Wiosenne uroki Beskidu Śląskiego, czyli sentymentalny powrót na Baranią Górę

Tradycja moich wyjazdów na Słowację w majówkę, która pozwalała w tym okresie roku odkryć takie perełki jak Góry Kremnickie, Góry Szczawnickie czy Jaworze, utrzymywała się praktycznie corocznie, aż w 2020 roku została niespodziewanie przerwana przez obostrzenia pandemiczne, uniemożliwiające wyjazdy zagranicę, jak również nocowanie w hotelach i pensjonatach turystycznych, co doprowadziło do tego, że owego parszywego roku, chcąc sprawnie dostać się w góry i jednocześnie na noc wrócić do mieszkania w Gliwicach, po upływie paru ładnych lat postanowiłem ponownie wybrać się na szlaki Beskidu Śląskiego.

Pogoda zapowiadała się tamtego dnia sympatycznie, dlatego za cel obrałem sobie Baranią Górę - tak by móc cieszyć się atrakcyjnymi widokami, które ten szczyt oferuje. W ramach jednak pewnej odmiany na górę planowałem dostać się od wschodu, czyli od strony doliny Soły. Ten sposób gwarantował mi, że drugi najwyższy szczyt pasma odkryję nieco na nowo, gdyż do tej pory na Baranią wchodziłem wyłącznie od strony Skrzycznego lub od strony Wisły - przez Cieńków lub przez dolinę Białej Wisełki. Wybrane odcinki miałem zatem przejść pierwszy raz w życiu, co podnosiło moją ciekawość. Co więcej, ponieważ był to pierwszy wyjazd po bardzo długim okresie odosobnienia, to tym bardziej szykowałem się do niego z poczuciem większego zniecierpliwienia niż zwykle. 

Dzień zacząłem od kolejowej przejażdżki - najpierw do Katowic i następnie do Żywca. Tam miałem kilkadziesiąt minut czasu do autobusu, postanowiłem więc udać się jeszcze do sklepu by zrobić małe zakupy na drogę. Do plecaka trafiły wkrótce - bezwarunkowo - kabanosy, paczka orzechów, dwa snickersy, butelka powerade'a i woda mineralna.

Ponieważ po wyjściu ze sklepu miałem jeszcze kilka minut, to postanowiłem wejść do żabki i czekać w towarzystwie hotdoga. Autobus punktualnie przyjechał i zawiózł mnie zgodnie z rozkładem do pętli w Radziechowach, gdzie bez trudu odszukałem niebieską kropkę symbolizującą początek szlaku. Poprawiłem plecak i ruszyłem przed siebie. 

Zabudowania Radziechowów

Początkowo szlak wiódł pośród zabudowań a kolejne metry (i odległość do Matyski) wyznaczały stacje drogi krzyżowej. Bardzo miło wspominam ten odcinek - ciągnące się powyżej miejscowości łąki były obficie porośnięte mleczami, które wspaniale dekorowały krajobraz.

Przede mną - Matyska

Jedynym mankamentem była asfaltowa droga i co jakiś czas przejeżdżające samochody, przez co starałem się maszerować dosyć żwawo by jak najszybciej wyswobodzić się z tych "kleszczy". W tym celu trzeba było jak najszybciej dotrzeć pod Matyskę.

A po drugiej stronie Soły - Grojec

Na przełęczy zboczyłem ze szlaku i za ciągnącą się tu drogą krzyżową wdrapałem się na szczyt Matyski, którą przewodniki bardzo mocno wychwalają, i rzeczywiście muszę przyznać, że zrobiła na mnie ona spore wrażenie. Przy czym, jak sądzę, spora w tym zasługa także i samej pory roku: intensywna świeża zieleń traw, w połączeniu z kwitnącymi drzewkami owocowymi - to wszystko uatrakcyjniało, "dekorowało" wręcz, tutejszą panoramę.

