Majowa wędrówka przez Javorie i Ostróżki - najbardziej zapomniane góry Słowacji? cz. I


Ubiegłoroczna majówka zapisała się w mojej pamięci pod hasłem przewodnim: "Jakoś to będzie". Nic bowiem nie potoczyło się tak jak pierwotnie sobie to wyobrażałem i nic nie było efektem jakiegoś przemyślanego planu, a jedynie podejmowanych na ostatnią chwilę decyzji. Zachwycony warunkami jakie trafiłem podczas majówki w 2018 roku, gorąco liczyłem, że przełom kwietnia i maja w roku wieńczącym dekadę będzie podobny. Miało być pięknie - 1 maja wypadał w środę, 3 maja w piątek, słowem, nawet nie biorąc wolnego na poniedziałek i wtorek można było zaaranżować sobie pięć wspaniałych dni. Tyle jednak w teorii.

Rzeczywistość okazała się być brutalna, bo wraz z nadejściem majówki wszystko zaczęło się chrzanić. Prognozy pogody okazały się być tak fatalne, że większość moich znajomych ograniczyła wyjazdy do krótkich jednodniowych wypadów bądź całkowicie z nich zrezygnowała. Wkrótce wszystkie moje wcześniejsze rozważania legły w gruzach, co więcej okazało się, że w związku z niepewną sytuacją został mi wyjazd w pojedynkę, co nieco utrudniało sytuację, gdyż w miarę sprawny dojazd transportem publicznym pozwalał dotrzeć tylko tam gdzie akurat pogoda miała być zupełnie beznadziejna. Robiłem wszystko żeby jednak znaleźć jakieś miejsce, które da cień nadziei na to, że codziennie nie będzie mi padać na głowę, a przy okazji nie będzie wymagało ode mnie pokonania bardzo długiej drogi. I tak wytypowałem sobie Trybecz oraz Jaworze i Ostróżki, po czym kilka godzin przed wyjazdem, przekonany nieco lepszymi prognozami, wybrałem drugi zestaw.


Słowo wstępu o Jaworzu i Ostróżkach

Jaworze (sł. Javorie) i Ostróżki (sł. Ostrôžky) to dwa osobne pasma wchodzące, według oficjalnego podziału słowackiego, w skład Średniogórza Słowackiego (sł. Slovenske Stredohorie), czyli jednej z pięciu jednostek geomorfologicznych Wewnętrznych Karpat Zachodnich, do którego nasi sąsiedzi zaliczają również m.in. Hroński Inowiec (sł. Pohronský Inovec), Masyw Ptacznika (sł. Vtáčnik), Góry Kremnickie (sł. Kremnické vrchy), Góry Szczawnickie (sł. Štiavnické vrchy) czy Masyw Polany (sł. Pol'ana) - dochodzi tu tym samym do wielu różnic w odniesieniu do naszych podziałów Karpat Zachodnich - przedstawianego przez  J. Kondrackiego czy J. Balona i M. Jodłowskiego - którzy zgodnie zaliczają Jaworze wraz z Górami Szczawnickimi, Kremnickimi i Masywem Polany do Rudaw Słowackich, które to Rudawy w rozumieniu słowackich geografów stanowią jeszcze inną jednostkę geomorfologiczną niż Średniogórze.

Wreszcie, powinienem zaznaczyć, że polska regionalizacja Karpat nie wydziela Ostróżek, zaliczając ich północne tereny do Jaworza a południowe do Płaskowyżu Krupińskiego. W tym wypadku zachodzi zatem sytuacja podobna do tej z Gór Strażowskich i Gór Sulowskich, które przez Słowaków traktowane są jako dwa osobne pasma, natomiast przez nas jako jedno pasmo. Ale to nie koniec różnic, bowiem ten sam Płaskowyż Krupiński według Kondrackiego stanowi część makroregionu Kotliny Południowosłowackiej, podczas gdy praca Balona i Jodłowskiego klasyfikuje go wraz z Jaworzem do makroregionu Rudaw Zachodnich.

Nie ukrywam, że różnice w nazewnictwie i w określaniu granic poszczególnych pasm górskich są tematem kontrowersyjnym i stanowić mogą prawdziwą zmorę - z jednej strony dla pasjonatów topografii, z drugiej na przykład dla zdobywców koron górskich. Wreszcie powoduje to też wiele niejasności, z uwagi na to, iż wiele terminów zwyczajnie w naszym słowniku nie występuje, zatem dla czytelnika może być niezrozumiałych, bo trudno biegle znać słowacki podział, do którego ja przy pisaniu relacji z tego kraju przywykłem, kierując się przyjętą zasadą, że znajdując się na terytorium obcego państwa podlegam podziałowi przyjętemu przez lokalne instytucje i organizacje.

Wróćmy jednak do bohaterów relacji.

