Tajemnice Doliny Bobru - Borowy Jar, Siedlęcin, Wrzeszczyn i Pilchowice

Łatwa całodzienna trasa piesza pozwalająca zapoznać się z najbardziej malowniczym odcinkiem Doliny Bobru, stanowiąca jedną z najciekawszych propozycji na spacer w okolicach Jeleniej Góry. Jednocześnie może być dobrą alternatywą na wypad dla odpoczywających u stóp Karkonoszy - np. w Szklarskiej Porębie.


Alternatywa dla wycieczek po Karkonoszach, ewentualnie Górach Izerskich?

Przed takim wyzwaniem stanąłem swojego czasu także i ja wraz ze swoimi rodzicami, gdy gościliśmy w tej części Polski. Dzień miał być luźniejszy, między innymi dlatego, że miał nie być tak pogodny jak poprzednie, dlatego rzuciłem pomysł wizyty na Pogórzu Izerskim a konkretnie Doliny Bobru, czy też Przełomu Bobru.

Czy pomysł okazał się być trafiony? Zapraszam do czytania! 😁


Rozstaje u stóp Wzgórza Krzywoustego, zasadniczy początek wędrówki

Punktem startowym w naszym przypadku był dworzec autobusowy mieszczący się na tyłach galerii handlowej Nowy Rynek w Jeleniej Górze. Aby stamtąd dotrzeć do początku przełomu Bobru trzeba pokonać pewien kawałek mało interesującymi opłotkami miasta - ul. Zielną dojść do mostku na Kamiennej, następnie przekroczyć rzekę i obejść położone po drugiej stronie Wzgórze Krzywoustego. Za nim znajduje się spektakularny most kolejowy na linii kolejowej łączącej Jelenią Górę z Lubaniem Śląskim, który można powiedzieć stanowi de facto bramę dla całego przełomu i zapowiedź kolejnych atrakcji.



Most jest imponujący, choć mocno różni się od pierwotnego obiektu, który powstał w latach 60. XX wieku wraz z uruchomieniem linii kolejowej łączącej Wrocław (Breslau) ze Zgorzelcem (Goerlitz) przez Jelenią Górę (Hirschberg) oraz Lubań (Lauban), wyburzonego przez wycofujących się stąd Niemców. Istniejąca przeprawa została otwarta w 1953 roku i zawieszona jest 40 metrów nad lustrem rzeki.

Niewątpliwą ciekawostką jest fakt, że tuż przed zmianą granic most pełnił bardzo ważną rolę. Jeszcze na przełomie 1943/44 roku kursowały tędy 23 pary pociągów osobowych, w tym m.in. pociągi relacji Jelenia Góra - Berlin; Wrocław Świebodzki (Breslau Freiburger Bahnhof) - Berlin; Kłodzko (Glatz Hauptbahnhof - Berlin) oraz Kudowa-Zdrój (Badkudowa-Sack) - Berlin.

Ciekawostka: Pociągi do Berlina zimą 1943/44 odjeżdżały z Jeleniej Góry o 7:14 (przyjazd do Berlina na nieistniejący dziś Dworzec Zgorzelecki na 12:10), 11:04 (przyjazd o 15:29), 15:28 (przyjazd o 20:40), 16:45 (przyjazd o 21:30).
źródło: baza-kolejowa.pl

Przechodząc pod mostem po raz pierwszy tego dnia mogliśmy ujrzeć wody Bobru, który jest głównym bohaterem relacji. Dlatego też z tej okazji bezwzględnie parę podstawowych informacji na temat tego cieku wodnego:

Bóbr (cz. Bobr, niem. Bober) to najdłuższa (272 km) rzeka polskich Sudetów, a jednocześnie także najdłuższy z lewych dopływów Odry. Źródła znajdują się na północny-zachód od Żaclerza na zboczach Żaclerskiego Grzbietu (cz. Zaclersky hrbet) na wysokości ok. 700 m.n.p.m. Po przepłynięciu ok. dwóch kilometrów na terytorium Republiki Czeskiej wody Bobru nieopodal Niedamirowa trafiają do Polski i płyną przez tereny Kotliny Kamiennogórskiej. Koło Sędzisławia rzeka zmienia kierunek i płynie na zachód stanowiąc naturalną granicę między Rudawami Janowickimi a Górami Wałbrzyskimi (pasmo Krąglaka), a następnie także Górami Kaczawskimi. Za Wojanowem rzeka zaczyna przepływać przez kolejny mezoregion - Kotlinę Jeleniogórską, a na zachód od Jeleniej Góry przez Pogórze Izerskie. To właśnie tam zaczyna się malownicza Dolina Bobru, którą określa się odcinek od Jeleniej Góry przez Wleń do Lwówka Śląskiego bądź nawet szerzej - aż do Bolesławca. Powyżej tego ostatniego rzeka zmienia wyraźnie charakter na nizinny płynąc przez Bory Dolnośląskie, Równinę Szprotawską, aż wreszcie na końcowym swoim odcinku tworzy tak zwaną Dolinę Dolnego Bobru stanowiącą fragment morenowych Wzgórz Zielonogórskich. Bóbr do Odry uchodzi kilka kilometrów na zachód od Krosna Odrzańskiego na 516,2 kilometrze jej biegu.


