Ostatni, czwarty dzień trekkingu w Małej Fatrze wyjątkowo nie rozpoczęliśmy wschodem słońca. Tak się akurat złożyło, że poprzedniego dnia, po przybyciu do Chaty pod Groniem, dowiedzieliśmy się, że w cenie noclegu zawarto również śniadanie, którego przecież żal było nie zjeść 😉
Wstaliśmy więc na spokojnie o 7:30, spędzając wreszcie całe 8 godzin pod kołdrą, wyspani i gotowi na nowe wrażenia, których ten dzień miał przynieść sporo. Będąc przygotowanym do drogi, udaliśmy się na śniadanie na ósmą i po dwudziestu minutach spędzonych w jadalni, wyszliśmy ze schroniska na polanę pokrywającą wierzchołek Gronia (sł. Grun - 989 m.n.p.m.). Słońce oświetlało już górne partie Kraviarskego, Zitnego, i południowe zbocza Wielkiego Krywania.
Poranny wymarsz. Z tyłu oczywiście Wielki Rozsutec.
Jak wrażenia z Chaty na Gruni? Bardzo pozytywne. Pomimo, że jest to obiekt do którego już dawno dotarła komercja i gdzie można kupić różnego rodzaju "pamiątki" oraz gdzie znajdują się takie udogodnienia jak terminal płatniczy, to gospodarzom udało się zachować sporo uroku. Jadalnia ma swój klimat, budynek również od zewnątrz się wyróżnia, przypominając mi trochę alpejski styl schronisk. Pokoje są bardzo wygodne jak na warunki górskie i generalnie chętnie tam w niedalekiej przyszłości powrócę - zwłaszcza kusi mnie okres późnowiosenny 😉
Nocleg ze śniadaniem kosztował nas 13 euro - dla mnie cena do zaakceptowania, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, bardzo dobrą dostępność tego miejsca i świetne położenie.
Rzut oka na oświetloną okolicę i można rozpoczynać mozolną wędrówkę 😉
Początek był w miarę spokojny - przecięliśmy ogołocone zbocze, na którym funkcjonuje jeden z wyciągów narciarskich kompleksu Vratna i stopniowo zaczęliśmy zdobywać pierwsze metry. Wiele osób uważa żółty szlak za jeden z najbardziej stromych w Małej Fatrze - suche fakty wskazują, że na długości 1,6 km pokonujemy 490 metrów różnicy wysokości, co pozwala stwierdzić że średnie nachylenie na tym odcinku wynosi nieco ponad 30% czyli równowartość ok. 17 stopni. Oczywiście nie jest to do końca miarodajne, ponieważ mierzony odcinek jest nieregularny, tak jak już wspomniałem, wiedzie zwłaszcza początkowo w łagodniejszym terenie. Co ciekawe, ze zmierzonych odcinków udało mi się otrzymać dość nietypowego "lidera'". Nie zgadniecie, ale największe średnie nachylenie ma odcinek między Przysłopem pod Suchym a szczytem Suchego, gdzie na długości 800 metrów podchodzimy 255 metrów, co przekłada się na wynik 32%. Odcinki Stohove Sedlo - Stoh oraz Sedlo Medziholie - Wielki Rozsutec mają odpowiednio po 29,5 i 28%.
Ale zostawmy już na boku wyliczenia 😊 Po pokonaniu pierwszej dawki podejścia, przystanęliśmy na chwilę, aby rozejrzeć się dookoła. Rzuciła mi się w oczy przede wszystkim widoczna znakomicie Wielka Racza (1236 m.n.p.m.).
Wyżej szlak zrobił zakos, prezentując zbocze Południowego Gronia w całej okazałości. Do momentu minięcia górnej stacji wyciągu narciarskiego, było jeszcze przyzwoicie. Dopiero później nadszedł hardkor.
Podejście zaczęło robić się naprawdę strome, nawet w skali "małofatrzańskiej" i dawało nieźle po tyłku albo raczej - po łydkach. Trochę przyszło nam więc pojęczeć, ale jak to miewam w zwyczaju - wolę takie podejścia, gdzie na raz podchodzi się kilkaset metrów, niż rozwleczone odpowiedniki. O jakbym miał wybierać między podejściem z Chaty na Groniu, a podejściem z Krowiarek na Babią, to wolę to pierwsze. Serio 😀
PS Widzicie w oddali Beskid Morawsko-Śląski?