Ostróżki widziane z wschodnich partii Jaworza

Wyższe Jaworze rozciąga się na planie deltoidu, ograniczonego od zachodu przez Pleszowską Kotlinę (sł. Pliešovska kotlina), od północy przez Kotlinę Zwoleńską (Zvolenská kotlina) i fragmentarycznie Góry Kremnickie (Kremnické vrchy), od wschodu przez Ostróżki i wreszcie od południa przez Płaskowyż Krupiński (Krupinská planina). Wewnątrz tego czworokąta znajdują się trzy, różniące od siebie krajobrazem części, przez co pasmo to zostało dodatkowo podzielone na trzy części (Lomnianska vrchovina, Javorianska horkatina i Podlysecká brázda). Najwyższą z nich, choć nienajrozleglejszą, jest Javorianska horkatina, w której wznoszą się wszystkie trzy szczyty przekraczające 1000 m n.p.m., wśród których znajduje się Jaworze (Javorie - 1044 m n.p.m.), a więc jak się możecie domyślać najwyższa góra... Jaworza 😉.

Tak się również złożyło, że ta najwyższa część jest również powodem dla którego góry te zyskały metkę zapomnianych, choć nie oznacza to, że gdzie indziej, w innych rejonach Jaworza ludzi nie ma. Owszem zdarzają się - położona w centralnej części pasma osada Kralova, należąca administracyjnie do 40-tysięcznego Zwolenia bywa odwiedzana w ramach weekendowej ucieczki za miasto, choć z uwagi na ograniczoną liczbę szlaków w okolicy - nie do przesady 😛 Dysponuje ona prawdopodobnie najbogatszą infrastrukturą noclegową spośród innych osad w tym paśmie górskim - znajduje się tam niewielki trzygwiazdkowy hotel i parę gospodarstw agroturystycznych. Poza Kralovą, turyści pojawiają się również w pobliżu Pustego Zamku (sł. Pusty hrad), wznoszącego się ponad Doliną Hronu, który wbrew temu co mogłoby się wydawać, formalnie należy jeszcze do atrakcji Jaworza.

Jaworze i Ostróżki na tle sąsiadów (źródło: Geomorfologicke clenenie Slovenska; D. Kocicky, B. Ivanić)

Ostróżki, stanowiące jedną z najbardziej skrajnych części Średniogórza, zajmują z kolei obszar zbliżony do prostokąta, z dłuższymi bokami ułożonymi na osi północ-południe oraz krótkimi, równoleżnikowo ułożonymi podstawami. W ten sposób pasmo od zachodu graniczy z Płaskowyżem Krupińskim i Jaworzem, od północy z Kotliną Zwoleńską, od południa z Kotliną Ipelską (sł. Ipelska kotlina) oraz od wschodu z Kotliną Łuczeniecką (sł. Lučenecká kotlina), Pogórzem Rewuckim (sł. Revucká vrchovina) i Górami Weporskimi (Veporské vrchy). W przeciwieństwie do Jaworza, powierzchnia Ostróżek jest bardziej jednolita i przypada na nią coś w rodzaju rozległego płaskowyża, który poprzecinany został w skutek erozyjnej działalności lokalnych strumieni i potoków. Najwyższym szczytem jest Ostróżka (877 m n.p.m.) wznosząca się dosłownie "w lewym górny rogu" prostokąta, w pobliżu granicy z Jaworzem.

Oprócz Ostróżki swoją obecność w panoramie Ostróżek zaznaczają również Jawor (821 m n.p.m.), Bralce (817 m n.p.m.) oraz Lysec (716 m n.p.m.), który wprawdzie nie zajmuje czwartego miejsca, ale warto go wyróżnić ze względu na położenie - niemal na samym krańcu pasma, przy granicy z Kotliną Ipelską. W linii prostej do Ipoli, a zatem także i do granicy z Węgrami, jest z niego zaledwie 15 km. 

To tyle tytułem króciótkiego wstępu, wszystko będę dopowiadał w swoim czasie...

Ruszajmy!

Migawki z wędrówki

Droga z Górnego Śląska w słowackie Średniogórze, oznaczała wspomnianą wcześniej tułaczkę pociągami. Ta mi absolutnie nie przeszkadzała, ale wiązała się z koniecznoscią ułożenia w miarę sensownego planu podróży. W końcu, po kilkudziesięciu minutach analizowania rozkładów zdecydowałem się na podróż z pięcioma przesiadkami, choć zdawałem sobie sprawę, że jest to doskonały plan aby się zmęczyć przed dojazdem na miejsce. Wreszcie cały plan, niczym niejedna umowa, miał ukryty haczyk 😉

Mianowicie, z uwagi na fakt, że czwartek (2 maja) miał być jedynym stuprocentowo słonecznym dniem, zależało mi aby go w miarę możliwości maksymalnie wykorzystać. Mając jednak do przejechania z domu niespełna 300 km, musiałem wyjechać jeszcze w środę - z Gliwic ruszyłem po 18, a w Zwardoniu zameldowałem się o 22. Na miejscu było ciemno, wilgoć wisiała w powietrzu i wiał przenikliwy wiatr, który zdawał się robić wszystko abym porzucił plany i wracał jak najszybciej do domu. Tego wieczora nie było już jednak żadnego pociągu powrotnego, a ja koniec końców objuczony bagażem pomaszerowałem w stronę granicy, identyczną drogą jak przed laty tylko wczesnym przedpołudniem, gdy z Krystianem, Mosiem i Łysym rozpoczynaliśmy przejście Worka Raczańskiego.

