Przedwiośnie w wersji beskidzkiej, czyli na Lipowską i Rysiankę z Rajczy

W marcu ubiegłego roku, przy okazji weekendowego pobytu w Gliwicach, gdy na sobotę i niedzielę zapowiedziano słoneczną pogodę, postanowiłem zabrać aparat i wyskoczyć na stare śmieci, tzn. w Beskid Żywiecki.


Generalnie muszę się Wam przyznać, że nie lubię jeździć z Gliwic w góry. Może to dziwnie zabrzmi, ale choć dystans spod mojego domu do Brennej, Wisły, Szczyrku nie przekracza 100 kilometrów, to dojazd, o ile nie mamy samochodu pod ręką, zawsze był i jest strasznie męczący. A to dlatego, że chcąc wcześnie rano dostać się w góry, trzeba każdorazowo jeździć przez Katowice, tam się przesiadać, co w rezultacie powoduje, że od momentu opuszczenia mojego mieszkania w Gliwicach do pojawienia się w górach mijają dwie, a najczęściej trzy godziny. 

I tym razem tradycyjnie dostałem się wpierw do Katowic, gdzie po odczekaniu kilkunastu minut na stacji, zająłem pierwsze, lepsze miejsce w załadowanym głównie turystami i rowerzystami, pociągu, który po niespełna dwóch godzinach dowiózł mnie do Żywca. Tam przesiadłem się jeszcze na busa do Rajczy i wreszcie gdy słonko już nieźle przypiekało wylądowałem u celu mej podróży. Wstąpiłem jeszcze do sklepu spożywczego by kupić drożdżówkę, dwa batony i jabłko, które wraz ze schowaną w plecaku, bułką, miały uzupełniać moje stracone na trasie, kalorie i gotowy do drogi wszedłem za żółtym szlakiem w dolinę Nickuliny.


Początek trasy jest mało atrakcyjny. Trzeba się bowiem zmierzyć z kilkukilometrowym marszem po asfalcie. Do plusów należy jednak zaliczyć fakt, że podczas całego spaceru, minie nas zaledwie parę samochodów, bo przysiółek Rajczy - Nickulina - należy do spokojnych zakątków Beskidu Żywieckiego.


Gdy dotarłem w pobliże charakterystycznej kapliczki, odetchnąłem z ulgą. Tak się bowiem składało, że pamiętałem doskonale z mojej poprzedniej wizyty w tym miejscu, że dosłownie parę metrów dalej, szlak opuszcza asfalt, skręcając w prawo na bitą drogę.


Zanim jednak pomaszerowałem po nieco ubłoconej drodze leśnej, zamarłem na dłuższą chwilę w bezruchu, gdyż po prawej stronie drogi dostrzegłem niewielką polanę. Na tej samej polanie mniej więcej 15 lat wcześniej leżały długie bale drewna, na których siedziałem wraz z moją babcią i moją młodszą o 4 lata kuzynką podczas tygodniowego pobytu w Rajczy.

Ta mało atrakcyjna w sumie polana, zgromadzone na niej kłody drewna i walka na śmierć i życie o truskawkowego danonka stały się dla mnie bardzo cennym wspomnieniem, ponieważ chichot losu sprawił że w między czasie Jula - moja młodsza kuzynka zginęła, zostawiając tylko garść łączących nas historii z wczesnego dzieciństwa.

Starajmy się doceniać każdą chwilę, nawet tę z pozoru najbardziej błahą, którą możemy spędzić z bliskimi...


W pamiętnym miejscu chwilę podumałem, po czym z wolna ruszyłem dalej.


Po kilku minutach marszu osiągnąłem charakterystyczne rozstaje - miejsce gdzie łatwo zgubić szlak - właściwą jest droga widoczna na zdjęciu po lewej stronie.


Wróciłem na właściwą ścieżkę i zacząłem podchodzić zboczami Kiczory (785 m.n.p.m.). Za mną w oddali wznosił się Hutowy Groń (663 m.n.p.m.) stanowiący południowe zakończenie masywu Suchej Góry (1040 m.n.p.m.).


Malownicze okolice przysiółka Zagroń.


I widoki na nieśmiało pokazujące się szczyty Worka Raczańskiego.


Minąłem drogowskaz wskazujący dojście do Chaty na Zagroniu i znalazłem się w przysiółku Kręcichwosty, należącego administracyjnie do Ujsołów.


Na skraju rozległej łąki zrobiłem sobie przerwę śniadaniową i przez dwadzieścia minut przyglądałem się pracom rolników na pobliskich polach. Przerwę podsumowałem łykiem kawy i ruszyłem w kierunku Redykalnego Wierchu, tą samą trasą, którą trzy lata wcześniej szedłem z chłopakami podczas naszej pamiętnej wyprawy w Beskid Żywiecki.


