Graniami Alp Algawskich cz. VI - Madelegabel




Łańcuch górski: Alpy (Alpy Wschodnie)

Sektor: Północne Alpy Wapienne

Pasmo górskie: Alpy Algawskie

Podgrupa: Allgäuer Hauptkamm

Kontynuacja wycieczki opisywanej w poprzedniej relacji. Mädelegabel, czyli jedyny ze szczytów Algawskiego Triumwiratu dostępny znakowanym szlakiem, cieszy się dużą popularnością wśród turystów, czemu sprzyja bliskość dwóch schronisk turystycznych, atrakcyjna panorama i wreszcie też wysokość - szczyt jest niższy od najwyższego w Alpach Algawskich Großer Krottenkopfu o zaledwie 11 metrów.

Pokonanie całej trasy (licząc od Birgsau) warto rozłożyć na dwa dni z uwagi na bardzo dużą sumę podejść i dające się we znaki osypujące się podłoże. W lecie przemawiają za tym również częste zmiany pogody oraz możliwość powstawania zatorów na przebiegającym granią szlaku Heilbronner Weg.

Na trasie niewielkie trudności techniczne (konieczność użycia rąk), momentami duża ekspozycja.



Kolejnego poranka na niebie po raz pierwszy od czasu mojego przybycia do Bawarii zawitały chmury. Nie było to jednak specjalne zaskoczenie - prognozy zapowiadały, że dzień może być burzowy, i z tego względu pierwotnie przyjęta trasa została mocno pocięta, a budynek schroniska zamierzałem opuścić, gdy tylko wzejdzie słońce.

Rano złapałem jednak drobne opóźnienie - czekałem bowiem sporo czasu w kolejce do baru by poprosić o wrzątek aby zalać sobie kawę rozpuszczalną (w żadnym ze schronisk nie widziałem znanych z Polski ogólnodostępnych termosów z wrzątkiem, co mam wrażenie wynika bynajmniej nie z tego, że nikt nie wpadł na podobny pomysł, a z faktu, że tak jak wspominałem w jednej z pierwszych relacji - w Alpach Algawskich kultura chodzenia po górach jest odmienna od naszej, co oznacza, że turyści wszystko kupują na miejscu, nie przynosząc nic z dołu). Tu spotkała mnie jedna, jedyna nieprzyjemność podczas całego wyjazdu - jegomość za barem zalał mi bowiem kawę... zimną wodę, mówiąc do tego z szerokim uśmiechem "you're welcome". Nie, nie zakładam, że zrobił to specjalnie, ale ponieważ miałem przy sobie ostatnią porcję kawy, która stanowi nieodłączną część każdego mojego poranka, to poczułem, delikatnie mówiąc, irytację. Co więcej, zorientowałem się o wszystkim dopiero kilka minut po fakcie, gdy już odszedłem od baru, a od ewentualnego powrotu i ostatecznego zamówienia kawy z ekspresu, odwiodła mnie wizja kolejnego kilkunastominutowego oczekiwania, ponieważ obsługa zajmowała się przyjmowaniem licznych zamówień zestawów śniadaniowych. Ostatecznie więc machnąłem ręką, rezygnując z ciepłego napoju o poranku.

Poranny widok z tarasu na Rappenalptal i szczyty należące do Sudöstliche Walsentaler Berge

Zbliżenie na najwyższe partie wspomnianej podgrupy Alp Algawskich

W głębi po lewej Rotgundspitze (2485 m n.p.m.), natomiast nieco bliżej, z prawej, Linkerskopf (2459 m n.p.m.), którego w relacji z poprzedniego dnia nie pokazywałem w całości z uwagi na niekorzystne położenie słońca

Na szlaku znalazłem się ostatecznie koło godziny 06:40, czyli jakieś 30 minut później niż planowałem. Mimo to, wszystko wskazywało na to, że byłem pierwszym, który opuścił schronisko.

Droga przez Vorderes Bockkar

Powyżej Waltenberger Haus szlak wkraczał w zawaloną złomami skalnymi dolinkę Vorderes Bockkar, przez którą szło się mało przyjemnie z uwagi na często osypujące się podłoże. Pewnym rozwiązaniem tego problemu są kijki trekkingowe, które gorąco polecam dorzucić do swojego ekwipunku, zwłaszcza jeśli będziecie planować wędrówki po Allgäuer Hauptkamm bądź w sąsiedniej podgrupie, czyli w Hornbachkette.

Po zakosach w górę...

Krajobraz Vorderes Bockkar. Dolina od wschodu otoczona jest przez północno-zachodnią grań Hochfrottspitze, w której znajdują się Szczyty Dobrej Nadziei, od południa przez fragment grani głównej na odcinku Hochfrottspitze-Bockkarkopf, a od zachodu przez północne ramię Bockkarkopfu

Marsz szybko okazał się być monotonny. Z bliska otaczające mnie ściany wydawały się być jednolite i brakowało tego kontrastu, jaki można było zauważyć tuż po pokonaniu progu doliny, gdy oczom ukazywała się imponująca bryła Zachodniego Szczytu Dobrej Nadziei, wyróżniająca się swoją smukłą sylwetką na tle sąsiadów. Po prostu - powyżej 2100 m n.p.m. wkraczaliśmy w skalne pustkowie Vorderes Bockkar, choć gwoli ścisłości powinienem wyraźnie zaprzeczyć jakoby jednocześnie panowała tam absolutna cisza - ta była co jakiś czas zakłócana przez docierający z różnych stron szum osypujących się kamieni. W pewnym momencie szum nabrał na sile i zaniepokojony zatrzymałem się w miejscu z uwaga spoglądając na boki. W końcu, jakieś kilkanaście metrów ponad mną, na tle wapiennych skał ujrzałem stado koziorożców... 

W Alpach Algawskich nie żyją duże drapieżniki tak jak choćby w Tatrach - nie ma niedźwiedzi, nie ma rysiów, nie ma wilków, zatem wędrówka po zmroku nie jest tak stresogenna. Odniosłem natomiast wrażenie, że koziorożce alpejskie (Alpine ibex), które zdarzyło mi się kilkakrotnie spotkać w różnych częściach tych gór, potrafią być bardzo uparte i stać w nieskończoność w jednym miejscu, jeśli akurat mają taką ochotę. Z kolei ich rogi wydają się być mało przyjazne... 😀

"A zasadził Panu ktoś kiedyś kopa w d**ę?"

Dłuższą chwilę czekałem aż zwierzęta się ruszą, samemu obawiając się trochę wykonywania gwałtownych ruchów. Po kilku minutach zaczęli doganiać mnie kolejni turyści idący ze schroniska, dzięki którym zrobiło się na ścieżce trochę "gęściej" i stado łaskawie zgodziło się przenieść dalej.

Widok z górnych partii doliny w stronę doliny Bacherloch. Z prawej strony widać oba Szczyty Dobrej Nadziei - Zachodni (to ten w głębi) i Wschodni

Grupce turystów, która jako pierwsza mnie dogoniła, pozwoliłem się wyprzedzić, co jak się okazało nie było przemyślanym posunięciem z mojej strony, gdyż kawałek dalej zaczynał się fragment ubezpieczony łańcuchami, przy którym siłą rzeczy szybko wytworzyła się kolejka.

Do momentu aż sam zdołałem chwycić za łańcuch, minęło na tyle sporo czasu, że za mną zdążyły się ustawić kolejne osoby. Gdy pokonywałem skalne stopnie strąciłem przypadkowo kamień, który poleciał prosto w stronę oczekujących niżej osób, ale na szczęście, dzięki błyskawicznej reakcji na mój krzyk nikt nie oberwał odłamkami skalnymi.


Ubezpieczony fragment był jednak krótki i prosty technicznie, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że w zasadzie cały szlak przez Bacherlochtal i Vorderes Bockkar stanowi stosunkowo prosty sposób by dostać się na grań. Poza krótkim i lekko eksponowanym trawersem progu (prezentowanym we wcześniejszej relacji) i lekko wyślizganym fragmentem, ubezpieczonym zresztą widocznym na zdjęciu łańcuchem, nie było tam żadnych odcinków, które mogłyby wzbudzić większy niepokój. Jedyne co warto mieć na uwadze, to znaczące przewyższenie jakie następuje na odcinku od Birgsau do Bockkarscharte - w sumie to 1550 metrów, które, ze względu na powszechnie występujący w Vorderes Bockkar drobny materiał skalny, daje się odczuć.

