

Przez moment myśleliśmy nad Dubrownikiem, bo bliżej, ale Moś i ja byliśmy, a Alę i Daniela zapewniłem, że będzie im się bardziej podobało w Boce aniżeli w zatłoczonym Dubrowniku. Czekałem na ich decyzję, ale Daniel uniósł ręce w pojednawczym geście, mówiąc wszystko jedno, a Ala w zasadzie zrobiła to samo. Klamka zapadła i oto - Czarnogóro, nadchodzimy!



Czarnogórę uważam za jeden z tych krajów, które w życiu trzeba odwiedzić. Tak samo jak trzeba wybrać się do Włoch by zobaczyć Toskanię, do Hiszpanii po to by zobaczyć arabskie arcydzieła w Andaluzji, czy do Norwegii po to by stanąć nad brzegiem jednego z fiordów, tak do tego malutkiego, liczącego zaledwie nieco ponad 600 tysięcy mieszkańców (czyli mniej niż chociażby liczy sobie Wrocław) kraju trzeba przyjechać by zobaczyć niezwykłą Bokę Kotorską i Kanion Tary, stanowiący najgłębszy kanion w Europie i jeden z najgłębszych na świecie obok Kanionu Colca, czy Wielkiego Kanionu Kolorado. O Tarze i jej kanionie jestem jednak zmuszony opowiedzieć kiedy indziej, z największą przyjemnością zdam Wam natomiast relację z Boki Kotorskiej i jej okolic 😉

Chęć spędzenia wakacji w Czarnogórze, zakiełkowała tak na oko z 10 lat temu, gdy w pewnej księgarni zobaczyłem niewielki przewodniczek po tym kraju. Otworzyłem go w sumie od niechcenia, dostrzegając na niewielkiej kolorowej wklejce kilka zdjęć, z których pierwsze przedstawiało akurat panoramę Boki Kotorskiej i pamiętam doskonale, że zapatrzyłem się w nie na bardzo długo. Kilka stron dalej było jeszcze parę fotek z trzech kanionów: Susicy, Pivy oraz Tary i... ja po prostu wiedziałem, że muszę tam pojechać.

Minęły potem jednak pierwsze wakacje, potem drugie, piąte i tak Czarnogórę oglądałem tylko na obrazkach. Pomysł wyjazdu na Bałkany stawał się nieco bardziej odległy, choć ja nie próżnowałem - bardzo często szperałem w zakamarkach sieci i szukając jeszcze arkuszy jugosławiańskich map, upewniałem się w przekonaniu, że w tym oddalonym o 1,5 tysiąca kilometrów od Polski, kraju, czekają na mnie prawdziwe petardy turystyczne.

Gdy w tym roku dowiedziałem się, że jedziemy do Orebicia, miałem po cichu nadzieję, że może się uda choć na jeden dzień zajrzeć za chorwacką granicę, a kiedy reszta pomysł zaakceptowała, to z radości miałem aż ochotę wszystkim postawić piwo albo całą zgrzewkę 😉


nasza trasa - źródło: viamichelin.pl

W dniu wyjazdu z kempingu wyruszamy dość późno - o godzinie 9, wcześniej zawiadamiając jeszcze Igora, żeby nie pomyślał, że uciekamy nie płacąc za nocleg 😈 Oczywiście problemu żadnego nie było, natomiast gdy nasz gospodarz usłyszał że jedziemy do Czarnogóry, diametralnie zmienił wyraz twarzy i odburknął tylko coś w stylu przecież tam nie ma nic ciekawego. Była to jedna z próbek aktualnych stosunków między narodami bałkańskimi, jaką otrzymaliśmy i dowód na to, że rany historii leczą się wszędzie wyjątkowo długo.



Początek drogi przebiega szybko, bo znamy go już dosyć dobrze - wracamy do nasady półwyspu, do Stonu, gdzie wjeżdżamy na Jadrankę, kierując się na Dubrownik. Te okolice są już w pewnym stopniu nowością, siedzimy więc z głowami przylepionymi do szyb. Radioodtwarzacz gra, z głośników lecą same hity, począwszy od Alphaville, a skończywszy na U2 i jedziemy w nieznane - coś cudownego.

Pierwszy stop robimy kawałek przed Dubrownikiem by sfotografować archipelag Wysp Elafickich.



