Zimowe Karkonosze - daleka północ w centrum Europy


Mała, Wielka Fatra, Niżne Tatry - po kilku końcoworocznych wyjazdach spędzonych w słowackich Karpatach, rzeczą oczywistą było, że wreszcie musiało nam się zachcieć Sudetów. Ze względu jednak na fakt, że tamtego roku w niższych górach temperatury oscylowały wokół zera a pokrywa śniegowa była bardzo ograniczona, lub też nie istniała w ogóle, lista pasm górskich gwarantujących posmak zimy, z których mogliśmy wybierać, była bardzo krótka. Jednomyślnie na pierwszą zimową graniówkę wybraliśmy zatem Karkonosze, wprawdzie najbardziej nam znane dzięki letnim peregrynacjom, ale też i najbardziej intrygujące.

Dzień I

Wczesnym popołudniem w składzie trzyosobowym (Krystian, Moś i ja) przyjechaliśmy do Jeleniej Góry, gdzie przesiedliśmy się z pociągu do busa, w międzyczasie robiąc drobne zakupy w centrum. Uliczki były opustoszałe, ludzie po świętach albo jeszcze nie przetworzyli kilogramów sałatki ziemniaczanej i nie byli zdolni wytoczyć się z domów albo wręcz przeciwnie, dojadali ostatnie resztki śledzia i duszonej kapusty, wizyty w sklepach odsuwając tym samym na kolejne dni.

My również mieliśmy resztki ze świątecznego stołu, ale schowane wewnątrz obficie wypakowanych plecaków czekały na odpowiedni moment.

Na jeleniogórskim rynku

Jako punkt startowy naszej wędrówki - po raz kolejny - wybrana została Szklarska Poręba, do której dotarliśmy już o zachodzie słońca. Późne wyjście w góry przy okazji podobnych wyjazdów stało się już jednak powszechną praktyką, dlatego na nocną wędrówkę byliśmy gotowi nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Natomiast, co ciekawe, zmierzch wydawał się zapadać naprawdę długo (a może to my szliśmy dosyć szybko?), bowiem bez pomocy czołówek zdołaliśmy dotrzeć z centrum miasta aż pod skrzyżowanie żółtego i zielonego szlaku (tzw. Stara Droga - 954 m n.p.m.), pokonując w ten sposób pierwsze 300 metrów różnicy wysokości...

🚩Szklarska Poręba (653 m n.p.m.) 15:00

Krzyżówka żółtego i zielonego szlaku, tzw. Stara Droga

Choć w Jeleniej Górze - a i nawet w Szklarskiej Porębie - śniegu za bardzo nie było, to praktycznie wraz z wejściem w las powyżej miasteczka ten się na stałe zameldował. Oczywiście nie było to zaskoczenie, ba, wtedy gdy jechaliśmy z założeniem przeżycia zimowej przygody, było to wręcz wyczekiwane, natomiast z kronikarskiego obowiązku warto ten fakt odnotować.

Do momentu przekroczenia Szrenickiego Potoku na skraju Szrenickiego Kotła szło się bardzo przyzwoicie, wyżej, tj. nieopodal Kukułczych Skał, zaczął zawiewać wiatr, choć nadal, trudno było narzekać. Do Schroniska pod Łabskim Szczytem dotarliśmy za kwadrans piąta, co znaczyło, że spacer z centrum Szklarskiej zajął nam godzinę i czterdzieści minut.

Nieopodal Schroniska pod Łabskim Szczytem

W schronisku zrobiliśmy sobie przerwę na herbatę. Pierwotnie zamierzaliśmy tu właśnie spać, ale nie było wolnych miejsc, dlatego zdecydowaliśmy się na leżącą po czeskiej stronie Martinovkę, do której zresztą kilkakrotnie się przymierzałem. Sytuacja była mi zatem zdecydowanie na rękę 😜

Po krótkim odpoczynku wdrapaliśmy się na grań i przeszliśmy na czeską stronę, pomijając już tarasy przy Śnieżnych Kotłach. Szło się całkiem nieźle i naprawdę szybko, bez zapadania się w nawianym śniegu i bez walki z podmuchami wiatru. Choć było zimno - mimo ruchu szliśmy mając na sobie kilka warstw.