Kosówka jest oznaką końcówki podejścia. Jak już do niej dojdziecie, będzie dobrze 😉
W sumie wspinaczka na szczyt Południowego Gronia (sł. Poludnovy Grun - 1460 m.n.p.m.) zajęła nam 50 minut. Trochę nas ona wymęczyła z rana, ale to co z kolei ujrzeliśmy po ponownym pojawieniu się na grani dosłownie chwytało za gardło 😊 Było pięknie!
Południowa grań Stoha, następnie charakterystyczne wyspy Szypskiej Fatry, wyróżniająca się piramida Wielkiego Chocza i długa grań Niżnych Tatr.
Z racji położenia na mapie i wyraźnemu ustępowaniu sąsiednim szczytom jeśli chodzi o wysokość, widok na rejon Chlebu i Wielkiego Krywania należy uznać za nieco ograniczony i nie tak interesujący jak w przypadku widoku na wschód...
...Bo ten naprawdę robi wrażenie. Południowy Groń to zdecydowanie jedno z najlepszych miejsc do podziwiania majestatycznego Wielkiego Rozsutca.
Po krótkiej przerwie na herbatę, skierowaliśmy się w kierunku Stohovego Sedla.
Przed nami wznosił się teraz Stoh - druga obok Rozsutców najbardziej wyróżniająca się góra Małej Fatry. No trudno jej nie rozpoznać 😉
Ogólnie odcinek między Południowym Groniem, a Stohovym Sedlem uważam za jeden z najbardziej atrakcyjnych w Małej Fatrze. Schodzi się tu bardzo łagodnie, po rzecz jasna odkrytym terenie, co sprzyja kontemplacji rozległych widoków. Naprawdę polecam go z całego serca, idzie się zakochać od pierwszego wejrzenia 😊
Północny Wierzchołek Ścian (1535 m.n.p.m.) i Południowy Groń (1460 m.n.p.m.).
Bardzo relaksacyjnym marszem po 30 minutach dotarliśmy na Stohove Sedlo (1230 m.n.p.m.). To najniżej położona przełęcz na całym odcinku od Suchego po Stoha i zarazem zapowiedź nadchodzącej, drugiej dziś, niezwykle mozolnej wspinaczki.
O tym, że Stoh jest najbardziej perfidną i przy tym męczącą górą Małej Fatry, a oprócz tego dla mnie osobiście górą-symbolem, pisałem co najmniej kilkakrotnie. Jego bryła jest bowiem tak ukształtowana, że dolne części zboczy są bardzo strome (obojętnie czy patrząc od strony północnej, południowej, czy zachodniej), a górne nieco łagodniejsze, co powoduje że w żadnym momencie podchodzenia nie da się stwierdzić jaki dystans dzieli nas od wierzchołka. Zwłaszcza idąc od strony Stohovego Sedla ma się kilkakrotnie poczucie, że to już wierzchołek, że to koniec mozolnej wędrówki, niemniej jednak zawsze okazuje się to być tylko złudą.
Większość turystów szczyt Stoha zdobywa z Międzyłąk (no dobra, tfu, powinienem powiedzieć z Sedla Medziholie 😛), bądź od strony właśnie Stohovego Sedla. Jeśli zastanawiacie, się z której strony zdobyć szczyt - bez wahania polecam tę samą konfigurację, którą my przyjęliśmy. Czyli ze Stohovego Sedla na szczyt i zejście na Medziholie. O to dwa argumenty, które za takowym wyborem przemawiają.