Podróż miałem kontynuować nad ranem, dlatego dalszy etap mojego zacnego planu przewidywał znalezienie miejsca na nocleg gdzieś ponad wsią. Jak już mówiłem pogoda nie zachęcała do szwendania się po zmroku i jeszcze będąc w pobliżu zabudowań, wszedłem w krzaki i mając w świadomości, że do najbliższej chałupy mam pewnie jakieś 50 metrów, rozłożyłem namiot. Czułem, że to co robię może skończyć się, dyplomatycznie mówiąc, poważną rozmową z właścicielem tej czy innej działki w okolicy, ale ponieważ był późny deszczowy wieczór, wszyscy siedzieli w domach, a ja miałem ewakuować się o trzeciej w nocy, to postanowiłem, iż jednak zaryzykuję.

Zjadłem, przespałem się i kilka godzin później zacząłem składać namiot. Między trzecią a czwartą zacząłem już schodzić szlakiem na drugą stronę granicy, do Serafinova, z którego miał odjeżdżać mój pierwszy pociąg tego dnia - do Czadcy.

Przystanek Skalite-Serafinov. Godzina 04:04

Gdy wsiadałem do pociągu byłem jedynym pasażerem. Z uwagi na ograniczoną długość snu i ciepłe wnętrze kołyszącego się na torach wagonu motorowego serii 810, szybko usnąłem. Przespałem w sumie niemal całą podróż do Czadcy i przez to dałem się wyprzedzić współpasażerom w walce o miejsca w kolejnym pociągu, tym razem do Żyliny. W ten sposób następny etap podróży upłynął mi pod znakiem stania w korytarzu przy oknie i obserwacji wód Kisucy, dobrze widocznej z magistrali łączącej oba miasta.

Do Żyliny dotarłem o 6:15 wraz z dobrą setką innych pasażerów, którzy zmierzali na poranną zmianę. Mając trochę czasu pomaszerowałem ich śladem w stronę wnętrza obskurnego dworca aby kupić sobie kawę, ogrzać się i trochę rozbudzić.

Senny poranek w Żylinie

W Żylinie po 40 minutach przesiadki zapakowałem się w pospieszny pociąg, w którym mogłem się, z uwagi na długość czekającej mnie podróży, trochę rozgościć. W ciągu dwóch godzin przemieściłem się do położonego na pograniczu czterech pasm górskich - Masywu Polany, Gór Szczawnickich, Gór Kremnickich oraz Jaworza - Zwolenia. Tam przesiadałem się po raz ostatni, tym razem do pociągu relacji Bratysława - Koszyce, i o 9:20 wysiadłem u celu podróży, w Krywaniu.

Na szczęście w Krywaniu świeciło słońce!

Gdy wyszedłem z pociągu, uświadomiłem sobie, że jest naprawdę ciepły wiosenny dzień. Taki o jakim marzyłem, na długo zanim zacząłem sprawdzać prognozy na majówkę. Czyżbym jednak miał uciec przed ulewami?...

Opuściłem teren stacji, zlokalizowałem niebieskie paski, i ruszyłem - najpierw wzdłuż torów, by następnie skręcić w lewo, w stronę wzgórz otaczających miejscowość od południa.


Asfaltowa droga szybko się skończyła, a ja znalazłem się na skraju pól. Nie minęło 30 minut mojego pobytu w Ostróżkach, a ja już mogłem cieszyć oczy fantastyczną zielenią i rozległymi kwiecistymi dywanami.


Pierwsze widoki czekały na mnie jeszcze w pobliżu opłotków wsi, ze zboczy Šrobki (525 m n.p.m.). W tle rozciągał się wał eksplorowanego przeze mnie podczas majówki dwa lata wcześniej Masywu Polany, który stanowi najwyższą część Słowackiego Średniogórza. Gdyby ktoś był zainteresowany tym regionem, to zapraszam również do lektury.

Masyw Polany ze zboczy Šrobki

I raz jeszcze to samo pasmo górskie na zbliżeniu

A to już jest widok na Ostróżkę, najwyższy szczyt pasma Ostróżek.

Rozstaje pod Kajlovym vrchem.

Po 30 minutach dotarłem do rozstajów, przy których na dłuższą chwilę się zatrzymałem. Pierwotnie byłem nastawiony aby marsz kontynuować w stronę wsi Podkrywań, tak by zahaczyć o nieodległy Jawor - jeden z wyższych szczytów Ostróżek (a przy tym widokowy), ale niewyspany zmagałem się z lekkim kryzysem i zrezygnowałem sobie z dokładania drogi.

Wyjątkowo szybko przestałem sobie jednak wyrzucać, że podjąłem właśnie taką decyzję. Okazało się bowiem, że odcinek, który przyszło mi w zastępstwie pokonywać, również był naprawdę atrakcyjny widokowo i z pewnością warto było go przejść.