Österreich und Deutschland...

Przechodząc do samej Bockkarscharte - no właśnie, co bardziej uważnym czytelnikom pewnie nazwa ta wyda się znajoma - i słusznie. Chodzi o to, że identycznie nazywa się przełęcz położona między Kesselspitze a Glasfelderkopfem, którą pokazywałem Wam w jednej z wcześniejszych relacji...

Bockkarscharte, na której znalazłem się owego sobotniego poranka, wznosi się na 2504 m n.p.m. i jest jedną z najwyżej sytuowanych przełęczy w Allgäuer Hauptkamm. Szerokie siodło rozdziela Bockkarkopf (2609 m n.p.m. - nr 9 w A. Algawskich) od Hochfrottspitze (2649 m n.p.m. - nr 3), stanowiąc granicę między de facto drobna odrębnymi światami - w tym rejonie dochodzi bowiem do wyraźnej asymetrii zboczy - te opadające na zachód są bardzo strome, natomiast wschodnie wręcz przeciwnie - są stosunkowo łagodne i tworzą kilkaset metrów poniżej ostrza grani spory wapienny płaskowyż.

Widok z Bockkarscharte na zachód. Z prawej strony wznosi się Bockkarkopf, na lewo od niego, Steinschartenkopf i sąsiadujący z nim Hohes Licht, najwyższy szczyt Allgäuer Hauptkamm.

Bockkarkopf w pełnej krasie.

Jak już wspomniałem przełęcz jest dość szeroka, roztacza się z niej zatem imponująca panorama, która po godzinie spędzonej w ciasnej Vorderes Bockkar, wywarła na mnie naprawdę spore wrażenie. Postanowiłem sobie zatem zrobić chwilkę przerwy i rozejrzeć się.


Przyglądając się panoramie warto zwrócić uwagę na położoną po południowej stronie grani dolinę Schochenalptal i wznoszący się ponad nią, równoległy do "naszego" granicznego grzbietu, masyw Peischelspitze (tzw. Peischelgruppe). Masyw ten, będący tak naprawdę przedłużeniem południowej grani Hohes Licht, również przynależy do Allgäuer Hauptkamm, znajduje się w całości po stronie tyrolskiej i jest o tyle interesujący, iż w panoramach z najróżniejszych szczytów Alp Algawskich pozostaje zazwyczaj niewidoczny albo ledwo dostrzegalny. Jest to o tyle nietypowe, że mówimy o naprawdę wysokich, jak na lokalne standardy, szczytach - najwyższy Ellbogner Spitze wznosi się na 2552 m n.p.m., co sytuuje go na 16. miejscu (ex aequo z Ilfenspitze i Sattelkarspitze).

Oprócz Ellbogner Spitze do Peischelgruppe przynależą również (idąc z zachodu na wschód): Peischelspitze (2512 m n.p.m.), Wilder Kasten (2542 m n.p.m.), Wildmahdspitze (2489 m n.p.m.) oraz Muttekopf (2431 m n.p.m.). Wyobraźcie sobie, że na wszystkie te szczyty, z wyjątkiem Peischelspitze, wiodą znakowane ścieżki, żeby było jednak śmiesznie, wszystkie zostały tak poprowadzone, że nie da się nie schodząc ze szlaku (a przy okazji i z grani) zaliczyć podczas jednej wycieczki dwa lub więcej szczytów Peischelgruppe 😂

Zachodnia część Peischelgruppe. Od lewej masywna północna ściana Wilder Kasten, zwornikowy Peischelspitze z doskonale widoczną na zdjęciu, wybiegającą na północ granią, którą łączy go z Hohes Licht, i wreszcie sam Ellbogner Spitze

I dla porównania sprawiający bardziej przyjazne wrażenie Muttekopf

Drugi plan tworzą Alpy Lechtalskie

Do kompletu panoramka


Z Bockkarscharte skierowałem się na północy-wschód, podążając po Heilbronner Weg - najsłynniejszym szlaku Alp Algawskich, z którego przygotuję kiedyś osobną relację. W ramach krótkiego wyjaśnienia dopowiem tylko, iż jest to szlak łączący schroniska Rappenseehütte i Kemptner Hütte śmiało poprowadzony po otwartej grani, nie będący klasyczną ferratą, a raczej czymś w rodzaju Orlej Perci.

Szlak wytracił nieco na wysokości i opuścił grań, sprowadzając mnie do rozległego zagłębienia na południowo-wschodnich zboczach Hochfrottspitze. W terenie tym, zlokalizowanym na wysokości 2450 m n.p.m., znajduje się Schwarzmilzferner, jedyny lodowiec którego resztki zachowały się do dziś na terenie Alp Algawskich i który początkowo figurował w austriackim rejestrze lodowców, sporządzonym po raz pierwszy pod koniec XIX. wieku.


Tajemnice ostatniego lodowca w Alpach Algawskich

Schwarzmilzferner, znajdujący się po tyrolskiej stronie grzbietu, jest jednym z najniżej położonych alpejskich lodowców  - rozciąga się na wysokości 2450-2480 m n.p.m. na dnie kotła zlokalizowanego u stóp ścian Hochfrottspitze oraz Mädelegabel. Ostatnie badania, przeprowadzone w 1985 roku za pomocą metod geoelektrycznych, określiły jego powierzchnię na 9 hektarów, a grubość na nieco ponad 21 metrów, choć wyniki te spotkały się z dużą krytyką i zostały uznane za zaniżone.

Należy w ogóle zaznaczyć, że bardzo długo zastanawiano się czy Schwarzmilzferner można uznać za lodowiec. Obszar ten był celem wielu naukowych ekspedycji prowadzonych w drugiej połowie XIX wieku, które miały pozwolić jednoznacznie go sklasyfikować. Wyobraźcie sobie, że podczas z jednej z wypraw naukowcy określili grubość skorupy lodowej nawet na 65 metrów! O tym, że poruszanie się po miejscowym lodowcu było obarczone niegdyś ryzykiem, świadczył śmiertelny upadek jednego z geodetów do szczeliny, do którego doszło podczas pomiarów w 1854 roku.

Na czym natomiast polega pewnego rodzaju paradoks? Pod Hochfrottspitze dotarto po raz pierwszy bardzo późno, właśnie dopiero w XIX wieku i dopiero wtedy rozpoczęto badania naukowe. Tymczasem, wyniki obserwacji prowadzonych blisko 100 lat po pierwszym opisaniu tego terenu, wykazały, że w latach 1850-1903, a więc kiedy na dobre zaczęto prowadzić badania, powierzchnia lodowca gwałtownie się zmniejszyła, o blisko 14 ha, czyli przeszło połowę wobec pierwszych oficjalnych danych. Szybkie zmiany, do których dochodziło na jego powierzchni i brak możliwości sprawnego wykonania kompleksowych, rzetelnych badań (głównie z uwagi na ograniczenia technologiczne), powodowały, że coraz to kolejne osoby kwestionowały jakoby Schwarzmilzferner faktycznie był lodowcem, choć jeszcze w XIX wieku wielu badaczy relacjonowało, że na lodowcu występują liczne szczeliny, co później potwierdzano zdjęciami. Niestety, nigdy nie udało się ich dokładnie zbadać - pierwsze dokładne wyniki przedstawiono dopiero w 1911 roku, gdy lodowiec na dobre zaczął zanikać. W rezultacie okazało się, że pierwsze badania szczelin były tak naprawdę jednymi z ostatnich, ponieważ po raz ostatni zdołano je opisać... w 1934 roku. Łącznie, w latach 1903-1965 grubość pokrywy lodowej miała się zmniejszyć o 31 metrów, choć w okresie 1975-85 ponownie się ona zwiększyła - o 10 metrów. Od czasu wspomnianych wcześniej pomiarów wykonanych w 1985 roku objętość mas lodu wyraźnie się zmniejsza, a ostatnie lato według danych meteorologów z powiatu Oberallgäu przyniosło największy ubytek od czasu 2003 roku.