Do Martinovej Boudy dotarliśmy przed siódmą - idealnie by się przebrać, ogarnąć i zdążyć na obiadokolację, na którą zjedliśmy smaczny gulasz z knedlikami, popijając kofolką i piwem. Nieco później już w pokoju wieczorek sobie dodatkowo wydłużyliśmy, i koło 23 posnęliśmy.

🚩Martinovka (1255 m n.p.m.) 18:50

Dzień drugi

Na rano zaplanowałem wschód słońca na Wielkim Szyszaku toteż budziki rozdzwoniły się bardzo wcześnie. Dla Mosia zdaje się nawet za wcześnie, bo z lekkim grymasem obwieścił nam, że potowarzyszy nam w przygotowaniach do wyjścia, ale potem wróci do łóżka. Trochę niedowierzaliśmy, ale rzeczywiście, gdy my zakładaliśmy kolejne warstwy ubrania, on tylko spokojnie nam się przyglądał. 

Poranek zapowiadał się bardzo mroźny, ale zarówno poniżej, jak i powyżej górnej granicy lasu powietrze po prostu stało. Nie było żadnego, nawet najdelikatniejszego podmuchu, przez co podążaliśmy w kompletnej ciszy.

🚩Martinovka (1255 m n.p.m.) ⏰06:20

W drodze na Wielki Szyszak

Mróz był siarczysty, śniegu miejscami całkiem sporo, ale rezerwa, z którą wychodziliśmy ze schronisku, pozostała praktycznie nietknięta, dlatego na wierzchołek Wielkiego Szyszaka wdrapaliśmy się kilkadziesiąt minut przed wschodem słońca. Niewątpliwym atutem tej sytuacji było to, że zapas czasu mogliśmy przeznaczyć na podziwianie zimowych krajobrazów tej części Karkonoszy, co poprzedniego dnia z oczywistych względów nie było możliwe.

🚩Wielki Szyszak (1510 m n.p.m.) 07:25

Świt na Wielkim Szyszaku

O Wielkim Szyszaku pisałem co nieco w pierwszej serii Karkonoszy, która zadebiutowała na blogu jeszcze w 2014 roku, skoro jednak jesteśmy akurat w realiach zimowych, to muszę dodać, że z punktu widzenia właśnie takiego punktu widokowego na wschód słońca, Szyszak sprawdza się naprawdę nieźle, przede wszystkim ze względu na pewną swoją dominację w grzbiecie granicznym i obecność w sąsiedztwie głębokiej doliny Łaby, która kontur wschodniej części Gór Olbrzymich czyni dodatkowo wyraźniejszym i atrakcyjniejszym dla oka.

Wschód okazał się całkiem widowiskowy, ponieważ intensywnych kolorków nie brakowało, choć z uwagi na bezchmurne niebo był dosyć przewidywalny. Swoje robiła jednak temperatura - karkonoski grzbiet był porządnie zmrożony, obudowany szczelną lodową skorupą i ten kontrast wobec tkwiącego wciąż w jesieni pogórza robił wrażenie.

Trzeba także przyznać, że choć nad nami obyło się bez fajerwerków, to zalegające w Kotlinie Jeleniogórskiej mgiełki urozmaicały trochę landszaft. Po wschodzie ciepłe barwy bardzo ładnie otuliły Śmielec oraz Czeskie i Śląskie Kamienie...

W sumie na szczycie spędziliśmy niespełna godzinę. Kiedy słońce już na dobre zadomowiło się na horyzoncie zrobiliśmy zwrot na pięcie i tą samą drogą zaczęliśmy schodzić, wyczekując już pomału dobrego śniadanka i mocnej kawy...

Do Martinovki dotarliśmy w ekspresowym tempie, jakby popędzani zapachem mielonych ziaren kawy, i po krótkiej przerwie wywołanej koniecznością przebrania się, a także wybudzeniem Mosia, zjawiliśmy się w jadalni. Istotna rzecz - muszę pochwalić to schronisko za jego domową atmosferę, przez którą po prostu chciało się tutaj zostać dłużej (a nie tylko przyjść, przespać się i ruszyć dalej).