Ale po kolei. Spod rozstajów niebieski szlak skierował się na zachód w stronę niewielkiego przysiółka. W tym momencie moim oczom ukazał się zalesiony szczyt Ostróżki - najwyższego szczytu pasma Ostróżek - który wyznaczał w zasadzie kierunek mojej dalszej drogi.

Ostróżka to jedyny szczyt w tych górach, który prezentuje się w miarę efektownie

Okolice wspomnianego przeze mnie wyżej przysiółka prezentowały się bardzo malowniczo. W skali tego co miałem okazję zobaczyć za naszą południową granicą nie były wprawdzie jakieś wyjątkowe, ale zawierały w sobie wszystko to, do czego przyzwyczaiło mnie Słowackie Średniogórze - nieregularna, porozrzucana na wzgórzach zabudowa, drzewa owocowe, łagodne pagóry i kompletny brak turystów. Słowem coś, co spełnia w zasadzie wszystkie kryteria jakie stawiam przed wyjazdem w góry o tej porze roku.



Z Kajlov vrchu zszedłem po żwirowej drodze do przysiółka Liešna, gdzie minąłem pojedyncze zabudowania i po przejściu przez mostek na drugą stronę potoku ponownie zacząłem się piąć. W pobliżu asfaltowej drogi trafiłem na miejsce, które odnotowałem za jedno z najatrakcyjniejszych z jakimi miałem do czynienia pierwszego dnia wędrówki. A znajdowało się ono na zachodnich zboczach Hazuchov vrchu, kawałek za ostatnimi gospodarstwami.

Dla tych widoków na Polanę warto było się tu pofatygować...

Najbliższa okolica

Stamtąd przyszedłem - Šrobka i Kajlov vrch...

Jak ja lubię takie klimaty!



Atrakcyjne widoki kontemplowałem dłuższą chwilę siedząc na skraju łąki. W sumie spędziłem tam z dobre pół godziny i w tym czasie za plecami zdążył mi przemknąć jedynie jeden samochód, poza tym nic więcej się nie wydarzyło. Szybko umysł przestawił się zatem na tryb slow-motion, który tradycyjnie bardzo mi odpowiadał 😎


I tak bym siedział i siedział, ale w pewnym momencie dobiegł mnie złowrogi bzykot jakiegoś potwornego owada, po którym nienaturalnie szybko powstałem... A skoro już się podniosłem, to zdecydowałem się sięgnąć po plecak i  ruszyć w dalszą drogę 😂 

Ta wiodła powyżej Hazuchov vrchu ponownie przez wiejską zabudowę dzielnicy Piešt, administracyjnie podlegającej Detvie, powiatowej miejscowości położonej w dolinie Slatiny.


I skoro jesteśmy już akurat przy Detwie, to warto powiedzieć dwa słowa o słowackim podziale na regiony. Kraj ten bowiem, oprócz oczywiście przedstawianego przeze mnie podziału na poszczególne pasma górskie oraz znanego myślę w Polsce w miarę nieźle tradycyjnego podziału administracyjnego na województwa (sł. kraje) i powiaty (sł. okresy) jest podzielony również na regiony oraz tzw. regiony turystyczne (sł. regiony cestovneho ruchu). Ich granice z reguły nijak nie odpowiadają granicom administracyjnym poszczególnych województw są natomiast zbieżne mniej lub bardziej z przyjętymi granicami krain historycznych. W rezultacie, często zdarza się, że różne części jednego kraju, czy nawet okresu należą do dwóch regionów czy regionów turystycznych (nie należy jednego mieszać z drugim, tych pierwszych jest 28, drugich 21). Taka specyficzna sytuacja zachodzi w przypadku powiatu Detva... Najstarsza część miasta, jak również wybudowane za komuny "Nowe Miasto", tzw. Detva-Sidliste, znajduje się w regionie znanym jako Podpolanie... Obejmuje on tereny zlokalizowane na południe od dawnego stratowulkanu (na północ od Polany rozciąga się już Górny Hron, czyli Horehronie) oraz fragment Rudaw Weporskich (w Polsce znanych również jako Góry Weporskie, sł. Veporske vrchy). Na terenie Podpolania, nazywanego również Ziemią Zwoleńską (sł. Zvolensko), leży Ostróżka, najwyższy szczyt pasma Ostróżek.

Południowe zbocza szczytu oraz sąsiedni Plutov vrch (741 m n.p.m.) w pobliżu, którego ja się wtedy znajdowałem, podlegające administracyjnie wciąż powiatowi Detwa, należały już do bardzo słabo znanego w Polsce regionu Novohrad (węg. Nógrad), zajmującego tereny od pasma Ostróżek aż do granicy z Węgrami, poprzez Płaskowyż Krupiński (sł. Krupinská planina, wg Kondrackiego Pogórze Krupińskie), Kotlinę Ipelską (sł. Ipeľská kotlina) oraz Kotlinę Łuczeniecką (sł. Lučenecká kotlina), które stanowią części ogromnej Kotliny Południowosłowackiej (sł. Juhoslovenska kotlina). 