 Lodowiec Schwarzmilz w 1909 r. Żródło

Szczeliny w latach 30. XX wieku. Żródło

Zasięg lodowca na przestrzeni 100 lat. Żródło 

W tym wszystkim najbardziej fascynujące jest chyba jednak coś innego - jak na tak niewielkiej wysokości wykształcił się lodowiec, skoro jego najwyżej położone fragmenty znajdowały się poniżej granicy wiecznego śniegu? Co więcej, jak to się stało, że znalazł się on nie tylko na wschodnich zboczach Hochfrottspitze, ale także na południowych, w teorii doskonale naświetlonych, zboczach Mädelegabel?

W teorii najbardziej logicznym wytłumaczeniem jest położenie w rejonie często nawiedzanym przez lawiny. I rzeczywiście, po części ogromne masy śniegu zsuwające się zboczy Hochfrottspitze i Mädelegabel tłumaczą utrzymywanie się lodowca, jednak właśnie - odpowiadają one jedynie za 25 proc. akumulacji śniegu. Głównym powodem jest wielkość odnotowanego opadu - meteorologowie wskazują bowiem, że spada tu więcej śniegu niż na porównywalnych wysokościach w tej części Alp - oraz topografia terenu - misa, którą wypełnia lodowiec, szczelnie otulona przez zbocza dwóch wysokich szczytów, sprzyjała odkładaniu się śniegu transportowanego przez wiatr.

Lodowiec podchodzący pod południowe zbocza Mädelegabel

W 2018 roku, gdy pokonywałem górne partie lodowca, przysypane jeszcze śniegiem z ubiegłej zimy, nie miałem żadnych raków ani tym bardziej czekana. Uspokajam jednak - teren ten jest na tyle łagodnie nachylony, że nawet ewentualne poślizgnięcie nie stanowi żadnego zagrożenia, a wystarczającą pomoc oferują kijki trekingowe - te zresztą na całej Heilbronner Weg i tak powinny być obowiązkowym wyposażeniem z uwagi na osypujące się spod nóg kamienie.


Szlak przecinał górne partie pozostałości lodowca nieopodal jego wschodniego krańca, doprowadzając w okolice miejsca, gdzie miał odchodzić szlak pozwalający wdrapać się na wierzchołek Mädelegabel. Przyznam szczerze, że poczułem lekką niepewność, bo długo nie mogłem zlokalizować dokładnego przebiegu szlaku w dolnej jego partii - niestety nie odnalazłem tam żadnych tabliczek, a jednolite czerwone kreski nie pomagały w rozróżnianiu ścieżek. 

Hochfrottspitze z pozostałości lodowca

Droga na Mädelegabel - trochę łatwej wspinaczki

Przejdźmy jednak do chyba najbardziej interesującej części relacji, czyli do opisu podejścia południową granią na wierzchołek. Szlak jak już wspomniałem zaczyna się na skraju lodowca, czy też jego resztek, i początkowo wyprowadza na grań, którą biegnie granica, do niewielkiego wypłaszczenia.

Ten odcinek wymaga jako-takiego obycia ze skałą, ponieważ trzeba się wspomagać rękami. Wspinaczka jest natomiast generalnie łatwa i sprawia dużą frajdę.



Widok z grani w stronę wierzchołka

Po 10 minutach dotarłem na grań, gdzie znajdowało się niewielkie wypłaszczenie. Postanowiłem wykorzystać ten fakt i schować na wszelki wypadek aparat do plecaka - końcówka wymaga od turysty zachowania wzmożonej uwagi - po pierwsze szlak trochę kluczy - po drugie w kilku miejscach jest wąsko, m.in. w charakterystycznej, ukośnie poprowadzonej rynnie, którą przychodzi pewnym momencie pokonać.

Na wierzchołku znalazłem się o 8:45, zatem droga na szczyt zajęła mi w sumie 25 minut licząc od rozdroża na skraju lodowca, oraz dwie godziny licząc od momentu wyruszenia z Domu Waltenbergera.

Moja ocena graniowego odcinka? Trudności porównywalne do tych przy wejściu na Świnicę, momentami duża lufa.


Mädelegabel - na dachu czwartego szczytu Alp Algawskich

Do tej pory wszystko szło zgodnie z planem, znalazłem się bowiem na szczycie, gdy wierzchołek był jeszcze całkowicie pusty. Miałem możliwość go dokładnie obejść, wykonać sesję zdjęciową, a potem już wybrać sobie najlepsze możliwe miejsce do siedzenia i delektować się w samotności panoramą z wierzchołka.

Dokumentacja z tego pobytu powstała zatem całkiem bogata, zatem rozsiądźcie się wygodnie w fotelach i posłuchajcie...


Tę opowieść pozwolę sobie zacząć trochę nietypowo, gdyż od tyłu, to jest od wyjaśnienia kwestii Algawskiego Triumwiratu (Allgäuer Dreigestirn). Taką nazwę nosi grupa, czy też nawiązując do etymologii słowa triumwirat, zgromadzenie trzech szczytów, wyrastających w północnej części tzw. Głównego Grzbietu (Allgäuer Hauptkamm), doskonale widocznych z niemal każdej części Alp Algawskich. Grupka zapewne nie zyskałaby jednak tej szlachetnej nazwy, jednoznacznie kojarzącej się z bardziej znanym trio w Alpach Berneńskich, gdyby choć jeden z tworzących ją szczytów nie był na swój sposób wyjątkowy. Więc mamy w niej szczyt, który cieszy się mianem najwyższego niemieckiego szczytu całego tego wspaniałego pasma górskiego (Hochfrottspitze), mamy w niej tak zwany Algawski Matterhorn (Trettachspitze), wreszcie właśnie mamy szczyt, któremu przyporządkować funkcję naj byłoby znacznie trudniej, ale który za to topograficznie pełni najważniejszą rolę, "spinając" całe to towarzystwo (tak, to właśnie Mädelegabel).

Algawski triumwirat oglądany od strony zachodniej przypomina widelec - i w tym momencie płynnie przechodzimy do wyjaśnienia pochodzenia nazwy Mädelegabel, gdyż Gabel w języku niemieckim określa właśnie jeden ze sztućców. Wbrew moim pierwotnym podejrzeniom, gdy jeszcze nie zagłębiałem się w etymologię poszczególnych szczytów, nazwa nie ma nic wspólnego z kobietą (Madel to potocznie dziewczyna), a odnosi się do słowa Mahder, oznaczającego koszoną łąkę wysokogórską. Zatem także i w tym wypadku nazwa odnosi się do najprostszych skojarzeń lokalnych społeczności, możemy sobie bowiem wyobrazić, że mówimy o "szczycie przypominającym widelec, wznoszącym się ponad alpejską łąką.

Wierzchołki Hochfrottspitze widoczne z Mädelegabel

Wyjaśniłem pokrótce skąd się wziął termin Mädelegabel, zatem teraz parę słów na temat topografii...

Bohater naszej dzisiejszej relacji (2644 m n.p.m.) wznosi się w głównej grani Alp Algawskich, zatem automatycznie również na granicy Niemiec (Bawarii) i Austrii (Tyrolu), stanowiąc ważny punkt zwornikowy dla południkowo rozciągającej się grani bocznej o długości 9 km, w której leży m.in. Trettachspitze, Wildengundspitze czy Wildgundspitze. Południowe zbocza Mädelegabel są stosunkowo łagodne i opadają na stronę tyrolską, do Schochenalptal, z kolei północno-zachodnie urywające się do Bacherlochtal oraz wschodnie urywające się do Trettachtal, są bardzo strome. Warto w tym miejscu zauważyć, że właśnie na wschodnich zboczach Mädelegabel znajduje się długi na 1,2 km i szeroki na 200 m, żleb Trettachrinne, stanowiący jeden z najbardziej rozpoznawalnych elementów topografii tej części Alp Algawskich i przy okazji cel ekstremalnych zimowych zjazdów na nartach. 

