Mała, Wielka Fatra, Niżne Tatry - po kilku końcoworocznych wyjazdach spędzonych w słowackich Karpatach, rzeczą oczywistą było, że wreszcie musiało nam się zachcieć Sudetów. Ze względu jednak na fakt, że tamtego roku w niższych górach temperatury oscylowały wokół zera a pokrywa śniegowa była bardzo ograniczona, lub też nie istniała w ogóle, lista pasm górskich gwarantujących posmak zimy, z których mogliśmy wybierać, była bardzo krótka. Jednomyślnie na pierwszą zimową graniówkę wybraliśmy zatem Karkonosze, wprawdzie najbardziej nam znane dzięki letnim peregrynacjom, ale też i najbardziej intrygujące.
Dzień I
Wczesnym popołudniem w składzie trzyosobowym (Krystian, Moś i ja) przyjechaliśmy do Jeleniej Góry, gdzie przesiedliśmy się z pociągu do busa, w międzyczasie robiąc drobne zakupy w centrum. Uliczki były opustoszałe, ludzie po świętach albo jeszcze nie przetworzyli kilogramów sałatki ziemniaczanej i nie byli zdolni wytoczyć się z domów albo wręcz przeciwnie, dojadali ostatnie resztki śledzia i duszonej kapusty, wizyty w sklepach odsuwając tym samym na kolejne dni.
My również mieliśmy resztki ze świątecznego stołu, ale schowane wewnątrz obficie wypakowanych plecaków czekały na odpowiedni moment.
Jako punkt startowy naszej wędrówki - po raz kolejny - wybrana została Szklarska Poręba, do której dotarliśmy już o zachodzie słońca. Późne wyjście w góry przy okazji podobnych wyjazdów stało się już jednak powszechną praktyką, dlatego na nocną wędrówkę byliśmy gotowi nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Natomiast, co ciekawe, zmierzch wydawał się zapadać naprawdę długo (a może to my szliśmy dosyć szybko?), bowiem bez pomocy czołówek zdołaliśmy dotrzeć z centrum miasta aż pod skrzyżowanie żółtego i zielonego szlaku (tzw. Stara Droga - 954 m n.p.m.), pokonując w ten sposób pierwsze 300 metrów różnicy wysokości...
🚩Szklarska Poręba (653 m n.p.m.) ⏰15:00
Choć w Jeleniej Górze - a i nawet w Szklarskiej Porębie - śniegu za bardzo nie było, to praktycznie wraz z wejściem w las powyżej miasteczka ten się na stałe zameldował. Oczywiście nie było to zaskoczenie, ba, wtedy gdy jechaliśmy z założeniem przeżycia zimowej przygody, było to wręcz wyczekiwane, natomiast z kronikarskiego obowiązku warto ten fakt odnotować.
Do momentu przekroczenia Szrenickiego Potoku na skraju Szrenickiego Kotła szło się bardzo przyzwoicie, wyżej, tj. nieopodal Kukułczych Skał, zaczął zawiewać wiatr, choć nadal, trudno było narzekać. Do Schroniska pod Łabskim Szczytem dotarliśmy za kwadrans piąta, co znaczyło, że spacer z centrum Szklarskiej zajął nam godzinę i czterdzieści minut.
W schronisku zrobiliśmy sobie przerwę na herbatę. Pierwotnie zamierzaliśmy tu właśnie spać, ale nie było wolnych miejsc, dlatego zdecydowaliśmy się na leżącą po czeskiej stronie Martinovkę, do której zresztą kilkakrotnie się przymierzałem. Sytuacja była mi zatem zdecydowanie na rękę 😜
Po krótkim odpoczynku wdrapaliśmy się na grań i przeszliśmy na czeską stronę, pomijając już tarasy przy Śnieżnych Kotłach. Szło się całkiem nieźle i naprawdę szybko, bez zapadania się w nawianym śniegu i bez walki z podmuchami wiatru. Choć było zimno - mimo ruchu szliśmy mając na sobie kilka warstw.
Do Martinovej Boudy dotarliśmy przed siódmą - idealnie by się przebrać, ogarnąć i zdążyć na obiadokolację, na którą zjedliśmy smaczny gulasz z knedlikami, popijając kofolką i piwem. Nieco później już w pokoju wieczorek sobie dodatkowo wydłużyliśmy, i koło 23 posnęliśmy.
🚩Martinovka (1255 m n.p.m.) ⏰18:50
Dzień drugi
Na rano zaplanowałem wschód słońca na Wielkim Szyszaku toteż budziki rozdzwoniły się bardzo wcześnie. Dla Mosia zdaje się nawet za wcześnie, bo z lekkim grymasem obwieścił nam, że potowarzyszy nam w przygotowaniach do wyjścia, ale potem wróci do łóżka. Trochę niedowierzaliśmy, ale rzeczywiście, gdy my zakładaliśmy kolejne warstwy ubrania, on tylko spokojnie nam się przyglądał.