Novohrad, którego stolicę pełni Łuczeniec (sł. Lučenec), jest jednym z biedniejszych regionów Słowacji, choć należy zaznaczyć, że z większymi problemami społeczno-ekonomicznymi boryka się sąsiedni Gemer, Sarysz czy, leżący na wschodzie, Zemplin.




Asfalt doprowadził mnie do rozstajów zlokalizowanych w pobliżu bezleśnego wzgórza Packov vrch (1,5 godziny ze stacji w Krywaniu), obok których ktoś stawiał sobie chałupę. Przeszedłem obok budowy i polną drogą zacząłem podchodzić w stronę widocznego w tle krzyża. Ten stanowi niezły punkt orientacyjny, gdyż spod niżej położonych rozstajów wybiega kilka podobnych do siebie "śladów" i opuszczając zabudowania warto wpierw posłużyć się GPS-em tak by po oszacowaniu stopnia kąta wybrać właściwą ścieżkę, a potem spokojnie wypatrywać drewnianej budowli, która pozwoli upewnić się, że znaleźliśmy się na dobrej drodze.


Okolice krzyża były kolejnym miejscem na trasie, z którego roztaczały się rozległe widoki. Nieco powyżej znajdowało się jeszcze parę gospodarstw osady Piešt II, za którą miałem pożegnać ludzkie siedziby i zniknąć na dłużej w lesie.



Kilkanaście minut później szlak doprowadził mnie do skrzyżowania z drogą asfaltową z Krywania do Starej Huty, w pobliżu którego znajdował się przystanek autobusowy. Ponieważ obok znajdowała się wiata, postanowiłem zatrzymać się w niej na szamę, bynajmniej nie przez wzgląd na to, że pasowało mi jedzenie w takich okolicznościach przyrody, a z uwagi na mocne podmuchy wiatru przez które nie byłem w stanie na otwartej przestrzeni podgrzać posiłku. Podczas wyjazdu miałem ze sobą bowiem bardzo niewdzięczny zestaw - paliwo stałe typu esbit zamiast klasycznej kuchenki i zapałki zamiast zapalniczki. Podstawową zaletą takiej opcji jest jednak przede wszystkim waga - esbity są bardzo lekkie i spalają się wewnątrz składanej ocynkowanej podstawki, na którą z kolei stawia się podgrzewany produkt. Oznacza to znaczną redukcję wagi w porównaniu do tradycyjnego zestawu z palnikiem i kartuszem gazowym, co nie bez znaczenia pozostaje w kontekście wędrówek długodystansowych.

Niemniej określenia "niewdzięczny zestaw" użyłem nieprzypadkowo. Esbity oprócz tego, że wymagają czasem cierpliwości przy podpalaniu pastylek, średnio nadają się też do podgrzewania wody, zwłaszcza w dużych ilościach. O ile na podgrzanie dania z racji wojskowej znajdującego się w puszce bez problemu wystarczy nam jedna pastylka (ta spala się w ciągu siedmiu, może ośmiu minut) o tyle gotowanie wody, zwłaszcza jeśli temperatura powietrza jest niska (już nawet nie mówię o mrozach), jest bardzo męczące. Jedna pastylka nigdy wtedy nie wystarcza, więc trzeba w środku gotowania dorzucać drugą (a nierzadko i trzecią!), w rezultacie woda nam się wychładza i cały proces może trwać nawet i ponad 20 minut.

No i wreszcie warto sobie zdawać sprawę, że tego rodzaju produkty potrafią wydzielać nieprzyjemny, duszący zapach, dlatego warto kupując je zasięgnąć opinii sprzedawcy, a jeśli nie macie pewności, to na wszelki wypadek trzymajcie się z nimi daleko od wnętrza namiotu.


Po krótkiej przerwie na lunch pozostawiłem śmieci w koszu, który znajdował się przy przystanku, i wróciłem się na szlak. Pełen nowej energii mogłem podjąć się podejścia na czekającą już na mnie Ostróżkę...


Trasa wiodła południowymi zboczami szczytu, wyprowadzając mnie parokrotnie na zarastające polany. Krajobraz zaczął przypominać Beskidy, tylko takie bardziej dzikie - z rzadką zabudową i długimi, łagodnymi zboczami. 

Krajobrazy Ostróżek. Z prawej fragment pasma Kobylego Wierchu (sł. Kobyli vrch - 782 m n.p.m.), z lewej na ostatnim planie wystający Łysiec (sł. Lysec - 716 m n.p.m.)

Widok na Jawor - najwyższy szczyt Ostróżek leżący na terytorium Novohradu


Ze smutkiem zaznaczyć muszę, że zalesiony wierzchołek Ostróżki jest niestety niedostępny - oba szlaki, które kręcą się w okolicy chytrze go omijają, więc ewentualni kolekcjonerzy wszelkich koron chcąc dodać go do swej kolekcji, muszą zdecydować się na zboczenie ze szlaku 😉

W miejscu zwanym Sliacka Polana pożegnałem niebieskie paski i od tego momentu marsz kontynuowałem już głównym szlakiem Jaworza, który wiedzie od stacji kolejowej w Detwie - miałem możliwość od samego początku nim podążać, ale ponieważ poprowadzono go przez tereny mniej widokowe niż te w okolicach Krywania, toteż jak już wiecie ostatecznie padło na niebieski szlak z Krywania.