Bardziej oddalona część archipelagu.



Pit stop na Jadrance.



Kilkanaście minut później przejeżdżamy most wantowy na Rijece Dubrownickiej i przejeżdżamy skrajem najsłynniejszego miasta w Chorwacji - pierwotnie chcieliśmy na chwilę zatrzymać się na fotostopa, ale nie było nigdzie miejsca i miasto fotografuję wprost z Jadranki.



Jedzie się przyjemnie, ale tylko do granicy w Debelim Brjegu, gdzie utykamy na 1,5 h. Wiecie, skutki otwarcia granic w UE miało też swoje złe strony, ale ile razy opuszczam Polskę, czy to jadąc na Słowację w góry, czy nieco dalej, na południe Europy, doceniam założenia układu z Schengen. Cieszmy się, że możemy sobie bez żadnych problemów jeździć niemal wzdłuż i wszerz Europy i wykorzystujmy to, bo nie wiadomo jak długo ta bajka będzie trwać. Postój na granicy w Debelim Brjegu przypomniał wspomnienia bolesnej codzienności, którą sam naprawdę dobrze pamiętam, gdy jeszcze jeździłem na wakacje z rodzicami. Do dziś Cieszyn i czeski Mikulov kojarzą mi się głównie z godzinami spędzonymi na granicach.
No, ale mniejsza z tym 😊 Do Czarnogóry wjeżdżamy w rytmach Lany del Rey, której uroczy głos wypełnia wnętrze samochodu.


Jesteśmy nad słynną Boką Kotorską!


mapa Boki Kotorskiej - źródło: montenegromap.pl


Licząca 87 km kwadratowych powierzchni, przy 27 kilometrach długości i maksymalnie 7 km szerokości, Boka Kotorska, to najpewniej najbardziej znana zatoka morska Adriatyku, której nazwa pochodzi od włoskiego słowa bocca, oznaczającego usta. Wejście do zatoki znajduje się między dwoma półwyspami: należącym do Chorwacji, półwyspem Prevlaka, a półwyspem Lustica, należącym w całości do Czarnogóry. Wcinająca się stopniowo wgłąb lądu, Boka, składa się następnie z Zalewu Hercegnowskiego (Hercegnovski Zaliv), który dalej łączy się przez Cieśninę Kumborską (Kumborski Tjesnac) z pozostałą częścią zatoki, którą tworzą trzy trójkąty. Dolny, jest największy i nosi nazwę Zalewu Tiwackiego (Tivatski Zaliv), a dostęp do pozostałych dwóch (Zalew Risanski i Kotorski) zapewnia najwęższa część całej Boki Kotorskiej, czyli cieśnina Verige (prolaz Verige). Największymi miastami w obrębie Boki są: Herceg-Novi, Kotor i Tivat.

Czasem spotkać można się z tezą jakoby Boka była fiordem Adriatyku. Jest to jednak nieprawda, a samo zagranie jest czysto marketingowe, gdyż w przeciwieństwie do fiordów, Boka nie ma pochodzenia polodowcowego i reprezentuje sobą fragment wybrzeża typu riasowego.


W niczym to jednak jej nie ujmuje, a ja jestem w stanie z ręką na sercu przyznać, że Boka to jeden z najbardziej malowniczych i widowiskowych fragmentów wybrzeża całego basenu Morza Śródziemnego.

George Byron tak opisał Bokę:

W momencie powstawania naszej planety, najpiękniejsze połączenie lądu i morza przypadło wybrzeżu Czarnogóry.



Po fotostopie w miejscowości Strp, przejeżdżamy przez interesujący Risan, który jesteśmy niestety zmuszeni pominąć i wreszcie o 13 docieramy do Perastu, pierwszego celu naszej dzisiejszej podróży.



O ile Risan można olać, to niezatrzymanie się w Peraście jest już grzechem ;> Miejscowość uważana jest bowiem za perełkę Boki, ale w odróżnieniu od bliskiego Kotoru, cechuje ją spokój i małomiasteczkowość. 