1. Podejście od Stohovego Sedla zwłaszcza w dolnej części jest bardzo strome. Odradzam więc schodzenie tamtędy, bo gwarantuję, że kolana Wam potem będą dawać o sobie znać przez długi czas i Wasza przygoda ze Stohem skończy się negatywnymi wspomnieniami 😉
2. Jak zobaczycie na mapie i co potwierdzą zresztą kolejne zdjęcia, ku północny Stoh wysyła niewielkie ramię, które zwłaszcza w początkowej części opada bardzo łagodnie. Mniej więcej do wysokości 1350-1400 m.n.p.m. schodzi się naprawdę przyjemnie, co umożliwia nam podziwianie Wielkiego Rozsutca i przekreśla konieczność ciągłego wpatrywania się pod nogi. Stroma jest jedynie końcówka, tuż przed samym Sedlem Medziholie. Tu takie ostrzeżenie jeszcze - w lesie, na północnych zboczach Stoha, do późnej wiosny utrzymuje się upierdliwy, zmrożony śnieg. Nawet jeśli w pozostałej części Fatry go nie będzie, możecie być pewni, że podczas np. majówki tam na niego traficie 😛 I wtedy z podejścia na Stoh, robi się to samo co z podejściem na Gubałówkę, nie tak dawno obśmiewanego w sieci. Także suma summarum polecam wtedy schodzić, a raczej zjeżdżać na wiadomej części ciała 😏
Na szczyt można wejść również zielonym szlakiem z Królewian (sł. Kralovany), który jest jednym z najbardziej dzikich szlaków w Małej Fatrze. Należy przy tym do wymagających kondycyjnie i długich, także polecam go piechurom o dobrej kondycji. Nie wybierajcie go również przy niepewnej pogodzie, ponieważ jest pozbawiony wariantów ewakuacyjnych.
Sam wierzchołek Stoha (1608 m.n.p.m.) jest rozległy (choć dużo mu brakuje np. do Ploski w Wielkiej Fatrze 😉), a co za tym idzie widoki skupiają się na tym co bardziej odległe.
Tatry i Góry Choczańskie.
Na Stohu spędziliśmy w sumie może 15 minut, ale to wystarczyło by porywisty wiatr nas dość mocno wyziębił. Lekko zaskoczeni niegościnnością charakterystycznej góry, zaczęliśmy więc schodzić w kierunku Sedla Medziholie.
Przy okazji wraz z zejściem tracimy ponad 400 metrów, które potem trzeba odrobić wspinając się na Wielkiego Rozsutca. To naprawdę sporo i nawet w Tatrach Zachodnich takie wahania wysokości na grani to rzadkość.
To tak jakbyście zeszli z Ciemniaka (2096 m.n.p.m.) na Tomanową Przełęcz (1686 m.n.p.m.) i potem weszli na Tomanowy Wierch Polski (1977 m.n.p.m.) - oczywiście jeśli byłby tam szlak 😁 albo jeszcze lepszy przykład - przeszli z Kamienistej (2121 m.n.p.m.) przez Pyszniańską Przełęcz (1788 m.n.p.m.) na Bystrą (2248 m.n.p.m.).
Także Mała Fatra naprawdę potrafi dać popalić 😉
Ładnie wdzięcząca się Osnica (1363 m.n.p.m.), najbardziej na wschód wysunięty szczyt Małej Fatry 😊
Kraviarske, Zitne, Baraniarky, Sokolie i Boboty. Tam w oddali 😉
Osnica i Tatry.
O ironio! Trzeci raz szedłem tym odcinkiem i znów było tam pełno najbardziej zdradliwego śniegu, do tego stopnia, że zastanawialiśmy się nad wyjęciem raków. Ale koniec końców wykonaliśmy zjazd łączony: częściowo na tyłkach, a częściowo na nogach 😈
Na Medziholiu wylądowaliśmy nieco ubłoceni, ale zadowoleni. Przełęcz jest jednym z najbardziej dogodnych miejsc do leżingu, bo zdecydowana jej większość leży na południowych zboczach Wielkiego Rozsutca, a co za tym idzie, przez większość dnia świeci tam słońce 😊 Jest tam również dużo przestrzeni, widoki są słitaśne, do tego przełęcz stanowi jeden z największych węzłów szlaków turystycznych w Małej Fatrze. Łatwo tu więc dotrzeć i można przyjemnie spędzić czas 😊
Także i my zdecydowaliśmy się na dłuższą przerwę. Było naprawdę wspaniale - wiatr, który wygonił nas ze szczytu Stoha, tym razem dał nam spokój, za to słońce wspaniale przygrzewało, zachęcając do odpłynięcia myślami hen, hen, daleko. Bajka!
Zjedliśmy, nabraliśmy świeżych sił, popatrzyliśmy na mapę i nie mogąc doczekać się nadchodzących atrakcji, ruszyliśmy w kierunku Wielkiego Rozsutca.
