22.01.2017
Z tym wyjazdem, jak sobie dziś o tym pomyślę, to jednak zabawnie wyszło. Pierwotnie planowałem wyjazd około dwa tygodnie wcześniej, gdy Tatry (i w sumie całą Polskę) nawiedzały z dawien dawna niewidziane mrozy, które w Jabłonce sięgnęły -40 stopni Celsjusza. Chciałem wtedy koniecznie jechać w góry - i zresztą wszystko stało na dobrej drodze - sprzęt był, trasa zaplanowana, ekipa zgrana, tylko... samochód już w Krakowie nie chciał odpalić 😅 Skończyło się, zanim na dobre się w ogóle rozpoczęło i wyjazd należało przełożyć. Kolejny weekend odpadł ze względów uczelnianych i dopiero jeszcze następny pozwolił na realizację planów. Tym razem samochód odpalił i wraz z Adamem, z którym byłem rok wcześniej na Ornaku, wyruszyliśmy do Zakopca. Ponieważ wypad odbył się w dniu PŚ w skokach narciarskich na Wielkiej Krokwi, to mieliśmy ściśle ograniczone ramy czasowe, których musieliśmy się trzymać, jeśli nie zamierzaliśmy dnia kończyć korkiem na Zakopiance 😁 Na szczęście wszystko się udało, zgrało i zapraszam Was do relacji!
Z tym wyjazdem, jak sobie dziś o tym pomyślę, to jednak zabawnie wyszło. Pierwotnie planowałem wyjazd około dwa tygodnie wcześniej, gdy Tatry (i w sumie całą Polskę) nawiedzały z dawien dawna niewidziane mrozy, które w Jabłonce sięgnęły -40 stopni Celsjusza. Chciałem wtedy koniecznie jechać w góry - i zresztą wszystko stało na dobrej drodze - sprzęt był, trasa zaplanowana, ekipa zgrana, tylko... samochód już w Krakowie nie chciał odpalić 😅 Skończyło się, zanim na dobre się w ogóle rozpoczęło i wyjazd należało przełożyć. Kolejny weekend odpadł ze względów uczelnianych i dopiero jeszcze następny pozwolił na realizację planów. Tym razem samochód odpalił i wraz z Adamem, z którym byłem rok wcześniej na Ornaku, wyruszyliśmy do Zakopca. Ponieważ wypad odbył się w dniu PŚ w skokach narciarskich na Wielkiej Krokwi, to mieliśmy ściśle ograniczone ramy czasowe, których musieliśmy się trzymać, jeśli nie zamierzaliśmy dnia kończyć korkiem na Zakopiance 😁 Na szczęście wszystko się udało, zgrało i zapraszam Was do relacji!
W Kuźnicach wylądowaliśmy dopiero koło 9. Wyjątkowo późno, ale to ze względu na konieczność wypożyczenia czekana, którego Adam nie posiadał i konieczności pozostawienia samochodu na wysokości Murowanicy, z uwagi na fakt, że droga do Kuźnic była zamknięta dla ruchu samochodowego. Zanim znaleźliśmy się w okolicy dolnej stacji kolejki na Kasprowy, zrobiło się więc dość późno. Niemniej jednak mimo niedzieli, pusto było i na odcinku do Kalatówek, spotkaliśmy ledwie jednego rowerzystę.
Pustki na szlaku nam bynajmniej nie przeszkadzały, a im bliżej było Hali Kondratowej, tym śniegu przybywało. Wędrówka z klimatem 😉
Droga na Halę Kondratową.
Pomimo wyślizganego momentami śniegu, marsz do schroniska na Hali Kondratowej zajął nam mniej niż godzinę. Pierwsze co, po wyjściu z lasu jednak przykuło moją uwagę, to niemal pozbawiona śniegu grań Długiego Giewontu w okolicach Kopy Kalackiej. Tu idealnie widoczne były skutki inwersji zimowych.
W oddali Kopy Królowe, Uhrocie Kasprowe i Kasprowy Wierch.