Pierwszy przełomowy odcinek za Jelenią Górą nazywa się Borowym Jarem i zaczyna się zaraz za mostem kolejowym. Rzeka płynie tu nadzwyczaj spokojnie niemal idealnie na wprost, rozcinając na pół pas całkiem stromych wzgórz, ale pokonywanie szlaku poprowadzonego parę metrów ponad korytem, to najprostszy w świecie spacer.


Od południowej strony ponad Borowym Jarem rozpościera się masyw góry Siodło (482 m n.p.m.), na północnych zboczach którego znajdują się niezliczone ostańce skalne. Swoją nazwę, choć obecnie zniekształconą po zmianie granic (niem. Sattler, dosł. Siodlarz) zawdzięcza legendzie, której początki datowane są na okres średniowiecza, kiedy całą górę porastał gęsty las. 
Według legendy w pobliżu góry miał mieszkać wraz ze swoją żoną siodlarz (Sättler), który oprócz wyrobu siodeł zajmował się nielegalnym biciem monet. Były to czasy, kiedy przywilej ten był zarezerwowany wyłącznie dla władców. Proceder został wykryty, siodlarza złapano, a następnie skazano na śmierć przez spalenie na stosie. Wyrok został wykonany. Od tej pory, duch siodlarza ma pokazywać się na górze, niezależnie od pory dnia. Widywany jest w godzinach południowych, późną porą wieczorową, jak i wczesnym porankiem. Najczęściej pojawia się na skałach, których nie brakuje na zboczach góry, gdzie siedząc naprawia siodło, trzymając je w rękach.
Legenda o rymarzu (siodlarzu), źródło: borowyjar.pl



Ten fragment Pogórza Izerskiego, upodobał sobie jeden z burmistrzów Hirschbergu (tj. dzisiejszej Jeleniej Góry), Johann Christop Schönau, prywatnie znawca i jednocześnie miłośnik ogrodnictwa, który wpierw zagospodarował szczyt pobliskiego Cavalierbergu (dzisiejszego Wzgórza Kościuszki), a następnie, inspirując się opisem Helikonu zawartym w jednej z ksiąg przewodnika po Helladzie autorstwa Pausaniasa, stworzył tu "kawałek Grecji", właśnie na wzór greckiego masywu, stanowiącego siedzibę muz. Przebieg inwestycji dokładnie opisuje Johann Daniel Hensen, autor pierwszego przewodnika po Helikonie (wyd. 1796 r.):
Innym miejscem rozrywek pod gołym niebem na łonie nieskażonej, niezmienionej, a jedynie przystosowanej natury, którego pomysłodawcą był również ów wielbiciel przyrody (Johann Christoph Schönau), jest Helikon, wzgórze na północny-zachód od miasta, położone za Hausbergiem, które niegdyś nie miało konkretnej nazwy, a w najlepszym przypadku zwane było Spitalberg albo Spitalwald, albowiem od najstarszych czasów cała ta okolica należała do przytułku pod wezwaniem Bożego Ciała. W roku 1788, gdy dyrektor miejski Schönau ukończył tworzenie Pflanzenberg (Wzgórze Kościuszki) i dokonywał jedynie od czasu do czasu niewielkich poprawek, podczas licznych wędrówek na te wzgórza, gdy podziwiał widoki z nich się rozciągające, wymyślił sobie nowe zajęcie. W 1787 nakazał poprowadzenie niewielkiej dróżki do rosnącego tam świerkowego zagajnika. 9. stycznia 1788 roku wystąpił do magistratu o pozwolenie na obsadzenie na własny koszt pustych, jałowych oraz niezabudowanych miejsc tego wzgórza młodymi drzewami, które to pozwolenie otrzymał 11. stycznia. Gdy tylko pogoda na to pozwoliła rozpoczęto nasadzanie drzew oraz budowę tzw. Siedziby Muz, Zagajnika Muz lub Panteonu, który zwany jest dzisiaj najczęściej Helikonem. Miejsce to następnie ogrodzono oraz – tam, gdzie było to niezbędne – obsadzone roślinnością; w październiku przygotowano miejsce pod amfiteatr. Zbyt szczegółowe i bezsensowne byłoby omawianie tego, czego każdego roku dokonywano; w każdym razie wszystko to działo się powoli, a prace nad pewnymi szczegółami trwają nieustannie. Za niemal wszystko zapłacił i płaci Schönau z własnej kieszeni, realizując przedsięwzięcie według własnych planów.
 Vom Helikon und den Elisaischen Feldern bei Hirschberg, J. D. Hensen, Hirschberg 1796 r.

Muz było, przypomnijmy, dziewięć i dla każdej w jeleniogórskim Helikonie znalazło się miejsce. Była to specjalnie zaaranżowana, dzięki współpracy miasta i lokalnych towarzystw przyrodniczych, przestrzeń, gdzie turysta mógł przyjść, "pobyć" w towarzystwie bogiń i odejść naładowanym pozytywną energią. Wzdłuż ścieżek, które łączyły siedziby muz ustawiano ławki, a w widokowych miejscach stworzono specjalne altany pozwalające podziwiać panoramę Karkonoszy. Centrum tego ogromnego parku stanowił plac - a jakże by inaczej - Plac Apollina - w pobliżu którego dobudowano później klasycystyczny budynek-pomnik na cześć zmarłego kilka lat wcześniej Fryderyka II Wielkiego, a przed wejściem na teren parku umieszczono w łacinie następującą inskrypcję: "O fortunatom nimium fua bona si norint Hirschbergae cives", którą można przetłumaczyć jako: "Szczęście dobrem obywateli Jeleniej Góry".

