Graniami Alp Algawskich cz. VIII - Rothorn

Łańcuch górski: Alpy (Alpy Wschodnie)

Sektor: Północne Alpy Wapienne

Pasmo górskie: Alpy Algawskie

Podgrupa: Hornbachkette

Jeden z najpiękniejszych graniowych szlaków, jakie miałem okazję przejść po austriackiej stronie Alp Algawskich, pozwalający dotrzeć na słynący z rozległej i zróżnicowanej panoramy Rothorn. Kapitalne widoki na szczyty należące do grupy Hornbachkette i Alpy Lechtalskie w zasadzie od momentu wyjścia ponad górną granicę lasu. Brak trudności technicznych na odcinku pokonywanym znakowanym szlakiem. 

Uwaga! Końcówka podejścia na wierzchołek nieoznakowaną ścieżką. Mogą pojawić się problemy orientacyjne, występuje drobna ekspozycja. Na śliskich trawach pod wierzchołkiem należy zachować ostrożność!


Prolog

Od mojego pobytu na Grünhornie, ostatnim odwiedzonym szczycie Alp Algawskich w 2018 roku, minęło 12 miesięcy. Sporo się przez ten czas działo, ale niezmiennie trwałem w przekonaniu, że wraz z nadejściem kolejnych wakacji chcę wrócić w to samo miejsce, "pod ten balkon pełen pnących róż", z jedną tylko drobną różnicą polegającą na tym, iż pojadę tam nie przypadkiem, a zupełnie celowo. A co za tym idzie - w pełni przygotowany - zarówno pod względem merytorycznym jak i sprzętowym.

Tym razem towarzyszyli mi też Kamil z Krystianem, a że była nas trójka, to postawiliśmy tym razem na dojazd samochodem. Pewnego lipcowego dnia zapakowaliśmy kamilowego opla po dach i bardzo wczesnym rankiem wyjechaliśmy.

Jak w zasadzie zawsze przy okazji dłuższych wyjazdów, punktem początkowym podróży były Gliwice. Trasa wiodła przez Cieszyn, Ostrawę, Brno, Sankt Polten, Linz, Salzburg, Rosenheim, Bad Tolz, Reutte aż do Elbigenalp w Lechtal. W sumie 912 km jakie mieliśmy do pokonania oznaczało spędzenie w aucie prawie połowę doby (trafiliśmy na wypadek nad Plansee). Na miejsce przybyliśmy o 18:45.

Widoki z parkingu w Elbigenalp

Etap 1 - Elbigenalp - Bernhardseckhütte

Mimo późnej pory i zmęczenia podróżą humory nam dopisywały. Nie ma co ukrywać - pierwszy dzień urlopu, piękna pogoda i imponujące krajobrazy doliny Lech (Lechtal), których rok wcześniej praktycznie nie doświadczyłem, robiły swoje. Wskoczyliśmy w górskie ciuchy i po dojedzeniu prowiantu, który ostał się z drogi, o siódmej opuściliśmy parking. Przeszliśmy przez strumień i przed przystankiem skręciliśmy w prawo, rozpoczynając w zasadzie od razu podejście. Tak, po tej stronie Alp Algawskich na wielu szlakach nie występowało zjawisko długiego i monotonnego dreptania doliną - z obu stron Lechtal wyrastały śmiało górskie grzbiety, bywało więc tak, że po dziesięciu minutach od miasteczka rozpoczynało się podejście. Nie, co ja mówię, nie po dziesięciu, czasem i nawet po pięciu.

I tak było tym razem - ledwie zeszliśmy z szosy a przed nami wyrastało już porośnięte lasem górskie zbocze. Trzeba w tym miejscu dodać, że drogi do Bernhardseckhütte są dwie - klasyczna wiedzie utwardzonym płajem, po którym poruszają się pojazdy terenowe uzupełniające zapasy schroniska, i, jak możecie się domyślać, w jej przypadku nieco łagodniejszy profil idzie w parze z nieco dłuższym dystansem do pokonania. Drogę można sobie skrócić wybierając częściej zygzakującą wąską ścieżkę (obie są oznakowane), dzięki której wysokość zyskuje się raz dwa - i taką też my wybraliśmy.