Mädelegabel ze wszystkich szczytów triumwiratu posiada najdłuższą historię turystyki pieszej - nieoficjalnie po raz pierwszy został zdobyty w 1818 roku (oficjalnie w 1835 roku przez Vincenza i Johanna Schraudolphów), czyli 37 lat wcześniej niż Trettachspitze i 51 lat wcześniej niż Hochfrottspitze. Nie mogło być w tym przypadku - drogi na oba sąsiednie szczyty do dziś wyceniane są znacznie wyżej. Podczas gdy normalna droga na Mädelegabel w zależności od doświadczeń otrzymuje I, no maksymalnie I+, w przypadku Hochfrottspitze oraz Trettachspitze analogiczne, najłatwiejsze drogi zyskują z reguły II+.

Widok w stronę Oberstdorfu, na pierwszym planie Trettachspitze, zwany "Algawskim Matterhornem"

Trettachspitze i porośnięte kosodrzewiną Wildgundkopf i Himmelschrofen (w lewym dolnym rogu) leżą w jednej grani, dla której zwornikiem jest właśnie Mädelegabel

Nagadałem się, więc najwyższy czas zaprezentować trochę fotek. Jeśli chodzi o panoramę z wierzchołka, to zwłaszcza ta w stronę północno-wschodnią prezentuje się obłędnie - co wynika z faktu, że w tym kierunku następuje wyraźne obniżenie w grani głównej, aż po przełęcz Mädelejoch, która rozdziela Allgäuer Hauptkamm od Hornbachkette.

Ze względu na fakt, iż Triumwirat nie znajduje się w jednej linii z najwyższymi szczytami Hornbachkette, a jest od nich trochę odsunięty na północ, to mamy do czynienia z bardzo miłym dla oka stopniowym przyrostem wysokości szczytów: przesuwając wzrok od lewej widzimy Daumengruppe i część Hofätsgruppe, dopiero później grzbiety stają się coraz wyższe; w tle wyrasta piramida Hochvogla i chwilę poźniej widoczny na drugim planie rogaty masyw Krottenspitze-Öfnerspitze - stanowiący zachodni bastion Hornbachkette. Z nim sąsiaduje masywna bryła Großer Krottenkopfu, zza której wyglądają kolejne szczyty najwyższej podgrupy Alp Algawskich.

Te okolice eksplorowaliśmy przez poprzednie dni. Na pierwszym planie Hofäts, za nim, po prawej - Schneck.

Na pierwszym planie Schneck i Himmeleck... W tle należące do Vilsalpseeberge, Rauhhorn i Gaishorn

Na jednym zdjęciu aż siedem podgrup A. Algawskich: fragment Allgäuer Hauptkamm (Kratzer - pierwszy plan), Hornbachkette, Hofäts- und Rauheckgruppe, Hochvogel- und Rosszahngruppe, Daumengruppe, Vilsalpseeberge i Tannheimer Berge



Fenomenalny moim zdaniem widok na północny-wschód w nieco innym kadrze

Großer Krottenkopf - najwyższy szczyt A. Algawskich - i fragment Hornbachkette na zbliżeniu

Poszczerbione granie w podgrupie Hornbachkette. W tle widać rozłożysty Kreuzspitze w Alpach Lechtalskich a na ostatnim planie bledniejący grzbiet masywu Wetterstein ze Schneefernerkopfem

Uwielbiam te alpejskie niekończące się plany...

Tu podobny kadr w wersji B&W

Hochvogel - jeden z najłatwiej rozpoznawalnych szczytów Alp Algawskich, prawdziwa dominanta w niemal każdej szczytowej panoramie. W tle fragment Tannheimer Berge ze szczytami Gimpel i Kellenspitze

Doskonały widok otrzymujemy także na stronę południową, tj. w kierunku Peischelgruppe, w której wznoszą się pokazywane wcześniej dokładnie Wilder Kasten, Wildmahdspitze i Muttekopf, oraz na wał wznoszących się w tle Alp Lechtalskich.

Muttekopf, a za nim drugi plan budują od lewej kopulasty Peischelspitze (inny niż ten w Peischelgruppe 😅) i centralnie zlokalizowany na zdjęciu Griestalerspitze. Jeszcze dalej z lewej dostrzeżecie fantazyjnie wyrzeźbionego Wetterspitze, łagodniejsze: Feuerspitze i Vorderseespitze (wszystkie w Alpach Lechtalskich) oraz charakterystyczny masyw Hoher Riffler w Verwallgruppe

Zbliżenie na Rifflera z jego całkiem sporym lodowcem

Patrząc w kierunku północno-zachodnim mamy do czynienia z iście lotniczą perspektywą - szczyt urywa się tu bowiem jak już wcześniej wspomniałem, w stronę Bacherlochtal, której dno znajduje się 1300 metrów poniżej wierzchołka. Gdy spojrzałem pierwszy raz w tę stronę poczułem się jakby ktoś wylał mi wiadro zimnej wody na głowę, taka była to różnica wobec pozostałych wystaw.

Z lewej wyniosły Bieberkopf i położony nieco bliżej Mädelegabel, Linkerskopf. 

Walsertaler Berge (część zachodnia oraz wschodnia) i Nagelfluhkette - trzy kolejne podgrupy A. Algawskich




Najwyższe szczyty podgrupy Sudöstliche Walserberge - z lewej Großer Widderstein, z prawej szpiczasty, oświetlony Geißhorn, połączony granią z Liechelkopfem i Elferkopfem

Najmniej atrakcyjnie panorama prezentuje się na południowy-zachód, gdyż tu całą zabawę psuje potężne cielsko Hochfrottspitze, który przy swojej wysokości wydaje się być zbyt blisko i całkowicie przytłacza pozostałe szczyty Allgäuer Hauptkamm. Przy nim najwyższy szczyt podgrupy, Hohes Licht, ledwo wystaje gdzieś z tyłu.


Bez wątpienia jednak widok jest ciekawy i bardzo, ale to bardzo różnorodny, na co wpływają z jednej strony różnice w geomorfologii poszczególnych podgrup, a z drugiej fantastyczna wieloplanowość, która powoduje, że przy przyzwoitej przejrzystości powietrza przeanalizowanie skomplikowanej topografii staje się bardzo zajmującym zajęciem.

Na koniec jeszcze drobna ciekawostka - warto, oczywiście zachowując wzmożoną uwagę, spróbować spojrzeć w stronę opadającego spod szczytu Trettachrinne - w tym rejonie mamy do czynienia bowiem z niesłychanie pocztówkową strukturą zboczy, których struktura i zabarwienie przywodzi nieco na myśl islandzkie krajobrazy...



Gdy zobaczyłem pierwszych ludzi w oddali, zdecydowałem się zabrać manele i rozpocząć ewakuację ze szczytu. Na wierzchołku nie było specjalnie dużo miejsca, uznałem zatem, że nie ma sensu by użerać się o "kawałek podłogi".

W sumie na Mädelegabel spędziłem więc równe 30 minut - w dół wyruszyłem o 9:20. Muszę dodać, że znaną mi już drogą - jak się domyślacie szlak wiodący na szczyt jest jednokierunkowy.

Nie oznacza to natomiast, że wybierając się na Mädelegabel jesteśmy zdani na powrót tą samą drogą. Istnieje możliwość by przejść pozaszlakowo na sąsiedni Hochfrottspitze i dalej dotrzeć aż do Bockkarscharte. Jest to jednak wariant dla osób doświadczonych, bezwarunkowo pozbawionych lęku przed silną ekspozycją oraz o dobrej orientacji w terenie. Odcinek między Mädelegabel a Hochfrottspitze wyceniany jest na II+/III; od Hochfrottspitze na Bockkarscharte na II/II+.

Pojawiają się kolejni turyści żądni pięknych widoków

Zejść trzeba na widoczną w dole grzędę, która zamyka od północy misę wypełnioną przez lodowiec.