Widok spod świątyni na Jelenią Górę, źródło: polska-org.pl

Wróćmy jednak jeszcze do samego Apolla. Tak się bowiem składa, że zanim Schönau zrealizował swój plan, lokalny nauczyciel, Daniel Stoppe, jeszcze za czasów gdy okolice JG należały do Austrii Habsburgów, w innej części góry zbudował wraz ze swoimi uczniami tarasy, tworząc coś na kształt starożytnego teatru, co wkrótce, na wzór siedziby Apollina, zostało nazwane Parnasem. I tu znów ciekawostka - idea pochodziła od młodzieży akademickiej i narodziła się podczas jednego ze spotkań ze Stoppem w plenerze, gdzie między dwoma skałami, w otoczeniu kamieni i mchu budowano coś na kształt kominka. Przypadkowo rzucona nazwa przyjęła się i trafiła na mapy - można ją znaleźć m.in. u Matthaeusa Schubartha z 1736 roku.

Działania zainicjowane przez obydwu panów i prowadzone z ogromnym zaangażowaniem mimo zmiany przynależności Kotliny Jeleniogórskiej uczyniły z Siodła prawdziwą atrakcję ówczesnego Hirschbergu, chętnie odwiedzaną przez mieszkańców i przybyszów. 
…przy pięknej pogodzie, w tym górzystym lesie spotkać można tutaj niekiedy trzecią część mieszkańców Jeleniej Góry (Jelenia Góra miała w XVIII wieku ok. 6 tys. mieszkańców - przyp. aut.), którzy w grupach dwóch, trzech, może czterech osób siedzą przy niewielkim ognisku, podsycanym świeżymi szyszkami. Wszędzie widać unoszący się pomiędzy strzelistymi świerkami dym. Od czasu do czasu spotyka się miłych ludzi i dobrych przyjaciół, spacerujących po ścieżkach, z którymi wśród zieleni można wypalić fajkę tytoniu.
Der Parnaß im Sättler, D. Stoppe 1736 r.

Zdaniem autora, przybysze mieli postrzegać górę jak wielką publiczną „kawiarnię”, w której spotykać się mogą wszyscy mieszkańcy miasta - zarówno ci wykształceni jak i niewykształceni - siedząc w cieniu drzew lub spacerując wzdłuż brzegu rzeki. Było to również miejsce na samotne rozmyślania, wsłuchiwanie się w szum przepływającego Bobru oraz w śpiew leśnych ptaków, które "niczym latające flety rozsyłały dźwięki po całym lesie". Wśród gości w 1800 r. był m.in. młody John Quincy Adams, przyszły prezydent USA.

Widok na budynek zbudowany ku czci Fryderyka II Wielkiego. Źródło: borowyjar.pl

Dziś o obecności dawnego ogrodu świadczą pojedyncze artefakty, przez co o istnieniu Helikonu wielu zdążyło zapomnieć. Mnie też nie udało mi się również dowiedzieć jak kształtowały się dokładnie jego losy w XX wieku - wiadomo, że pojawia się on na mapach z 1884 r., a potem z 1900 r., jak również w przewodniku wydanym w 1907 r. czy na planie Jeleniej Góry z 1930 r. Czy początek jego końca zaczął się jeszcze przed II WŚ? A jeśli nie, to w jakim stanie miejscowe obiekty przetrwały wojnę? Czy zniszczeń dokonali Niemcy, Sowieci czy powojenni szmalcownicy?


Sama góra Siodło aktualnie jest też w całości zarośnięta i za wyjątkiem pojedynczych punktów, ciężko o widoki choć w połowie podobnych do tych, którymi zachwycano się w XVIII-wiecznych wydaniach. Z tego powodu dziś znacznie lepszym pomysłem wydaje się wybór szlaku poprowadzonego wzdłuż rzeki, która notabene również znalazła swe odzwierciedlenie - w Grecji, tej prawdziwej, u stóp Helikonu płynie Termeffus - w sudeckim Helikonie Bóbr 😉






Koniec wędrówki przez Borowy Jar obwieścił pojawiający się na horyzoncie budynek, którym było schronisko PTTK "Perła Zachodu", gdzie postanowiliśmy się zatrzymać na kawę. Lokal ten, wywarł na mnie wrażenie bardziej gościńca, czyli odpowiednika alpejskiego gasthofu, niż zwykłego schroniska, choć oczywiście, poza ofertą gastronomiczną oferuje także możliwość noclegu.


Na tarasie wypiliśmy po kawce zerkając z przyjemnością w stronę mostku przerzuconego ponad wodami Jeziora Bobrowickiego. Byliśmy późnym porankiem jedynymi gośćmi i miało to swój niewątpliwy urok.




Jezioro Bobrowickie (zwane także Modrym) jest jednym z trzech jezior zaporowych zlokalizowanych na Bobrze między Jelenią Górą a Wleniem. Zbiornik o długości kilometra spiętrza wybudowana w latach 20. ubiegłego wieku tama elektrowni wodnej Bobrowice wyposażonej w trzy turbiny o mocy 2MW.