I dla porównania Kopa Kondracka, na której tego śnieżku trochę było :>
Na tarasie schroniska zrobiliśmy przerwę na drugie śniadanie; zjedliśmy więc po bułce, popijając kawą. Tak jak zawsze w góry brałem herbatę, tak wtedy wziąłem kawę i muszę przyznać że wyjątkowo mi to spasowało 😁
Po posiłku zapakowaliśmy się i ruszyliśmy dalej - na początku korygując nieco naszą drogę, bo Adam który wyruszył pierwszy, poszedł za szlakiem zielonym na Przełęcz pod Kopą Kondracką i żeby nie wracać się, musieliśmy się przedzierać przez śnieg, tak by wrócić na właściwą drogę 😂
Kilka minut po opuszczeniu schroniska, szliśmy w cieniu i przeżyliśmy - dosłownie - szok, kiedy dosięgły nas promienie słoneczne. Z dotychczasowego chłodu, aura zmieniła się na prawdziwą lampę z nieba 😅 Kurtki natychmiastowo więc wylądowały w plecakach, a mój buffik tradycyjnie powędrował do góry, bo tradycyjnie znów nie wziąłem kremu do opalania 😈
Rok wcześniej, po wizycie na Kozim, zjarało nas z Mosiem tak, że przez następne półtora tygodnia robiłem wszystko żeby doprowadzić się do normalności. Obiecałem sobie wtedy, że od następnego wyjazdu zimą w góry, krem będę ze sobą zabierał, ale za każdym razem sytuacja wraca do "normalności" 😐
W miejscu w którym szlak wyraźnie skręcał w Dolinę Małego Szerokiego wcinającą się między stoki Kopy Kondrackiej i Giewontu, spotkało nas delikatne podejście na znajdujące się tam wzniesienia morenowe. Wystarczyła mi jedna próba pokonania takowego w samych butach, żebym stwierdził, że nadszedł czas na założenie raków.
Po nałożeniu kolców, ruszyliśmy w dalszą drogę, na początku targani wątpliwościami, który wariant wspinaczki na Giewont obrać. Czy podążać wariantem zbliżonym do letniego, czyli do kotlinki zwanej Piekłem i dalej na Przełęcz Kondracką, czy też idąc niejako po przekątnej, wpakować się do żlebu opadającego spod Giewontu i nim drałować pod górę.
Ostatecznie jednak wybraliśmy wariant drugi: podeszliśmy do wylotu Świńskiego Żlebu, w którym śnieg wyglądał pewnie i zaczęliśmy piąć się do góry. Oj, momentami ciężko było wytrzymać, bo słońce tak mocno grzało, że musiałem rozebrać się do samego t-shirta.
Fragment północnej grani Kopy Kondrackiej.
Wędrówka wspomnianym Świńskim Żlebem znacznie skróciła dystans wędrówki i ułatwiła bardzo mocno aspekt orientacyjny - krzyż na szczycie widzieliśmy prawie przez cały czas. Szło się wygodnie i zdecydowaną większą część dało się pokonać bez użycia czekana i tylko na jednym, bardziej stromym odcinku użyłem go do podpórki.
Dno Świńskiego Żlebu, Piekło, fragment grzędy opadającej spod Kopy Kondrackiej, górna część Doliny Kondratowej, grzbiet opadający spod Suchego Wierchu Kondrackiego, a zanim Kondracki Wierch, Goryczkowa Czuba i Suche Czuby. Na ostatnim planie Kasprowy, Świnica, Granaty i Koszyste.
Fragment wspomnianej grzędy Kopy Kondrackiej i Długi Żleb urywający się spod Przełęczy pod Kopą Kondracką. Tamtędy będziemy schodzić.
Górna część Świńskiego Żlebu i po raz pierwszy dziś Małołączniak.
Black and white 😉
Adam szedł pierwszy, ja robiłem co jakiś czas przerwy na fotki, spoglądając na dwójkę ziomków w podobnym wieku, którzy znajdując się jeszcze kilkanaście metrów poniżej mojej osoby, pięli się do góry bez użycia żadnych "wspomagaczy".
W miejscu, w którym wyszedłem ze żlebu, śniegu było stosunkowo mało i w słońcu grzały się krzaki kosówek. Widoczek był niczego sobie, bo oprócz wcześniej widocznych szczytów pokazał się także Hawrań w Bielskich oraz Walentkowy i Koprowy w Wysokich, automatycznie więc, było na co dodatkowo popatrzeć.
