Temat wyjazdu do Maroka, którego kulminacyjnym elementem miał być trekking na Tubkal, poruszany bywał przeze mnie od dawien dawna. Często pojawiał się w rozmowach jeszcze w moim rodzinnym domu, za coraz odleglejszych czasów wakacyjnych wyjazdów z rodzicami - suma summarum nigdy nie doszedł do skutku, bo taka a nie inna praca, pozwalała im na wyjazdy jedynie w szczycie sezonu letniego, kiedy to mówiąc krótko, w Maroku zawsze panowały zniechęcająco wysokie temperatury.
Realna szansa na wyjazd do tego afrykańskiego kraju pojawiła się, gdy poszedłem na studia i jednocześnie rozpocząłem podróżowanie na własną rękę. Z czasem, gdy liczba zajęć zaczęła spadać, wycieczki mogłem planować także o innych porach roku niż lato - tak właśnie było z Andaluzją, do której poleciałem rok temu w lutym, by wejść na Mulhacen. Właśnie wtedy, widząc wznoszący się po drugiej stronie Morza Śródziemnego łańcuch gór Rif, obiecałem sobie, że kolejnym zimowym celem stanie się Maroko.
Zamach w Imlil, czyli jak Maroko nagle stało się niebezpieczne
W tak zwanym międzyczasie doszło do głośnego morderstwa dwóch Skandynawek, które biwakowały w Atlasie Wysokim tuż przy szlaku do schronisk znajdujących się pod najwyższym szczytem kraju, około kilometra od ostatnich wiejskich zabudowań.
Po tej przerażającej zbrodni, uwiecznionej na nagraniu wideo, które obiegło internety, przez Polskę przetoczyła się bardzo głośna dyskusja dotycząca tego czy Maroko jest krajem bezpiecznym dla przybyszów ze Starego Kontynentu. Choć dyskusja to bardzo łagodne określenie. Bardziej była to medialna rzeź - czyt. obrzucanie błotem - Maroka i Marokańczyków - "dziki kraj", "zezwierzęcenie na ulicach" - i zabitych Skandynawek: "Po co jechały?", "czego się spodziewały?". No jak to czego, odpowiedź jest przecież jasna: "śmierci szukały!".
Przypomina Wam to coś?
Tak, zapewne moje ulubione dyskusje z serii "Po co jechał w te góry [wstaw te, w których wydarzyło się nieszczęście], po co się tam pchał?".
W kwestii bezpieczeństwa w Maroku najgłośniej wypowiadali się tradycyjnie ci, którzy w życiu nie tylko nie byli w Krajach Maghrebu, ale przede wszystkim poza swoimi przekonaniami nie mieli żadnej wiedzy, która uprawniałaby ich do wysnuwania tak daleko idących wniosków dotyczących lokalnego poziomu bezpieczeństwa. O ile pogodziłem się z życiem w społeczeństwie, którego pewien odsetek w każdej sytuacji ma coś do powiedzenia, to nie akceptuję nagłego kreowania wizerunku tego kraju jako miejsca nieprzyjaznego, pełnego wrogo nastawionych ludzi.
Berberyjski handlarz dywanami w okolicach wsi Aroumd.
Zatrważającą siłę medialnej propagandy, pokazał mi prosty test, który wykonałem w stosunku do jednego z moich rozmówców, pytając go czy kojarzy jakiekolwiek podobne wydarzenie, które miało miejsce w tym kraju na przestrzeni ostatnich lat. Odpowiedzi, tak jak zresztą się spodziewałem, nie usłyszałem, choć gwoli ścisłości - tak, zamachy w Maroku już się zdarzały, z czego jeden - w 2011 roku - został przeprowadzony przy najpopularniejszym placu Marrakeszu - Jama el Fna, w kawiarni Argana - dziś już odbudowanej. Inny - który pochłonął najwięcej ofiar - miał miejsce w 2003 roku w Casablance.