Bardzo sprawnie dotarliśmy na skraj polany Gibler Alm, gdzie dwukrotnie minęliśmy rozstaje, przy których odbija łącznik do szlaku prowadzącego dnem Bernhardstal. Jeśli, wybierając się na spacer tą doliną, przegapicie go za pierwszym razem, wracać się nie musicie, błąd naprawicie skręcając przy kolejnej okazji.

Nasza trójka nigdzie jednak nie zbaczała - pozostawiliśmy leżący we wschodniej części polany gasthaus, zamknięty zresztą o tej porze, i po ponownym wejściu w las przez dłuższą chwilę szliśmy łagodnym trawersem, wspólnym odcinkiem dla obu tras prowadzących do Bernhardseckhütte.  

Nieco później pojawił się znów skrót i ponownie rozpoczął się gwałtowny przyrost wysokości. Kilkakrotnie las się rozrzedzał, mogliśmy zatem sobie zrobić przerwę na złapanie oddechu mając przed sobą widok na Alpy Lechtalskie.

Pierwsze widoki na Lechtal

Po niespełna 1,5 godziny dotarliśmy na skraj grzbietu, co oznaczało, że powinniśmy lada moment przekroczyć 1600 m n.p.m. Byłem zadowolony, bo szliśmy nieco szybciej niż zakładałem, powoli zbliżaliśmy się do górnej granicy lasu a wciąż było w miarę jasno.

Za moimi plecami znajdowała się serpentyna - to mniej więcej w tym miejscu urywa się wschodnia grań Rothornu

Przy okazji udało się znaleźć w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie - akurat gdy trafiliśmy znów na drobną przecinkę, nad Freispitze "działo się", przystanąłem więc na zmianę obiektywu żeby złapać jeden z najważniejszych szczytów sąsiedniego pasma w niecodziennym anturażu....

Masyw Freispitze o zmierzchu

Zrobiłem ze trzy zdjęcia i spakowawszy sprzęt przyspieszyłem aby dogonić chłopaków. Na ostatniej prostej ścieżka kilkakrotnie opuściła kamienistą drogę, wiodąc pośród traw w trochę niezrozumiały sposób. Ale mniejsza o to dlaczego tak się dzieje i czy nie warto po prostu zignorować znaki - być może dzięki temu, że zaufaliśmy ścieżynie, w pewnym momencie po swojej prawicy dostrzegłem sylwetkę objętego bladym światłem Grosser Krottenkopfu, przez co znów gwałtownie zatrzymałem się i rozemocjonowany krzyknąłem do chłopaków aby spojrzeli w bok. Obaj spojrzeli na mnie pytająco, najwyraźniej nie przeczuwając, że o to patrzą na najwyższy szczyt pasma, a gdy objaśniłem co widzą, Kamil pewnie stwierdził: "Łykniemy go, na lajcie" 😉

Taki niezbyt imponujący od tej strony ten Grosser Krottenkopf...

Po krótkiej przygodzie z ukwieconymi łąkami ścieżka na chwile włączyła się w żwirową drogę, po czym ponownie ją przekroczyła, tym razem prowadząc nas po południowej stronie grzbietu. Nie jestem w stanie powiedzieć z czego owa separacja wynika, czy ktoś poprowadził tak szlak w celach krajoznawczych - rzeczywiście z samej drogi widoki są momentami bardziej ograniczone - czy może powód jest inny - np. rowerzyści (w Kleinwalsertal i po niemieckiej stronie jest ich w Alpach Algawskich bardzo dużo), niemniej jednak krążyła bardzo ta ścieżka mimo prostego grzbietu, a my krążyliśmy razem z nią. Oczywiście mogliśmy iść opustoszałą drogą, ale przy zapadającej ciemności (nie chciało nam się wyciągać czołówek) uznaliśmy, że poruszanie się po drobnych kamyczkach, którymi była usiana, nie będzie zbyt bezpieczne. Ścieżka może była kręta i wąska, ale bita i pewna.

Jest i schronisko...

Do schroniska dotarliśmy niemal idealnie punkt 21. Nim zdążyliśmy się zameldować, umyć i przygotować miejsce do spania zrobiła się prawie 22, zatem z tego dnia wiele nam nie zostało, zresztą byliśmy na tyle zmęczeni, że szybko zaczęły nam się zamykać oczy. Zdążyliśmy jedynie przygotować sobie coś do jedzenia.