Wnętrze Martinovki

Po tradycyjnej jajecznicy i kawie pozabieraliśmy bety i pożegnawszy się z załogą Martinovki pognaliśmy z pełnym ekwipunkiem za tyczkami w stronę Czarnej Przełęczy.

Wielki Szyszak spod Martinovki

Pogoda była zaiste piękna; trzymał lekki mrozik, śnieżek skrzypiał pod nogami a słońce pięknie oświetlało zabielone drzewa. W takich warunkach spacer był naprawdę ogromną przyjemnością, buzie nam się cieszyły od ucha do ucha i to mimo ciążących plecaków. Do tego pustka na szlaku i całe Karkonosze dla nas, no być nie mogło!

Na Czarnej Przełęczy, przeskoczyliśmy na czerwony szlak i pomaszerowaliśmy w stronę Czeskich Kamieni. Gdzieniegdzie trzeba było zwolnić, bo najwyraźniej od ostatniego opadu śniegu minęło sporo czasu i jeszcze przed naszym przyjazdem wiatr zdołał wywiać w niektórych miejscach pokrywę śnieżną, odsłaniając w ten sposób śliskie kamienne bloki.

🚩Czarna Przełęcz (1350 m n.p.m.)⏰10:20

Generalnie jednak warunki cały czas były wyborne i podobnie jak w sezonie letnim, także i teraz spacer granią był, no właśnie, spacerem a nie ciężką przeprawą do czego przyzwyczaiły nas zimowe Karpaty. Czuliśmy się więc trochę jak na przedwczesnej, ale na pewno zasłużonej, górskiej emeryturze 😜

Spośród pary Czeskie/Śląskie Kamienie trudno wskazać lepszy punkt widokowy. Z Czeskich Kamieni zdecydowanie lepiej prezentuje się Wielki Szyszak i Śnieżne Kotły, ze Śląskich Kamieni otrzymujemy zaś nieporównywalnie bardziej interesujący widok na wschodnią część Karkonoszy, a także Rudawy Janowickie, choć, i to zabawna rzecz, akurat Śnieżki praktycznie z nich nie widać. No zimą, gdy spadnie trochę śniegu, to może będzie nieco lepiej widoczna 😉

Na Czeskich Kamieniach. W dali Wielki Szyszak i Śnieżne Kotły

Ze Śląskich Kamieni Śnieżki prawie nie widać, z Czeskich - jeszcze tak

Panorama Przełęczy Karkonoskiej, Małego Szyszaka i wznoszącej się za nim Smogorni, którą można podziwiać ze Śląskich Kamieni robi wrażenie...

Gdy schodziliśmy ze Śląskich Kamieni, to przechodziliśmy obok miejsca gdzie dziś działa już oddane do użytku schronisko Petrova Bouda. Schronisko to, warto przypomnieć, na początku XXI wieku przeżywało ogromny kryzys, niszczało, aż w niejasnych okolicznościach zostało strawione przez pożar. 

Odbudowa schroniska ruszyła w 2016 roku i po czterech latach została częściowo zakończona - obecnie trwa jego dalsza rozbudowa. Petrovka w dzisiejszym wydaniu to obiekt o mieszanym charakterze - z jednej strony są tam do wynajęcia apartamenty o różnej wielkości dla całych rodzin lub grup znajomych, z drugiej klasyczna sala wieloosobowa, lager byśmy powiedzieli w nawiązaniu do schronisk alpejskich, przygotowany z myślą o turystach szukających schronienia na jedną noc.

Widok spod Petrovki prezentuje się nader imponująco. Niezależnie od pory roku

Polana na której stoi Petrovka to widowiskowe miejsce na którym warto się na chwilę zatrzymać. Dalszy marsz na Przełęcz Karkonoską to bez wątpienia najnudniejszy fragment Śląskiego Grzbietu, a już na pewno tej części, którą poprowadzono szlaki (Kamiennik i Mumlawski Wierch położone na zachód od Szrenicy są niedostępne dla turystów). Ale i tu zimą mam wrażenie jest ciekawiej niż latem, gdyż paskudny asfalt jakim się idzie jest przykryty białym puchem 😜

Sama przełęcz Karkonoska ma to do siebie, że zawsze kręci się na niej sporo ludzi, wjeżdżają tu samochody, więc okoliczne schroniska trudno nazwać pustelniami. Również znajdujące się po polskiej stronie Odrodzenie, jakoś zawsze mnie do siebie zniechęcało, choć czuję, że oceniam je trochę niesprawiedliwie, bo ilekroć tu jestem, to czuję potrzebę ucieczki z tego gwarnego miejsca.