Droga do miejsca, w którym szlak łączył się z Heilbronner Weg, zajęła mi mniej więcej tyle samo czasowo co uprzednio, czyli nieco dłużej niż się spodziewałem. Wynikało to jednak głównie z kłopotliwych mijanek w newralgicznych miejscach.

U stóp Mädelegabel

Po powrocie na główny szlak graniowy tej części Alp Algawskich bez zbędnych ceregieli skierowałem się w stronę przełęczy Kratzerjoch. Mój marsz znów jednak przerwały koziorożce, których było w tym rejonie gór wyjątkowo dużo. Podobnie zresztą jak ludzi 😜 I mówię to z pełną powagą, okolice Heilbronner Weg w wakacyjne weekendy nie są najlepszym pomysłem.

Jakby mało było tych niecodziennych obserwacji, to chwilę po tym jak "pożegnałem" stado koziorożców, mignął mi... znany z poprzedniego dnia rowerzysta, który zjechał po śniegu i zniknął gdzieś "za winklem". 

Samotnik

Wkrótce szlak doprowadził mnie do wybornego punktu widokowego, z którego dokładnie prześledzić mogłem dalszy przebieg mojej dzisiejszej trasy, poprowadzonej przez przełęcz Kratzerjoch i zbocza szczytu Kratzer (2427 m n.p.m.).


Zejście na przełęcz było męczące z uwagi na towarzyszący na okrągło upierdliwy rumosz. Gdy jednak uporałem się ze zboczem, czekał mnie marsz przez intensywnie zielone okolice przełęczy, w pobliżu której znajdował się maleńki staw. Ze stawu wypływała woda, stwierdziłem zatem, że nadarza się doskonała okazja by obmyć spoconą twarz (tego dnia było bardzo duszno) i pozwolić sobie na krótki relaks.


W tle Ramstallkopf (2536 m n.p.m.), Strahlkopf (2389 m n.p.m.), Rothornspitze (2393 m n.p.m.) i Jochelspitze (2226 m n.p.m.)

Zgodnie z założeniami na jednym ze wzgórków usiadłem, decydując się na kilkunastominutową, bułczano-batonikową przerwę. Okoliczności przyrody wydawały się iście sprzyjające, ale spokoju mi nie dawały... brzęczące owady, które nadlatywały zwabione potem na mojej koszulce. Przez nie w rezultacie marsz zacząłem kontynuować szybciej niż zakładałem.


Parę minut później przestałem już jednak obwiniać muchy...

Pamiętacie tragiczne wydarzenia, które miały miejsce w 2019 roku na Giewoncie? Przez media, także te społecznościowe, przetoczyła się wtedy ogromna dyskusja na temat tego czy burza w górach może pojawić się niespodziewanie nad naszymi głowami.

Tego dnia wiedziałem, że burza prędzej czy później się pojawi, stąd taki a nie inny plan, wczesne wstawanie, jak najszybsze zdobycie szczytu, wreszcie możliwie sprawna ewakuacja z grani i marsz w stronę Kemptner Hütte. Plan swój realizowałem chyba naprawdę nieźle, zresztą możecie wrócić do zdjęć, które wcześniej Wam pokazywałem, chyba będziemy zgodni, że na żadnym z nich nie widać niepokojących oznak nadchodzącego załamania pogody.


Gdy jednak, po przejściu kilkuset metrów, odwróciłem się aby z ciekawości zobaczyć jak zmieniła się perspektywa i zrobić kolejne zdjęcie, to zauważyłem ponad Triumwiratem chmury, które od razu przekonały mnie, że trzeba przyspieszyć kroku.


Powyższe zdjęcie zostało wykonane o 10:47. To teraz wersja z 10:23, gdy szukałem miejsca na odpoczynek:


Wzdychając z ulgą, że przyszło mi przez kolejne minuty miałem wędrować południowymi zboczami Kratzera, ponad 200 metrów poniżej grani, włączyłem na wszelki wypadek piąty bieg z obawy przed potencjalnymi skutkami nadchodzącej burzy (i ulewy!), bez zatrzymania przecinając opadające spod szczytu żleby. Przed oczyma pojawiła mi się młoda para z dzieckiem na nosidełku, która mnie mijała, gdy kończyłem odpoczynek, czy turyści, których puszczałem na grani Mädelegabel, jakże nie chciałem być w ich skórze!


Zatrzymałem się w sumie tylko raz, by spojrzeć na Hohenbachtal, czyli dolinę walną rozdzielającą Allgäuer Hauptkamm od Hornbachkette, nieźle widoczną podczas trawersu Kratzera, i by ponownie obejrzeć się za plecy w celu "rozpoznania sytuacji".


O 10:55 po raz ostatni promienie oświetliły okolice Kratzerjoch. Chwilę po tym jak słońce zaszło za chmury przez góry przetoczył się pierwszy huk...

Triumwirat przed burzą...
Od lewej: Hohes Licht, Steinschartenkopf, Bockkarkopf, Hochfrottspitze, Madelegabel i Trettachspitze

Od tej pory wszystko potoczyło się w bardzo szybkim tempie, którego należało się spodziewać. Nagła ulewa, błysk jeden, drugi, i marsz szybko przerodził się w bieg. Miałem na szczęście bardzo lekki plecak, w którym pozostał w zasadzie tylko letni śpiwór - kurtkę przeciwdeszczową wkitrałem na siebie, jedzenie już wcześniej znalazło się już w moim brzuchu, poza tym była w zasadzie tylko apteczka, no i sprzęt fotograficzny.

Burza na szczęście znajdowała się nie bezpośrednio nade mną, przez co na pewno nie określiłbym jej wyjątkowo stresującej, ale ulewny deszcz martwił mnie. Lało strasznie i nim dotarłem do Mädelejoch, przełęczy rozdzielającej dwie podgrupy i zarazem ostatniego miejsca na głównej grani jakie zamierzałem tamtego roku odwiedzić, miałem już przemoczone spodnie a częściowo także i buty.

Pomimo warunków nie schowałem jednak aparatu do plecaka, widząc, że urwanie chmury i burza są tylko chwilowe. Rzeczywiście, tuż przed ponad samą przełęczą słońce nagle zaświeciło, wprowadzając trochę kontrastu. Moje roztargnienie nieomal skończyło się jednak kontuzją, gdyż gdy już opuszczałem przełęcz kierując się do widocznego schroniska, poślizgnąłem się na śliskich skałach zaliczając bolesny upadek.

Großer Krottenkopf - najwyższy szczyt całego pasma górskiego. Początkowo, gdy nie martwiłem się burzą planowałem, że jeszcze tego dnia odwiedzę wierzchołek nim zejdę w doliny. Na mapie wydaje się, że jest blisko - w rzeczywistości to jednak spory kawałek drogi

Widok na Mädelejoch - przełęcz rozdzielającą Allgäuer Hauptkamm od Hornbachkette

Podnoszącego się mnie z ziemi zastał zbiegający, jak się okazało później, Niemiec, który zatrzymał się aby wypytać czy jestem cały. Zapewniłem go, że kości pozostały całe, po czym razem kontynuowaliśmy ucieczkę przed cały czas padającym deszczem.

W oddali Kemptner Hütte (godz. 11:10)

Kiedy dotarliśmy do Kemptner Hütte to poczułem jakbym cofnął się czasie do nieoczekiwanej wizyty w Cabanie Podragu w Fogaraszach, która po sławnej burzy zamieniła się w istny szpital polowy. Sytuacji wprawdzie nie dało się porównać, gdyż biorąc pod uwagę mniejszą skalę zjawiska meteorologicznego, nieporównywalnie mniejsze bagaże i wreszcie kubaturę niemieckiego obiektu, byłaby to obraza wobec prawdziwej przygody przywiezionej z Rumunii, niemniej jednak dziesiątki osób przebierających się i rozpaczliwie szukających suchych części odzieży jednoznacznie kojarzyło mi się z wydarzeniami sprzed czterech lat.

Sam mogłem zdjąć jedynie kurtkę i buty - które zamieniłem na czas ulewy na schroniskowe klapki. Miałem również to szczęście, że wybierając się do Domu Waltenbergera zabrałem ze sobą kalesony, które przywdziałem w miejsce przemoczonych spodni.