Do zapory, jak również i samej "Perły Zachodu", najłatwiej dotrzeć od strony Siedlęcina, który znajduje się jakieś dwa kilometry dalej (w dół rzeki). Szlak tę miejscowość wprawdzie zasadniczo pomija, ale warto pokusić się o drobny "skok w bok" i już Wam tłumaczę dlaczego...

Tajemniczy Dolny Śląsk...

Powodem dla którego warto zboczyć z trasy jest średniowieczna wieża książęca mieszcząca się po prawej stronie Bobru. Budynek jest widoczny z dala i dodatkowo nieźle oznakowany, zatem na pewno bez problemu traficie.



Tu akurat smukła wieżyczka jednego z miejscowych kościołów




Wieża Książęca w Siedlęcinie została wzniesiona z inicjatywy księcia Henryka I jaworskiego w latach 1313-1315 i jest jedną z największych wież tego typu w Europie Środkowej. Zachowały się w niej najstarsze w Polsce drewniane stropy, natomiast w Wielkiej Sali na II piętrze podziwiać można jedyne na świecie średniowieczne malowidła, na których widnieje legenda o sir Lancelocie z Jeziora – jednym z legendarnych rycerzy Okrągłego Stołu.

Za stroną wiezasiedlecin.pl

Malowidła wyróżnia jednak nie tylko sama tematyka - to najstarsze zachowane niesakralne dzieło w Polsce. Całość znajduje się na 33 metrach kwadratowych ścian i dotyczy nie tylko postaci z legend o Królu Arturze, ale także rodzin związanych z wieżą.


No właśnie - wieża książęca - tu należałoby dodać parę słów, które potrafią lepiej zrozumieć z jakiego rodzaju zabytku mówimy - wychodząc od tego, że jest to rodzaj wieży mieszkalnej, które to budowle były swego czasu bardzo popularne na Dolnym Śląsku. W większości bywały jednak wieżami rycerskimi, a decyzja o ich budowie była podyktowana zakazami budowy zamków obronnych jakie wdrażali lokalni książęta w obawie przed wzrostem sił swoich poddanych. Rycerze obchodzili te zakazy właśnie wznosząc wieże mieszkalne, które oficjalnie były siedzibami mieszkalnymi a w praktyce pełniły funkcje obronne. Tego rodzaju obiekty zachowały się do dziś w okolicach Jeleniej Góry czy w Kotlinie Kłodzkiej, jak również, wyglądając poza granice Dolnego Śląska, także w okolicach Chełma, czy Opatowa.

Notabene jest całkiem prawdopodobne, że wieże mieszkalne podziwialiście nie w Polsce a za granicą - są one wizytówkami między innymi Bolonii czy San Gimignano, tak chętnie odwiedzanych przez turystów, również polskich.



W wieży spędziliśmy w sumie ponad 30 minut - po 12:30 przeszliśmy z powrotem przez rzekę i opuściliśmy zabudowania Siedlęcina kierując się w stronę Wrzeszczyna. Po drodze minęliśmy jeszcze punkt z niezłą panoramą całej wsi, w której oprócz odwiedzanej przez nas wieży załapały się także wieże dwóch lokalnych kościołów rzymskokatolickich - pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i św. Mikołaja.



Wychodząc z Siedlęcina szlak początkowo trzymał się w znacznym oddaleniu od rzeki - nad jej brzeg dotarliśmy dość niespodziewanie w bardzo malowniczym miejscu - przy zakolu Bobru, gdzie wody rozlewały się szeroko na prawie 100 metrów. To w istocie jedno z najbardziej pocztówkowych miejsc na trasie całej wycieczki, zresztą sami zobaczcie...


Kawałek dalej zaczynał się kolejny efektowny fragment w Dolinie Bobru, tzw. Wrzeszczyński Przełom, gdzie rzeka ponownie zaczyna przeciskać się między wzgórza. Szlak na tym odcinku podążał wzdłuż południowego brzegu, momentami pozwalając znaleźć się tuż nad samą wodą. Atrakcyjnych miejsc gdzie w samotności można się cieszyć otoczeniem było tam bez liku...





Jedno z moich ulubionych miejsc...


Jezioro Wrzeszczyńskie i jego brzegi wydały mi się największą ostoją spokoju ze wszystkich trzech zbiorników odwiedzanych tego dnia, chociaż do pobliskiego Wrzeszczyna, gdzie znajduje się tama, można też wygodnie dojechać - zarówno samochodem jak i autobusem z Jeleniej Góry (więcej informacji na końcu posta).

Jezioro Wrzeszczyńskie to kapitalne miejsce!


Zapora na Jeziorze Wrzeszczyńskim jest młodsza niż tamy w Pilchowicach i w Siedlęcinie, pełni swoją rolę bowiem od 1927 roku. Moc tutejszej elektrowni to 4,2MW zatem ponad dwukrotnie więcej niż w przypadku elektrowni nad Jeziorem Modrym, choć znajdują się tu tylko dwie turbiny.

Po drugiej stronie zapory znajduje się przystanek autobusowy


Za Wrzeszczynem zaczyna się najbardziej nijaki fragment wędrówki - szlak wiódł drogą po północnym zboczu Buczyny (434 m n.p.m.) w stronę wsi Barcinek i nieopodal zakładów metalurgicznych skręcał w bok, schodząc ponownie w stronę rzeki. Rósł tam jednak gęsty las i przed kolejnymi widokami trzeba było uzbroić się w cierpliwość - obejść wpierw uchodzącą do Bobru Kamienicę, a następnie po minięciu rozstajów wdrapać się (pod warunkiem wyboru niebieskiego szlaku) na wzgórze o nazwie Stanek (350 m n.p.m.).