Decyzji na pewno nie żałowałem. 


Rozstaje znajdowały się blisko kolejnego osiedla - Sliacka Polana - składającego się z kilkunastu domów rozrzuconych kilkadziesiąt metrów poniżej Ostróżki oraz niewielkiego kościółka, w którym, jak się doczytałem, msza realizowana jest tylko raz w roku, na Wniebowzięcie. 

Osiedle Sliacka Polana

Z osady po raz pierwszy w zasadzie dojrzałem też samo Jaworze, które do tej pory przysłaniał mi masyw Ostróżki.

Jaworze na ostatnim planie


Dalej czekało mnie stosunkowo krótkie zejście na przełęcz Polana (sł. Sedlo Pol'ana), a w międzyczasie otworzyły się jeszcze atrakcyjne widoki na południe, na okolice wsi Stara Huta (Sliacka Polana jest jej częścią).

Mając ze sobą rower również chętnie bym odwiedził Jaworze

Na przełęczy przystanąłem na chwilę aby przetrawić jakoś fakt, że wraz z przekroczeniem asfaltowej drogi przeskoczę z jednego pasma do drugiego. Tak się bowiem składało, że siodło stanowiło kres mojej krótkiej przygody z Ostróżkami (ale jednocześnie oczywiście początkiem rendez-vous z Jaworzem!)



Przy okazji zerknąłem jeszcze na mapę, dostrzegając, że na dzień dobry czekać mnie będzie strome podejście. Uzupełniłem poziom cukru kolejnym batonikiem i gotowy na nowe przygody ruszyłem w drogę na Cervenakov vrh (902 m n.p.m.).

A te, jak się okazało, czyhały na mnie w zasadzie za przysłowiowym rogiem. Początkowo szedłem szeroką leśną drogą rozjeżdżoną przez ciężkie pojazdy, jednak szlak zrobił mi psikusa, i opuścił płaj na rzecz zanikającej ścieżyny.

Do pewnego momentu jakość oznakowania była znacznie wyższa niż jakość ścieżki, ale wkrótce i jakby farby komuś zabrakło, pozostałem więc sam pośrodku gęstego lasu. Początkowo szedłem na czuja, licząc że paski w końcu się pokażą, ale w końcu moja cierpliwość się skończyła. Byłem według GPS-a już nawet dosyć wysoko, na wys. ok. 820 m n.p.m. i mogłem się przedzierać przez chaszcze dalej, ale przyznam szczerze, w tych dzikich górach, jednak się trochę pozaszlakowej samowolki obawiałem.

Gdyby nie oznaczenia na drzewach można by przyjąć, że poruszamy się na oślep 😄

Wróciłem się więc do opisywanej wcześniej leśnej drogi i postanowiłem podejść szczyt od innej strony. Przy okazji odkryłem jeszcze świetny punkt widokowy zlokalizowany na południowych zboczach szczytu, gdzie aż prosiło się rozbić namiot.

Miejsce znajdowało się powyżej Starej Huty, nieopodal przysiółka Imrišovci. Przysiółek był maciupki, składał się może z trzech gospodarstw, z czego nie wiem czy którekolwiek było zamieszkane.

W głębi szczyt Jaworza

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami...

Powyżej pojedynczych zabudowań rozciągała się kolejna łąka, leżąca pod szczytem Cervenakov vrhu, dokładnie tego, na który nie udało mi się wejść od właściwej strony. Aby dotrzeć do szlaku wystarczyło jedynie przejść po przekątnej polany.

Przy okazji, zostawiając moje kłopoty orientacyjne na boku, muszę dodać, że cały ten wschodni fragment Jaworza, przez który rozumiem masyw trzech bliźniaczych szczytów Makytova-Ďurovie vrh-Cernakov vrh charakteryzuje się rozległymi polanami, nie tylko sam Cernakov vrh. Wszystkie z nich znajdują się po południowej stronie grani i można z nich przy przyzwoitych warunkach dojrzeć pogranicze słowacko-węgierskie.




Liczba polan w tym rejonie Jaworza z pewnością czyni go naprawdę atrakcyjnym, choć jako koneser słowackich gór przyznam, że wolałbym osobiście wystawy północne - położenie Jaworza  sprawia bowiem, iż wystawy południowe nie bardzo gwarantują tego, co na Słowacji tak bardzo mnie zawsze zachwyca, czyli niesłychaną wieloplanowość. Jak już wspomniałem wcześniej, południowe zbocza Jaworza opadają stopniowo do zachodnich części Kotliny Południowosłowackiej, a ta otoczona jest od drugiej strony jedynie mało imponującym, i zresztą dosyć odległym, fragmentem węgierskich Karpat (Czerhat i Matra).