Widoczki ze szczytu Matyski

Na Matysce posiedziałem kilkanaście minut, ale wkrótce wygonił mnie z niej chłód, który dotknął okolicę gdy tylko słońce schowało się za chmurami. Powróciwszy z powrotem na szlak (Matyskę on formalnie pomija), zacząłem przechadzkę pośród domostw osiedla Suchedla, najwyżej położonej części Radziechowów.

Przez zabudowania osiedla Suchedla...

Zaraz powyżej ostatnich zabudowań szlak "rozpędził się", zmuszając do krótkiej, ale dość intensywnej wspinaczki. Narzucając mi spore wymagania sprawnie wyprowadził mnie na krawędź grani, na wysokość niespełna 800 m n.p.m...

Fragment stromego podejścia na grzbiet

Muszę dodać, że osiągnięcie grani kładzie poniekąd kres wymagającym podejściom - specyfiką niebieskiego szlaku jest bowiem to, że mimo wyraźnej różnicy wysokości między Kotliną Żywiecką a głównym grzbietem Beskidu Śląskiego, przeprowadza turystów względnie bezboleśnie. Inaczej niż inny szlak niebieski prowadzący przez Halę Jaskową na Skrzyczne bądź szlak czerwony z Węgierskiej Górki, które w rzeczy samej bywają wyczerpujące.

Miejscami można dotrzeć pasmo Rysianki i Romanki


Mało wyraźnym, pozbawionym nazwanych kulminacji, grzbietem, który bardzo subtelnie nabierał wysokości, dotarłem w pobliże zwornikowego punktu Jaworzynki (947 m n.p.m.). Szlak szczyt jednak omija po południowej jego stronie, przeprowadzając najpierw wąską ścieżką pośród poszatkowanego lasu uzupełnianego nowymi nasadzeniami, a następnie jakby jarem, którego boki obficie porośnięte są iglakami i krzakami borówek. Jeśli w odpowiednim miejscu przystaniemy, to jest szansa że dojrzymy Babią Górę, której sylwetka zawsze stanowi miłą nagrodę dla oka.

Jest i Królowa Beskidów...

Chwilę później trawers dobiegł końca i znalazłem się z powrotem na grani, pozostawiając jednak Jaworzynkę już za swoimi plecami. Teraz czekał mnie jeszcze mało przyjemny odcinek przez rozjeżdżone leśne siodło i pozostała ostatnia prosta przed Halą Radziechowską, na której planowałem krótki odpoczynek...

W oddali widać już Halę Radziechowską...

Muronka (1017 m n.p.m.) a za nią Skrzyczne

Krajobraz Hali Radziechowskiej

Sama Hala Radziechowska jest bez wątpienia jednym z moich ulubionych zakątków Beskidu Śląskiego i silnym konkurentem dla innych topowych miejsc takich jak Hala Jaworowa, Błatnia czy Cieślar, a niepodważalnym jej atutem jest przede wszystkim właśnie aspekt widokowy - w odpowiednich warunkach pogodowych Babia Góra wraz z niemal całym Beskidem Żywieckim czy szczytami Małej Fatry wspaniale się stąd prezentują. Tutejsza południowa i wschodnia wystawa stanowią zatem w moim mniemaniu przewagę dla wystawy zachodniej obecnej na Hali Jaworowej czy też południowej w przypadku Błotnego, choć oczywiście i one mają swoje zalety, które czynią z nich miejsca wyjątkowe dla tego regionu. Ale o tym innym razem, na razie skupmy się jednak na Hali Radziechowskiej...

Widok na południe - w stronę Worka Raczańskiego

Mała Fatra na zbliżeniu

Wczesna wiosna na Hali Radziechowskiej...

Na hali szlak niebieski się kończy, drogę kontynuowałem więc idąc już za oznaczeniami Głównego Szlaku Beskidzkiego, podchodząc zboczami Magurki Radziechowskiej. Ten nieprzesadnie długi odcinek na jej szczyt zawsze mi się nieco dłuży, ale to prawdopodobnie wynika ze świadomości co oferuje widok ze skałek na Magurce Radziechowskiej - mamy z nich bowiem najprawdopodobniej najlepszy w Beskidzie Śląskim widok na masyw Skrzycznego wraz z Malinowską Skałą i Zielonym Kopcem. Oczywiście Skrzyczne prezentuje się nieźle także od północy - np. spod Klimczoka bądź z Magury, niemniej siłą rzeczy trudno jest stamtąd objąć razem z nim łukowato wyginający się grzbiet właśnie chociażby ze wspomnianą Malinowską Skałą. Co możliwie jest właśnie ze szczytu Magurki Radziechowskiej.