Tu jeszcze drobna uwaga, korzystając z okazji, jeśli kiedyś będziecie przygotowywać się do wyjazdu w Alpy Algawskie - raczej nie nastawiajcie się, że w schronisku wyjmiecie i zjecie sobie swoje jedzenie. Będzie to najprawdopodobniej odebrane jako nietakt, w najlepszym wypadku obsługa będzie krzywo patrzeć a w najgorszym po prostu zostaniecie poproszeni by przenieść się ze swoim majdanem poza budynek. Wynika to głównie z tego, że lokalna kultura chodzenia po górach jest nieco inna od tej, którą znamy na codzień - chadza się z reguły na lekko, z minimalnym bagażem a często rozmieszczone schroniska i gasthofy są w praktyce jedną wielką jadłodajnią dla turystów górskich. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że dla backpackerów dźwigających konserwę, pasztecik i pomidorki nie ma w tych górach miejsca, ale sugeruję, żeby nie liczyć na przygotowywanie własnych posiłków w schroniskowych jadalniach czy nawet na tarasach, bo bardzo często są one wykorzystywane jako przestrzeń restauracyjna. Osobiście o ile po pierwszej wizycie na miejscu w 2018 roku mogłem nie być pewny niektórych swych przypuszczeń, to te z czasem zdawały się potwierdzać, zwłaszcza po tym jak sami zobaczyliśmy miny właścicieli, gdy użyliśmy kuchenki, choć zrobiliśmy to na tarasie, na którym zresztą nie było praktycznie nikogo.

***

Poranek nastał wyborny - wliczone w cenę noclegu śniadanie (szwedzki stół - do wyboru jajka, kiełbaski, pieczywo, sery, wędliny, dżem, krem czekoladowy, drożdżowa babka) zjedliśmy w jadalni, ale z parującą w kubkach kawą wyszliśmy już na werandę aby zaciągnąć się porannymi Alpami. Oprócz zapachu rosy osadzonej na źdźbłach traw towarzyszyła nam piękna świadomość będziemy w tym alpejskim kąciku prawie dwa tygodnie...

Czterowierzchołkowy masyw Ruitelspitzen (2580, 2574, 2552 i 2525 m n.p.m.)

To już są kozaki: pośrodku przysłonięty poprzedniego dnia chmurami masyw Freispitze z wysuniętym przed niego Saxer Spitze (2690 m n.p.m.). W głębi po lewej stronie Parseierspitze, najwyższy szczyt Alp Lechtalskich i zarazem najwyższy szczyt całych Północnych Alp Wapiennych (3036 m n.p.m.)

Obracając się na północ: z lewej Grosser Krottenkopf, dalej na prawo od niego nieco spłaszczony Hornbachspitze, ucięty Faulewandspitze i z prawej przypominające charakterem Dolomity - Hermannskarspitze (bliżej mnie) i Marchspitze (bardziej w głębi)

Na tarasie Bernhardseckhütte...


Etap 2 - Bernhardseckhütte - Rothorn

Przed ósmą rozliczyliśmy się z właścicielem i po dokładnym sprawdzeniu czy niczego na poddaszu nie zapomnieliśmy, opuściliśmy progi Bernhardseckhütte. Przed budynkiem dokonaliśmy jeszcze krótkiego przeglądu plecaków, upewniając się, że wszystko zostało dokładnie poprzypinane i ruszyliśmy na zachód, rozpoczynając przygodę z jedną z najbardziej widokowych grani w Alpach Algawskich, jaką jest długa na pięć kilometrów, wschodnia grań Rothornu. Wiodący nią szlak nosi nazwę Lechtaler Panoramaweg - dosł. Lechtalskiej Drogi Panoramicznej - i - powtórzę się - nosi ją nieprzypadkowo.