Na wzgórzu tym możecie znaleźć platformę widokową zwaną Kapitańskim Mostkiem, będącą przyjemnym punktem widokowym na Pogórze Izerskie i Góry Izerskie. Aby do niej dojść trzeba nieco zboczyć ze szlaku (dosłownie kilka minut, wszystko dobrze oznaczone).

Wyjście na Kapitański Mostek

Z platformy płynącego ok. 60 metrów niżej Bobru w zasadzie nie widać (zwłaszcza w lecie gdy na drzewach rosną liście), ale warto się tam wdrapać i tak dla przyjemnego dla oka widoku.

W dole płynie Bóbr. Musicie mi uwierzyć

Troszkę jak w Górach Sokolich

W oddali Karkonosze

Po zejściu na stronę północną ścieżka wydawała się podążać brzegiem Jeziora Pilchowickiego, jednak tak naprawdę miejsc oferujących swobodny widok na taflę jeziora w zasadzie było zero, null - nie liczę bowiem punktów, gdzie przebłyskiwało ono jedynie między gałęziami. Być może coś się ostatnio zmieniło, jakaś wycinka, coś takiego, natomiast tamtego lata widoki można było praktycznie łapać dopiero przy samej zaporze w Pilchowicach.


Bez wątpienia jednak, jeśli mamy taką możliwość czasowo, warto wydłużyć spacer o Jezioro Pilchowickie - choćby właśnie dla samej zapory, która w porównaniu do dwóch pozostałych prezentuje się spektakularnie.

W istocie zapora spiętrzająca wody Jeziora Pilchowickiego jest drugą najwyższą budowlą tego typu w Polsce (62 bądź 69 metrów w zależności od źródeł), a wyprzedza ją jedynie zapora w Solinie. Jakby tego było mało, cieszy się także mianem drugiej najstarszej na ziemiach polskich - bardziej sędziwa jest tylko nieodległa zapora na Jeziorze Leśniańskim, która została oddana do użytku w 1907 roku, tj. pięć lat wcześniej od pilchowickiej.

Widok z korony zapory

Jest jednak coś czym zapora Jeziora Leśniańskiego ani nawet Solińskiego nie może się pochwalić w przeciwieństwie do zapory Jeziora Pilchowickiego: w momencie oddania do użytku, była to najwyższa zapora w całej Europie, a na uroczyste oddanie zapory do użytku przyjechał sam cesarz - Wilhelm II Hohenzollern.

Spacerując po koronie warto spojrzeć (oczywiście zachowując uwagę) w dół i zwrócić uwagę na stojący poniżej budynek elektrowni usytuowany w dość nietypowym miejscu - bezpośrednio pod zaporą. Takie rozwiązanie, na początku XX wieku było rzadkością, ale było możliwe do zastosowania ze względu na schodkowe ułożenie kanału upustowego umieszczonego z boku korony, który wyhamowywał wodę, która w przeciwnym wypadku zmyłaby budynek elektrowni, usytuowany w tak nietypowym miejscu.


Samo jezioro ma 2,4 km kwadratowego, a jego tafla znajduje się na wysokości 287 m n.p.m. Maksymalna głębokość określana jest na 40-47 metrów w zależności od poziomu wody, a całkowita pojemność na 50 mln metrów sześciennych - co jest naprawdę niezłym wynikiem - dla porównania pojemność Jeziora Międzybrodzkiego (3,8 km kwadratowego) określana jest na 27 mln metrów sześciennych, a Jeziora Żywieckiego (10 km kwadratowych) określana na 100 mln metrów sześciennych. Moc sześciu miejscowych turbin wynosi 13,4 MW. 

Szmaragdowa toń Jeziora Pilchowickiego

Jedną z największych tutejszych atrakcji jest most kolejowy przerzucony ponad wodami jednej z zatok zbiornika. Ale o samym moście za chwilkę, aby do niego dotrzeć, to z nad zapory trzeba pokonać wzdłuż drogi 1,5 kilometra, mijając po drodze najpierw "Karczmę nad Zaporą" a następnie przystanek osobowy Pilchowice Zapora, który przed wojną nosił nazwę Bobertal (dosł. Dolina Bobru).



Z samego przystanku do mostu jest już dosłownie parę minut drogi. Podczas naszej wizyty był jeszcze łatwo dostępny, dziś już ogrodzony z obydwu stron...

Most kolejowy nad Jeziorem Pilchowickim - obiekt inżynieryjny zlokalizowany na 10-tym kilometrze linii kolejowej nr 283 Jelenia Góra - Żagań został oddany do użytku w 1906 roku w czasach budowy zapory w Pilchowicach, która miała spiętrzać wody przyszłego Jeziora Pilchowickiego. Budowę odcinka między Siedlęcinem a Wleniem - najtrudniejszego na całej linii, bo wymagającego także przejścia tunelem przed Pilchowicami - zakończono zatem później niż pozostałych fragmentów linii - w 1904 roku z węzła w Zebrzydowej (linia Wrocław - Węgliniec) można było dojechać już pociągiem do Lwówka Śląskiego, a rok później do Żagania. Ruch kolejowy na odcinku z Jeleniej Góry do Wlenia był możliwy dopiero od 1909 roku.