PERAST



Pochodzenie nazwy Perastu związane jest z iliryjskim plemieniem Pirastów. Kim natomiast byli sami Ilirowie? Otóż był to lud pochodzenia indoeuropejskiego, zamieszkujący tereny między wschodnim Adriatykiem, a doliną środkowego Dunaju. Ilirowie, którzy w szóstym wieku p.n.e. zostali skolonizowani przez Greków, założyli niezależną federację iliryjską (Ilirię), która rozciągała się wzdłuż całego wschodniego wybrzeża Morza Adriatyckiego, aż na wysokość Epiru (jedna z krain dzisiejszej Grecji).

Perast swój rozwój zawdzięcza funkcjonującej tu przez kilkaset lat stoczni. Gdy Bokę przejmowali w 1420 roku, Wenecjanie, tworząc na tych terenach tzw. Albanię Wenecką, było to niewielkie miasteczko utrzymujące się z rybołóstwa i handlu statkami. W 1482 roku, gdy część Boki Kotorskiej zajęli Turcy, miasteczko stało się punktem granicznym, co przyczyniło się do dalszego rozwoju jego znaczenia.

Wenecjanie wybudowali wtedy system umocnień na zboczach otaczających Perast, gór, skąd doskonale widoczne było wejście do zatoki poprzez cieśninę Verige i wzmocnili rolę Perastu jako ośrodka przemysłu stoczniowego. W 1624 roku, miasto najechali jednak piraci z Ulcinja, plądrując je doszczętnie i biorąc do niewoli jego mieszkańców.

Po tym wydarzeniu Perast się podniósł i wzniesione przez Wenecjan budowle z końca XVII i XVIII wieku możemy podziwiać dziś spacerując jego uliczkami.




Najcenniejszym zabytkiem miasta i symbolem dawnego Perastu, stanowiącego tętniący życiem ośrodek handlowy i przemysłowy, jest wspaniała 55-metrowa kampanila, czyli nic innego jak dzwonnica we włoskim stylu, która tym się różni od zwyczajnej dzwonnicy, że nie przylega bezpośrednio do świątyni. Żeby to dokładniej zobrazować, przypomnijcie sobie Plac Cudów (Piazza dei Miracoli) w Pizie i Krzywą Wieżę - to najsłynniejsza kampanila na świecie.



Obok tutejszej kampanili znajduje się kościół św. Mikołaja, obecnie główna świątynia miasteczka. Jeśli się przyjrzycie poniższemu zdjęciu, to bez problemu powinniście zauważyć pewną dysproporcję między kościołem, a wieżą - sama świątynia sprawia dość skromne wrażenie i niczym szczególnym się nie wyróżnia - dlaczego?

W połowie XVII wieku, gdy Perast odbudowywał swoją pozycję po pirackim napadzie, zdecydowano się postawić nową, renesansową budowlę. Prace rozpoczęto od dzwonnicy i jak to często bywa, po pewnym czasie zorientowano się, że braknie złota i budowa skończyła się na samej kampanili.



Nabrzeże w Peraście, widok na Zalew Kotorski i w oddali masyw Lovcenu.



Pamiątkowe foto na nabrzeżu w Peraście z widoczną w tle wysepką Gospa od Škrpjela, stanowiącą jedną z symboli miasteczka.


Wyspa Gospa od Škrpjela jest wyjątkowa już choćby dlatego że jest jedyną sztuczną wyspą na całym Adriatyku. Ale to nie dlatego każdego dnia przypływają ze stałego lądu na nią liczne łódki z turystami 😉

Wyjaśnienie kryje się za nazwą wysepki. Gospa od Škrpjela. Dosłownie tłumacząc na język polski, oznacza to Matka Boża ze Skały. Otóż jak powiada legenda, 22 lipca 1452 roku, podczas połowu, grupka rybaków natrafiła w okolicach dzisiejszej wysepki, na leżący na wystającej z dna morza, skale, obraz Matki Boskiej. Rybacy ów obraz przetransportowali łódką do miasteczka w celu umieszczenia go w tamtejszym kościele św. Mikołaja, ale w tajemniczych okolicznościach obraz powrócił na skałę. Po tym wydarzeniu mieszkańcy jeszcze dwukrotnie powtarzali proceder, chcąc umieścić go w bezpiecznym miejscu na stałym lądzie, ale efekt końcowy za każdym razem był taki sam. To stało się pretekstem do zbudowania świątyni w miejscu znalezienia tajemniczego obrazu, ale aby do tego doszło Peraścianie musieli usypać niewielką wyspę.