Ďurovie vrch jest najwyższym szczytem w Jaworzu do którego można dotrzeć szlakiem (934 m n.p.m.).





Między Ďurovie vrchem a Makytovą przed nogami wyskoczyły mi znienacka po raz trzeci tego dnia sarny - tym razem dwie. Wierzcie mi, w tych górach czułem się rzeczywiście jak gość - i to nie dlatego, że staram się po prostu szanować przyrodę, ale dlatego, że na każdym każdym kroku czułem obecność zwierząt wokół mnie.

Samotna wędrówka przez Jaworze była więc pewnym wyzwaniem, nie tylko orientacyjnym, ale takim stricte psychicznym - i choć do przedzierania się przez ostępy wschodnich Karpat zapewne bardzo wiele brakowało, to i tak, mam wrażenie, że jeśli ktoś chce skupić się na podziwianiu widoków a nie zwalczaniu uporczywych myśli, że gdzieś pośród tych ostępów leśnych zza zakrętu wybiegnie mu dzikie stworzenie i stanie w nim oko w oko, to niechaj przemyśli czy się będzie dobrze czuł 😉


O dziwo tabliczki szlakowe znacznie nowsze aniżeli w Branisku 😉

Z Makytowej czekało mnie krótkie, ale treściwe zejście. Również i tam nie brakowało przedzierania się przez wysokie trawy, pokrzywy i chaszcze, niemniej jednak obyło się bez większych, orientacyjnych niespodzianek i gdy słońce znikało za pobliski pagórek, znalazłem się na skraju przysiółka Blyskavica. Niesamowite było to, że na takim odosobnieniu, na dodatek jeszcze w sąsiedztwie potężnego poligonu, żyli jednak jacyś ludzie.

Zupełnie nie powinien więc dziwić, że w Jaworzu powstały w ostatnich latach takie placówki jak centrum medytacyjne dla wyznawców Theravady (rodzaj szkoły buddyjskiej), oferujące różnorakie kursy i zajęcia. Wierzcie mi, że gdybym nie wiedział że istnieje tam takie centrum, a ktoś by mnie zapytał gdzie bym je widział, to bardzo prawdopodobne, iż wskazałbym Jaworze. No, na pewno coś ze Średniogórza Słowackiego, ew. Rudaw.


Nim dotarłem do zabudowań Blyskavicy, znalazłem się jeszcze na skraju przełęczy rozdzielającej Makytową od "Kopca Kukuczki" 😁 - Kukuckov kopca (Kukučkov kopec, 927 m n.p.m.). Podobnie jak wcześniejsze siodło - Polana - także i to obniżenie było bezleśne, dzięki czemu znów mogłem przyjrzeć się okolicy.

Miejsce okazało się być chyba najlepszym punktem widokowym na najwyższy szczyt gór Jaworze - Jaworze (1044 m.n.p.m.) - tworzący wraz z sąsiednimi szczytami - Homolką (1013 m n.p.m.) i Priecnem (1023 m n.p.m.) rozległy, ciągnący się równoleżnikowo na przestrzeni niespełna trzech kilometrów wał.


Tak się prezentuje z bliska najwyższy szczyt Jaworza

Gdy przechodziłem pośród zabudowań rozglądałem się wypatrując postaci, ale żadnej nie dostrzegłem. Ktoś jednak tam pomieszkiwał, bowiem z którejś z chałup dobiegał odgłos kosiarki bądź piły elektrycznej. 

Fragment osiedla Blyskavica

Po opuszczeniu zabudowań czekał mnie ostatni, krótki fragment wędrówki, trawers Kukuckov kopca, po którym miałem znaleźć się na terenie osiedla Połomy. Przeglądając wcześniej mapę doszedłem do wniosku, że właśnie tam najprawdopodobniej znajdę doskonałe miejsce pod namiot i przez ostatnie minuty szedłem zaciekawiony wielce czy tak faktycznie się stanie.

Droga była prosta, wiodła resztkami asfaltowej drogi, ale wyjątkowo mi się dłużyła. Byłem już mocno głodny i zmęczony, bo choć nie pokonałem niezwykłego dystansu, to odzywała się we mnie poprzednia zarwana noc.

Do rozstajów (Polomy, razcestie) dotarłem o godzinie 18:30, zatem po nieco ponad dziewięciu godzinach od momentu wyruszenia ze stacji w Krywaniu (z przerwami) i po 15 godzinach od momentu pobudki w Zwardoniu.


Rozstaje znajdowały się z jednej strony na skraju osady, jak się okazało co najwyżej sezonowej, a z drugiej w pobliżu przełęczy rozdzielającej Kukuckov kopec od Homolki. Odchodziła tu leśna droga, którą można było dotrzeć zatem pod szczyt sąsiadujący z Jaworzem, do którego było w linii prostej mniej niż dwa kilometry!

Co do wcześniejszych przypuszczeń - miejscowa polana była wymarzoną lokalizacją pod biwak - rozległa, pozbawiona wystających korzeni, z fantastyczną dorodną trawką - no, ideał. Jedynym zmartwieniem była chałupa, z okien której z pewnością widać było moją sylwetkę, zmierzającą skrajem pola, a później stawiającą swój przenośny dom.