🚩Przełęcz Karkonoska (1198 m n.p.m.) ⏰ 12:50

Uciekliśmy więc i tym razem, a dla odmiany muszę zaś powiedzieć, że odcinek grani aż po Słonecznik, który zapamiętałem z letniego przejścia grzbietem bardzo dobrze, i zimą bardzo mi się podobał. Nie widać stąd jeszcze rozoranego przez bryłę pewnego hotelu Karpacza, nie widać również Szklarskiej Poręby, a najbliższe gęstsze zabudowania wydają się zaskakująco odległe jak na Karkonosze, przez co tworzy się tu pewien dodatkowy klimacik...

Zbiornik Sosnówka również momentami malowniczo się prezentuje

Z lewej Mały Szyszak a pośrodku na ostatnim planie Wielki Szyszak

Stąd już na powrót widać Szklarską Porębę, ale jeszcze podczas trawersu Małego Szyszaka jej nie dojrzymy

Wraz z osiągnięciem Słonecznika krajobraz diametralnie się zmienia i jest to zdecydowanie jedna z najbardziej zaskakujących przemian w Karkach, gdy znienacka zamiast kosówki, która obficie porasta zbocza Smogorni, przed nami pojawia się Śnieżka, chwilę później pierwszy z kotłów - Kocioł Wielkiego Stawu - i znów, parę minut później, Kocioł Małego Stawu.

W sąsiedztwie kotła Wielkiego Stawu w zasięgu wzroku ponownie pojawia się Śnieżka

Zachwyt nagłą zmianą perspektywy przerywał jedynie stan podłoża - w rejonie punktu widokowego nad Wielkim Stawem śnieg praktycznie ustąpił, pozostawiając lodową skorupę. Ta zaś była zdradliwa i wymagała ostrożnego stawiania kroków.


Kotły Małego i Wielkiego Stawu w zimowym anturażu prezentowały się miło, natomiast co warte podkreślenia - ujmowało mnie to bowiem ilekroć się w tej okolicy pojawiałem - wyzierał z ich dna niezwykły chłód, o którym w trakcie marszu zdążyliśmy na dobre zapomnieć - idąc z Przełęczy Karkonoskiej aż pod Słonecznik słońce grzało nas cały czas w plecy, tu zaś złapał nas lodowaty przenikliwy wiatr, jakby chcący sobą przypomnieć, że to nie byle jakie góry, tylko właśnie Karkonosze. Góry Olbrzymie.

Mały Staw i Samotnia w cieniu, w słoneczku ogrzewa się jeszcze Strzecha Akademicka, w której zresztą będziemy spać

Chwilę później trafiliśmy na skraj Równi pod Śnieżką, gdzie podjęliśmy decyzję by się tymczasowo rozdzielić - Robert z Krystianem pomaszerowali w dół, prosto do schroniska mając wystarczająco wrażeń na dziś, ja zaś odbiłem na stronę czeską w oczekiwaniu na zachód słońca.


I podjęta decyzja okazała się być strzałem w dziesiątkę. Ten fragment Karkonoszy w zimie naprawdę bardzo zyskuje, a moment w którym krawędź płaskowyżu zaczyna się zlewać z błękitem nieba, pozostawiając przy tym majestatyczną sylwetkę Królowej Karkonoszy sterczącą ponad przykrytym białym puchem płaskowyżem, wywołuje ciary na całym ciele. To tak emblematyczny widok, dający tu w środku Europy namiastkę skandynawskich surowych odludzi.