Dzisiejsza świątynia na wysepce powstała w 1630 roku i zastąpiła starszy, niewielki kościółek z XV wieku. Jej wnętrze jest bogato zdobione i widać, że stanowi ona popularny cel pielgrzymkowy - do dziś mieszkańcy w dniu 22 lipca, przepływają na wyspę, łódkami wypełnionymi po brzeg kamieniami, by wrzucić je do morza.



Z Perastem i istniejącą tu dawniej akademią morską, związana jest jeszcze jedna ciekawostka - wyobraźcie sobie że car Piotr Wielki wysyłał tu swoich bojarów by mogli się dokształcać, a jednym z nich był nawet brat przyszłej carycy Katarzyny. No, a jeżeli carska Rosja wysyłała tu swoich ludzi, to znaczy że tutejsza akademia musiała być naprawdę prestiżowa 😛


Selfik w Peraście na pamiątkę 😜




Z Perastu jedziemy wzdłuż Zalewu Kotorskiego przez Dobrotę do najbardziej znanego ośrodka miejskiego w rejonie Boki - 25-tysięcznego Kotoru.

KOTOR



Historia miasta jest bardzo burzliwa, a początki osadnictwa na tym obszarze są do dziś nie do końca wyjaśnione - czytaj: różne źródła różnie podają. Najczęściej przyjmuje się, że miasto zostało założone przez Greków (choć najprawdopodobniej przed nimi pojawili się tam Ilirowie) ponad 2 tysiące lat temu pod nazwą Dekatera, pochodzącą od greckiego słowa Katareo, oznaczającego gorący, rozgrzany. Podczas panowania Rzymian, którzy tereny Boki Kotorskiej, należącej wtedy do Ilirii, podbili w wyniku dwóch wojen iliryjskich w 229, a następnie w 219 roku p.n.e., miasto nosiło nazwo Acruvium i leżało na terenie rzymskiej prowincji, zwanej Illyricum. Jak wiadomo, dominacja Rzymu trwała do spektakularnej klęski w 476 roku n.e. i na początku średniowiecza Kotor trafił na przeszło siedem stuleci w ręce Bizancjum, przyjmując nową nazwę Dekaderon. W 1185 roku, Stefan Nemanicz na skutek gorących perturbacji  na Bałkanach, zbuntował się przeciwko zwierzchnictwu Bizancjum i podbił we współpracy z węgierskim królem Belą III, między innymi Kotor, włączając je na kolejne 200 lat do Królestwa Serbii. Po upadku państwa Nemaniczów, nastąpiły dwa epizody z udziałem Kotoru - normalnie bym o nich nie pisał, ale to taka anegdotka ;] Jaka? Już wyjaśniam - od 1371 roku, panowanie nad tymi terenami sprawował Ludwik I Wielki, czyli nikt inny jak nasz Ludwik Węgierski - i mało tego, Kotor przyłączył do Węgier dokładnie wtedy, gdy panował zarówno na tronie węgierskim jak i polskim. Coś tam więc wspólnego, odrobinkę, odrobineczkę, mamy 😛

Drugi z epizodów (związek z Węgrami trwał tylko 13 lat), nastąpił pod koniec XIV wieku, kiedy to Kotor stał się stolicą Republiki Kotorskiej, która jednak w wyniku zagrożenia ze strony Turków, trafiła w 1420 roku w ręce Wenecjan. Te czasy na kartach historii zapisały się na wskroś dobrze - miasto (zwane wtedy Cattaro) nigdy nie zostało zdobyte przez Osmanów, a w architekturze do dziś zachowało się sporo pamiątek z czasów weneckich. Można rzec, złoty okres, gdyby nie liczne trzęsienia ziemi, które je wtedy nawiedzały.

Po upadku Republiki Weneckiej w 1797 roku, miasto przejęli Habsburgowie, rozpoczynając kolejny rozdział burzliwej historii. Na przestrzeni zaledwie kilku lat, stacjonowały tu wojska francuskie, potem rosyjskie, znów francuskie. Po Kongresie Paryskim w 1815 roku Kotor przypadł Cesarstwu Austriackiemu, a następnie Austrio-Węgrom, które aż do początku I wojny światowej, miały tu swoją bazę marynarki wojennej.