Ścieżka pięła się z początku przez niewielkie skupiska drzew, by po zrobieniu zakosu doprowadzić nas do górnej granicy lasu. Minęliśmy pierwszą drabinkę, zapowiadającą kolejne takie "przyjemności" i mozolnie wspinaliśmy się po miejscami osypujących się, drobnych kamyczkach.
Ta część fotorelacji będzie obfitować w foty 😉 Po pierwsze dlatego, że Rozsutec był jedynym istotniejszym szczytem w MF, którego nie miałem okazji zdobyć, a po drugie dlatego że... cóż dużo mówić, pogoda tego dnia była wybitna i migawka była w ruchu niemalże non-stop.
Na wysokości ok. 1400 m.n.p.m. szlak przechodzi w pobliżu fantazyjnych wychodni i rozpadlin skalnych.
W sumie to nie wiadomo co pochłania najwięcej uwagi - czy zróżnicowana rzeźba terenu, czy rozległe widoki.
Kolejna drabinka.
Nie byłem na Siwym Wierchu w Tatrach, ale jestem pewien, że przypominałby mi trochę Rozsutca.
Kosówka z wolna zaczęła ustępować gołym skałom, stąd zaczęło się poszukiwanie fajnych miejscówek na epickie fotki. Wprawdzie wędrówka przez to trwała dłużej, ale nie można było nie wykorzystać takiej pogody! 😊
Mincol, Kubińska Hala, Hrcova Kecka i... smog z Polski 😆
Przyjemnej. lekkiej wspinaczki ciąg dalszy 😏
Jak się przekonaliśmy, różnica między wariantami dojściowymi na szczyt Wielkiego Rozsutca jest taka, że od południa (tzn. od Sedla Medziholie) teren jest nieco trudniejszy, a wejście na szczyt wymaga użycia rąk tu i ówdzie. Droga na szczyt ze strony północnej (tzn. od strony Sedla Medzirozsutce) jest prostsza, pozbawiona trudności terenowych, ale w kilku miejscach naprawdę eksponowana, zwłaszcza w końcowym odcinku. Polecam mimo wszystko wejście od strony Medziholia, w ten sposób aranżując trasę, możemy ją potem przedłużyć jeszcze, zahaczając na deser o Małego Rozsutca 😉
Podejście jest momentami dość strome, ale dla takich widoków warto się trochę pomęczyć 😉
Końcówka podejścia wiodła po niedużych skalnych występach w nieco eksponowanym, ale dobrze ubezpieczonym, terenie.
Po lewej w oddali główny wierzchołek.
Zanim osiągnęliśmy grzbiet, czekało nas jeszcze przejście fragmentem trawersu wzdłuż wschodniego, niższego wierzchołka, które poprzedzało przełączkę w masywie Wielkiego Rozsutca.
Wschodni wierzchołek Wielkiego Rozsutca za Krystianem.
Aby z przełączki, na której łączą się szlaki dojściowe, dotrzeć na główny wierzchołek Rozsutca, trzeba udać się na zachód wąską granią, która charakteryzuje się niewielkim progiem skalnym, stanowiącym wąskie gardło i źródło zatorów. Przynajmniej podczas oblodzeń 😉
Po odczekaniu kilku minut w kolejce udało nam się pokonać newralgiczny odcinek i wspięliśmy się, wpierw na środkowy, a następnie na główny wierzchołek, wznoszący się 1610 m.n.p.m. To był sztos jakiego dawno nie widziałem. Kawał Karpat wokół nas!
Wierzchołek północno-wschodni, a na dalszym planie między innymi Mały Rozsutec, pasmo Orawskiej Magury i Beskidu Żywieckiego ze szczytami Romanki, Pilska i Babiej Góry.
Widok na północ: znów Mały Rozsutec, za nim płaski szczyt Pupova i niewielkie wzniesienia Beskidów Kisuckich w okolicach Jeziora Bystrzyckiego. Na ostatnim planie dojrzycie szczyty Worku Raczańskiego, m.in. Wielką Raczę czy obie Rycerzowe.
Beskidy Kisuckie, Jaworniki i widziane w oddali Beskidy Morawsko-Śląskie, z charakterystyczną Łysą Górą (cz. Lysa Hora - 1324 m.n.p.m.) i Smrkiem (1276 m.n.p.m.) na czele.
Na Wielkim Rozsutcu oprócz tabliczki z nazwą szczytu, znaleźliśmy również pojemnik z pamiątkową księgą wpisów, a także...