Data rozpoczęcia eksploatacji linii kolejowej zbiega się z czasami budowy zapory na Bobrze i rzeczywiście, otwarcie linii było ściśle powiązane - mówiąc krótko po powodzi w 1897 roku podjęto decyzję o spiętrzaniu wód Bobru, a materiały na budowę przyszłego zbiornika miały być dowożone właśnie koleją.

Sam most został zbudowany według projektu radcy budowlanego z Katowic i stanowił niemalże bliźniaczą konstrukcję (różnice występują głównie w wysokości podpór) do innego mostu zbudowanego dwa lata wcześniej w Racławicach Śląskich. Jest to konstrukcja dwuwspornikowa (obustronne wsporniki o wysokości 17,5 metrów każdy) i długim na 85 metrów przęśle kratownicowym o kształcie paraboli. Waga całego obiektu inżynieryjnego określana jest na 368 ton; różnica wysokości między niweletą toru, a taflą jeziora - 40 metrów. Warto dodać również, że stalowe elementy wytworzono w hucie w Siemianowicach Śląskich.


W 2020 roku o moście od lipca do przełomu sierpnia i września zrobiło się głośno w związku z ujawnionymi planami dotyczącymi jego wysadzenia na potrzeby zdjęć do filmu Mission Impossible 7. Taką informację jako pierwszy podał do wiadomości Piotr Rachwalski, były prezes Kolei Dolnośląskich, za pośrednictwem mediów społecznościowych, co początkowo spotkało się z powszechnym zdziwieniem, (Tom Cruise i most nad Jeziorem Pilchowickim?), jak również ze zwykłym szyderstwem ze strony opinii publicznej. Po kilku tygodniach doniesienia się jednak potwierdziły zarówno ze strony reżysera filmu (Christopher McQuarrie) jak i samej wytwórni Paramount Pictures oraz jej przedstawiciela w Polsce oraz Ministerstwa Kultury.

Mieliśmy pomysł na scenę z wykorzystaniem mostu nad wodą, najlepiej takiego, który można częściowo zniszczyć. Wątpiliśmy, że coś takiego będzie możliwe, ale rozpoczęliśmy zakrojone na szeroką skalę poszukiwania, czy w jakimś kraju nie ma mostu, którego chcą się pozbyć. I pewni kochani ludzie z Polski odezwali się z entuzjazmem. 
Fragment oświadczenia Christophera McQuarriego w artykule "O jeden most za daleko", Tygodnik Przekrój
Ja bym się nie fiksował, że most Pilchowicki to zabytek. Stoi zrujnowany i nie ma wartości. A w czasie filmowania zostanie zniszczona tylko mała jego część. 
Fragment wypowiedzi Pawła Lewandowskiego, wiceministra kultury i dziedzictwa narodowego w wywiadzie dla wp.pl

"Mała jego część" o której mówił Lewandowski, był niczym innym jak górną, stalową częścią mostu. Oryginalną, która przetrwała II Wojnę Światową, co wcale nie jest takie oczywiste. Most miał, wraz z innymi obiektami inżynieryjnymi znajdującymi się na odcinku Jelenia Góra - Wleń, zostać bowiem wysadzony w powietrze w maju 1945 roku przez wycofujących się Niemców - taki rozkaz otrzymała 18. Dywizja Grenadierów Pancernych SS "Horst Wessel". Naziści nie zdążyli jednak go w całości wykonać - zniszczone zostały jedynie wloty do pobliskiego tunelu i mosty na Bobrze we Wleniu, przetrwał pilchowicki most (naruszone zostały jedynie jego podpory, które zdołano w ciągu roku naprawić) i... zapora - ona bowiem również miała zostać wysadzona.
Nie, most nie jest zrujnowany. Ani nie jest tak zużyty aby go likwidować. Pochodzący z 1906 roku most pilchowicki jest wspaniałym obiektem inżynieryjnym i po niewielkich zabiegach naprawczych nadaje się do dalszego użytkowania. [...] Najpierw musimy odpowiedzieć na pytanie, co ma po moście jeździć. Jeśli szynobusy [lekkie pojazdy szynowe - przyp. aut.], to nie trzeba prowadzić prac wzmacniających konstrukcję przęseł, która nie jest zużyta – występują jedynie ubytki powłoki malarskiej i rdzawe naleciałości. Ale to są tylko powierzchniowe uszkodzenia, a nie wżery czy dziury na wylot. Węzły kratownicowych dźwigarów głównych są w bardzo dobrym stanie, elementy pomostu również. Z komory minerskiej w filarze należy wypompować wodę, zaizolować jej ściany i skutecznie zamknąć stalową pokrywą. Całą konstrukcję stalową należy wypiaskować, a potem zabezpieczyć antykorozyjnie powłokami malarskimi.
Dr inż. Józef Rabiega, Katedra Mostów i Kolei Politechniki Wrocławskiej, autor ekspertyzy stanu mostu w Pilchowicach dla firmy Alex Stern [producenta filmu], w wywiadzie dla gazety wyborczej
Niedawno moi koledzy przeprowadzili ekspertyzę, która stanowczo zaprzecza temu, co twierdzą filmowcy: że nasz most jest zardzewiałym złomem. Wręcz przeciwnie, jak na swój wiek zachował się w bardzo przyzwoitym stanie. Pieniądze, które Ministerstwo Kultury chce przeznaczyć na zachętę dla filmu „Mission: Impossible” [5 mln zł – dop. red.], czyli do wyburzenia mostu, w zupełności by wystarczyły na remont. - Co trzeba naprawić? – Tak naprawdę niewiele. Wystarczy uzupełnić stalowe pokrywy komór minerskich – te rozkradli złomiarze – uzupełnić deski na pokładzie i zabezpieczyć całą konstrukcję przed korozją.
Prof. Jan Biliszczuk, Katedra Mostów i Kolei Politechniki Wrocławskiej, projektant wantowego Mostu Rędzińskiego [najwyższego i najdłuższego mostu tego typu w Polsce - przyp. aut.] w wywiadzie dla gazety wyborczej