W jadalni czekając na posiłek szybko wdałem się w rozmowę z Alexem, który pochodził z okolicy Konstancji, a więc znad Jeziora Bodeńskiego. Wyjaśniłem mu co tu robię i kiedy streściłem plany na kolejne dni urlopu zaproponował mi podwózkę w okolice Bregencji, tak że nawet byłem bliski zmiany planu (ten zakładał jeszcze jeden dzień w Alpach Algawskich). Na koniec okazało się jednak, że Alex zostawił auto w Holzgau, czyli po tyrolskiej stronie gór, ja zaś musiałem wrócić się do Oberstdorfu aby odebrać bagaże zostawione w dworcowej skrytce. Plan zatem nie wypalił, co więcej z Alexem się już nie spotkałem, bowiem realizując wcześniej założony plan zabrakło zwyczajnie czasu. Krótka znajomość została natomiast miłym wspomnieniem z trekkingu.

Gdy tylko deszcz ustał (okolice 13), obaj się ewakuowaliśmy. Alex jak wspomniałem schodził do Holzgau, pomaszerował więc w kierunku Mädelejoch, ja miałem przed sobą drogę powrotną do Oberstdorfu, zatem rozpocząłem wędrówkę przez górne partie Sperrbachtal, należącej do systemu Trettachtal.

Kratzer krótko po deszczu

Tu przy okazji jeszcze krótkie wyjaśnienie jak potoczyła się kwestia mokrej odzieży - dzięki temu, że wyszło słońce, zawilgocona kurtka, mogła zostać przypięta do plecaka. Spodnie były jednak już suche - i tu ogromne ukłony w stronę ich producenta, czyli salewy, bo po raz kolejny sobą udowadniały, że były w 100 proc. warte swojej ceny. Pytanie tylko dlaczego, droga salewo, pozostałe części górskiego ekwipunku Twojej produkcji, którymi dysponuję, czytaj buty, nie okazały się tak trwałe i niezawodne 😐

No ale dobra, koniec offtopu. 

Kemptner Hütte (1844 m n.p.m.) - więcej informacji o nim na końcu posta

Powrót przez Trettachtal

W słońcu okolice Kemptner Hütte prezentowały się wybornie i imponowały bujną roślinnością, która miała tutaj doskonałe warunki do rozwoju - górne partie doliny Sperrbach okazały się być rozległe a zbocza do niej opadające stosunkowo łagodne, dzięki czemu nasłonecznienie tych terenów było, biorąc pod uwagę położenie po północnej stronie grani, naprawdę niezłe.


Wypłaszczenie, na którym znajdowało się schronisko, nosiło nazwę Alpe Obermädele, i znajdowało się na północnych zboczach Kratzera. Miało ok. 1,15 km długości, 400 m szerokości i powierzchnię mniej więcej 0,5 km kwadratowego

Oprócz Kratzera, który wznosił się w sąsiedztwie, charakterystycznym punktem w okolicy była również skalna piramida Muttlerkopfu (2368 m n.p.m.), stanowiąca efektowną dominantę dla doliny Sperrbach. Warto dodać, że w zależności od perspektywy szczyt ten mocno zmienia swoje oblicze - dla przykładu od strony tyrolskiej jest łagodny i ginie na tle wznoszącego się bezpośrednio nad nim Öfnerspitze. W efekcie Muttlerkopf to bardzo łakomy kąsek dla osób o nieco słabszej kondycji, a ze względu na bliskość schroniska, może być traktowany jako doskonałe miejsce by zobaczyć zachód słońca "z góry" bądź jako atrakcyjna propozycja na niepewną pogodę.

Muttlerkopf zamykający od północy dolinę Sperrbach

Z płaskowyżu Alpe Obermädele ścieżka sprowadziła mnie na dno doliny, po czym zrobiła gwałtowny łuk prowadząc w stronę wejścia do Sperrbachtobel, czyli malowniczego wąwozu o długości ok. 600 metrów. Nim jednak wkroczyłem między ściany, obejrzałem się jeszcze za plecy, aby po raz ostatni spojrzeć na Muttlerkopf i górne partie Sperrbach. Żal mi się z nimi było żegnać.

Zaiste, piękne to rejony

Górne partie wąwozu. W tle trawiasty Schmalhorn (1952 m n.p.m.) za którym znajduje się Birgsau

Ścieżka była poprowadzona ponad dnem wąwozu, na zboczach góry Furschießer (2271 m n.p.m.), zatem gdyby czepiać się szczegółów, to należałoby uznać iż w tym momencie znajdowałem się już nie w Allgäuer Hautpkamm a w Hornbachkette. To właśnie wzdłuż Sperrbach przebiega granica między obiema podgrupami.

Co do samego wąwozu to warto mieć na uwadze, że podobnie jak w pokonywanej dzień wcześniej przeze mnie Bacherlochtal, także i tu bardzo długo zalegają płaty śniegu. Miejsce to też często jest nawiedzane przez lawiny, które późną wiosną uniemożliwiają jego pokonanie - stąd zresztą sama nazwa tego miejsca - Sperr oznacza po niemiecku właśnie blokadę.


Wąwóz okazał się być bez wątpienia kolejną atrakcją na trasie - z jednej strony opadają do niego przeszło 300-metrowe zbocza ponad którymi wznosi się płaskowyż Alpe-Obermädele, z drugiej zaś jeszcze bardziej efektowne ściany Furschießera. Jego dno jest bardzo wąskie, ścieżka przemyka więc po skałach, a że jest tam wąsko i może być ślisko, to uzasadniona wydaje się być obecność stalowych lin.


Wylot wąwozu znajdował się na wysokości ok. 1500 m n.p.m. Po jego opuszczeniu charakter spaceru znacznie się zmienił - z łatwej, ale jednak nieco emocjonującej przeprawy po śliskich skałach na przechadzkę po ogrodzie botanicznym.

I wierzcie mi, kończył się piąty dzień pobytu w Alpach Algawskich a ja po raz kolejny kręciłem głową z niedowierzania, że roślinność w naszej strefie klimatycznej na podobnych wysokościach może być tak bujna. I to nawet nie chodziło o występowanie rzadkich gatunków kwiatów i krzewów - na tych za bardzo się nie znam, więc nie będę próbował się wypowiadać - bardziej, o wrażenie, że natura radzi sobie doskonale i wręcz uwielbia te okolice. Tym bardziej jest to zaskakujące, że mowa o jednym z najpopularniejszych szlaków w Alpach Algawskich, który przemierza naprawdę sporo osób.



Na wysokości ok. 1380 m n.p.m. znajdował się mostek, którym szlak przechodził na drugą stronę potoku. Miejsce to wydaje się być dobrym punktem na przerwę, ponieważ jako jedno z niewielu na trasie, pozwala przysiąść z dala od szlakowej ścieżki.

Poniżej mostku potok (Sperrbach) tworzył kolejny, tym razem znacznie krótszy wąwóz - Knie (dosł. kolano) - znów bardzo wąski i efektowny. Niestety turystom nie jest dane go podziwiać - szlak zaraz za mostkiem zaczyna podchodzić na przeciwległe zbocze i ginie w gęstym lesie.


No właśnie, w gęstym lesie. Brzmi i na zdjęciach wygląda to fantastycznie, natomiast wybierając się po opadach deszczu należy być przygotowanym na prawdziwą walkę o przetrwanie. Po ulewie, która zastała mnie na zboczach Kratzera, ostatnie kilkadziesiąt metrów w lesie pokonałem w zasadzie zsuwając się po błotnistej ścieżce.

Błoto skończyło się dopiero w momencie wyjścia z lasu, gdzie czekał na mnie kolejny mostek. Po kolejnych  kilku minutach od jego pokonania znalazłem się na wysokości połączenia wód Sperrbach i Trettach.