...Niewielki krzyż.
Ponieważ ostre słońce przekreślało niejako możliwość wykonania jakichkolwiek przyzwoitych fotek Chlebu, Wielkiego Krywania i pozostałych wierzchołków leżących w centralnej części Małej Fatry, to ich Wam dziś nie pokażę 😩
Mam za to sporo zdjęć Tatr 😉
Osnica, za nią Magura (1260 m.n.p.m.), wzniesienia Szypskiej Fatry i na ostatnim planie Niżne Tatry. Po prawej stronie wyróżnia się wysunięty od głównej grani, Salatyn (1630 m.n.p.m.). Dziumbir (2043 m.n.p.m.) jest widoczny z lewej strony zdjęcia i stanowi jedną z ostatnich wyraźnych kulminacji, ujętych na fotografii.
Stoh, a za nim szczyty Wielkiej Fatry.
I zacienione już Medziholie, na którym godzinę wcześniej odpoczywaliśmy.
Główny wierzchołek Wielkiego Rozsutca widziany ze środkowego...
...Nie mogło również zabraknąć zdradliwego zejścia ze środkowego wierzchołka do siodełka, w którym łączą się szlaki dojściowe z Sedla Medziholie i Sedla Medzirozsutce 😉
Cztery pory roku 😉
I jeszcze raz urzekający widok na południe...
Po wizycie na Wielkim Rozsutcu z ręką na sercu mogę powiedzieć, że z całej małofatrzańskiej ferajny, szczyt ten ujął mnie najbardziej. W sumie to nie byłem tylko na Osnicy i Bobotach w Krywańskiej Małej Fatrze, z pozostałą resztą szczyt ten absolutnie wygrywa. Czym konkretnie? Różnorodnością i mnogością atrakcji jakie dostarcza. Fenomenalne widoki, moim zdaniem najciekawsze w tym paśmie, dość ciężkie szlaki dojściowe, bardzo interesująca rzeźba terenu - nie będziecie się tu nudzić!
Taka ma tylko jeszcze rada - nie wybierajcie Rozsutca nie pierwszą przygodę w Małej Fatrze. Po prostu po jego zdobyciu już nic się Wam w Małej Fatrze tak nie spodoba 😁
Na Rozsutcu siedzielibyśmy dłużej, ale późna pora nakazała ruszać... Z siodełka w masywie Wielkiego Rozsutca przeszliśmy na północną stronę góry, podążając z początku trawersem wierzchołka wschodniego...
Po jego przetrawersowaniu dotarliśmy do kolejnego obniżenia terenu między wschodnim, a północno-wschodnim wierzchołkiem Wielkiego Rozsutca. To eksponowane miejsce na grani, z której urywają się bardzo stromo zbocza w kierunku wschodnim.
Mosiu ukryty na grani i skrajny wierzchołek w koronie Rozsutca.
Z tego miejsca po raz ostatni można spojrzeć w kierunku Stoha i Wielkiej Fatry, tak więc pożegnalnie nasz wzrok skierowaliśmy właśnie tam.
Po drugiej stronie mieliśmy natomiast wgląd w jeden z największych żlebów w całym masywie. Opada on w kierunku oświetlonej jeszcze grupy Południowych Skał.
W obfitującej w śnieg, zimie, wejście na szczyt wymaga sporych umiejętności, doświadczenia w poruszaniu się w eksponowanym terenie i posiadania niezbędnego sprzętu tj. raki i czekan.
Od lewej: Stoh, wierzchołek wschodni, środkowy i zachodni - główny.
Po pokonaniu północno-wschodniego wierzchołka szlakowa ścieżka zaczęła definitywnie zmierzać w dół...
Na Przełęczy Międzyrozsutce (sł. Sedlo Medzirozsutce - 1200 m.n.p.m.) pojawiliśmy się po prawie godzinie schodzenia, co spowodowane było licznymi oblodzeniami. Poza ostatnim widokiem na Tatry, spotkaliśmy tam również trójkę turystów, którzy niosąc przypięte do plecaków śpiwory puchowe, wybierali się najprawdopodobniej na szczyt Wielkiego Rozsutca, aby właśnie tam powitać kolejny, sylwestrowy poranek. Zazdroszczę na maksa, chętnie bym się z nimi zamienił 😊
Gdy opuszczaliśmy Sedlo Medzirozsutce, słońce właśnie chowało się za horyzontem. Na koniec dnia pozostało nam dojście do Stefanowej przez Diery.