I choć trzeba przyznać, że atrakcyjne widoki roztaczały się już w sądziedztwie schroniska, to tego dnia miało zadziać się wkoło nas jeszcze znacznie więcej - natomiast aby w pełni korzystać z pakietu rozległych widoków należało podejść jeszcze około 300 metrów w pionie. Wydawać by się mogło, że to niewiele - wszak w sumie 800 metrów podeszliśmy poprzedniego wieczora - zatem poranek powinien być lajtowy, ale z pełnym brzuchem i dosyć ciężkim plecakiem na grzbiecie (mieliśmy na wszelki wypadek ze sobą m.in. raki), przynajmniej mnie szło się początkowo wyjątkowo mozolnie.

Południowa grań Kreuzkarspitze (2587 m n.p.m. - szczyt widoczny po lewej stronie zdjęcia). Trójkątny skalisty wierzchołek prawie pośrodku to Sollerkopf (2390 m n.p.m.) a sąsiadująca z nim od prawej kulminacja to Sollner Rotwand - łatwo rozpoznać po ekstremalnie stromych trawiastych południowych zboczach. Nieco bardziej w głębi, po prawej stronie, Pfeiler (2206 m n.p.m.) sytuowany już w innej grani - południowej grani Noppenspitze.  

Aby w pełni móc cieszyć się widokami jakie oferuje wschodnia grań Rothornu trzeba się zmierzyć z tym podejściem

Dwuwierzchołkowy Jöchelspitze (2225 m n.p.m.) i podchodząca pod niego dolina Modertal przez którą biegnie inny atrakcyjny szlak - Alpenrosensteig (dosł. Różanecznikowa Perć)
  
Po przekroczeniu granicy 2000 m n.p.m. osiągnęliśmy wypłaszczenie. Od tego momentu dotychczasowe poszatkowane kadry połączyły się w jedną całość przez co stojąc w jednym miejscu można było objąc wzrokiem rzeczywiście całe Alpy Lechtalskie - zaczynając od masywu Thanellera wznoszącego się ponad Reutte in Tirol, po dominujący w zachodniej części tego rozległego pasma Wetterspitze. Oba te szczyty dzieli w linii prostej ponad 40 kilometrów.

Wyborne widoki na Alpy Lechtalskie - kolejny atut Alp Algawskich ;) W drugą stronę to aż tak dobrze nie może działać, bo Lechtalskie są wyraźnie wyższe


Natłok grzbietów Alp Lechtalskich sprawiających wrażenie wzburzonego morza odciąga momentami od leżących w bezpośrednim sąsiedztwie szczytów Alp Algawskich, dlatego warto co jakiś czas zboczyć z samej ścieżki i podejść do północnej krawędzi grani i spojrzeć zwłaszcza na doskonale widoczny stąd Grosser Krottenkopf, od tej strony przybierający jakże inną formę wobec tej, którą można zobaczyć ze strony niemieckiej, zwłaszcza z okolic Oberstdorfu, czy nawet ze szczytów Algawskiego Triumwiratu o czym miałem okazję się przekonać przy okazji wcześniejszych wędrówek.

Od lewej: Ramstallspitze (2536 m n.p.m.), Grosser Krottenkopf (2657 m n.p.m.), Marchspitze (2610 m n.p.m.)

Wreszcie, nie wolno zapomnieć o spojrzeniu na wyniosły, zwornikowy szczyt Rothornu - warto mieć na uwadze, że szczyt ten w zasadzie najbardziej dostojnie prezentuje się właśnie stąd - ze swojej wschodniej grani, z Lechtaler Panoramaweg.


Trzeba przyznać, że wielość bodźców jakie dostawałem, przyprawiała mnie osobiście o zawrót głowy. W jednej chwili przypatrywałem się nieregularnemu stożkowi Rothornu i jeszcze nie zdążyłem ocenić czy podoba mi się w tej formie czy jednak wolę go z innej perspektywy, tej którą miałem przed oczyma kilka minut wcześniej, gdy nagle uwagę przykuwało znów co innego. W lekkim obniżeniu, które przekraczaliśmy chwilę po tym jak zrobiłem zdjęcie widoczne powyżej, ukazała nam się po prawej stronie, dość niespodziewanie, fantastyczna panorama szczytów położonych w głównym grzbiecie Hornbachkette efektownie podciętych cyrkami polodowcowymi, z których w różne strony wypływały srebrzyste smugi potoków.