Następnego dnia okazało się, że chałupa z pewnością w tym okresie była opuszczona, ale w lato zapewne ktoś do niej przyjeżdżał - była świeżo wyremontowana. Dlatego jeśli ktoś będzie powtarzał manewr, to najlepiej oddalić się od niej na znaczną odległość - ja namiot rozłożyłem co najmniej 200 metrów od niej.

Mój Serak na samotnych wyjazdach towarzyszył mi po raz ostatni

Gdy tylko rozstawiłem swojego poczciwego Seraka, zabrałem się za przyrządzanie kolacji, na którą miałem do podgrzania pulpety wieprzowe. Posiłkiem zajadałem się jeszcze w promieniach słońca, dzięki czemu na spokojnie mogłem przyjrzeć się rozległej łące, nabierającej o tej porze szczególnego klimatu. Świetne to było miejsce, nasuwające mi na myśl skojarzenia z Beskidem Niskim...





Wieczór był bardzo spokojny. Najedzony doczekałem aż kolory na niebie zgasną i gotów do zakopania się w śpiworze, po raz ostatni tego dnia wychynąłem na zewnątrz by załatwić potrzebę fizjologiczną tak by tym samym mieć pewność, że nie czeka mnie to, czego nie znoszę, czyli konieczność ubierania się i wychodzenia w środku nocy 😂 Przed snem sięgnąłem jeszcze po książkę, ale starczyło mi sił może na 30 minut lektury - po 21 usnąłem. 

I tak dobrnęliśmy moi mili do końca pierwszej (będzie druga, do której link w stosownym czasie pojawi się poniżej) części relacji z Jaworza i Ostróżek. Ciekaw jestem bardzo Waszych wrażeń, w szczególności czy zainteresował Was ten fragment Średniogórza...

Do usłyszenia 😊

KOMENTARZE

7 comments:

  1. Chętniej bym eksplorowała Góry Słowacji, tylko ten fatalny dojazd (przynajmniej z mojego miejsca zamieszkania). Od wielu lat nic nie planuję na majówkę ze względu na pogodowe statystyki no i mega wzmożony ruch turystyczny. Ty to jednak znalazłeś "taką dziurę", że majówka wypadła wyśmienicie. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, z Górnego Śląska da się jeszcze w miarę wygodnie dojechać. Jak trzeba przejechać przez pół Słowacji i do tego pół Polski to już robi się mniej przyjemnie...

      Usuń
    2. Skadi, obecnie wyjeżdżając z Legnicy o 3:54 w Zilinie można być o 11:44 z jedną przesiadką we Wrocławiu. Więc nie jest idealnie, ale dużo lepiej niż jeszcze w zeszłym roku ;)


      Jak czytałem początek, to aż sobie przypomniałem swoje perypetie z dostaniem się do Gór Kremnickich. Tyle, że ja spałem na stacji, by było bliżej do pociągu ;) - https://lh5.googleusercontent.com/-ZOYF2NZrJD8/UYl1PUECZfI/AAAAAAAAnSI/oBvOkd0yJds/s800/P1150536.jpg

      Mnie osobiście pomysły z kuchenkami na paliwo stałe czy ciekłe, nie przekonują podczas wędrówek. Cenię sobie wygodę gazu :) Te pastylki podczas spalania nie brudzą naczyń?

      Na co wymieniłeś Hannaha?

      Usuń
    3. Trochę brudzą, z reguły da się doczyścić, ale na wszelki wypadek używam naczyń emaliowanych najprostszych i najtańszych, żeby nie było żadnej straty i żalu jeśli pozostaną jednak ślady. Generalnie ja też jestem zwolennikiem gazu, ale jak mam możliwość zapakować się do małego plecaka, kosztem kartuszy, to bardzo często wybieram tabletki.

      Hannah cały czas u mnie jest i na wypady w większej grupie go zabieram, aczkolwiek ma swoje lata i trochę też to czuć ;P Na samotne wyjazdy zabieram teraz namiocik Terra Nova Coshee, sprawdza się, aczkolwiek jest raczej dla mało postawnych osób, no i nie jest samonośny.

      Usuń
    4. Wagowo namiot fajny, a że nie jest samonośny, da się przeżyć, bo też mam namiot tego typu. Po prostu trzeba się pogodzić z jego ograniczeniami.

      Ja kiedyś też używałem najprostszych naczyń, aluminiowych lub potem z nierdzewki, ale ostatecznie przerzuciłem się na menażkę Primusa z powłoką ceramiczną. Używając sloganu niczym z reklamy, to inna jakość gotowania :D Dużo wygodniejsze, więc nie mam wyrzutów sumienia biorąc ją + mały kartusz ;)

      Usuń
  2. Ładnie. W ogóle tamte rejony górskie Słowacji są słabo penetrowane przez turystów, ale tu faktycznie pustka totalna!

    OdpowiedzUsuń

Back
to top