Koniec października 2020. Złota polska jesień, niby typowa, ale jednak tak nie do końca, bo upływająca w cieniu trwającej siódmy miesiąc pandemii. Działo się wtedy dużo - w pracy, w telewizji, na ulicy i w mojej głowie, którą postanowiłem oczyścić z nadmiaru wrażeń, choć ledwie miesiąc wcześniej wróciłem z dwutygodniowego urlopu.
Przyjemnie zapowiadający sie weekend zdecydowałem się wykorzystać na eksplorację rejonów w Górach Kamiennych - odwiedzonych przeze mnie w zasadzie tylko raz i to w mało sprzyjających widokowo, mglistych warunkach, choć trzeba zaznaczyć, że akurat spowite chmurami Góry Kamienne potrafią się prezentować nader klimatycznie.
Wyjazd zaczął się jeszcze później niż pierwotnie zakładałem, bowiem ku mojemu zaskoczeniu pociąg, którym zamierzałem jechać, mimo szalejącej pandemii, okazał się być całkowicie wykupiony, łącznie z pierwszą klasą. Nie pozostawało mi nic innego jak zaczekać na kolejny, ostatni dzienny skład IC "Oleńka" łączący Warszawę ze stolicą Dolnego Śląska, którym na miejsce dotarłem po pierwszej w nocy.
Po przyjeździe bez zbędnych ceregieli skierowałem się od razu do hostelu (Vratislavia, polecam na takie okazje, wielokrotnie przetestowany), gdzie wdałem się w skądinąd zabawny dialog z recepcjonistką (pozdrawiam, jeśli to czytasz!), która wypełniając dokumenty z lekkim żalem w głosie stwierdziła, że choć różni nas pięć lat, to wyglądam młodziej od niej. Trochę mnie to zaskoczyło, bo choć rzeczywiście zdarza mi się nawet wyciągać dowód w sklepie, to tym razem miałem na ustach i nosie maseczkę, na głowie czapkę, zatem poza oczyma ciężko było coś dostrzec i na tej podstawie oszacować wiek. A przynajmniej tak mi się wydawało 😂
Wziąłem prysznic i zagrzebałem się w pościeli na całe pięć godzin. Nad ranem miałem czterdzieści minut do odjazdu pociągu i to musiało mi wystarczyć by ogarnąć kwestię porannej toalety, spakowania wszystkich uprzednio wypakowanych rzeczy i dojścia na dworzec. Na szczęście się udało - zdążyłem w dodatku zajść jeszcze do biedronki po colę, czekoladę oraz kabanosy, a następnie do mcdonalda po śniadanie. Tego dnia rano szczęście widocznie uśmiechało się do mnie, bo w obu tych miejscach wszystko poszło sprawnie i zamiast jechać "Kamieńczykiem" udało się złapać wcześniejszą "Szklarkę".
Na miejscu, tj. w Boguszowie-Gorcach znalazłem się o 9:30.
Na szczęście autobus z Mieroszowa w końcu nadjechał - pełen młodzieży, która w ten sobotni wieczór jechała do Wałbrzycha spotkać się ze znajomymi. Oczywiście nie w klubach i pubach, bo te z powodu epidemii były zamknięte, ale na cudzych kwadratach 😉
W Wałbrzychu na Placu Solidarności przesiadłem się do innego pojazdu jadącego w stronę Sobięcina i po krótkiej tym razem podróży, wysiadłem przy Galerii Victoria, gdzie znajduje się Hotel Ibis, w którym zamierzałem nocować. Po check-inie od razu poszedłem pod prysznic, potem zjadłem obiadokolację (tagliatelle z kurczakiem i prawdziwkami oraz klasyczny pilsner urquell) i resztę wieczoru spędziłem w sposób dla mnie dosyć nietypowy (choć jak coś w tych czasach może być nietypowego?): laptop w ręku, a w tle, na ekranie telewizora, po kolei Ojciec Mateusz, Komisarz Alex, jakieś filmidło z Agnieszką Więdłochą, potem jeszcze serial nawiązujący do II WŚ. Wpatrywałem się w ekran, cierpliwie próbując zliczyć miesiące, które minęły od ostatniego razu, gdy wieczór spędzałem w podobny sposób. Takie wieczory kiedy udawało mi się obejrzeć jeden 1,5-godzinny film pamiętałem. Zdarzają się co jakiś czas, może co dwa-trzy miesiące. Ale taki wieczór z kilkoma godzinami przed telewizorem? To chyba bardzo odległe czasy licealne (i wcześniejsze) i pamiętne niedziele, gdy po porannej mszy oglądało się Makłowicza i Familiadę, potem, wprawdzie, jadło się obiad, a po nim ucinało drzemkę, ale przy deserze, popijanym mocną kawą, wracało się do państwowej telewizji, wysłuchując kolejno: Szansy na Sukces, Na dobre i na złe i w końcu Jaka to melodia?, w której pojawiała się wtedy facjata Roberta Janowskiego.
Maraton filmów zakończyłem gdzieś przed pierwszą. Gdy dźwięki z ekranu ucichły, zaśmiałem się cicho pod nosem i udałem się na spotkanie z Morfeuszem.
CDN
"Wyjazd zaczął się jeszcze później niż pierwotnie zakładałem, bowiem ku mojemu zaskoczeniu pociąg, którym zamierzałem jechać, mimo szalejącej pandemii, okazał się być całkowicie wykupiony, łącznie z pierwszą klasą." - To taki standard. Wszystkie ICki w piątki i niedziele są "pełne". Zresztą na część pociągów w tygodniu również miejsc nie da się kupić na ostatnią chwilę, bo wszystkie dostępne są zajęte.
OdpowiedzUsuń