Królowa w trzech wydaniach

Pokręciłem się trochę i gdy pomarańcze zaczęły przechodzić w róże przeszedłem z powrotem na stronę polską. Ponieważ kolejny dzień miał zacząć się równie ambitnie, to nie chciałem nadmiernie przeciążać organizmu, a ten zresztą zaczął się domagać czegoś ciepłego😉

Zejście do Strzechy Akademickiej

Zejście z Równi pod Strzechę Akademicką trwa tylko chwilę, więc szybko dołączyłem do chłopaków. Sama Strzecha w której byłem pierwszy raz, zrobiła we mnie mocno mieszane uczucie. Już to pisałem, ale w przypadku większości karkonoskich schronisk po polskiej stronie nie czuję jakoś takiego klimatu jaki bym chciał czuć. Doskonały przykład tego, że stare mury, kaflok i trochę drewnianych wstawek to nie wszystko.

🚩Strzecha Akademicka (1266 m n.p.m.) ⏰16:10

Dzień III

Podczas tego wyjazdu nie próżnowaliśmy i kolejnego dnia ponownie przed wschodem słońca zbieraliśmy się do wyjścia. Tym razem już wszyscy razem, bo nikt nie chciał rezygnować z widowiska na szczycie Śnieżki. 

Przygotowaliśmy herbaty do termosów, zjedliśmy coś ciepłego i popędziliśmy w stronę Równi. Stamtąd można było już dostrzec zarysowującą się łunę słoneczną, świadczącą o tym, że trzeba się pospieszyć 😁

🚩Strzecha Akademicka (1266 m n.p.m.) ⏰06:05

Spod Domu Śląskiego pięknie było widać jak w świetle czołówek w stronę wierzchołka przesuwa się ludzka gąsienica. Wydawało się wręcz nieprawdopodobne, że te 10-15 minut przed nami gromadzi się tyle osób, podczas gdy nasza trójka spacerowała w dużym osamotnieniu. Pozostała jedynie obawa czy ów kwadrans nie przesądzi o spóźnieniu...

Nasze obawy okazały się jednak bezzasadne i to mimo tego, że nie uwzględniliśmy jeszcze mocno wyślizganej po przejściu kilkudziesięciu (set?) osób ścieżce, którą poprowadzono szlak czerwony. Charakterystyczne talerze pokazały nam się wręcz idealnie na czas...

🚩Śnieżka 1603 m n.p.m. ⏰07:35

Sama Śnieżka nie jest może idealnym punktem obserwacyjnym - trzeba na niej się nachodzić, bowiem różne konstrukcje uniemożliwiają spojrzenie na wszystkie strony świata - jednak właśnie przez powyższą specyfikę, która sprawia że tłum nie gromadzi się na małej powierzchni a trochę "rozpływa" staje się zarazem dosyć ustronna - bardziej moim zdaniem niż Diablak, czyli najwyższy wierzchołek Babiej Góry.

Co do samych widoków - tu też generalnie jestem umiarkowanym zwolennikiem, one oczywiście przy dobrej pogodzie robią wrażenie jeśli chodzi o zasięg - jak w przypadku każdego wybitnego szczytu - jednak ta wyraźna dominacja Śnieżki pozbawia okolicę wyrazistości. I to dotyczy przede wszystkim widoku na północ, ale także na wschód i południe (z wyjątkiem bardzo odległych Jeseników i Masywu Śnieżnika). 

Tyle z moich przemyśleń, a teraz trochę porannych widoków, które możecie ocenić sami 😁

Masyw Śnieżnika i Jesioniki

Łysocina, Góry Wałbrzyskie, Góry Kamienne i Góry Sowie (na ostatnim planie z prawej)

Czarna Kopa i Kowarski Grzbiet

Jest i nasza złota gwiazdka - godz. 07:54

Droga Jubileuszowa i widok na wschód

Równia pod Śnieżką i imponujący cień królowej

Biała Łąka, Medwedin, Harrachowe Kamienie i Kocioł, a na ostatnim planie wystające ponad liberecką mgiełkę Jeszted

Sudecki przekładaniec

Kocioł Upy w pełnej krasie

Na Przełęcz pod Śnieżką schodziliśmy ponownie szlakiem czerwonym, tak by mieć przed sobą przez cały czas wspaniały Kocioł Upy - to bez wątpienia dla mnie jeden z najpiękniejszych zakątków Karkonoszy.