Bernhardstal to jedna z dolin bocznych rozległego systemu Lechtal, w całości położona na terenie Alp Algawskich. Mimo stosunkowo niewielkiej powierzchni wynoszącej ok. 17 kilometrów kwadratowych charakteryzuje się dużą deniwelacją - wylot znajduje się w Elbigenalp, na wysokości 1040 m n.p.m.; najwyższym punktem w otoczeniu jest wierzchołek Grosser Krottenkopfu wznoszący się 2657 m n.p.m. - zatem maksymalna różnica wysokości wynosi 1617 metrów. W otoczeniu doliny wznosi się także siódmy szczyt A. Algawskich - Marchspitze (2610 m n.p.m.). Mimo sąsiedztwa najwyższego szczytu i wielu szlaków - Bernhardstal jest mało popularna poza dolnymi partiami, które przybierają charakter skalistego wąwozu.


Po przekroczeniu widokowego siodła do sforsowania pojawiło sie kolejne, tym razem bardzo łagodne, podejście w stronę kulminacji oznaczanej na mapach jako "Auf der Mutte". Owe słowo - Mutte - występuje powszechnie w zestawieniu z popularnym Kopf a samo w sobie oznacza nic innego jak strefę spłaszczenia w grzbiecie lub grani bądź zaokrąglony czubek góry lub wzniesienia*. Brzmi znajomo? Ano, w języku polskim odpowiednikiem tego słowa, jeśli się nie mylę, jest upłaz, zatem idąc w dalej rozszyfrowanie topografii - "Auf der Mutte" oznaczałoby dosł. Na upłazie.

*Etymologię nazw szczytów tłumaczę na podstawie książki "Allgaüer Bergnahmen" Thaddausa Steinera 


Trawiasty szczyt oznaczony kotą 2189 m n.p.m. szlak pozostawił po swojej prawej stronie, przywodząc tym samym swoim przebiegiem na myśl rozwiązania znane z Tatr Zachodnich czy Fogaraszy, gdzie wielokrotnie szlakowa ścieżka nie bawi się w zaliczanie poszczególnych punktów, nierzadko prowadząc kilkanaście metrów poniżej grani.

Po jego ominięciu naszym oczom w pełnej krasie ukazał się Rothorn i, po raz pierwszy tego dnia, jego brat bliźniak, Strahlkopf. Oba te szczyty różni zaledwie pięć metrów.

Bliźniacy - Rothorn i Strahlkopf

Ścieżka wróciła na grań w okolicy bezimiennego siodła, które wyznaczało najniżej położony punkt między Rothornem i szczytem określonym jako Auf der Mutte, za którym miało się rozpocząć strome podejście. Grań, dawno niewidziana panorama Bernhardstal, lekki wiatr i świadomość konieczności pokonania ok. 250 metrów w pionie - bez wątpienia przełęcz była wyborną okazją aby spocząć.


Na przerwę nie poświęciliśmy jednak zbyt wiele czasu - spoglądaliśmy w stronę majestatycznego Rothornu, rozważając, którędy dokładnie wdrapiemy się na szczyt, uznając wkrótce, że nie ma co siedzieć i gdybać, tylko należy powstać i przekonać się o wszystkim na własnej skórze. 

Ruszyliśmy więc z zapałem, obserwując jak stopniowo grań, choć cały czas trawiasta, zawęża się i się zawęża. Po kilku minutach marszu dotarliśmy do rozdroża (wys. 2180 m n.p.m.) - Lechtaler Panoramaweg skręca tam w lewo, wyraźnie obniżając się w stronę żlebu opadającego spod wierzchołka - na wprost podąża natomiast znakowana ścieżka prowadząca na Gumpensattel (2277 m n.p.m.) - przełęcz rozdzielającą Rothorn od Strahlkopfu.

Za nami szczyt określany na mapach jako Auf der Mutte (2189 m n.p.m.)

A przed nami podejście na Rothorn...

Szlak prowadzący na Gumpensattel również trawersuje szczyt - z tymże od strony północno-wschodniej - zatem chcąc wejść na Rothorn od strony wschodniej trzeba w odpowiednim momencie opuścić ścieżkę, która szybko zaczyna schodzić z ostrza grani na stronę Bernhardstal. Prowadząc kolegów trochę przespałem odpowiedni moment (liczyłem, że znajdę jakąś ścieżkę) i potem musiałem natrudzić się by po śliskim trawiastym zboczu wejść z powrotem na grań, dlatego najlepszym rozwiązaniem wydaje się jeszcze w okolicach rozstajów szlaku odnaleźć najwyższy punkt i po prostu nigdzie nie schodzić.