Z Magurki Radziechowskiej interesująco prezentuje się w końcu i sama Barania Góra, z eksponowanymi od tej strony, zaskakująco stromymi jak na możliwości tego masywu, zboczami opadającymi w stronę Kameszniczanki. Bez większego problemu mogłem dostrzec już wieżę widokową znajdującą się na jej wierzchołku, jak i jeszcze bliższą mi Halę Baranią, swoją drogą też interesujące miejsce...

Spacer z Magurki Radziechowskiej na Magurkę Wiślańską dostarcza wielu wrażeń... Po południowej stronie możemy zobaczyć urywającą się do doliny Kameszniczanki zaskakująco stromymi zboczami Baranią Górę...

...zaś po północnej stronie wspomniany przeze mnie fantastyczny widok na Skrzyczne oraz wszystkie pozostałe szczyty wznoszące się w grani łączącej je ze zwornikową Magurką Wiślańską

A oto i sama Magurka Wiślańska - jeden z najważniejszych topograficznie punktów Beskidu Śląskiego oraz doskonały punkt widokowy


Odcinek między Magurką Radziechowską i Magurką Wiślańską należy z pewnością do najprzyjemniejszych na całej trasie, bo ludzi spaceruje tam wciąż znacznie mniej niż gdziekolwiek na grzbiecie między Skrzycznem a Baranią, a widoki jakie się trafiają, są naprawdę ciekawe. Mamy tam całe to towarzystwo z Beskidem Żywieckim (i Tatrami przy odpowiedniej widoczności) do dyspozycji, a ponadto jeszcze wspomniany wcześniej pogląd na dwie najwyższe góry w całym paśmie. Co ważne, spacer między Magurkami warto rozważać również w przeciwnym kierunku, zwłaszcza przy pogodnej aurze - w moim wypadku ilekroć tędy szedłem wcześniej, to właśnie szedłem twarzą do doliny Soły, czas najwyższy było więc to zmienić 😋

Widoki spod Magurki Wiślańskiej doprawdy robią wrażenie

Tak jak przypuszczałem, gdy dotarłem do arcyważnego zwornikowego punktu Magurki Wiślańskiej (1140 m n.p.m.), która spina całe to "magurkowe" towarzystwo (przypomnijmy bowiem, że wschodnia grań z Magurki Wiślańskiej przechodzi bowiem w Magurkę Radziechowską - jak już wiecie - a ta następnie.. w Magurkę, zwaną również Cebulą) zrobiło się znacznie tłoczniej i podświadomie przyspieszyłem, starając się znaleźć lukę między poszczególnymi grupami. Pośpiech sprawił, że szybko minąłem rzadko wzmiankowaną na mapach Przełęcz nad Roztocznym (1058 m n.p.m.), w efekcie czego znalazłem się na zboczach Baraniej. Tu udało mi się odnaleźć wyczekiwaną "lukę", której nie mogłem sobie wymarzyć w lepszym miejscu - ten widoczek spod szczytu na stronę północną uważam jest bowiem naprawdę niezły. 

Nie uważacie?

Podejście na Baranią od północnej strony - z prawej strony Hala Barania, nad nią, w centrum zdjęcia Magurka Wiślańska i Skrzyczne (w cieniu)

Ostatnie metry przed szczytem

Barania Góra (1215 m n.p.m. - dawniej podawano 1220 m n.p.m.) przywitała mnie lodowatymi podmuchami, które jednak wygoniły większość tłumów ze szczytu wieży, pozostawiając taras widokowy niemalże całości pod me potrzeby 😛 W spokoju mogłem objąć wzrokiem wszystkie strony, po raz kolejny stwierdzając, że w kategorii rozległych widoków w Beskidzie Śląskim ten nie ma sobie równych, choć samą konstrukcję bym nieco podwyższył, bo te drzewka, które zdołały się uchować po zachodniej stronie szczytu, zaczynają ją już przewyższać.