Okolice Herduli...


Pojawiło się i Pilsko po raz pierwszy tego dnia. Rzecz jasna przyprószone jeszcze śniegiem ;)


Wolno sobie maszerując, dotarłem w końcu do Zapolanki, gdzie szlak opuścił szuter i zaczął piąć się zboczami Redykalnego Wierchu.


Przy okazji ponownie odwiedziłem jeden z przyjemniejszych punktów widokowych na tej trasie - znajduje się on mniej więcej kilkadziesiąt metrów powyżej zejścia szlaku z szutrowej drogi i pozwala objąć wzrokiem nie tylko Worek Raczański i pasmo Hrubej Buczyny, ale także Małą Fatrę. Niestety, nie trafiłem na widoczność, która by szczyty Fatry pozwalała ujrzeć i musiałem zadowolić się tym co stosunkowo niedaleko - czyli potężną piramidą Muńcuła i łagodniejszymi rysami Rycerzowych.


Zbliżenie na pozostałe szczyty Worka Raczańskiego.


Widok w kierunku Nickuliny. W oddali Zabawa (823 m.n.p.m.).


Popatrzyłem chwilę za siebie i lawirując między kamieniami pokrywającymi ścieżkę żółtego szlaku, zagłębiłem się w świerkowy las. A w zasadzie, to powinienem powiedzieć że w jego resztki, bo w tej części Beskidu Żywieckiego lasy zostały strasznie ogołocone.


Pojawił się i śnieg 😊


Przerzedzone zbocza Redykalnego Wierchu, Boraczego Wierchu i Bacmańskiej Góry.


Wgląd w kierunku doliny Bystrej, w której leży Złatna. Po przeciwnej stronie doliny wznoszą się Hruba Buczyna (1132 m.n.p.m.), Krawców Wierch (1084 m.n.p.m.) i leżąca bezpośrednio nad wsią - Okrągła (947 m.n.p.m.).


Hala Redykalna u stóp Redykalnego Wierchu (1144 m.n.p.m.).


Hala Redykalna, jej otoczenie, przeciwległy, niższy wierzchołek Redykalnego Wierchu (1067 m.n.p.m.) i w oddali szczyty Worka Raczańskiego. Muszę Wam powiedzieć, że przy resztkach śniegu, to ten widok prezentuje się ponuro.


Mijając rozstaje spotkałem pierwszych turystów dzisiejszego dnia. Przywitałem się i ruszyłem na niedaleką Halę Boraczą. Warto się tu co jakiś czas pofatygować, bo to jedno z bardziej urokliwych miejsc na mapie Beskidów.


Gdyby tylko nie ten ogołocony, południowy wierzchołek Redykalnego Wierchu! 😒


Grzbiet graniczny, tj. między innymi Hruba Buczyna i pasmo Oszusa. Zazwyczaj w głębi można dojrzeć Wielkiego Chocza czy Niżne Tatry.


Na lewo od Wielkiej Rycerzowej powinny być za to widoczne charakterystyczne Stoh i Wielki Rozsutec. Co ciekawe, Hala Boracza pozwala też podziwiać szczyty Beskidu Śląsko-Morawskiego, ale one jak się domyślacie tym bardziej przy tej pogodzie były nieobecne.


Na Hali Boraczej zwanej również Halą Motykową.


Gdzieś pod Boraczym Wierchem (1244 m.n.p.m.).
 

Po przetrawersowaniu wierzchołka Boraczego Wierchu szlak żółty wyprowadza na kolejny zespół hal, tym razem położonych między szczytami Boraczego Wierchu i Lipowskiej. Pierwszą z nich jest Hala Gawłowska.


Bezpośrednią sąsiadką Hali Gawłowskiej jest nieco większa Hala Bieguńska. Przejście z jednej na drugą to dosłownie rzut beretem - albo w tamtych warunkach - rzut śnieżką. 


Zachodni kraniec Hali Bieguńskiej.


Do kompletu brakuje tylko Tatr na horyzoncie 😜


Niestety, tym razem wał Pilska musiał mi wystarczyć 😉


Zalesiony wierzchołek Lipowskiej.


Ze wszystkich hal, które mija szlak żółty między Redykalnym Wierchem, a Rysianką, to Halę Bieguńską lubię najbardziej - pomimo że Hala Rysianka oferuje faktycznie rozleglejsze widoki, to panujący tu spokój i osobliwy urok zawsze chwytają mnie za gardło, ilekroć tu bywam.


Tym razem hala też okazała się szczęśliwa, bowiem gdy ją opuszczałem, to Tatry zaczęły się pokazywać 😀


Sąsiadką Hali Bieguńskiej jest Hala Lipowska z charakterystycznym wyciągiem narciarskim


Stąd pozostawał już tylko krótki spacer do znajdującego się nieopodal Schroniska PTTK na Hali Lipowskiej.