Po powtórnym osiągnięciu Domu Śląskiego zatrzymaliśmy się na przerwę. Pogoda na Śnieżce dopisała, przed kontynuacją marszu zdobycz wypadało zatem uczcić dobrym śniadaniem, którego wcześniej zabrakło 😋

🚩Dom Śląski (1395 m n.p.m.) ⏰09:00


Najedzeni jajecznicą i chlebem, pobudzeni kawą i nagrzani ciepłem panującym wewnątrz Śląskiego Domu z kopyta ruszyliśmy niebieskim szlakiem w stronę Lucni boudy. Przejście na czeską stronę penepleny pozwoliło na nieco więcej spokoju, choć ten moment "wyswobodzenia" wraz z osiągnięciem rozdroża na Białej Łące miał się wkrótce skończyć...


O tym przy okazji różnorakich relacji z Karkonoszy jeszcze chyba nie wspomniałem, ale skoro już przywołałem temat Białej Łąki, to myślę, że warto byłoby się przy nim na chwilę zatrzymać - nie mieliście bowiem tak kiedyś, że gdy patrzyliście ze Śnieżki na zachód, to cały równinny teren jaki widzieliście, uznawaliście za obszar Równi pod Śnieżką? W rzeczywistości obszar na którym znajduje się Lucni bouda to właśnie tak zwana Biała Łąka (cz. Bila louka), która nie jest wcale tożsama z Równią pod Śnieżką, choć mam wrażenie, że granica między nimi jest bardzo płynna i nie do końca logicznie opisana. Weźmy np. przewodnik autorstwa W. Brygiera wydany nakładem wydawnictwa Rewasz:

"Torfowisko Upy położone na rozległej Równi pod Śnieżką, przez które przechodzimy po drewnianym chodniku, należy do najciekawszych w Karkonoszach skupisk florystycznych".

i

"W pobliżu Bilej louki znajdują się źródła Białej Łaby oraz Upy, oba na Upskim raseliniste" (Torfowisku Upy - przyp. aut.)

Taki zapis może sugerować, że Biała Łąka to po prostu czeska część Równi pod Śnieżką, choć jeśli weźmiemy niemieckie przedwojenne mapy do ręki, to zobaczymy, że obie te części były od siebie wydzielone. Do dziś zresztą na czeskich mapach Biała Łąka oznaczana jest na zboczach Łącznej Góry, trudno zatem domniemywać, że określenie to można byłoby zamiennie używać z Równią pod Śnieżką. No, ale to takie rozkminy, które czasem można prowadzić bez końca, podobnie jak z Małym i Wielkim Szyszakiem 😉

Jakaś obca planeta 😛

Przez centralny punkty Białej Łąki, gdzie znajduje się Lucni bouda, przeszliśmy bez zatrzymywania. Mówiłem wcześniej o tym, że nie przepadam za większością schronisk po polskiej stronie Karkonoszy, natomiast największego schroniska w paśmie też nigdy nie byłem wielkim fanem. Przy czym nie wykluczam, że moja ocena, podobnie jak w przypadku Odrodzenia, jest niesłuszna - żeby być szczerym dodam, że nie miałem okazji korzystać z jego usług, po prostu swoimi gargantuicznymi rozmiarami i etykietą hotelu górskiego mnie ono zawsze skutecznie do siebie zniechęcało.

Zostawiając za sobą niemały tłumek ludzi ruszyliśmy w stronę Łącznej Góry. Warto się tędy wybrać by zobaczyć jak - począwszy od Domu Śląskiego - zmienia się panorama Śnieżki. Tu spod Łącznej i Studziennej Góry wygląda ona zupełnie inaczej niż na tych wszystkich oklepanych kadrach z polskiej strony, przede wszystkim spod Domu Śląskiego, i wciąż nader majestatycznie.