Masyw Skrzycznego

Skąd zatem taka a nie inna opinia? Choć w przeciwieństwie do Skrzycznego nie dojrzymy stąd siłą rzeczy Jeziora Żywieckiego, które całemu pejzażowi Kotliny Żywieckiej dodaje sporo uroku, to atutem Baraniej jest to, że w zasadzie po każdej stronie świata na horyzoncie coś się dzieje. Mamy więc na północy świetny widok aż po Skrzyczne z leżącą pośrodku Magurką Wiślańską, Zielonym Kopcem czy Malinowską Skałą, na zachodzie (lekko przysłonięte świerkami) pasmo Stożka Wielkiego i Czantorii wraz z Beskidem Morawsko-Śląskim w tle, na południu pasmo Ochodzitej oraz przede wszystkim Worek Raczański wraz z rozlazłym konturem Wielkiej Łąki, i wreszcie, na wschodzie majestatyczną Babią wraz z Pilskiem, pasmem Romanki, a jeśli pogoda dopisze, to Tatrami, Choczem i Krywańską Fatrą. Nie ma jeziora, ale dosyć duży dystans w linii prostej od zabudowań w dolinie Soły sprawia, że Barania inaczej niż Skrzyczne wydaje się bardziej odległa od cywilizacji...


Wyniosłe Glinne, za nim dolina Soły i Beskid Żywiecki

Tatry tego dnia nie były jakoś wyjątkowo dobrze widoczne, ale jednak zdobiły odległy horyzont

A to już głównie Słowacja ze swoimi Górami Kisuckimi i majestatyczną Wielką Łąką (Velka Luka) oraz Klakiem w Luczańskiej Fatrze

Widok w stronę doliny Wisły, głębiej pasmo Kiczorów i Stożka Wielkiego, a na ostatnim planie Beskid Morawsko-Śląski

Po obfotografowaniu panoramy zszedłem na dół i zaszyłem się z drugim śniadaniem pośród krzaków jagód, gdyż nie planowałem tego dnia przechodzić obok schroniska na Przysłopie, gdzie zresztą tego dnia przewidywałem tłok i kolejki...

Wierzchołek Baraniej Góry

Ze szczytu pomaszerowałem dalej oczywiście na południe, ale już na Wierchu Wisełce (1192 m n.p.m.) odbiłem na szlak czarny w stronę Kamesznicy. Był to dla mnie drugi tego dnia początek nowej przygody - tym szlakiem bowiem również wcześniej nie miałem okazji się przejść 😉

Na czarnym szlaku w stronę Kamesznicy

Jeśli chodzi o same wrażenia, to szło się dosyć przyjemnie, bo południowe zbocza Baraniej, no co tu dużo ukrywać, są bardzo łagodne (choć momentami na ścieżce było dużo stosunkowo drobnych, luźnych kamieni), niemniej fakt, że praktycznie nonstop szlak wiedzie terenem odsłoniętym jest lekko zatrważająca...

No i mam podejrzenia graniczące z pewnością, że szlak czarny jest pod tym względem najbardziej dojmujący ze wszystkich w masywie Baraniej, bo od strony doliny Wisły, sytuacja pod kątem zachowanego drzewostanu jest lepsza.

Niemniej, w wielu miejscach na szczęście dokonane nasadzenia stają się z każdym rokiem coraz wyższe, co daje nadzieję, że przy kolejnych powrotach w te strony za kilka/kilkanaście lat sytuacja stopniowo będzie ulegać poprawie...

Raz jeszcze panorama w stronę Worka Raczańskiego i Małej Fatry...