Ostatnie spojrzenie na Małego Rozsutca (1343 m.n.p.m.)
Zejście Dierami przy zapadającym zmroku, trudno nazwać dobrą decyzją, mało tego była ona co najmniej głupia. Oczywiście mieliśmy czołówki, ale tak jak się spodziewaliśmy, wąwozy były oblodzone do tego stopnia że każdy krok, który stawialiśmy, musiał być przemyślany. Czy biorąc pod uwagę nasze zmęczenie, bądź co bądź męczącym dniem, można uznać że potraktowaliśmy sprawę zdroworozsądkowo? Zapewne nie i tylko dzięki ogromnemu szczęściu dzień nie skończył się żadną kontuzją.
Choć mieliśmy do autobusu duży zapas czasu, to zalodzone drabinki, zalane i przymarznięte tym samym, łańcuchy, sprawiły że kurczył się on w zatrważającym tempie.
Na Podziar dotarliśmy już w całkowitych ciemnościach majac ledwie 15 minut do autobusu. Jak się możecie domyślać spóźniliśmy się, zresztą schodząc do pogrążonej w ciemnościach Stefanowej, zdawaliśmy sobie z tego doskonale sprawę. I nagle utworzył się ogromny problem.
Nawet nie wychodziło o brak autobusu ze Stefanowej. Poszliśmy piechotą w kierunku Terchowej, szybko złapaliśmy stopa, dzięki któremu trafiliśmy w miarę szybko do głównego ośrodka turystycznego, "miasteczka Janosika". Stamtąd do Żyliny rzecz jasna dało się wydostać środkami komunikacji publicznej także i o tej porze.
Problem leżał gdzie indziej. Najpierw okazało się, że przez spóźnienie na autobus do Żyliny, spóźniliśmy się także i na pociąg do Czeskiego Cieszyna, a potem, co było najbardziej frapujące, że najbliższy pociąg był za... ponad 5 godzin. Mało tego, był to nocny pociąg relacji Humenne (miasto na dalekim wschodzie Słowacji w pobliżu Wyhorlatu) - Cheb (czeskie miasto w pobliżu granicy z Niemcami) , który kosztował raz że drożej, dwa że okazał się być spóźnionym, jak się zresztą spodziewałem.
Ponieważ droższy bilet spowodował zużycie ostatnich naszych euro, to nie bardzo mieliśmy też co ze sobą zrobić. Kiblowaliśmy więc w obskurnej poczekalni żylińskiego dworca, w której panował niemiłosierny upał i... specyficzny zapach bezdomnych, choć w ich przypadku bardziej pasowało określenie zwykłych żuli. Naprawdę uwierzcie mi, że te pięć godzin, które tam spędziliśmy, było prawdziwym praniem mózgu. Zajmująca całą poczekalnię grupa pijaczków, która chlejąc tam najtańsze jabole i inne specyfiki, wyzywała się nawzajem i gorączkowo dyskutowała, wyrzucając przy tym przed siebie różnorakie efekty dźwiękowe i twory słowne, zadbała o to by atrakcji nie brakowało do końca wyjazdu.
Pobyt tam był na tyle ogłupiający, że Moś z Krystianem zaczęli nawet wymyślać poszczególnym członkom dworcowej ekipy różne pseudonimy. I tak znalazło się miejsce dla Antonidasa, Anubaraka i Medivh - dla niewtajemniczonych są to arcymagowie z Warcrafta, popularnej gry komputerowej. Był również Profesor Flitwick, który niczym postać z serii J.K. Rowling, przysypiał przez większą część naszego pobytu tamże i budził się tylko po to by napić się swojego eliksiru, który trzymał w małpce i wyrzucić z siebie kilka tajemniczych sentencji.
Z interesujących doświadczeń socjologicznych można jeszcze wyróżnić rozmowę jednego z "gości" żylińskiej poczekalni, który zagadnął Krystiana, gdzie mieszka. Gdy usłyszał nazwę Wrocławia, ucieszył się i opowiedział historię jak kilkadziesiąt lat temu był w jednym z podwrocławskich lasów na polowaniu z oficerem ZSRR 😅
Gwar zapanował też w chwili gdy w poczekalni pojawiła się grupa Romów, która jak można było stwierdzić po reakcji zgromadzonych, nie była tam przez nich mile widziana.