Z tego miejsca udało nam się już dojrzeć właściwy wierzchołek Kopy Kondrackiej.
W czasie kiedy my sobie siedzieliśmy, dogoniła nas opisywana przeze mnie wcześniej dwójka, ziomków - na oko również studentów, którzy wdali się z nami w dyskusję na temat raków, zastanawiając się czy na buty, które mają, zdołają je założyć. Przyglądając się uważnie, stwierdziłem, że wejść to one na buty wejdą, choć zastrzegłem, że w ich przypadku stopa może boleć od ścisku pasków. Rozmowa zakończyła się na stwierdzeniu, że "najwyżej na dupie zjadą w dół" czyli "jakoś to będzie".
Panowie pożyczyli miłego dnia i ruszyli w górę, a my dopijając kawę w kubku od termosa, zajęliśmy się małą foto-sesją 😉
Nieco powyżej miejsca, gdzie odpoczywaliśmy, dostrzegłem niezłą miejscówkę na lansiarską foteczkę 😄Adaś zakasał rękawy, zrobił parę kadrów i o to jest kadr spod Giewontu 😉
Miejscówka zacna, widok jak ze szczytu tylko ludzi brak 😀
Podczas gdy my się wydurnialiśmy robiąc sobie zdjęcia, to na Giewont podążali kolejni turyści... Ale gdzie tu się spieszyć, pogoda piękna, trasa krótka, a sił dużo 😉
Pod Giewontem spędziliśmy w sumie kolejne 20 albo 30 minut, ale nic to - zapas mieliśmy spory, zwłaszcza że skracając trasę, nadrobiliśmy sporo. Po raz kolejny zatrzymaliśmy się nieopodal końcowego podejścia, przed łańcuchami, aby przypatrzeć się Długiemu Giewontowi.
Trzeba przyznać że prezentował się on stamtąd wybornie.
Na Długi Giewont jednak się nie wybieraliśmy (choć Adam planował się tam pofatygować 😛), skierowaliśmy się więc w kierunku głównego szczytu. Łyżką dziegciu w tym wszystkim był brak śniegu na kopule szczytowej, bo oczyma wyobraźni słyszałem już nieme krzyki raków, które musiały pozostać na wszelki wypadek na nogach, ale które musiały jednocześnie nabrać trochę kontaktu z gołą skałą.
Ostatnia prosta na szczyt.
Krótki odcinek na łańcuchach pod szczytem.
Wierzchołek udało się klepnąć o 12.45. Odliczając przerwy - droga zajęła nam około trzech godzin.
O najwyższym szczycie Tatr Zachodnich położonym w całości na terenie Polski wspominałem przy okazji letniej relacji. Znajdziecie w niej nieco więcej szczegółów 😊
A tymczasem mam dla Was parę fotek ze szczytu - tu akurat widok na północ, w kierunku Podhala i Gorców.
A tymczasem mam dla Was parę fotek ze szczytu - tu akurat widok na północ, w kierunku Podhala i Gorców.
Siodłowa Turnia (1647 m.n.p.m.).
Klasyk - Kopa Kondracka, Małołączniak, fragment Krzesanicy, Ciemniak i Twarda Kopa.
Tu widok przesunięty nieco bardziej na zachód...
I tradycyjne zbliżenie na dalszą część Tatr Zachodnich.
A to już pełna panorama Tatr Wysokich widzianych z Giewontu. Polecam kliknąć na zdjęcie i obejrzeć w powiększeniu 😊
Na koniec poprosiłem jeszcze jakąś ekipę o pamiątkowe zdjęcie, po którym przyszedł czas na zasłużony odpoczynek - kolejny tatrzański szczyt zimą został zaliczony 😊
Obecnie (stan na 2018 rok) z ważniejszych brakuje mi do kompletu Rysów, Granatów, Kościelca i Starorobociańskiego Wierchu 😛 Oczywiście jeśli mówimy o szczytach dostępnych szlakami 😉
Pamiątkowe Adasia z krzyżem.
