Tego listopadowego dnia dolina Kisucy, w którą wehikułem Krystiana standardowo wjechaliśmy od strony Mostów koło Jabłonkowa, przywitała nas dosyć pochmurnym i mało zachęcającym porankiem. Z dużą obojętnością spoglądaliśmy na umykające po bokach tabliczki SLOVENSKO, OKRES CADCA, ZMENAREN, SLOVNAFT, przysłuchując się gorączkowej opowieści na temat wspomnień z jednego wyjazdów, gdy jadąc po zmroku granica czesko-słowacka "nieco" zaskoczyła ówczesnego kierowcę i pasażerów, co ku ich przejęciu odbiło się na naruszeniu dopuszczalnej prędkości. Wszystkie te wspomnienia wróciły bowiem, gdy Krystian ujrzał patrol policji bacznie pilnujący przed Świerczynowcem czy tym razem wszyscy kierujący zdołali przyswoić, że wraz ze zmianą granicy porządna dwupasmówka zamienia się w drogę o charakterze bardziej powiatowym niż międzynarodowym, a co za tym idzie zachowanie bezpieczeństwa wszystkich uczestników ruchu drogowego wymaga od kierowców dwukrotnego zmniejszenia prędkości.
W wysoko zawieszonym wehikule siedzieliśmy w składzie trzyosobowym (towarzyszył nam także Mateusz, którego na blogu nie mieliście okazji do tej pory poznać) a kierunkiem w który zmierzaliśmy była Mała Fatra a konkretnie jej luczańska część. Mieliśmy do dyspozycji krótki weekend, dni były krótkie, odpadała zatem daleka podróż, a ponieważ prognozy zapowiadały sporo słońca, to uznaliśmy, że ten fragment słowackich Karpat będzie odpowiedni, zwłaszcza, że mieliśmy z nim po naszym poprzednim pobycie w 2017 roku niewyrównane rachunki.
I właśnie dlatego niepogoda w dolinie Kisucy była nieco deprymująca. Na szczęście wraz z przyjazdem do Żyliny warunki zaczęły się jednak wyraźnie poprawiać i ku naszej uciesze, gdy dotarliśmy już do miejsca docelowego, średniej wielkości wsi Turie, zaświeciło listopadowe słońce. W cieniu było rześko, ale poza nim promienie tuliły nas miło swym blaskiem.
Po dotarciu na parking i przebraniu się pojechaliśmy do Żyliny na szamę, przy której zgodnie stwierdziliśmy, że wyjazd, choć niedługi, to dał nam w kość bardziej niż sądziliśmy. Dokładnie tak jak wyjazd sprzed dwóch lat, gdy przyjechaliśmy z zamiarem długiego graniowego spaceru a w wyniku gwałtownych opadów śniegu, które przyszły pierwszej nocy, utknęliśmy w Partizanie. Kto z Was o tamtych przygodach nie czytał - zachęcam gorąco.
Luczańska Fatra, a zwłaszcza jej najwyższa część, zapisze się w naszych wspomnieniach jeszcze na długo jako kapryśna i nieodczarowana - jak żadna inna Fatra. 😌
0 comments:
Prześlij komentarz