Czasy powojenne, Jugosławia i te sprawy są jako tako myślę wszystkim znane, więc nie będę ich przytaczał, niemniej jednak patrząc na historię Kotoru - trzeba przyznać, że działo się tam naprawdę wiele...



W Kotorze jak to w typowym mieście na Bałkanach - przywitał nas ryk klaksonów, głośne krzyki kierowców i widok poobijanych samochodów, często zaparkowanych w najdziwniejszych pozach - przyjeżdżając do Czarnogóry, uświadomiłem sobie, że jednak sąsiednia Chorwacja to już jednak inny świat, inny klimat. Tam społeczeństwo nieco się zmieniło i wprawdzie wciąż Chorwaci to typowi południowcy, jednak brakuje już im tego orientalnego charakteru, tej nutki szaleństwa, która powoduje że przemierzając Bałkany otwieramy oczy ze zdumienia, bacznie przyglądając się codziennemu zachowaniu miejscowych.

Parking znajdujemy nieopodal murów miejskich - oczywiście płatny, ale to chyba najlepsze miejsce do pozostawienia samochodu. Gdy tylko zbliżamy się do centrum, wybałuszamy oczy, widząc Titanica dzisiejszych czasów, sprawiającego wrażenie jakby najechał na miasto.



Ów titanikiem, okazała się Queen Victoria, należąca do słynnej firmy Cunard Line, będącej efektem połączenia dwóch znanych brytyjskich operatorów - Cunard i White Star Line. Ta ostatnia, była właścicielem najsłynniejszego transantlantyka w historii...

MS Queen Victoria może pomieścić 2014 pasażerów i 900 członków załogi. Na 12 pokładach pasażerskich przygotowano 1007 kabin, oczywiście o różnych stopniach wyposażenia 😉

Tak z ciekawostek wynotowałem sobie jeszcze, że maksymalna prędkość wynosi niecałe 24 węzły czyli 44 km/h, a koszt wakacyjnej, tygodniowej wycieczki po Morzu Śródziemnym oscyluje w okolicach tysiąca funtów na osobę w przypadku kabiny z balkonem.



Mniejsza jednak z tym, schodzimy z nieba, a raczej z pokładu, na ziemię, aby trochę poszaleć po mieście 😜 Zaczynamy od bardzo oryginalnej ławeczki ustawionej przed główną bramą miasta 😛



Stare Miasto w Kotorze jest gwarne i pełne turystów z najdalszych zakamarków naszego globu, niemniej jednak wciąż nie jest to jednak Dubrownik i poza kilkoma głównymi placami, da się pospacerować w jako takiej ciszy.



Błądzenie po wąskich uliczkach Kotoru jest bardzo przyjemne i na zdeptanie większej części starówki, zajrzenie na mury miejskie oraz do katedry, potrzebne są mniej więcej dwie godziny. My naturalnie nie mogliśmy tyle spacerować, z uwagi na kolejne atrakcje i konieczność zdążenia na zachód słońca 😀 więc aby poczuć atmosferę miasta, zdecydowaliśmy się zjeść tam posiłek. Tu taka informacja, o której piszę jeszcze na końcu całego posta - Kotor jest (a przynajmniej był 😛) nieporównywalnie tańszy niż Orebić, zwłaszcza jeśli przyjmiemy, że jest znaczącym ośrodkiem turystycznym w przeciwieństwie do niewielkiej mieścinki leżącej na krańcu Peljesaca.



Jeden z malowniczych placyków w mieście.



Zaułki Kotoru i lokalny handel.




Trudno nie wspomnieć oczywiście o najbardziej wyróżniającej się w krajobrazie miasta budowli...

Wybudowana w 1166 roku kotorska katedra pw. św. Tryfona, patrona miasta, w 2016 roku obchodzi 850-lecie swojego istnienia. To trzynawowa bazylika o równie zawiłej historii co historia samego Kotoru, która wielokrotnie była przebudowywana i kilkakrotnie niszczona na skutek trzęsień ziemi. Mieliśmy wejść do środka, ale mieliśmy już ograniczoną ilość euro i stwierdziliśmy że innym razem.