I żeby była jasność. Każde z tych wydarzeń jest godne najwyższego potępienia, niezależnie czy mowa tu o dwójce młodych dziewczyn czy ofiarach pozostałych zamachów - i zresztą znając marokańskie prawo zamachowcy najpewniej otrzymają karę śmierci. Chcę natomiast zauważyć, nawiązując do Gombrowicza, że tym jednym wydarzeniem przyprawiono Maroku gębę, na jaką ono zwyczajnie nie zasługuje.
W 2017 roku Europol odnotował w Europie 205 zamachów terrorystycznych, z czego 107 w Wielkiej Brytanii, a 54 we Francji. A jednak wyjazdy w te strony cieszą się nieprzerwanie ogromną popularnością. W tym, OFC, wśród Polaków - idę o zakład, że zdecydowana większość rodaków nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że nasz MSZ określa zagrożenie zamachami w UK jako "poważne", podczas gdy w Maroku jako "umiarkowane".
Nie wiem jak wyglądała sytuacja wcześniej, ale po ataku nieopodal Imlil podjęto szereg działań mających zwiększyć bezpieczeństwo turystów. Na ulicach miast podczas naszego pobytu widać było patrole policji, na lotnisku - przy wejściu i wyjściu z terminala wprowadzono dodatkowe kontrole bagażu, podobnie w centrach handlowych i wszelkich obiektach wielkopowierzchniowych. Służby w zasadzie znały każdy nasz krok - od momentu przylotu do momentu wylotu - nasze paszporty kontrolowano także przy wjeździe do Imlil oraz trzykrotnie na szlaku na Tubkal. Dodatkowo właściciele wszystkich obiektów noclegowych w których nocowaliśmy, uzupełniali specjalne formularze, które trafiały do wglądu policji.
Warto pamiętać, że według światowych raportów dot. bezpieczeństwa*, wskaźnik przestępczości, jest w Maroku niższy niż w Egipcie, porównywalny do tego samego wskaźnika dla Ukrainy, Stanów Zjednoczonych, Malezji czy Tajlandii i nieco tylko wyższy niż np. dla Francji.
Stan na 06.03.2019 - źródło: Numbeo.com, Crime Index by Country
Minimalizacja ryzyka
Ryzyka, że coś się wydarzy, nie wyeliminujemy. Możemy natomiast je minimalizować, co zresztą powinniśmy robić za każdym razem, gdy gdzieś wyjeżdżamy.
Obowiązkowo powinniśmy więc przed wyjazdem zasięgnąć trochę wiedzy na temat lokalnych zwyczajów i kultury, przede wszystkim dlatego, żeby nie zostać na wstępie uznanym przez kogoś za totalnego ignoranta. Jest to uniwersalna zasada o której warto pamiętać, niezależnie czy jedziemy do Czech, Maroka, Tajlandii czy na Wyspy Hatifnatów.
I niby jest to coś oczywistego, ale na miły Bóg, obserwacje z najróżniejszych wyjazdów, przekonują mnie, że wiele ludzi nie ma żadnej wyobraźni, a potem winnych zaistniałej sytuacji szuka wszędzie, tylko nie u siebie.
Osioł w osadzie turystycznej położonej przy szlaku na Tubkal.
No bo słuchajcie, jak wytłumaczyć na przykład zachowanie osób, które wybierają się do, jakby nie było, biednych krajów, ale zakładają markową odzież, jednocześnie obwieszając się biżuterią, eksponując mimowolnie zawartość swojego portfela? Nie dziwmy się specjalnie, że jakiś lokalny biedak, który ze sprzedaży jakichś szmat, próbuje utrzymać swoją rodzinę, widząc przed sobą "dzianego" białego człowieka, proponuje mu za dany produkt czterokrotnie wyższą cenę niż innemu potencjalnemu kupcowi o podobnym sobie statusie społecznym. Czy jest to nie fair? Jest, pewnie lecz jak mawia mój ojciec: "Nie akceptuję, ale rozumiem".