Czy Giewont da się lubić? Da, pewnie że da. Ale jeśli chcecie spróbować pobyć sam na sam z zaklętym tu rycerzem, musicie się wybrać poza sezonem letnim, najlepiej w środku tygodnia 😉
Po drugim śniadaniu ruszyliśmy w dół. Jak już wspominałem przy okazji letniej wędrówki - zejście moim zdaniem jest trudniejsze od wejścia. Zwłaszcza w zimie, gdzie bez raków ani rusz - naprawdę ewentualna utrata równowagi mogłaby się źle skończyć...
...Zwłaszcza w kontekście tego żlebiku z prawej 😉
Kopa Kondracka tego dnia wyjątkowo zachwycała.
Po zejściu z powrotem na Kondracką Przełęcz, spoglądając na pogrążoną w cieniu Dolinę Małego Szerokiego, stwierdziliśmy że tego pięknego dnia nie możemy tak szybko zakończyć. Zdecydowaliśmy skoczyć na pobliską Kopę Kondracką i przez Długi Żleb zejść do Doliny Kondrackiej.
Podczas wspinaczki tzw. grzędą Kopy Kondrackiej zaczęło dla odmiany trochę wiać, ale nie na tyle byśmy mieli problemy z poruszaniem się po prostej 😅
Podczas marszu rozglądałem się na boki, szybko dochodząc do przekonania, że jednak dużo bardziej wolę widoki z Kopy aniżeli z Giewontu. Myślę, że wielu z Was się z tym zgodzi, zresztą Kopa uważana jest powszechnie za jeden z najlepszych punktów widokowych w Tatrach.
Ostatnie metry na szczyt.
Grzęda i Giewont w oddali.
Kopy, podobnie jak Giewontu, nie będę już opisywał. Dokładniejszy opis topograficzny znajdziecie tutaj, ponadto relację z wcześniejszego zimowego przejścia Czerwonych Wierchów znajdziecie też tutaj.
Ach... Zjeżdżałbym na nartach 😎
Kopy Liptowskie na pierwszym planie i olbrzymy Tatr Wysokich z tyłu (m.in. Szatan, Szczyrbski Szczyt, Hruby Wierch, Grań Hrubego, Krótka, Krywań).
Granaty, Buczynowe Turnie, Kozi Wierch, Świnica, a przed nimi m.in. Poślednia Turnia, Skrajna Turnia, Beskid, Kasprowy.
Czerwone Wierchy w B&W.
Kozi Wierch i Świnica 😏
Spędziwszy na Kopie pół godziny, ruszyliśmy dalej, mając przed oczyma jedną z najwspanialszych perspektyw w Tatrach.
Fragment słowackich Tatr Zachodnich i Tatry Niżne z tyłu.
Na Przełęczy pod Kopą Kondracką przystanąłem jeszcze aby wykonać swego rodzaju pożegnanie z Tatrami... Melancholijny rzut oka na góry i czas schodzić w dół...
...A raczej zjeżdżać 😉 Gdy tylko zwiększa się nachylenie, wyciągam dziaba i z jego pomocą, zjeżdżam, wyhamowując co jakiś czas. Tym samym w nieco łatwiejszym terenie zrobiłem sobie trening przed dalszą częścią sezonu zimowego...
I Giewont na pożegnanie dnia.
Do samochodu udało nam się wrócić przed zakończeniem zawodów w skokach, jednocześnie zaliczając jeszcze zupkę w schronisku na Hali Kondratowej. Dzięki temu upiekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu 😉
Moja opinia nt. zimowego wejścia na Giewont? Przy stabilnej pokrywie śniegowej będzie to jeden z łatwiejszych wyższych szczytów do zdobycia w Tatrach. Istotną zaletą Giewontu jest fakt, że na wierzchołek możemy się dostać w stosunkowo krótkim czasie, co jest nie bez znaczenia biorąc pod uwagę długość zimowego dnia. Niemniej jednak należy pamiętać o zabraniu ze sobą raków i czekana - nie ryzykowałbym wejścia bez nich 😉
To tyle na dziś - trzymajcie się i do usłyszenia w następnej relacji!
0 comments:
Prześlij komentarz