Miejsce połączenia wód Sperrbach (z lewej) i Trettach (z prawej)

Z połączenia dwóch górnych partii Trettachtal, jak się okazało, pozostało mi jeszcze ok. 30 minut spaceru przez las mieszany, tzw. Breitenwald, do dolnej stacji kolejki towarowej obsługującej Kemptner Hütte. Za budynkiem zlokalizowanym na wysokości ok. 1050 m n.p.m. zaczynała się już szeroka bita droga, która prowadziła aż do Spielmannsau. 

Ten drewniany budynek w tle mieści w sobie dolną stacją kolejki towarowej. Za nim droga zmienia się w leśną ścieżkę

Spielmannsau to najwyżej położona (992 m n.p.m.) z trzech osad znajdujących się na dnie Trettachtal i siłą rzeczy główna baza wypadowa na szlaki w okolicy. Znajduje się tutaj gasthof Spielmannsau i trzy obiekty noclegowe: Landhaus Spielmannsau, Mountain Hostel Spielmannsau oraz pensjonat Murmeleshütte (nieco dalej, idąc w górę doliny znajduje się jeszcze chata Alpe Oberau) - łatwo zatem zauważyć, że wszystkie tutejsze obiekty żyją z turystyki.

Do Spielmannsau można dojechać z Oberstdorfu linią nr 8, której pierwszy kurs w sezonie 2019 docierał na godz. 8, ostatni zaś odjeżdżał krótko po 18 (na razie brak rozkładu na sezon lato 2020). Niestety, w przeciwieństwie do Stillachtal czy Kleinwalsertal, na tej linii kursują minibusy, co wynika z faktu, że droga poprowadzona na dnie doliny zwyczajnie nie nadaje się pod większy tabor. Uprzedzając ewentualne pytania dodam również że ostatni ogólnodostępny parking znajduje się u wylotu Stillachtal, do samego Spielmannsau dojechać można jedynie jeśli jesteśmy gośćmi któregoś z tutejszych obiektów.

Panorama Spielmannsau

Na Spielmannsau moja wędrówka się nie kończyła - pomimo, że mogłem wsiąść w busa i wrócić do miasteczka, to korzystając z niezłej pogody, postanowiłem sobie przedłużyć spacer i odwiedzić jeszcze jedno miejsce, które powoduje niekontrolowany opad szczęki - w tym celu musiałem przejść drogą wzdłuż Trettach w pobliże jeziorka Christlesee (swoją drogą również przyjemna miejscówka) i dalej do drugiej z osad w dolinie - Gottenried. Ponieważ taki spacer zajmuje z Spielmannsau trochę czasu, a przy tym momentami nie dzieje się nic ciekawego, to pozwólcie, że wykorzystam ten czas by opowiedzieć krótko o samej Trettachtal.


Trettachtal, rzadziej nazywana Spielmannsautal, to trzecia z wielkich dolin walnych niemieckiej części Alp Algawskich. Jej wylot znajduje się na południe od Oberstdorfu, w okolicach osad Dietersberg i Gruben, nieopodal wylotu innej doliny walnej - Oytal. Przebieg Trettachtal jest zbliżony do prostej i ma południkową orientację; długość od wylotu do wierzchołka Mädelegabel wynosi ok. 11 km, zaś powierzchnia całego systemu dolinnego Trettachtal, uwzględniając doliny boczne Dietersbachtal, Traufbachtal i Sperrbachtal, sięga ok. 41 km kwadratowych. Górny odcinek doliny (pow. Spielmannsau) nosi nazwę Hohen Trettach i to powyżej niego znajduje się ów słynny żleb Trettachrinne.

Do kompletu uzupełnijmy jeszcze, że deniwelacja między najniżej sytuowanym punktem (koryto rzeki Trettach w okolicach osady Gruben) a najwyższym (wierzchołek Mädelegabel) w otoczeniu doliny wynosi 1795 metrów.


Jednym z najlepszych miejsc do podziwiania Trettachtal i jej wysokogórskiego otoczenia są łąki między osadami  Dietersberg i Gottenried, nieopodal wylotu doliny Dietersbachtal. To właśnie tam złapać można fantastyczny widok na Trettachspitze (2595 m n.p.m.) serwowany czasem na pocztówkach z tego regionu.

Po lewej trójwierzchołkowy Kratzer (na jego zboczach widać trawiaste wypłaszczenie, na którego wschodnim skraju znajduje się Kemptner Hütte), po prawej Trettachspitze. Przed nim jeszcze trawiasty Wildengundkopf (2238 m n.p.m.)

Z tego miejsca pozostała mi do Oberstdorfu nieco ponad godzina drogi, dlatego ponownie, zamiast zmierzać do najbliższego przystanku, postanowiłem ruszyć pieszo. Od tzw. Zwingbrücke wędrowałem bardzo przyjemną trasą spacerową wiodącą wzdłuż rzeki Trettach (droga asfaltowa, którą poruszają się pojazdy mechaniczne wiedzie inaczej; łączy się najpierw z drogą do Birgsau, by dopiero potem zaprowadzić do samego Oberstdorfu) przy okazji trawersując jeszcze dwa niewielkie wzniesienia w okolicach miasteczka - Dienersberg (901 m n.p.m.) oraz Hoffmannsruhe (904 m n.p.m.). Spod tego drugiego trafiłem na interesujący widok na Schattenberg-Schanze, czyli kompleks skoczni narciarskich, dzięki któremu o Oberstdorfie słyszy każdego roku spora część Polaków.

Przyznam szczerze, że jako osoba oglądająca od czasu do czasu skoki, to mając za sobą pewne doświadczenia z Alp Algawskich na zawody w Oberstdorfie patrzę teraz zupełnie inaczej, to już nie jest coś takiego, ze swoją uwagę koncentruję wyłącznie na skoczkach, a co do miejsca nie przywiązuję większej uwagi - teraz to oprócz wyczekiwania kolejnego skoku biało-czerwonych, to wyczekuję przerw, kiedy to realizator zgrabnym ruchem przesuwa kamerę, a moim oczom ukazują się wierzchołki Alp Algawskich. Bo nie ukrywam - wtedy z dumą w duchu można przyznać: "o kurczę, tam przecież byłem" 😂


Do zabudowań Oberstdorfu, który stanowił umowny koniec mojej dwudniowej wycieczki w Allgäuer Hauptkamm, dotarłem o 16:40, zatem po trzech godzinach i trzydziestu minutach od momentu wyruszenia z Kemptner Hütte oraz po dziesięciu godzinach od momentu wyruszenia z Waltenberger Haus (uwzględniając przerwy). Czując w nogach pokonane kilometry maszerowałem już z poczuciem wywalenia na wszystko i muszę przyznać, że wiele mnie kosztowało aby idąc głównym deptakiem miasteczka, tj. ul. Główną (Hauptstrasse), sięgnąć po aparat, dobrać jakiś kadr i wcisnąć spust migawki 😂 W efekcie Oberstdorf został potraktowany przeze mnie nieco po macoszemu, bo albo się tu przesiadałem z pociągu na autobus albo przyjeżdżałem tylko po zakupu albo - tak ja wtedy - byłem zbyt zmęczony by poświęcić mu więcej uwagi.

Trochę jak z Zakopanem, z tymże Oberstdorf jest miejscem, którego atmosfera mi bez wątpienia bardziej odpowiada. No, ale to oczywiście tylko moje zdanie 😉


Po powrocie w okolice dworca przed odwiedzeniem skrzynek udałem się jeszcze do lidla po drobne zakupy z myślą o wieczorze na kempingu. Po ich zrealizowaniu, zabrałem bagaże ze skrytki i obładowany manelami udałem się na dworzec by wsiąść w autobus linii nr 1.