Na wschodniej grani Rothornu...

Po powrocie na grzbiet zadowolony pomachałem kolegom, wskazując odpowiednią drogę. Odwracając się momentalnie usłyszałem charakterystyczne świstacze gwizdy i rzeczywiście, w kilka sekund zlokalizowałem przed sobą futrzanego koleżkę, który chyżo przebiegł obok mnie i zatrzymał się w miejscu, z którego wcześniej machałem do kolegów, bacznie mnie obserwując.

Czujny Pan Świstak

Nie chcąć niepokoić gryzonia sprawnie się oddaliłem. Wdrapałem się na ściętą czubę, stromą podciętą od strony południowo-zachodniej (wg Alpenverein 2272 m n.p.m.), za którą odnalazłem wątłą ścieżynę poprowadzoną wąską - i eksponowaną - granią. Ten odcinek okazał się być jednak bardzo krótki - powyżej czekało nas już tylko podejście po naprawdę stromym zboczu i szybka refleksja dotycząca najbardziej właściwej trasy - widoczna na zdjęciu ścieżka, którą chwilę się cieszyliśmy, wyżej rozpłynęła się wśród traw.

Ten krótki fragment jest lekko eksponowany i stwarza drobne problemy orientacyjne


Na szczyt dotarłem mrucząc pod nosem wyrazy uznania dla Góry, która tanio skóry nie sprzedała. Tak, Rothorn, zwłaszcza z daleka oglądany, trochę przepadał na tle innych szczytów, ale z pewnością zasługiwał na szacunek, bo swoje trzeba było wypocić aby się na niego wdrapać.

Niemniej jednak nie zaprowadziłem tam przyjaciół tylko po to by mierzyć się z dość nietuzinkowym wyzwaniem. W trakcie kilkumiesięcznej analizy ustaliłem, że Rothorn może okazać się wybornym punktem widokowym a tamtego dnia przekonałem się, że rzeczywistość przekroczyła moje oczekiwania. Nawet z perspektywy dzisiejszej, gdy od wizyty minęło sporo czasu a po drodze do kolekcji wpadły inne szczyty Alp Algawskich, z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że to jeden z najatrakcyjniejszych widokowo szczytów jakie miałem okazję odwiedzić.


Uzasadniając jeszcze powyższe stanowisko: Rothorn, jak i jego wschodnia grań, która pokonywaliśmy, oferują bardzo szeroką panoramę Alp Lechtalskich. Na wschodzie panoramę tych gór w dużym skrócie rozpoczyna Knittelkarspitze; na zachodzie kończy ją Wösterspitze i choć ów obraz może być jeszcze pełniejszy - taki oferują pobliski Jöchelspitze, Pfeiler czy niektóre z wyższych szczytów Hornbachkette - to różnica na korzyść tych wymienionych szczytów jest minimalna - np. w przypadku Klimmspitze Alpy Lechtalskie zajmują równo połowę horyzontu, w przypadku Rothornu - ok. 42 proc. Rothorn bije jednak zdecydowaną większość konkurentów o status "najlepszej panoramy Alp Lechtalskich" faktem, że jest umiejscowiony w pobliżu gigantów swojego sąsiada - Wetterspitze jest oddalony o zaledwie 9 kilometrów w linii prostej, Freispitze zaś dwa kilometry dalej. Ma to znaczenie, bowiem przy tak dużym natłoku szczytów, przy rosnącym dystansie wszystko się ze sobą zaczyna zlewać i ciężej jest nie tylko rozróżniać poszczególne wierzchołki, ale także zwrócić uwagę na charakterystyczne dla nich elementy topografii.