Odjeżdżający po północy pociąg przyjęliśmy z czystym błogosławieństwem, ale ponieważ przejazd do Czeskiego Cieszyna trwał tylko godzinę, to nie mogliśmy sobie pozwolić na wymarzony sen. W sumie to ucięliśmy sobie może 40-minutową drzemkę, po której zachciało nam się jeszcze bardziej spać.
W Czeskim Cieszynie wylądowaliśmy koło w pół do drugiej. Ponieważ była noc, a najwcześniejszy pociąg (o autobusie nawet nie mówię) w kierunku Katowic odjeżdżał, ze strony polskiej, dopiero po czwartej, to wzbudzając podejrzenia czeskiego strażnika, dłuższą chwilę spędziliśmy na dworcu, tak aby nie tkwić na zimnie. Żeby złożyć też jakąś opłatę za pobyt, wszyscy kupiliśmy też po czekoladzie w automacie 😁 Dopiero gdzieś po trzeciej przeszliśmy na drugą stronę Olzy do polskiego Cieszyna, podziwiając przy okazji miasto. Pusto było strasznie - ale czemu się dziwić, skoro wszyscy tej nocy położyli się wcześniej żeby zbierać siły na sylwestra 😅 Na szczęście, stary EN57 podstawił się na peron cieszyńskiego dworca dość wcześnie i mogliśmy odespać co nieco na bardzo wygodnych, plastikowych fotelach <ironia> 😀
W Katowicach wylądowaliśmy przed siódmą, gdzie wysypaliśmy się na peron wraz z tłumem innych ludzi zmierzających do pracy. Byliśmy tak zmęczeni, że musieliśmy się szczypać nawzajem, żeby nie zasnąć na stojąco i by dojechać do Gliwic, wypiliśmy jeszcze po dwie kawy.
Tradycyjnie więc, podróż z Żyliny obfitowała w przygody 😁 Life is brutal 😆
***
I tym akcentem dobrnęliśmy do końca relacji z końcoworocznego trekkingu po Małej Fatrze.
Nawiązując jeszcze na moment do samych gór - kto nie był, niech jak najszybciej to nadrabia - wszak w tym roku majówka szykuje się długa - a Mała Fatra z pewnością okaże się trafionym pomysłem 😉 Gdyby ktoś był zainteresowany, to pod niżej umieszczonym linkiem może zobaczyć jeszcze specyfikację naszej trasy, z małym zastrzeżeniem, że do Chaty na Groniu nie podchodziliśmy ze Starego Dworu, a Stefanowej, różnica natomiast jest spowodowana tym, że nie chciałem dzielić schematu na dwie części 😉
Tyle ode mnie dziś - do zobaczenia w kolejnych relacjach!
KONIEC
Kusząco wygląda ta Mała Fatra i będę wiercił Darkowi w głowie, żeby się tam w tym roku wybrać :D Mam pytanie techniczne, bo kilka zdjęć zdradza chyba użycie filtra polaryzacyjnego. Trafiłem? Pytam, bo przymierzam się do zakupu :D
OdpowiedzUsuńWierć, wierć :D Warto ;)
UsuńA polar tak, był w użyciu :P
schodziłem kilka lat temu w marcu ze Stoha do Kralovan...piękny dziki szlak i pełny niedźwiedzi :) I daje w kość :)
OdpowiedzUsuńJa też nim kilka lat temu szedłem, tyle że z Kralovan na Stoha ;) I pamiętam jakie to było zmęczenie i emocje :D
UsuńŚwietny opis i piękne zdjęcia. Pogoda tego dnia była wymarzona na taką eskapadę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Cieszę się, że się spodobało :) Oby jak najczęściej trafiać na taką pogodę! :)
UsuńKurcze, Ty trzymasz takie rarytaski wyjazdowe, które ponad rok temu miały miejsce, a dopiero teraz zagrzały miejsce na blogu... :)
OdpowiedzUsuńNiestety - mało czasu na prowadzenie bloga, który pochłania dużo czasu. W zanadrzu chyba czeka z 20 relacji...
Usuń