W związku z perspektywą zniszczenia mostu powstała wkrótce petycja z apelem do ministra Piotra Glińskiego o rezygnację z pomysłu, którą podpisało 15 tys. osób. Do Premiera RP trafił list podpisany przez naukowców z różnych stron Polski i innych krajów Europy, a krótko po tym temat trafił do zagranicznych mediów - o "Aferze Mostowej" pisano m.in. w mediach brytyjskich (International Bussiness Times, Independent, CBR, Daily Mail, The Times), amerykańskich (Wall Street Journal, En24 news, News Lagoon), kanadyjskich (The Canadian), niemieckich (Frankfurter Allgemeine, Suddeutsche Zeitung, Sachsische Zeitung), austriackich (Kronen Zeitung), szwajcarskich (Tages Anzeiger), indyjskich (Daily Hind News, Indie Wire), emirackich (Gulf Today), czy nawet tajskich (beartai).


Wkrótce pojawiła się także krytyka ze strony dolnośląskich Bezpartyjnych Samorządowców, na codzień tworzących koalicję w sejmiku dolnośląskim z Prawem i Sprawiedliwością, aż wreszcie Ministerstwo zaczęło przekonywać, że planów wyburzenia mostu nigdy nie było, głównie za sprawą Generalnej Konserwator Zabytków, która poinformowała że od marca br. trwa mozolny proces wpisywania mostu do rejestru zabytków, a sam resort robi oczywiście wszystko aby chronić zabytki.
Gdyby faktycznie pojawił się pomysł wysadzenia tego mostu, jako Bezpartyjni Samorządowcy mamy propozycję, żeby Amerykanie zrobili to Stanach Zjednoczonych. Wysadzenie mostu Brooklyńskiego albo Golden Gate byłoby dużo bardziej widowiskowe i na pewno zapisałoby się w historii kina. To także są zabytki i to nawet większe. [...] Most w Pilchowicach ma już 115 lat i trzeba o niego dbać z dużą pieczołowitością. To zabytek techniki, takich mostów się już nie buduje, powinien zachować swoją pierwotną formę i spełniać swoją funkcję.
Wypowiedź radnego Patryka Wilda z Bezpartyjnych Samorządowców dla portalu tuWrocław

Koniec końców 18 sierpnia Wojewódzka Konserwator Zabytków przekazała, że most trafił do rejestru (choć decyzja jest na razie nieprawomocna), co, w teorii, oznacza, że nie będzie wolno przeprowadzać żadnych działań bez uzgodnienia z urzędem konserwatorskim.



Cała ta, mówiąc dosadnie, neokolonialna postawa ze strony amerykańskich filmowców i dziesiątki przykładów jej akceptacji wśród wypowiedzi niektórych urzędników, ale i zwykłych obywateli Państwa Polskiego mocno mnie swojego czasu zbulwersowały. Już sama akceptacja, ba, nawet propozycja (sic!), żeby Wielki Brat wysadzał most w zamian oferując, że być może potem w napisach końcowych przewinie się przez pięć sekund napis z nazwą miejsca gdzie wykonano parę zdjęć (choć akcja filmu miała dziać się w... Szwajcarii), powodował, że mi skóra cierpła, ale fakt, że w wielu przypadkach tego rodzaju aprobatę można było dostrzec wśród środowisk, które nie stronią od przywoływania najprzeróżniejszych wydarzeń historycznych wskutek których dziedzictwo materialne tego kraju znacznie ucierpiało, był obrzydliwą hipokryzją. I nie, nie jest dla mnie żadnym argumentem to, że istnieje ryzyko, że most nigdy nie będzie już pełnił swojej pierwotnej roli, że nie przejedzie przez niego żaden pociąg aż w końcu "zardzewieje na amen i kogoś zabije". Most ma swojego zarządcę i to do jego obowiązków należy sprawowanie pieczy i konserwacja obiektu, podobnie jak i rewitalizacja linii na której się znajduje. Jeśli któraś z tych rzeczy szwankuje zdaniem opinii publicznej, to należy w swoim czasie osoby lub podmioty, które są za ów stan rzeczy odpowiedzialne rozliczać, natomiast rzekoma nieudolność czy brak odpowiedzialnego podejścia do kolejowego mienia nie może być wystarczającym argumentem do odbierania sobie tego co jest de facto dobrem wspólnym w dodatku o określonej wartości historycznej. A wydawanie wyroków dotyczących aktualnego stanu mostu na podstawie rdzawych nalotów albo nadgniłych desek w górnej partii - z całym szacunkiem, ale gdyby kierować się stanem wizualnym, to należałoby wyburzyć dziesiątki tysięcy kamienic w całej Polsce, bo wiele z nich prezentuje się mocno nieestetycznie i czeka na lepsze czasy.