DROGA R1 KOTOR-CETINJE


Jednak największą atrakcją Kotoru jest dla nas nie stare miasto, ale zaczynająca się na jego obrzeżach, droga, łącząca miasto z dawną stolicą kraju, Cetinje. Jest to jedna z najbardziej malowniczych i zarazem najtrudniejszych dróg w całej Europie, przy której nawet rumuńska Szosa Transfogaraska, to prawdziwa autostrada - obie wprawdzie przyprawiają o zawrót głowy od samego wpatrywania się w mapę, ale to właśnie szosa leżąca w Czarnogórze na zdecydowanej większości trasy jest na tyle wąska, że oprócz jazdy na krawędzi przepaści, często wzbogaconej o prowizoryczne zabezpieczenia, mamy do czynienia z szerokością drogi pozwalającą na swobodny przejazd tylko jednego samochodu. W związku z tym, pamiętajcie o emocjonujących mijankach jakie mogą się zdarzyć i licznych manewrach jakie każdy kierowca musi tam wykonać 😛 Niemniej jednak, całość stanowi fenomenalną atrakcję i spieszcie się, ponieważ Czarnogórcy przebudowują miejscami drogę - ma być szersza, bezpieczniejsza, ale i co za tym idzie - nie tak malownicza jak teraz.

Wskazówka techniczna -> aby dotrzeć w miejsce, w którym rozpoczyna się droga. należy obok stacji Vuk Petrol, skręcić w drogę R22 (łączącą Kotor z obrzeżami Tivatu), a następnie kilka kilometrów za miastem, we wsi Trojica znajduje się krzyżówka, przy której rozpoczyna się już opisywana szosa.

Tu: Lotnisko Tivat i Zalew Tiwacki.



Górna część Boki i jej otoczenie, w dole Kotor i Dobrota.



Atrakcje na opisywanej szosie 😛 PS Po powrocie z Czarnogóry przyda się Waszemu wehikułowi prysznic - gwarantuję Wam, że od tamtejszych wapieni, szyby i karoseria pokryje się drobnym pyłem 😆

Jedna z mijanek na trasie...



Jak w wariografie... 😱




A za oknem...



Najlepszym miejscem na podziwianie Boki Kotorskiej jest tak zwany Bar Panorama, przy czym, nie jest to żaden bar, a przyczepa z lokalną rakiją i winami 😁 Jednakowoż, to co możemy stamtąd zobaczyć, to jest naprawdę sztos.




Widok aż po Chorwację 😀



Ta strona mi się otworzyła jako pierwsza, gdy oglądałem przewodnik po raz pierwszy 8 lat temu 😀






Powyżej baru panorama, droga oddala nieco się od przepaści i Kotoru już nie widać...




Finisz samochodowej wspinaczki znajduje się na przełęcz Krstac (926 m.n.p.m.) położonej w paśmie Lovcenu. W okolicy znajdują się dwie restauracje - jedna, zwana Nevjasta Jadranu, znajduje się nieco poniżej siodła, ale posiada tarasowy widok na Bokę Kotorską, druga natomiast, została otwarta nieco wyżej, na skraju wsi zwanej Njeguši. Na przełęczy zaczyna się również droga prowadząca na Jezerski Vrh zahaczająca o kolejne, fenomenalne miejsce widokowe - ponoć najlepsze do podziwiania Boki - my o tym nie wiedzieliśmy i pojechaliśmy na około przez Cetinje 😒 Ale nie jest to też powód do narzekań, gdyż widokowo kolejna część drogi (z przełęczy do Cetinje) nie jest wiele gorsza, mało tego, momentami jęczeliśmy z zachwytu w samochodzie, doprowadzając do szału Mosia, który prowadził 😀



Do Cetinje dojeżdżamy o 18 i lecimy na krótkie zwiedzanie miasta, które aż do 1918 roku było stolicą Czarnogóry. 

Jak się okazało, byliśmy za późno, bo to co w Cetynii (taka jest polska nazwa miasta) jest interesujące, było już pozamykane. I żałuję, bo zwłaszcza słynny Monaster Cetyński mnie wielce interesował.



Zakamarki starej części miasta...



W zasadzie wszystko co ciekawe w Cetynii, zgromadzone jest w promieniu kilkuset metrów od głównego placu miasta - Dvorskiego Trgu. Znajdziemy tam między innymi wspominany monaster jak i Bilardówkę, czyli rezydencję rodu Niegoszów - ostatniej dynastii władającej Czarnogórą.