Oczywiście oba kryteria - pełną panoramę i położenie w sąsiedztwie (tj. ok. 10 km w linii prostej) - spełnia także Jöchelspitze, niemniej jednak sąsiadujący od południa z Rothornem szczyt oferuje widoki głównie na Alpy Lechtalskie i tzw. Główny Grzbiet Algawski (Allgaüer Hauptkamm), na północy i północnym-wschodzie sporą część panoramy przysłania jednak masywne cielsko Rothornu, z którego wierzchołka po tej samej stronie świata roztacza się za to ciekawa panorama zachodniej części grupy Hornbachkette, w której wyróżniają się zwłaszcza: Marchspitze, Kreuzkarspitze i Noppenspitze. I właśnie dlatego całościowy efekt w wydaniu Rothornu jest lepszy aniżeli w przypadku Jöchelspitze. No i dodajmy do tego jeszcze efekt lotniczej panoramy - wierzchołek wznosi się tak wyraźnie ponad Bernhardstal, że wydaje się, że spoglądamy na nią z powietrza.

Jeśli jesteście spragnieni większej dawki widoków, to zapraszam do osobnego posta poświęconego Rothornowi, gdzie umieściłem panoramy na wszystkie strony świata wraz z opisem widocznych szczytów. Link poniżej.



Rothorn (także Rothornspitze - 2393 m n.p.m.) to zwornikowy szczyt w grupie Hornbachkette, położony w południowej grani Hornbachspitze, górujący ponad trzema dolinami: Höhenbachtal, Bernhardstal i Modertal. Swoją nazwę zawdzięcza odsłoniętym na południowych zboczach skałom o ceglastej barwie, dobrze widocznych nawet z osad ludzkich w Lechtal. Najprawdopodobniej został opisany już za czasów Cesarza Maksymiliana I, który w opisie dotyczącym doliny Berchtoldstal (ob. Bernhaldstal) używa określenia Horn, tj. dosłownie Róg, co, jak wskazuje T. Steiner, jest zapewne wynikiem skojarzeń związanych z bryłą szczytu. Pod obecną nazwą (dokł. Rothe Spiz) po raz pierwszy pojawia się w opracowaniach austriackiego kartografa, Petera Anicha, w 1774 roku.





Z Rothornu wycieczkę można kontynuować albo na południe, w stronę Jöchelspitze, albo na północ w stronę Gumpensattel, co też i my po krótkiej przerwie uczyniliśmy. O widokach i przygodach w drugiej części dnia przeczytacie jednak w kolejnej części...

Do usłyszenia!

INFORMACJE PRAKTYCZNE


Bernhardseckhütte

Bernhardseckhütte to jeden z mniejszych obiektów w Alpach Algawskich - samo schronisko oferuje 44 miejsc, w tym 12 na poddaszu na materacach, w tzw. lagerze oraz 32 w pokojach - dwóch pokojach 12-osobowych oraz dwóch 4-osobowych. Dodatkowo, w oficynie mieszczą się jeszcze trzy osobne pokoje - 4-osobowy oraz dwa 2-osobowe, klienci mogą zarezerwować nocleg także w drewnianych beczkach, z których w jednej mieszczą się cztery łóżka a w drugiej - dwa łóżka. W zależności od rodzaju pokoju nocleg ze śniadaniem kosztuje od 23 (lager) do 35/38 euro. Rezerwacji można dokonać także poprzez portal huetten-holiday.de - honorowane są zniżki Alpenverein!


Dojazd do Elbigenalp

W centrum tej niewielkiej, ale jednak mającej supermarket, sklep turystyczny i kilka restauracji, miejscowości, mieści się sporej wielkości parking, zatem zmotoryzowani nie powinni mieć problemu by pozostawić samochód.

Ponadto, wszystkie miejscowości w Lechtal łączy linia autobusowa 110 (Reutte in Tirol - Warth). Jeśli mieszkacie w Reutte lub którejś z sąsiednich osad (należących do tzw. Naturparkregion Reutte), to przy trzech nocach na miejscu przysługuje Wam Aktiv Card Naturparkregion Reutte, umożliwiająca poruszanie się po okolicy transportem publicznym za darmo, w tym właśnie do najbardziej odległych miejscowości Lechtal, jak Elbigenalp, Bach czy Steeg. Autobusy są wygodne, nowe i wyposażone w bagażniki do przewozów rowerów.

KOMENTARZE

0 comments:

Prześlij komentarz

Back
to top