Gdy pojazd przekroczył punkt graniczny (Walserschanz) mogłem oficjalnie odznaczyć haczykiem kolejną część wyjazdu. Pożegnałem bowiem Niemcy i od tej pory (krótko, bo krótko, ale jednak...) wizytowałem w Kleinwalsertal, czyli rzadkim przypadku tzw. enklawy praktycznej (jeśli mówimy z perspektywy RFN). Co to takiego? Otóż Kleinwalsertal i zajmująca dolinę gmina Mittelsberg administracyjnie przynależy do Vorarlbergu, a ten rzecz jasna stanowi jeden z krajów związkowych Austrii. Aby dotrzeć tu drogą lądową Austriacy muszą pokonać fragment Niemiec - gmina połączona jest z resztą Vorarlbergu jedynie poprzez góry. Identyczny przypadek, tylko na mniejszą skalę (Kleinwalsertal zamieszkuje ponad 5 tys. stałych mieszkańców) występuje w pobliskim Jungholz (ok. 240 stałych mieszkańców), które administracyjnie podlega pod Tyrol, ale z prawie wszystkich stron otoczony jest przez Bawarię. No właśnie, prawie - jedynym punktem "styku" z resztą Austrii jest szczyt Sorgschrofen.

No dobrze, ale to nie pora aby zaczynać kolejną opowieść. O Kleinwalsertal opowiem Wam przy okazji jednej z kolejnych relacji.

Wieczór w Baad

Autobusem dotarłem w okolice Baad, będącej najwyżej położoną osadą w całej dolinie, co też zamierzałem wykorzystać kolejnego dnia. W jej sąsiedztwie znajduje się jeden z kilku kempingów w Kleinwalsertal - kemping Vorderboden - i to na nim przyszło mi spędzać wieczór.

Od razu powiem, choć spędziłem tam zaledwie jeden wieczór i jedną noc, że w ciągu tego krótkiego czasu zdążyłem zauważyć sporo plusów - czyste i nowoczesne łazienki, dobrze zaopatrzony sklepik, uprzejmą obsługę, sporo zieleni, czy przystanek autobusowy w bezpośrednim sąsiedztwie. Bardzo ważnym atutem tego obiektu, z którego nie miałem okazji skorzystać, jest to, że przy czterech i więcej noclegach, otrzymuje się darmowy karnet na wszystkie kolejki górskie w okolicach Oberstdorfu i Kleinwalsertal, o którym pisałem w jednym z pierwszych artykułów nt. Alp Algawskich.

Mankamentem, który zdążyłem zauważyć podczas obu swoich pobytów w Alpach Algawskich, jest jego ogromna popularność (choć to "problem" wielu kempingów w Bawarii), przez co może się okazać, że jeśli wbijemy tam za pięć szósta wieczorem z pytaniem o miejsce, to zostaniemy odprawieni z kwitkiem. Innym minusem może być ograniczony dostęp do światła - dolina w tym miejscu jest bardzo wąska, więc słońce nie operuje tam tak intensywnie (co może być i wadą i zaletą).


Wieczór spędziłem wylegując się na karimacie z książką (która czekała na mnie w skrytce w Oberstdorfie) i piwkiem w ręku. Czułem lekkie zmęczenie po długim dniu, ale dzięki pozytywnym prognozom na kolejne dni miałem powody do radości - wszystko wskazywało na to, że burze na kilka dni miały odpuścić i pozwolić na spokojne wędrówki.

Cieszył mnie również fakt, że przez ostatnie dni delektowałem się słoneczną pogodą i za wyjątkiem okresowej ulewy, która złapała mnie pod Kratzerem, udało się trafić na fantastyczne warunki, a tym samym zrealizować zdecydowaną większość przyjętych planów. Każdemu życzę jak najwięcej takich letnich wyjazdów!

INFORMACJE PRAKTYCZNE

Noclegi

Waltenberger Haus

Jedno z najwyżej położonych schronisk w Alpach Algawskich i wyborna baza wypadowa na szczyty Algawskiego Triumwiratu oraz na Heilbronner Weg.

W temacie cen noclegów - standardowo - lager, tj. pokój wieloosobowy (są dwa 8- i jeden 12-osobowy) 12/24 euro w zależności od członkostwa AV bądź jego braku; standardowy pokój (dziewięć 4- i dwa 6-osobowych) 18/30 euro.

Wszystkie najważniejsze informacje znajdziecie na stronie internetowej (TUTAJ) i na nią Was odsyłam. Rezerwacje noclegu poczynicie na znanej wszystkim śledzącym wątek Alp Algawskich stronie huetten-holiday.de, czyli TUTAJ.


Kemptner Hütte

Drugie największe schronisko w Alpach Algawskich i chyba najbardziej oblegane (do dziś ani razu nie udało mi się w nim przenocować!) W sumie 279 miejsc noclegowych (według DAV), w tym 93 w tradycyjnych pokojach i 186 w lagerach (salach wieloosobowych). Swoją ogromną popularność zawdzięcza położeniu - znajduje się na skraju dwóch najwyższych podgrup - Allgäuer Hauptkamm i Hornbachkette.

Ceny: lager (13/24 euro w zależności od członkostwa AV bądź jego braku), pokój z tradycyjnymi łóżkami (20/32 euro).

Wszystkie najważniejsze informacje znajdziecie na stronie internetowej (TUTAJ) i na nią Was odsyłam. Rezerwacje noclegu poczynicie na znanej wszystkim śledzącym wątek Alp Algawskich stronie huetten-holiday.de, czyli TUTAJ.


Przykładowe czasy przejść* (po ukośniku podano czas w kierunku przeciwnym do zapisanego)

Waltenberger Haus - Bockkarscharte 1h00min/0h45min
Waltenberger Haus - Wildengundkopf (p. Mädelegabelkar bez szlaku) 1h20min/1h10min
Waltenberger Haus - Mädelegabel 1h45min/1h30min
Waltenberger Haus - Kemptner Hütte 3h00min/3h15min
Waltenberger Haus - Kemptner Hütte (p. Mädelegabel) 3h45 min/4h00min
Waltenberger Haus - Bockkarkopf 1h20min/1h00min
Waltenberger Haus - Socktalscharte 1h00min/0h45min
Waltenberger Haus - Rappenseehütte (p. Hinteres Bockkar) 2h50min/2h40min
Waltenberger Haus - Rappenseehütte (p. Bockkarscharte i Bockkarkopf) 3h30min/3h30min

Kemptner Hütte - Mädelegabel 2h30min/2h00min
Kemptner Hütte - Waltenberger Haus 3h15min/3h00min
Kemptner Hütte - Waltenberger Haus (p. Mädelegabel) 4h00/3h45min
Kemptner Hütte - Hohes Licht (p. Mädelegabel) 5h00min/4h30min
Kemptner Hütte - Rappenseehütte (p. Mädelegabel i H. Licht) 6h15min/6h00min
Kemptner Hütte - Muttlerkopf 1h30min/1h00min
Kemptner Hütte - Großer Krottenkopf 2h30min/2h00min
Kemptner Hütte - Hermann-von-Barth-Hütte (p. Gr. Krottenkopf) 5h00min/5h15min
Kemptner Hütte - Hermann-von-Barth-Hütte (p. Marchscharte) 4h20min/4h00min
Kemptner Hütte - Kreuzeck 2h45min/2h15min
Kemptner Hütte - Prinz-Luitpold-Haus 8h30min/8h30min
Kemptner Hütte - Edmund-Probst-Haus 9h45min/10h00min
Kemptner Hütte - Holzgau (A) (Bus) 2h45min/3h30min
Kemptner Hütte - Spielmannsau (DE) (Bus) 2h30min/3h00min

Spielmannsau - Kemptner Hütte 3h00min/2h30min
Spielmannsau - Mädelegabel 5h30min/4h30min
Spielmannsau - Waltenberger Haus (p. Mädelegabel) 7h00min/6h15min
Spielmannsau - Muttlerkopf 4h30min/3h30min
Spielmannsau - Großer Krottenkopf 5h30min/4h30min
Spielmannsau - Hermann-von-Barth-Hütte 8h00min/7h45min
Spielmannsau - Hintere Traufbergalpe 0h50min/0h40min
Spielmannsau - Kreuzeck 3h15min/2h40min
Spielmannsau - Kemptner Hütte (p. Kreuzeck) 5h30min/5h30min
Spielmannsau - Oberstdorf (dolna stacja kolejki na Nebelhorn) 2h10min/2h30min

*Podane czasy mają charakter orientacyjny i pochodzą z serwisu alpenvereinaktiv.



KOMENTARZE

0 comments:

Prześlij komentarz

Back
to top