Rezydencja króla Mikołaja I - również z dynastii Niegoszów.



Otoczenie głównego placu miasta - Dvorskiego Trgu...


Dvorski Trg jest atrakcyjnym miejscem do wypicia kawki czy zjedzenia czegoś dobrego - przed wyjazdem w dalszą drogę, decydujemy się jeszcze wypić coś - ja zamawiam prawdziwe, bałkańskie frappe😎

ZACHÓD SŁOŃCA NA JEZERSKIM VRHU 
(GÓRY LOVCEN)


Tak jak już kilkakrotnie wspominałem, Cetynię od Kotoru oddziela wysokie pasmo Lovcenu, którego najwyższy szczyt, wznosi się na wysokość niespełna 1750 m.n.p.m. Góry te charakteryzują się bardzo specyficznymi warunkami atmosferycznymi i przez to są nieco bardziej bliższe nam, niż na przykład Biokovo, o którym Wam mówiłem przy okazji wędrówki na Sveti Iliję. Nie ma tam wyłącznie makii śródziemnomorskiej, natomiast są drzewa liściaste, poprzeplatane z drzewami iglastymi, które tworzą krajobraz nieco nietypowy dla tych szerokości geograficznych. Gdy do tego dodamy bogatą siatkę szlaków pieszych, można uznać Lovcen za atrakcyjny cel kilkudniowego wypoczynku.

mapa pogląda PN Lovcen - źródło: adriatravel.me


Aby dostać się na Jezerski Vrh, musimy wrócić się kawałek drogą, którą przyjechaliśmy z Kotoru i odbić na wieś Ivanova Korita. Droga asfaltowa wiedzie pod sam szczyt, gdzie znajduje się parking (bezpłatny).

Jeśli natomiast chodzi o widoki jakie dostajemy w zamian - są one nieziemskie. Naprawdę jeśli chodzi o ich rozległość, o obszar jaki możemy zobaczyć, to nie sposób się dziwić królom czarnogórskim, że to Góry Lovcen uważa się za jedną z kolebek czarnogórskiej państwowości - po prostu władcy mieli cały swój kraj w zasięgu wzroku. Nawet przy naszej, kiepskiej widoczności, widok ze szczytu robił takie wrażenie, że spokojnie mógłby rywalizować z Triglavem w Alpach Julijskich. Oprócz najdalszych zakątków Czarnogóry, czyli pasm Durmitoru i Komovi, widać fragmenty Chorwacji, Bośni i Hercegowiny, Albanii, a nawet Macedonii. Całość tego widoku potrafi działać narkotyzująco.

Tu - Prokletije widoczne z Jezerskiego Vrhu i widoczna nieco bliżej Podgorica - obecna stolica państwa.



Mauzoleum Niegoszów na szczycie.



Mieliśmy przeogromnego farta, bo na szczycie pojawiliśmy się niemal w momencie, gdy słońce chowało się już za pobliski masyw Štirovnika, najwyższego w całym paśmie Lovcenu (1748 m.n.p.m.).



Mosiu wygląda Albanii...



Góry, góry, po horyzont góry...



Mieliśmy sporo szczęścia, bo parę minut po naszym przyjeździe, znajdujące się tu mauzoleum Niegoszów, zostało zamknięte i ochroniarz zmuszony był nas stamtąd wygonić. Udało się go jednak namówić, by strzelił nam taką fotkę😉


Ochroniarz pokrzykiwał żebyśmy się pospieszyli, a ja szybko nastawiwszy wszystko trzeba wcisnąłem Mosiowi do ręki aparat z prośbą by ten szybko zrobił jeszcze jedną pamiątkową fotkę. I mimo presji czasu wszystko wyszło jak należy! 😊 Dzięks Mosiu 😎



Ostatnie promienie słońca...



I zmierzch nad Jeziorem Szkoderskim - największym jeziorem Bałkanów. To kolejna z perełek Czarnogóry 😉 Gdy do tego dodamy jeszcze leżące nieco dalej pasma górskie - Durmitor, Komovi, Biogradska Gora czy graniczne Prokletije i rozciągające się na ich obrzeżach wspaniałe kaniony - przede wszystkim Tary, ale też Susicy, Pivy i Moraczy, serce rwie się by pojechać tam znów 😋



W oddali Rumija (1593 m.n.p.m.). Za nią rozciąga się już pogranicze czarnogórsko-albańskie.