Tymczasem należy cieszyć się, że most wciąż stoi i najlepiej zacząć domagać się od Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego by ten porozumiał się z PKP PLK ws. rewitalizacji linii kolejowej z Jeleniej Góry do Lwówka Śląskiego, tak by ona znów służyła mieszkańcom oraz turystom. O tym, że w tej kwestii da się jednak zrobić wiele można było zobaczyć na przykładzie linii do Trzebnicy, Kudowy-Zdroju, Bielawy czy Lubina.


Relikt postindustrialny. Stoi zrujnowany, nieużywany, nikt nie cieszy tym oka. To nie ma wartości ani artystycznej, ani naukowej, ani społecznej.
Fragment wypowiedzi Pawła Lewandowskiego, wiceministra kultury i dziedzictwa narodowego w wywiadzie dla wp.pl

To przed Wami jeszcze na koniec "zrujnowany, niecieszący oka relikt postindustrialny" z oddali:

Więcej zdjęć mostu znajdziecie TUTAJ

Wracając jednak z burzliwej teraźniejszości do tamtego sierpniowego dnia... Wtedy na moście, mimo wakacji, nie było nikogo, co jakiś czas w okolicy pojawiali się jedynie pojedynczy rowerzyści. Zrobiliśmy parę zdjęć, popatrzyliśmy na jezioro i cofnęliśmy się do szosy, która robiła łuk i zaczynała się wspinać na łagodne okoliczne wzgórza.




Spokojnym spacerkiem dotarliśmy do punktu końcowego trasy, czyli przystanku autobusowego w Strzyżowcu (Strzyżowiec n/ż).

Jeśli będziecie dysponować jeszcze czasem, to polecam podejść drogą kilka metrów z przystanku w stronę Jeleniej Góry i popatrzeć na szerokie widoki jakie roztaczają się po drugiej stronie wzgórza - widać stamtąd doskonale Pogórze Izerskie, Góry Izerskie i Karkonosze, zatem przy słonecznej pogodzie naprawdę warto.


Piętnaście minut później siedzieliśmy już w busie i jechaliśmy w stronę Jeleniej Góry. Do naszej ówczesnej bazy wypadowej w Szklarskiej Porębie dotarliśmy godzinę później.

***

Podsumowując - Dolinę Bobru bardzo polecam. Szczerze powiedziawszy, to jestem zdumiony, że cieszy się ona umiarkowaną popularnością - z jednej strony to oczywiście dobrze, bo dzięki temu w samych superlatywach mogłem się w tym poście o niej wypowiadać, z drugiej jednak, coś w tym jest dziwnego, że mimo takiego położenia - z jednej strony sąsiedztwa Jeleniej Góry, z drugiej niezwykle popularnych Karkonoszy, Gór Izerskich czy Gór Sokolich - i naprawdę wielu atrakcji, zachowało się tak odosobnione miejsce.

Cóż mogę rzec - jedźcie tam, późnym latem i na jesieni na pewno będzie pięknie!


Informacje praktyczne

Dojazd

Wyszukiwarka połączeń z/do Strzyżowca - e-podroznik.pl

Rozkład jazdy pociągów - portalpasazera.pl

Rozkład jazdy MZK Jelenia Góra (dojazd autobusem linii 5 do Siedlęcina czy Wrzeszczyna) - mzk.jgora.pl

Gastronomia

Schronisko PTTK "Perła Zachodu" i Karczma przy Zaporze Pilchowickiej to jedyne obiekty, w których można coś zjeść. Drugi z wymienionych nie cieszy się zbyt pochlebną opinią, ale pstrąg którego tam jedliśmy nie był najgorszy.

Warto pamiętać

Jeśli komuś byłoby mało łagodnych pagórkowatych krajobrazów, to może sobie przedłużyć trasę aż do Wlenia. Znad zapory w Pilchowicach trzeba wybrać wtedy zielony szlak, który najpierw przechodzi na zachodni brzeg Bobru, a następnie prowadzi Dzikim Wąwozem do wsi Pokrzywnik, skąd przez Wzgórza Radomickie idzie do centrum Wlenia. Warto jednak wtedy rozważyć nocleg gdzieś po drodze i połączyć lekki trekking ze zwiedzaniem - oprócz Siedlęcina i zapor interesującym miejscem jest pałac w Maciejowcu czy zabytki samego Wlenia - zespół pałacowy, ruiny zamku czy sam średniowieczny układ urbanistyczny.

Noclegi

Siedlęcin (Borowy Jar)

  • Schronisko PTTK "Perła Zachodu"

Siedlęcin

  • AgroViktoria

Pilchowice (Zapora)

  • Tartak w dolinie Bobru

Strzyżowiec

  • Agroturystyka Brzozowe Wzgórze

KOMENTARZE

2 comments:

  1. Piękna propozycja wycieczki. Trasa bardzo widokowa a wieża mieszkalna naprawdę mnie zaciekawiła. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To piękne tereny, jeśli nie byłeś, jedź koniecznie!

      Pozdrawiam :)

      Usuń

Back
to top