Im mniej będziemy wyróżniać się z tłumu, tym mniej łakomym kąskiem się stajemy i prawdopodobnie - przez wszelkich naciągaczy bazarowych będziemy traktowani "łagodniej". Mało tego takich oszustw da się w ogóle uniknąć i nie trzeba w tym celu zakładać dżelaby, ani płynnie mówić po arabsku.
O tym jak my radziliśmy sobie z nagabywaniem i jakie środki bezpieczeństwa podjęliśmy przed i w trakcie wyjazdu, napiszę w osobnym poście...
O tym jak my radziliśmy sobie z nagabywaniem i jakie środki bezpieczeństwa podjęliśmy przed i w trakcie wyjazdu, napiszę w osobnym poście...
Przypadkowe podróże do Maroka to kiepski pomysł
Pojawienie się na rynku tanich linii lotniczych, czyli tzw. low-costów, przyniosło za sobą mnóstwo pozytywów. Nie tylko dlatego, że pozwoliło przeciętnemu Kowalskiego zobaczyć coś innego niż własne podwórko, ale także otworzyło na świat regiony - mniejsze miasta, nie tylko Warszawa - nagle zyskały wiele połączeń lotniczych. To jest niezaprzeczalny fakt.
Wraz z tanimi liniami i ofertami w śmiesznie niskich cenach jak grzyby po deszczu powyrastały portale zajmujące się wyszukiwaniem takich tanich połączeń. Najpierw tylko połączeń, a potem także i całych pakietów, z hotelami i samochodami na wynajem.
Fajnie, nie?
Fajnie, sam nieraz korzystam.
Tylko, że podsuwając użytkownikowi pod nos gotową ofertę, oznaczając ją jeszcze nagłówkiem "OKAZJA!!!!" "SZOK CENOWY" sprawiamy, że ten czy ów, zaczyna myśleć, że no właśnie, jest okazja, żal jej nie wykorzystać. Kupuje bilet, czasem cały pakiet, nie mając jednak pojęcia gdzie leci, a tym bardziej czego się spodziewać na miejscu!
Przykładów jest mnóstwo. Co chwilę pojawiają się tanie bilety do Castellon w Hiszpanii. Lot za 70 zł w dwie strony do Hiszpanii? Bajka. Natomiast wystarczy spojrzeć na mapę, aby się przekonać, iż przybywając do Castellon znajdziemy się tak naprawdę... nigdzie, bo lotnisko nie dość, że znajduje się pośrodku niczego, to wspomniany Castellon jest jak na warunki hiszpańskie mało interesujący. A już najbiedniejsi są ci, którzy dali się złapać na chwyt marketingowy "Castellon/Walencja". Ha ha, tak Walencja, do której dojazd z lotniska, kosztuje często więcej niż sam bilet lotniczy.
Takich przykładów jest więcej. Jakiś czas temu słyszałem od znajomych, że kupili bilety do Ejlatu. Super, Izrael mega sprawa, zwłaszcza w okresie zimowym. No i wszystko było fajnie do momentu rezerwacji zakwaterowania. Bo tak, bilety w przypadku Izraela to zaledwie początek, życie na miejscu potrafi przyprawiać o ból głowy.
No i w ten sposób dochodzimy do sedna sprawy - z Marokiem jest podobnie. Odkąd lata tam z Polski Ryanair i Wizz Air, a różnego rodzaju redakcje windują ich oferty na wierzch swoich stron, postępowanie w myśl zasady "lecimy, nie wiemy wprawdzie gdzie, ale jakoś to będzie" również i w tym wypadku zdarzyć się może.
Tymczasem Maroko to kiepski kraj na "jakoś to będzie", zwłaszcza jeśli nie mieliśmy nigdy do czynienia z Afryką, czy z krajami muzułmańskimi, a zaglądanie na fora internetowe czy do książek nam nie po drodze. O ile życie na miejscu, noclegi i wydatki na drobne przyjemności nie zrujnują naszego portfela, to egzotyka tego kraju - inna architektura, kultura, religia, poziom życia, sprawią, że możemy, zwłaszcza na początku, czuć się nieswojo.