Ach ta Śnieżka... 😁

Co więcej w trakcie marszu z Białej Łąki na południe przechodzimy przez miejsce, w którym jeden świetny, łatwo zapadający w pamięć, widok ustępuje drugiemu, niemniej atrakcyjnemu. Z południowych zboczy Łącznej Góry otwiera się bowiem rozległy i naprawdę ciekawy widok na otoczenie doliny Upy, a jakby tego było mało, to podczas dalszego zejścia do Vyrovki kapitalnie prezentuje się majestatyczne zbocze sąsiedniej Studziennej Góry, które czerwony szlak pozostawia po wschodniej stronie...

Południowe zbocza Studziennej Góry

Obok samej Vyrovki też przeszliśmy bez zatrzymania, choć gdyby nie dosyć długa przerwa w Śląskim Domu, to niewykluczone, że sprawy przybrały by inny obrót. Czas leciał nieubłaganie, więc Zadni Planinę przetrawersowaliśmy sprawnie a na rozstajach na Lisim Grzbiecie (Liščí hřeben) wkroczyliśmy na szlak zielony w stronę dawnej Klinovej boudy.


Dotarcie na rozległą polanę w południowej części Karkonoszy było jednym z celów wyjazdu - było to bowiem pierwsze miejsce w ciągu tych trzech dni, którego nie miałem okazji nigdy wcześniej odwiedzić. Słyszałem o nim sporo dobrego i przyznaję, że widok, który ukazuje się tam tuż po wyjściu z lasu, na te pojedyncze domki rozrzucone po hali wraz z majestatycznym masywem Kotła (Kotel - 1436 m n.p.m.) w oddali zrobił na mnie wrażenie. Choć akurat w tym wypadku nie potrafię stwierdzić czy zima to najlepsza pora roku by się tutaj zjawić...

🚩 Klinovka (1279 m n.p.m.)⏰11:35


Z pełnym przekonaniem jestem w stanie natomiast stwierdzić, że sezon letni będzie właściwszą porą roku by docenić urok pobliskiego szlaku niebieskiego wiodącego na Stóg (Stoh - 1320 m n.p.m.). Szlakiem tym zachwycał się kiedyś Karol Nienartowicz przez co postarałem się tak ułożyć trasę wycieczki by i tam wreszcie dotrzeć, niemniej jednak mam wrażenie, że zimowe popołudnie nie było odpowiednią porą by w pełni docenić urok tego szlaku. Za niskie słońce, duża część krajobrazu pogrążona w cieniu - wczesne lato lub jesień wydają się być jednak lepszym wyborem.

Kozie Grzbiety

W dole pierwsze zabudowania Szpindlerowego Młyna

Spod Stoha zeszliśmy do Szpindlerowego Młyna. Doskonale pamiętam, że miasteczko położone w dolinie Łaby zachwyciło mnie swoją estetyką już podczas pierwszego pobytu tutaj (był to chyba 2010 rok), tym razem mogłem zatem przyglądać się z uśmiechem jak lokalnym stylem ekscytują się koledzy. No było to w pełni uzasadnione, centrum miejscowości ma wszystko to czego się oczekuje od górskiego kurortu. Zadbana zabudowa, dużo zieleni, sporo przestrzeni dla pieszych.

🚩Szpindlerowy Młyn (717 m n.p.m.) 13:10

Zabudowa Szpindlerowego Młyna

W Szpindlerowym Młynie nie zamierzaliśmy jednak kończyć wycieczki. Nasz wcześniejszy pośpiech wynikał głównie z tego by zdążyć na ostatni autobus jadący na Przełęcz Karkonoską - te odjeżdżają właśnie z dużego placu parkingowego pełniącego funkcję lokalnego dworca autobusowego, który zlokalizowany jest na południe od centrum miasteczka.

Mimo późnej pory oprócz nas na autobus jadący w górę stawiła się spora grupka innych turystów, głównie narciarzy. Na przełęcz dotarliśmy jednak zgodnie z wcześniejszym planem. 

🚩Przełęcz Karkonoska (1198 m n.p.m.) ⏰ 13:50


Znajomą drogą z Przełęczy Karkonoskiej podeszliśmy pod Petrovkę, skąd odbiliśmy na czarny szlak do Jagniątkowa, którego górną częścią tego szlaku szedłem kiedyś w lecie, czyniąc bardzo miłą pętelkę.