Ponieważ jednak przy okazji ostatniej wizyty w tej części Beskidów gościłem na Lipowskiej, to zdecydowałem, że tym razem dla odmiany pora na obiad na Rysiance, do której pozostał mi spacer wygodnym, szerokim płajem. Zanim ujrzałem charakterystyczny bordowo-żółtawy budynek, powitały mnie rozległe widoki na dwa najwyższe masywy Beskidu Żywieckiego: Pilska i Babiej Góry.


Schronisko PTTK na Rysiance w całej okazałości.


Obszedłem budynek dookoła i wszedłem do jadalni, gdzie o dziwo nie było niemal nikogo, poza kilkoma narciarzami którzy popijali grzańca. Zająłem sobie miejsce, zamówiłem pierogi i korzystając z internetu sprawdziłem sobie autobusy z Żabnicy, do której zamierzałem schodzić. Choć pierwotnie mój marsz miał być dłuższy i miał prowadzić przez Słowiankę do Węgierskiej Górki, to zwyczajnie "nie chciało mi się" i zdecydowałem że dziś odpuszczam, by w zamian dłużej sobie posiedzieć w przytulnym budynku schroniska. Po 45 minutach, gdy zjadłem obiad i wypiłem piwo, opuściłem wnętrze i wyszedłem raz jeszcze na halę aby nacieszyć się widokami.


Pilsko i nieco słabiej widoczna Babia Góra tym razem w czarno-bieli.


Mijając licznych narciarzy krzątających się w pobliżu wyciągu narciarskiego w północnej części hali, zacząłem kierować się w kierunku Przełęczy Pawlusiej.


No to jeszcze jedno z hali w B&W 😉


Przełęcz Pawlusia z Halą Pawlusią i widoczną dalej Halą Łyśniowską, Martoszką i Romanką.


Schodząc do Przełęczy Pawlusiej (1168 m.n.p.m.) oddzielającej wspomniany szczyt od majestatycznej Romanki (1366 m.n.p.m.) miałem wrażenie, że jestem świadkiem heroicznej walki zimy z nadchodzącą wiosną. Chłodnawe podmuchy i ogromne zaspy, które tam zastałem, robiły ogromne wrażenie, zresztą popatrzcie tylko sami...



Dolina Sopotni, a za nią między innymi szczyty Palenicy, Pilska czy majaczącej Babiej Góry.


A to już zupełnie inna strona i krajobraz Hali Pawlusiej. W oddali widać szczyty Martoszki i nieco schowanej, Romanki.


Romankę pozostawiłem sobie jednak na inny raz i skierowałem się na szlak zielony do Żabnicy-Skałki. Wczesną wiosną gwarantuje on spotkanie ze śniegiem, bo poprowadzono go stromymi, północnymi zboczami Rysianki - gdyby nie liczne świerczki, które te zbocza porastają, można by mniemać, że miejscami mogłyby schodzić lawiny.


Granica śniegu i postępującej wiosny. W dali Romanka.


Spore ilości białego puchu, z którymi zmagałem się schodząc do Żabnicy, spowodowały wydłużenie przejścia tego odcinka, a w oczy spojrzała mi przez moment perspektywa spóźnienia się na autobus, na który jednak zdążyłem, dzięki czemu dojechałem wpierw do Żywca, a następnie do Katowic i dalej do Gliwic.

Zanim jednak jeszcze opuściłem góry na bitej drodze minąłem robotników leśnych, którzy spytali mnie czy nie boję się samemu chodzić po lesie, bo w ostatnich dniach w tych okolicach widziano niedźwiedzia. Potraktowałem te słowa z niedowierzaniem i parsknąłem śmiechem, ale w domu rzucił mi się na oczy artykuł o niedźwiedziu, który faktycznie miał sobie owego czasu dreptać między Beskidem Śląskim i Żywieckim, a co więcej w owych dniach widziano jego ślady w okolicach Romanki i Rysianki.

I tak sobie myślę dziś, że znając moje szczęście, to aż dziwne że nie trafiłem na miśka 😜 

PS Pod tym linkiem znajdziecie mapę trasy, którą przeszedłem.

Z pozdrowieniami!

KOMENTARZE

2 comments:

  1. W styczniu szedłem dokładnie tę samą trasę. Aż dziwnie się patrzy na niższe partie pozbawione śniegu :)

    I nie narzekaj tak na dojazd! Ja z Wielkopolski muszę o wiele dłużej podróżować w Beskidy, czy to jadę samochodem, czy transportem publicznym.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę muszę ponarzekać, bo właśnie przez fakt że mam tak blisko, tak irytuje mnie organizacja transportu publicznego :P

      Usuń

Back
to top