Okolice dworca autobusowego w Marrakeszu to bardzo gwarne miejsce.
Wyjazd na drugą stronę Cieśniny Gibraltarskiej na pewno nie spodoba się każdemu - i nie ma znaczenia czy mówimy tu o trekkingu na Toubkal, wizycie w Marrakeszu, Rabacie, Fezie, Warzazacie czy jakimkolwiek innym miejscu. Maroko to kraj kontrastów, bardzo dużych kontrastów.
Nie odpowiadać może wiele rzeczy - jedzenie (chociaż osobiście uważam że jest wspaniałe), klimat (nie wyobrażam sobie odwiedzać Marrakeszu latem), harmider i wielowarstwowość miast, konieczność przyzwyczajenia się i radzenia sobie z zaczepkami, znaczne prawdopodobieństwo wystąpienia problemów żołądkowych z powodu innej flory bakteryjnej, czy nawet nawołujący do modlitwy pięć razy dziennie muezin, który zwłaszcza nad ranem może okazać się dla niektórych uciążliwy.
Podsumowanie: Niezbędne jest dobre przygotowanie do podróży
Im większa będzie nasza wiedza przed wyjazdem do Maroka, tym mniejszy będzie szok kulturowy, którego doświadczymy na miejscu. Dużo zależy od tego gdzie się przylatuje - w Agadirze nie byłem, ale i tak jestem pewny, że to właśnie rozpoczęcie wizyty od Marrakeszu działa mocniej na psychikę 😉 Po prostu Agadir jest jakby nie było ośrodkiem stricte turystycznym, nadmorskim, niewyróżniającym się aż tak na tle miast Maroka.
Marrakesz, z uwagi na swój gwar, jest jedyny w swoim rodzaju, i jeśli bezpośrednio po przylocie zechcecie najpierw odwiedzić jego centrum, a dopiero potem pojedziecie w Atlas Wysoki, to gwarantuję Wam, że poczujecie się mocno oszołomieni.
Suk w Marrakeszu.
Czy do Maroka można wybrać się w pojedynkę? Nie polecam, ale nie odradzam. Przykład poznanego przez nas Karola, który spędził tam dwa miesiące poruszając się jedynie na stopa, korzystając z coach-surfingu i ogólnie tego co zastanie na miejscu, pokazuje jednak, że można. Czy znalazł się w tym kraju przypadkowo? Nie do końca, bo wcześniej miał okazję spędzić pół roku w innych muzułmańskich krajach, gdzie zdążył wchłonąć trochę lokalnej kultury, nauczyć się podstawowych zwrotów arabskich, co pozwoliło mu doskonale odnaleźć się nie tylko w marokańskich miastach, ale także i na prowincji.
Ja z pewnością dołączam do tej grupy, która swój pobyt w Maroku wspominać będzie z uśmiechem. Czy wrócę? Jeśli będzie możliwość, jeśli sytuacja polityczna nie ulegnie w przyszłości destabilizacji, to tak, bo zabrakło mi czasu by odwiedzić wszystkie interesujące miejsca i nie nacieszyłem się do woli lokalnymi dobrodziejstwami. A jest ich naprawdę sporo!
Z pozdrowieniami,
CDN...
Z pozdrowieniami,
CDN...
w Izraelu dojazd z lotniska do miasta w szabat może kosztować więcej niż bilet ;) Ale takie są uroki tanich linii: na jednym się zaoszczędzi, aby w innym miejscu wydać więcej. W efekcie i tak zazwyczaj kasy pójdzie sporo, ale gdyby nie tanie bilety, to zapewne wydałoby się je gdzieś bliżej :)
OdpowiedzUsuńJak najbardziej, ja bynajmniej nie krytykuję tanich linii - bardziej pewnego rodzaju ślepe wykorzystywanie okazji.
UsuńPozdrawiam!