Z Jezerskiego Vrhu wracamy już do Orebicia - ale nie bezpośrednio. Na obrzeżach Cetynii stajemy widząc domową rakiję. Moś chciał kupić dla rodziców i dla brata, ale ponieważ my nie mogliśmy pić, to degustacja przypadła Ali 😃😃

Zresztą jak się kilka dni później okazało że z dwóch flaszek, do Polski przyjechała tylko jedna, bo druga zniknęła jeszcze przed naszym wyjazdem z Chorwacji 😎

Kierując się już w kierunku domu, jedziemy po drodze przez Budwę (która dziś rozrosła się do stopnia Saint-Tropez) i w okolicy dziesiątej wieczorem utykamy na ponad dwie godziny na granicy czarnogórsko-chorwackiej. To był koszmar tak wielki, że skończyły nam się pomysły na wiązanki - naprawdę zaciskaliśmy z wściekłości usta.

Do Orebicia przyjechaliśmy przed trzecią w nocy ledwo żywi i kolejnego dnia spaliśmy do popołudnia. I choć cała wycieczka kosztowała nas sporo sił, to była bardzo udana. A Czarnogórę bardzo polecam - jest śliczna.

WARTO ZAPAMIĘTAĆ



- Czarnogóra nie jest w Unii Europejskiej, pomimo że środkiem płatniczym jest euro. Warto o tym pamiętać i nie korzystać na przykład z internetu poza strefami wi-fi. Mnie ten błąd dużo $ kosztował 😀

- Ponieważ wyjeżdżamy poza UE, pamiętajcie o zabraniu paszportów. Trzeba mieć również zieloną kartę.

- Czarnogóra (a przynajmniej Boka Kotorska) jest tańsza niż Chorwacja. W Peraście pełne danie - kalmary z grilla z frytkami kosztowały 8-9 euro, czyli około 40 złotych, natomiast w Orebiciu to samo danie kosztowało 80-100 kun, czyli 45-55 zł. Podobnie wygląda sprawa z benzyną - jej cena w Czarnogórze jest niższa niż w Chorwacji i podobna do tej w Polsce.

W miejscowości Kamenari, leżącej nad Cieśniną Verige, funkcjonuje prom, który pozwala skrócić wyraźnie drogę z Herceg-Novi do Tivatu i dalej w kierunku Budwy. Jeśli zależy więc nam na szybkim przejechaniu przez Bokę i ominięciu Perastu i Kotoru, warto o tym pomyśleć -> cennik

- Wjazd na teren PN Lovcen jest płatny i stosowną opłatę w wysokości 2 euro pobiera strażnik przy wjeździe na teren parku.

PRZYDATNE STRONY


KOMENTARZE

8 comments:

  1. Ale zdjęcia!!! Zbieram szczękę z podłogi :D

    OdpowiedzUsuń
  2. O mamo. Przy takiej pogodzie jaka teraz jest, to te zdjęcia balsamem dla mych ocząt...

    OdpowiedzUsuń
  3. Wrażeń, jak na jeden dzień, cała masa. Fantastyczne zdjęcia potwierdzają opinię, że Czarnogóra to jedno z najładniejszych państw w Europie. Bardzo ciekawy post, po przeczytaniu już się zastanawiam, kiedy tam pojadę, bo ochoty nabrałem wielkiej :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Czarnogóra zdecydowanie zasługuje na uwagę :) I ten bałkański klimat, który tam panuje czyni to miejsce wyjątkowym. Tylko trzeba się spieszyć, na wybrzeżu, a zwłaszcza w okolicach Budwy, komercja daje o sobie mocno znać.

      Usuń
  4. właśnie siedzę i szukam inspiracji ;-) w sumie już dawno myślałam o Czarnogórze ale bez auta to jakaś masakra się tam dostać ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Berlina można się dostać do Podgoricy ryanairem, więc aż tak źle nie jest ;) Choć mnie na następny raz bardziej interesuje podróż "klasyczna" pociągiem przez Belgrad :))

      Usuń

Back
to top