Poranek zapowiadał się bardzo mroźny, ale zarówno poniżej, jak i powyżej górnej granicy lasu powietrze po prostu stało. Nie było żadnego, nawet najdelikatniejszego podmuchu, przez co podążaliśmy w kompletnej ciszy.
🚩Martinovka (1255 m n.p.m.) ⏰06:20
Mróz był siarczysty, śniegu miejscami całkiem sporo, ale rezerwa, z którą wychodziliśmy ze schronisku, pozostała praktycznie nietknięta, dlatego na wierzchołek Wielkiego Szyszaka wdrapaliśmy się kilkadziesiąt minut przed wschodem słońca. Niewątpliwym atutem tej sytuacji było to, że zapas czasu mogliśmy przeznaczyć na podziwianie zimowych krajobrazów tej części Karkonoszy, co poprzedniego dnia z oczywistych względów nie było możliwe.
🚩Wielki Szyszak (1510 m n.p.m.) ⏰07:25
O Wielkim Szyszaku pisałem co nieco w pierwszej serii Karkonoszy, która zadebiutowała na blogu jeszcze w 2014 roku, skoro jednak jesteśmy akurat w realiach zimowych, to muszę dodać, że z punktu widzenia właśnie takiego punktu widokowego na wschód słońca, Szyszak sprawdza się naprawdę nieźle, przede wszystkim ze względu na pewną swoją dominację w grzbiecie granicznym i obecność w sąsiedztwie głębokiej doliny Łaby, która kontur wschodniej części Gór Olbrzymich czyni dodatkowo wyraźniejszym i atrakcyjniejszym dla oka.
Wschód okazał się całkiem widowiskowy, ponieważ intensywnych kolorków nie brakowało, choć z uwagi na bezchmurne niebo był dosyć przewidywalny. Swoje robiła jednak temperatura - karkonoski grzbiet był porządnie zmrożony, obudowany szczelną lodową skorupą i ten kontrast wobec tkwiącego wciąż w jesieni pogórza robił wrażenie.
Trzeba także przyznać, że choć nad nami obyło się bez fajerwerków, to zalegające w Kotlinie Jeleniogórskiej mgiełki urozmaicały trochę landszaft. Po wschodzie ciepłe barwy bardzo ładnie otuliły Śmielec oraz Czeskie i Śląskie Kamienie...
W sumie na szczycie spędziliśmy niespełna godzinę. Kiedy słońce już na dobre zadomowiło się na horyzoncie zrobiliśmy zwrot na pięcie i tą samą drogą zaczęliśmy schodzić, wyczekując już pomału dobrego śniadanka i mocnej kawy...
Do Martinovki dotarliśmy w ekspresowym tempie, jakby popędzani zapachem mielonych ziaren kawy, i po krótkiej przerwie wywołanej koniecznością przebrania się, a także wybudzeniem Mosia, zjawiliśmy się w jadalni. Istotna rzecz - muszę pochwalić to schronisko za jego domową atmosferę, przez którą po prostu chciało się tutaj zostać dłużej (a nie tylko przyjść, przespać się i ruszyć dalej).
Po tradycyjnej jajecznicy i kawie pozabieraliśmy bety i pożegnawszy się z załogą Martinovki pognaliśmy z pełnym ekwipunkiem za tyczkami w stronę Czarnej Przełęczy.
Pogoda była zaiste piękna; trzymał lekki mrozik, śnieżek skrzypiał pod nogami a słońce pięknie oświetlało zabielone drzewa. W takich warunkach spacer był naprawdę ogromną przyjemnością, buzie nam się cieszyły od ucha do ucha i to mimo ciążących plecaków. Do tego pustka na szlaku i całe Karkonosze dla nas, no być nie mogło!
Na Czarnej Przełęczy, przeskoczyliśmy na czerwony szlak i pomaszerowaliśmy w stronę Czeskich Kamieni. Gdzieniegdzie trzeba było zwolnić, bo najwyraźniej od ostatniego opadu śniegu minęło sporo czasu i jeszcze przed naszym przyjazdem wiatr zdołał wywiać w niektórych miejscach pokrywę śnieżną, odsłaniając w ten sposób śliskie kamienne bloki.