A na zbliżeniu (pośrodku, ostatni plan) Rycerzowe oraz masywny Muńcuł (z lewej strony)

Z zamyślenia nad stanem lasów w Beskidzie Śląskim wyrwała mnie zbliżająca się od strony Słowacji chmura deszczowa, która pobudziła me ospałe tempo marszu. Kurtkę jak zawsze oczywiście miałem, ale zupełnie nie przypuszczałem, że przyjdzie mi ją jeszcze na koniec dnia wyjmować...

Deszczyk w Górach Kisuckich...

I chwilę później już na skraju Beskidu Morawsko-Śląskiego i Śląskiego...

Na szczęście nad doliną Soły, do której zmierzałem, sytuacja opanowana... W ogóle czarny szlak z Kamesznicy to, mimo przygnębiających widoków związanych ze stanem lasu, bardzo ciekawa opcja, którą na dodatek wybiera mało turystów


Nim jednak zdołałem dotrzeć do zabudowań Kamesznicy, deszcz koniec końców mnie dopadł. Były to przy tym na szczęście okresowe opady, przez co mimo dużej intensywności szybko ustały, pozostawiając po sobie kałuże i podniesioną wilgotność... 

Zabudowania osiedla Fajkówka w deszczu

W Kamesznicy nie było autobusu, chcąc oszczędzić marszu powinienem był więc zacząć łapać stopa, ale koniec końców, ponieważ się na powrót rozpogodziło, uznałem że zrobię sobie dodatkowy spacerek. Rzecz pożyteczna, gdyż była to moja pierwsza wizyta w tej beskidzkiej wsi i okazja do wyrobienia sobie jakiegoś zdania o niej, a po drugie całkiem miła - szło mi się przyjemnie, zabudowa nie była ciągła, po drodze przeszedłem obok parku dworskiego, potem dłuższy fragment wzdłuż szumiącej Kameszniczanki i wreszcie z bliska spojrzałem na dosyć okazały wiadukt na S1. 

Tak swoją drogą, wiadukt w Milówce... to brzmi trochę jak Wiadukt Millau😂


Najbardziej przyznaję dłużył mi się fragment na skraju Milówki, być może też dlatego, że zacząłem odczuwać już trochę nogi, nieprzyzwyczajone do dłuższego marszu po asfalcie w twardej podeszwie. Ponieważ jeden pociąg zdołał mi w międzyczasie odjechać, udałem się zatem coś przekąsić do miejscowej Pizzerii Sorento - przyznaję, że byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, bo pizza którą tam zjadłem była naprawdę bardzo smaczna.

Oczywiście istnieje ryzyko, że po tym całodniowym marszu taki byłem głodny, że wszelkie uwłaczające dobremu smakowi uchybienia były mi tego dnia obce, ale tak sobie myślę, że w innym razie nie pamiętałbym tego smaku do dziś 😁


Najedzony pizzą doczekałem kolejnego pociągu i tak o to ruszyłem w drogę powrotną do Gliwic, zamykając swoją krótką majową przebieżkę, obfitującą w iście wiosenne zmiany aury, aczkolwiek bardzo przyjemną. Tulony dobiegającym stukotem, wpatrywałem się na zakończenie dnia w znajome sylwetki, nad którymi z wolna blakły kolory, zastanawiając się gdzie leży granica między sentymentem, a próbą obiektywnej oceny - naprawdę lubię bowiem Beskid Śląski, ale nie da się ukryć, że jako osoba wychowana na Górnym Śląsku z wieloma wspomnieniami ze szlaków właśnie z tego regionu, patrzę na niego i delektuję się nim w inny niż w przypadku pozostałych polskich gór, wyjątkowy w zasadzie, sposób.

Budzi zatem moją wielką ciekawość w jakich barwach ukazałby mi się, gdyby nie towarzysząca mu w moim przypadku heimatowska bańka. Czy byłby przeze mnie równie doceniany? A z drugiej strony, może nie warto sobie tym głowy zawracać i ingerować, w istocie, we własne przekonania nabyte jeszcze we wczesnym dzieciństwie?

KOMENTARZE

0 comments:

Prześlij komentarz

Back
to top