Tamtego dnia moje myśli nie koncentrowały się jednak zanadto na wspomnieniach z lata - czarny szlak tak szybko zagłębia się w las, że należało zawczasu zadbać o to by przystanąć na moment i po raz ostatni spojrzeć na Karkonosze. I choć nie jestem przekonany czy panorama Smogorni i Małego Szyszaka to kadr z którym czuję się najmocniej związany, to jednak po tym bardzo intensywnym weekendzie spoglądając w ich stronę czułem smutek, że zbliża się koniec...


Drobnych atrakcji na koniec nam jednak nie brakowało. Zdołaliśmy się spóźnić dwie minuty na autobus z Jagniątkowa do centrum Jeleniej Góry, w związku z czym wpadła nam dodatkowa godzina do wykorzystania, którą zdecydowaliśmy się wykorzystać w jednej z tutejszych restauracji.

Przy okazji jeszcze odnośnie samego Jagniątkowa - przypadł mi on ze swoim spokojem i brakiem turystyki masowej bardzo do gustu, podobnie jak kiedyś nieodległa Przesieka, dlatego mam zamiar do niego jeszcze wrócić przy okazji innej pory roku 😊

🚩Jelenia Góra-Jagniątków (519 m n.p.m.) ⏰ 15:55

Punkt końcowy wycieczki - Jagniątków

Na kolejny autobus już się nie spóźniliśmy. Autobusem linii 15 podjechaliśmy prosto na dworzec kolejowy a stamtąd przez Wrocław wróciliśmy do Gliwic. 

Na zakończenie podzielę się z Wami pewną refleksją: wyjazd ten potwierdził moje przypuszczenia co do zimowej atrakcyjności Karkonoszy, mam bowiem wrażenie, że jeśli miałbym przyporządkować do poszczególnych pasm górskich pory roku i stwierdzić, że to właśnie w tym okresie te miejsca prezentują się najlepiej, to do Karkonoszy przyporządkowałbym właśnie zimę. 

Jest w tych górach coś. Niezależnie od tego, że są łatwo dostępne i bardzo popularne, to noszą w sobie jakąś tajemnicę (chciałoby się powiedzieć czuć Ducha Gór, hehe) i czuć też pewien ich majestat, przez który łatwiej zrozumieć dlaczego nazywane były Górami Olbrzymimi. Konkludując, ta "inność" na tle innych części Sudetów w zimie staje się jeszcze bardziej podrasowana. Surowe warunki - niskie temperatury i ekstremalne wiatry w połączeniu ze specyfiką tych gór dają poczucie dalekiej północy, zupełnie nietypowego dla centrum Europy. Ot, taki mikrokosmos.

W zimowym terminarzu wycieczek wizyta w Karkonoszach powinna być zatem w mojej opinii rzeczą obowiązkową, podobnie jak wizyty w Wielkiej Fatrze czy Niżnych Tatrach. Polecam zatem ją także i Wam 😊

KOMENTARZE

4 comments:

  1. Pięknie Was Karkonosze ugościły! Świetnie, że od tylu lat masz stałą i wierną ekipę z którą wyjeżdżasz w różne górskie zakątki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, taka pogoda w Karkonoszach to skarb ;) Raz że słońce, dwa brak wiatru, no warun boski. Co do ekipy - im człowiek jest starszy tym trudniej jest się zgrać, ale się staramy ;) Pozdrowienia!

      Usuń
  2. Ja Karkonosze zimową porą odwiedzam co roku ;) Co prawda, trasę robię wtedy niemal taką samą, bo spacer głównym grzbietem, ale nadal mi się podoba i nie mam dość :) Latem Karkonosze jakoś mnie mniej ciągną, ale wtedy wydaje mi się, że część czeska jest ciekawsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym nie mieszkał tak daleko od Karkonoszy, to jestem w sobie stanie uwierzyć, że też byłbym w nich regularnym gościem ;) Co do tego czy czeska część jest ciekawsza - na pewno jest tam dużo więcej zakamarków, chociaż trzeba uczciwie przyznać, że jak na powierzchnię polskiej części, to dysponujemy naprawdę dużą liczbą atrakcji wysokiego kalibru.

      Usuń

Back
to top