🚩Czarna Przełęcz (1350 m n.p.m.)⏰10:20
Generalnie jednak warunki cały czas były wyborne i podobnie jak w sezonie letnim, także i teraz spacer granią był, no właśnie, spacerem a nie ciężką przeprawą do czego przyzwyczaiły nas zimowe Karpaty. Czuliśmy się więc trochę jak na przedwczesnej, ale na pewno zasłużonej, górskiej emeryturze 😜
Spośród pary Czeskie/Śląskie Kamienie trudno wskazać lepszy punkt widokowy. Z Czeskich Kamieni zdecydowanie lepiej prezentuje się Wielki Szyszak i Śnieżne Kotły, ze Śląskich Kamieni otrzymujemy zaś nieporównywalnie bardziej interesujący widok na wschodnią część Karkonoszy, a także Rudawy Janowickie, choć, i to zabawna rzecz, akurat Śnieżki praktycznie z nich nie widać. No zimą, gdy spadnie trochę śniegu, to może będzie nieco lepiej widoczna 😉
Polana na której stoi Petrovka to widowiskowe miejsce na którym warto się na chwilę zatrzymać. Dalszy marsz na Przełęcz Karkonoską to bez wątpienia najnudniejszy fragment Śląskiego Grzbietu, a już na pewno tej części, którą poprowadzono szlaki (Kamiennik i Mumlawski Wierch położone na zachód od Szrenicy są niedostępne dla turystów). Ale i tu zimą mam wrażenie jest ciekawiej niż latem, gdyż paskudny asfalt jakim się idzie jest przykryty białym puchem 😜
Sama przełęcz Karkonoska ma to do siebie, że zawsze kręci się na niej sporo ludzi, wjeżdżają tu samochody, więc okoliczne schroniska trudno nazwać pustelniami. Również znajdujące się po polskiej stronie Odrodzenie, jakoś zawsze mnie do siebie zniechęcało, choć czuję, że oceniam je trochę niesprawiedliwie, bo ilekroć tu jestem, to czuję potrzebę ucieczki z tego gwarnego miejsca.
🚩Przełęcz Karkonoska (1198 m n.p.m.) ⏰ 12:50
Uciekliśmy więc i tym razem, a dla odmiany muszę zaś powiedzieć, że odcinek grani aż po Słonecznik, który zapamiętałem z letniego przejścia grzbietem bardzo dobrze, i zimą bardzo mi się podobał. Nie widać stąd jeszcze rozoranego przez bryłę pewnego hotelu Karpacza, nie widać również Szklarskiej Poręby, a najbliższe gęstsze zabudowania wydają się zaskakująco odległe jak na Karkonosze, przez co tworzy się tu pewien dodatkowy klimacik...
Wraz z osiągnięciem Słonecznika krajobraz diametralnie się zmienia i jest to zdecydowanie jedna z najbardziej zaskakujących przemian w Karkach, gdy znienacka zamiast kosówki, która obficie porasta zbocza Smogorni, przed nami pojawia się Śnieżka, chwilę później pierwszy z kotłów - Kocioł Wielkiego Stawu - i znów, parę minut później, Kocioł Małego Stawu.
Zachwyt nagłą zmianą perspektywy przerywał jedynie stan podłoża - w rejonie punktu widokowego nad Wielkim Stawem śnieg praktycznie ustąpił, pozostawiając lodową skorupę. Ta zaś była zdradliwa i wymagała ostrożnego stawiania kroków.
Chwilę później trafiliśmy na skraj Równi pod Śnieżką, gdzie podjęliśmy decyzję by się tymczasowo rozdzielić - Robert z Krystianem pomaszerowali w dół, prosto do schroniska mając wystarczająco wrażeń na dziś, ja zaś odbiłem na stronę czeską w oczekiwaniu na zachód słońca.
Zejście z Równi pod Strzechę Akademicką trwa tylko chwilę, więc szybko dołączyłem do chłopaków. Sama Strzecha w której byłem pierwszy raz, zrobiła we mnie mocno mieszane uczucie. Już to pisałem, ale w przypadku większości karkonoskich schronisk po polskiej stronie nie czuję jakoś takiego klimatu jaki bym chciał czuć. Doskonały przykład tego, że stare mury, kaflok i trochę drewnianych wstawek to nie wszystko.
🚩Strzecha Akademicka (1266 m n.p.m.) ⏰16:10
Dzień III
Podczas tego wyjazdu nie próżnowaliśmy i kolejnego dnia ponownie przed wschodem słońca zbieraliśmy się do wyjścia. Tym razem już wszyscy razem, bo nikt nie chciał rezygnować z widowiska na szczycie Śnieżki.
Przygotowaliśmy herbaty do termosów, zjedliśmy coś ciepłego i popędziliśmy w stronę Równi. Stamtąd można było już dostrzec zarysowującą się łunę słoneczną, świadczącą o tym, że trzeba się pospieszyć 😁
🚩Strzecha Akademicka (1266 m n.p.m.) ⏰06:05
Spod Domu Śląskiego pięknie było widać jak w świetle czołówek w stronę wierzchołka przesuwa się ludzka gąsienica. Wydawało się wręcz nieprawdopodobne, że te 10-15 minut przed nami gromadzi się tyle osób, podczas gdy nasza trójka spacerowała w dużym osamotnieniu. Pozostała jedynie obawa czy ów kwadrans nie przesądzi o spóźnieniu...
Nasze obawy okazały się jednak bezzasadne i to mimo tego, że nie uwzględniliśmy jeszcze mocno wyślizganej po przejściu kilkudziesięciu (set?) osób ścieżce, którą poprowadzono szlak czerwony. Charakterystyczne talerze pokazały nam się wręcz idealnie na czas...
🚩Śnieżka 1603 m n.p.m. ⏰07:35
Sama Śnieżka nie jest może idealnym punktem obserwacyjnym - trzeba na niej się nachodzić, bowiem różne konstrukcje uniemożliwiają spojrzenie na wszystkie strony świata - jednak właśnie przez powyższą specyfikę, która sprawia że tłum nie gromadzi się na małej powierzchni a trochę "rozpływa" staje się zarazem dosyć ustronna - bardziej moim zdaniem niż Diablak, czyli najwyższy wierzchołek Babiej Góry.
Co do samych widoków - tu też generalnie jestem umiarkowanym zwolennikiem, one oczywiście przy dobrej pogodzie robią wrażenie jeśli chodzi o zasięg - jak w przypadku każdego wybitnego szczytu - jednak ta wyraźna dominacja Śnieżki pozbawia okolicę wyrazistości. I to dotyczy przede wszystkim widoku na północ, ale także na wschód i południe (z wyjątkiem bardzo odległych Jeseników i Masywu Śnieżnika).
Tyle z moich przemyśleń, a teraz trochę porannych widoków, które możecie ocenić sami 😁
Na kolejny autobus już się nie spóźniliśmy. Autobusem linii 15 podjechaliśmy prosto na dworzec kolejowy a stamtąd przez Wrocław wróciliśmy do Gliwic.
Na zakończenie podzielę się z Wami pewną refleksją: wyjazd ten potwierdził moje przypuszczenia co do zimowej atrakcyjności Karkonoszy, mam bowiem wrażenie, że jeśli miałbym przyporządkować do poszczególnych pasm górskich pory roku i stwierdzić, że to właśnie w tym okresie te miejsca prezentują się najlepiej, to do Karkonoszy przyporządkowałbym właśnie zimę.
Jest w tych górach coś. Niezależnie od tego, że są łatwo dostępne i bardzo popularne, to noszą w sobie jakąś tajemnicę (chciałoby się powiedzieć czuć Ducha Gór, hehe) i czuć też pewien ich majestat, przez który łatwiej zrozumieć dlaczego nazywane były Górami Olbrzymimi. Konkludując, ta "inność" na tle innych części Sudetów w zimie staje się jeszcze bardziej podrasowana. Surowe warunki - niskie temperatury i ekstremalne wiatry w połączeniu ze specyfiką tych gór dają poczucie dalekiej północy, zupełnie nietypowego dla centrum Europy. Ot, taki mikrokosmos.
W zimowym terminarzu wycieczek wizyta w Karkonoszach powinna być zatem w mojej opinii rzeczą obowiązkową, podobnie jak wizyty w Wielkiej Fatrze czy Niżnych Tatrach. Polecam zatem ją także i Wam 😊
Pięknie Was Karkonosze ugościły! Świetnie, że od tylu lat masz stałą i wierną ekipę z którą wyjeżdżasz w różne górskie zakątki!
OdpowiedzUsuńTo prawda, taka pogoda w Karkonoszach to skarb ;) Raz że słońce, dwa brak wiatru, no warun boski. Co do ekipy - im człowiek jest starszy tym trudniej jest się zgrać, ale się staramy ;) Pozdrowienia!
UsuńJa Karkonosze zimową porą odwiedzam co roku ;) Co prawda, trasę robię wtedy niemal taką samą, bo spacer głównym grzbietem, ale nadal mi się podoba i nie mam dość :) Latem Karkonosze jakoś mnie mniej ciągną, ale wtedy wydaje mi się, że część czeska jest ciekawsza.
OdpowiedzUsuńGdybym nie mieszkał tak daleko od Karkonoszy, to jestem w sobie stanie uwierzyć, że też byłbym w nich regularnym gościem ;) Co do tego czy czeska część jest ciekawsza - na pewno jest tam dużo więcej zakamarków, chociaż trzeba uczciwie przyznać, że jak na powierzchnię polskiej części, to dysponujemy naprawdę dużą liczbą atrakcji wysokiego kalibru.
Usuń